Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

niedziela, 20 grudnia 2015

Star Wars mania


Wreszcie jest. Wszedł na ekrany Polskich kin z 17 na 18 grudnia. W tym czasie tłumy przewinęły się przez wszystkie kina. Każdy zagorzały fan, ale i ten mniejszy też, koniecznie chciał (lub nadal chce) zobaczyć najnowszą część "Gwiezdnych Wojen".

Kampania reklamowa ruszyła dawno temu. Niemalże każdy sklep wypuścił linię związaną z "Gwiezdnymi Wojnami". Są więc koszulki, długopisy, magnesy, kubki, gry (nawet monopol w wersji Star Wars!), breloczki, czapki, szaliki, buty... z logiem Star Wars! 

Potężna reklama, muszę przyznać. Dodam tylko, że i ja padłam jej ofiarą. Jako, że kocham tę serię filmów miłością bezwarunkową i wieczną. Teksty "odcinków" 4 - 6 znam niemalże na pamięć i nigdy nie nudzi mi się ich oglądanie. Dla mnie to film ponadczasowy i serio czasem patrzę na ludzi, którzy nie wiedzą z czym to się je z lekką frustracją (wiem, wiem, o gustach się nie powinno dyskutować, ale serio... nie wiedzieć co to "Gwiezdne Wojny"?). Wyłazi ze mnie taki mały troll. 


Tak więc leci do mnie już pendrive w kształcie Lorda Vadera oraz naklejka ścienna (w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia). Mam tylko nadzieję, że wszystko doleci nienaruszone. Już nie mogę się doczekać!

Tak, padłam ofiarą i co gorsze... nie jest mi z tym źle. Mało tego, cieszę się jak małe dziecko, które ma niedługo dostać prezent. Tak kochani, gdybym mogła sama założyłabym swój zakon rycerzy Jedi!

O samym filmie (na który planuję pójść drugi raz - szaleństwo!) nie powiem zbyt wiele, bo nie chcę psuć frajdy tym, którzy jeszcze go nie widzieli... a planują to zrobić w najbliższej przyszłości. Tylko krótko - warto! "Przebudzenie mocy" zdecydowanie przerasta odcinki 1 - 3 i pozostawia wielkiego banana na twarzy po zakończeniu seansu. Domysły i teorie spiskowe? Gwarantowane!

Natomiast jeśli chodzi o samo szaleństwo z tymi produktami sklepowymi? Mania nieco przesadzona i wkrótce wszystkim się przeje, a mimo to jakoś w tym wypadku mnie nie przeszkadza. Sama się sobie dziwię, bo zazwyczaj staram się trzymać swoje "żądze" na wodzy, a tym razem...

Mogę się jednak śmiało dziś wypowiedzieć stojąc po drugiej stronie barykady. Tej, która to chętnie kupi każdy gadżet, jeśli tylko jest związany z jej ulubionym serialem / muzykiem / czy innym pierdolnikiem. Jeśli ktoś jest wielkim fanem, czeka na coś w podekscytowaniu to taki szał tylko nacieszy jego oczy. Ja wpadłam po uszy i wcale nie chcę się wygrzebywać.

Z drugiej strony - czemu nie pozwolić sobie na mały drobiazg, jeśli zdarza się to tak rzadko? Nie bądźmy dla siebie aż tak okropni. Dajmy naszemu wewnętrznemu dziecku odrobinę radości od czasu do czasu!

Niech moc będzie z nami wszystkimi jeszcze przez długie miesiące.

...gdyby tak jeszcze mogłaby mi pomóc napisać magisterkę... byłabym wniebowzięta!

Znajdą się i wśród Was jacyś fani? Może macie całkowicie odmienne zdanie a propo tej gwiezdnej manii? Lubicie takie szaleństwo? Dajecie mu się czasami porwać?

środa, 16 grudnia 2015

Studia - jak poradzić sobie z końcem semestru?


Studia. Praca. Dom. Przyjaciele.


Pogodzić to wszystko razem jest trudno. Jeśli dołożyć do tego wszystkiego jeszcze zdrowy tryb życia i parę przyjemności... nieliczni wychodzą zwycięsko z tego boju. Na dodatek profesorowie nie ułatwiają tego zadania, kiedy pod koniec semestru wszyscy nagle budzą się z długiego, jesiennego snu i... 

...wreszcie pokazują biednym studentom jak bardzo potrafią być kreatywni. Prezentacje, eseje, testy, tłumaczenia. Ustne i pisemne, indywidualne i parami. To wszystko potrafi zniechęcić biednego studenta i nic dziwnego, że taki delikwent ma dość już na początku grudnia i tylko odlicza czas do świąt. Byle odpocząć...

Ale czy na pewno?

Ile razy obiecaliście sobie, że w święta nadrobicie jakieś zaległości? Napiszecie spokojnie ze dwa eseje, żeby choć trochę odciążyć swoją styczniową przygodę z sesją w roli głównej. Kto nie próbował?

Ja tu wyjątkiem nie jestem. Mało tego znów sobie to obiecuję. Zamierzam dotrzymać danego sobie słowa tym razem, ale czy się uda? Szczerze powątpiewam. Święta mijają zbyt szybko, a na dobrej zabawie czas mija błyskawicznie. To tak jakbym zasypiała 24 grudnia i kiedy się budzę jest już 03 stycznia, a ja zostaję z niczym. 

No może poza wspaniałymi wspomnieniami i błogim lenistwem. Relaks pozostaje to prawda, ale co z tego? Przecież potem staram się roztroić i żałuję, że nie mam swoich klonów. Sesja potrafi się uprzykrzyć nawet tym którzy uczyli się z zajęć na zajęcia (a stańmy z prawdą twarzą w twarz - jest to gatunek wymierający, który powinien być chroniony). Co więc ma zrobić typowy szaraczek?

Jak poradzić sobie z końcem semestru? 

Na ten temat powiedziano już wiele i na pewno nie zaskoczę Was, kiedy powiem po raz kolejny o wyznaczaniu sobie terminów końcowych. Warto ustalić sobie takie terminy. Trzeba potem tylko mocno się pilnować, by ich dotrzymać. Jak to zrobić? Czasem i silna wola nie pomoże. Można natomiast spróbować się nagradzać za wykonane zadanie. Zrobić sobie dobry obiad, zrelaksować w wannie, pójść na długi spacer, czy kupić sobie coś nowego. Każdy sposób motywacji będzie dobry. To Wy musicie sobie odpowiedzieć na pytanie, co będzie najlepszą nagrodą. Z takimi terminami, nauka rozłoży nam się w czasie, a to wpłynie pozytywnie na zmniejszenie ilości frustracji.

Zorganizuj sobie dobre notatki. Kiedy tylko dostaniesz w łapki termin egzaminu czy zaliczenia, sprawdź co należy zrobić. Przejrzyj swoje notatki, skonfrontuj je z zapiskami kolegów. Uzupełnij to czego nie masz. Potem, w ferworze walki, możesz o czymś zapomnieć. Przeoczymy istotną informację, która może nawet nas uratować, czy znowu pogrążyć.

Ustal priorytety. Masz masę zaliczeń i już wiesz, że nie dasz sobie rady? Wybierz te egzaminy, które są dla ciebie najważniejsze i to do nich przygotuj się najlepiej. Te pomniejsze potraktuj lekką ręką, bo jak powszechnie wiadomo - są drugie terminy. Nie warto łapać 10 srok za ogon, bo wcale nam to nie pomoże. Nie panikuj, po prostu zmierz swoje siły na zamiary.


Jakie są Wasze sposoby na przetrwanie sesji? Macie sprawdzone motywatory? Co robicie, kiedy wszystko Wam się nawarstwi?

Źródło: 1

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Kocham poniedziałki!

 Źródło




Poniedziałek to taki mały rozrabiaka, który daje w kość niemal każdemu i idę niemalże o zakład, że wszyscy tu obecni jak jeden mąż, choć raz powtórzyli poniższą mantrę:

NIENAWIDZĘ PONIEDZIAŁKÓW!

Dlaczego tak właściwie ich nie znosimy? Przecież to nie wina poniedziałków, że muszą oznaczać początek tygodnia przepełnionego pracą. Nie są temu winne. Gdyby ten zaszczyt padł sobotom to one stałyby się bohaterami powyższej mantry, a jednak mało kto dzisiaj powie, że sobót nie znosi. 

Biedne poniedziałki zbierają baty za naszą parszywą ludzką naturę. Naturę, która każe nam uwielbiać lenistwo, a potępiać pracę. Kiedy więc zaczyna się nowy tydzień, pełen zmagań, nic dziwnego że większość z nas przeklina ten nieszczęsny poniedziałek.

Jedynie nieliczni dostrzegli w poniedziałku coś więcej.

Poniedziałek to nie tylko początek nowego tygodnia pracy. To również nowy początek. Nowy tydzień pozwala nam na nowe postanowienia, dodatkowy czas na wypełnienie naszych marzeń. Każdy poniedziałek może okazać się punktem zwrotnym dla ludzi, którzy nie znoszą czegoś zaczynać w środku tygodnia. Często obiecujemy sobie dietę od poniedziałku, lub to że zaczniemy uczyć się czegoś nowego - od poniedziałku. Bo przecież poniedziałek jest wspaniałym dniem na rozpoczęcie czegoś wspaniałego. Na rozpalenie w sobie pasji i udowodnienie, że potrafimy uśmiechać się nawet na samym początku tygodnia.

Nie zwracajmy uwagi na negatywy. Spróbujmy choć przez chwilę pomyśleć pozytywnie i przywitajmy poniedziałek z uśmiechami na naszych twarzach. Dajmy poniedziałkom czynić swą magię i radować nas niewielkimi przyjemnościami. 

Poniedziałki da się lubić. Wystarczy jedynie im na to pozwolić.

To jak? Uśmiechy na twarzach są? Jak Wam minął poniedziałek? Coś dobrego się zdarzyło? Czekam na Wasze sprawozdania, Misiaki!

środa, 9 grudnia 2015

Bez internetu jak bez ręki


Godzina 21. Grają dwa telewizory oraz dwa laptopy. Trzy pokoje zajęte i każdy pogrążony we własnym świecie. Wystarczyła jedna chwila. Jeden moment, by wszystkich domowników postawić na nogi. 

Trzasnęło w całej klatce. Na korytarzu nie było prądu, a domofon nie chciał nikogo wpuszczać. Telewizja wysiadła, a internet zgasł. Tragedia.


W takich to momentach wychodzi nasze uzależnienie od tych elektronicznych ustrojstw i choćbyśmy się zapierali wszystkimi czterema kończynami, że tak nie jest... to skłamiemy Wam i samemu sobie. 

Przyznam się z palącymi od wstydu policzkami, że byłam wczoraj załamana. Nie dość, że nawet nie zaczęłam kombinować swej lekcji do pracy na dzisiaj, to jeszcze nie mogłam obejrzeć swojego ulubionego serialu. Tragedia! Mój wieczorny rytuał został zachwiany i przez dobre pół godziny snułam się po mieszkaniu zastanawiając się co zrobić i co to będzie, jeśli internet nie wróci do rana. Bo jak to tak? Nie może go zabraknąć!

Dopiero, gdy dotarło do mnie, że to już sprawa niestety stracona, znalazłam inny sposób na umilenie sobie wieczoru. Postawiłam na stary, dobry sposób - książkę. Miałam właśnie jedną, która wymagała skończenia. Zazwyczaj czytam jedynie w pociągu, ale czemuż to nie wykorzystać tej okazji. 

I wiecie co? Nie żałuję ani minuty spędzonej nad tą lekturą. Udało mi się ukończyć jedno tomiszcze i teraz zabieram się za kolejne. Mało tego, odpoczęłam. Nie było blogów, seriali, przeglądania materiałów na lekcje, a jedynie czas dla mnie samej. Czas wyciszenia i błogiego odpoczynku. Nic więcej. Relaks pełną parą.

Doszłam również do wniosku, że źle się dzieje. Jestem zbyt mocno uzależniona od internetu. Owszem, pewnie przeżyłabym bez niego nawet i parę dni. Nie byłoby to jakimś większym problemem (choć i nie najmniejszym, niestety)... to jednak ja postanowiłam od niego uzależnić niemalże każdą dziedzinę swojego życia.

Przecież mogłam zrobić tak wiele wczoraj:
- popisać pracę magisterską (ale nie... bo wszystkie materiały miałam w internecie... nawet sobie ich nie ściągnęłam... bo po co, skoro wystarczy parę odnośników i datę wejścia na stronę?).
- ułożyć lekcję angielskiego o przewidywaniu przyszłości (ale nie... bo przecież nie mogłam dostać się na swą ulubioną stronę, z której to zazwyczaj korzystam i bazuję podczas układania lekcji. To właśnie tam mam skarbnicę nowych kserówek...)
- napisać artykuł na bloga (ale jak, skoro nie mogłam nawet go otworzyć?).

Przykłady tylko same się namnażają, a ja rozkładam wówczas bezradnie ręce. Tak, przyznaję. Bez internetu jestem jak bez ręki. Chyba czas najwyższy coś z tym zrobić. Zmienić sposób myślenia i zacząć przestawiać się z powrotem na te dobre tory. W końcu, jakoś kiedyś internetu nie było i ludzie wykonywali równie dobrą robotę co my teraz...

Ja zaczynam od dziś. Postanowienie na Grudzień (nieco spóźnione, ale trudno) - jeden wieczór w tygodniu bez internetu. Tyle na początek, a idę o zakład że będę musiała nieźle się namęczyć w wykonaniu tego postanowienia... a mowa tu jedynie o wieczorze. Straszne...

Jesteście uzależnieni od Internetu? Walczycie z tym jakoś? 
Jakie są Wasze sposoby na wieczory bez niego? 
Podzielcie się kochani, bo będzie mi to potrzebne! 
Wszelka pomoc mile widziana!

Źródło: 1

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Spóźniony Mikołaj od Pedigree

Nasz Mikołaj od Pedigree napotkał pewne komplikacje w drodze do naszego domku. Zgubienie swej czerwonej czapki tłumaczył korkami tam w przestrzeni powietrznej. Kurier ten  przyniósł nam wiele radości. Wielka paczuszka od Pedigree wreszcie do nas dotarła, a ja razem z moim ulubieńcem możemy cieszyć się niespodziankami!

Dzięki akcji Wiem jak karmić, w której bierzemy udział, Mikołaj Pedigree przyniósł nam:
  • 2 opakowania po 2,4 kg jedno suchego jedzonka z drobiem i warzywkami, by urozmaicić dietę Tomo również o walory warzywne,
  • 2 puszki o smaku wołowiny w galarecie,
  • 5 saszetek o smaku wołowiny,
  • 2 paczki Rodeo, które to Tomo wprost uwielbia!
  • 2 paczki Dentastix, które z kolei ja wielbię, kiedy to już wytrzymać nie mogę z oddechem psiska.
Pokarmu tego ma nam wystarczyć (podobno)  na całe dwa tygodnie. Przetestujemy wszystko, aczkolwiek trochę martwią mnie puszeczki i saszetki. Żołądek mojego pieska źle znosił ostatnio takie rarytasy, ale spróbujemy. Może tym razem będzie inaczej.

W akcji Pedigree zostało wybranych 1300 ambasadorów z psiakami oraz 1300 z kotkami oraz Whiskasem. Każda paczka jest dostosowana indywidualnie do naszych pupili, tak by głodne nie chodziły a jedzonka starczyło przez całe czternaście dni. Do tego parę przysmaków i odświeżacz oddechu. Pokaźna paczuszka (przyznam szczerze, że byłam pozytywnie zaskoczona, kiedy ją otrzymałam).

Zaczynamy testowanie już od jutra i damy znać na sam koniec czy się udało i przede wszystkim czy smakowało!


piątek, 4 grudnia 2015

Problem z Rudolfem


Znacie ten kawałek? Jestem pewna, że tak. To jedna z tych nieco bardziej kultowych świątecznych piosenek, podczas której możemy łatwo nauczyć się nazw wszystkich dziewięciu reniferów z tytułowym Rudolfem na czele.

Czy aby na pewno kultowa?

Tak mi się wydawało i nie tylko mnie. Wraz z koleżanką z pracy postanowiłyśmy nauczyć dzieci (8 - 10 lat) jej śpiewać, by zaśpiewać ją przed rodzicami. Poza tym przygotowałyśmy parę zadań, by ułatwić im tę piosenkę. Chciałyśmy poćwiczyć ją dwa do trzech razy podczas jednych zajęć. 

Miało być tak fajnie, a spotkałyśmy się ze ścianą oporu ze strony maluchów. Nie chciały nawet spróbować zaśpiewać. Nawet samo uzupełnienie tekstu stanowiło wyzwanie. W ogóle nie zainteresowane. Nie miały ochoty dowiedzieć się o czym właściwie jest ta piosenka.

Na dodatek znalazła się jedna mała malkontentka, która oświadczyła że ona śpiewać nie będzie. Nie lubi i już, ale za to może przeczytać. Szczerze powiem, że mnie nieco zaskoczyła, bo już szybciej podejrzewałabym o takie malkontenctwo chłopca... (Wiem, wiem, stereotypy nie są dobre, ale cóż poradzić, to silniejsze ode mnie!)

Taki nieco kubeł zimnej wody na nas wylały, no bo przecież człowiek staje na głowie i wychodzi z siebie, by zrobić ciekawe zajęcia... a potem wychodzi na to, że lepiej iść z podręcznikiem i niczym się nie przejmować. Dzieci zwyczajnie nie chcą robić nic ponad to.

Rozleniwione i roszczeniowe. Najchętniej robiłyby zadania, kiedy czekałaby je za to nagroda, a jej brak spotykany jest z zawodem i zwykłą niechęcią. Ze słuchaniem też jest problem. Trzeba prosić po kilka razy zanim do małego łebka dotrze, że jednak nauczyciel coś powiedział. 

Cóż, piosenkę i tak przedstawimy, tylko być może zmienimy trochę jej formę. Śpiewać będą tylko refren, a malkontentka będzie takim małym i pochmurnym Rudolfem. 

Byle do świąt, podwijamy rękawy, obowiązkowo przyozdabiamy nasze twarze uśmiechami i brniemy do przodu.

Atmosfera świąteczna już u Was żywa? Przygotowania pełną parą? Pierniczki upieczone? Prezenty zakupione? Jak tam Wasz duch świąteczny? Macie pełno energii, czy odczuwacie jej zjazd (tak jak ja ostatnio...)? 

Trzymajcie się cieplutko!

wtorek, 1 grudnia 2015

Ulubieńcy listopada


Jest. Wreszcie nadszedł ten nasz upragniony Grudzień, kiedy to wystawy sklepowe przestały razić, a bombki i łańcuchy tylko cieszą  nasze mordki. Mój Grudzień będzie nieco zapracowany. Wreszcie ukończę pierwszy rozdział magisterki i oddam go do sprawdzenia. Czeka mnie też Wieczór Podróżnika, urodziny przyjaciółki oraz koncert Starego Dobrego Małżeństwa (którego już nie mogę się doczekać). Potem marsz na orientację (moja siostra ma pomysły jakich mało), szkolenie lektorów (i obowiązkowe piwo tuż po nim), no i nareszcie święta. Będzie intensywnie i mam nadzieję, że również i pozytywnie. 

Dzisiaj natomiast zdecydowałam się wreszcie zrobić coś od czego się wzbraniałam rękoma i nogami. Ulubieńcy listopada - przeanalizowałam wszelkie za i przeciw i postanowiłam, że nie zaszkodzi mi podzielić się z Wami moimi małymi przyjemnościami:

Czekoladowe kulki


Wiecie za co kocham Lidla? Właśnie za te wspomnienie dzieciństwa, które często się tam pojawia. Czekoladowe kuleczki w czerwonej siateczce (za niecałe 5 zł) to dla mnie coś wspaniałego. Przywodzi na myśl moje dzieciństwo, kiedy to zazwyczaj u babci zawsze takie kuleczki dostawałam. Mleczna czekolada rozpływa się w ustach dając niesamowitą przyjemność i na ułamek sekundy cofając czas.

Czy Wy też odnosicie podobne wrażenie związane z jakimś produktem? 

W tym roku zdecydowałam zrobić coś dla mnie szalonego. Postanowiłam pozbierać te małe kuleczki w wielki słoik, który to będę mogła otworzyć dopiero na święta. Udało się, choć nie ukrywam trochę oszukiwałam. Teraz jednak już go nie otwieram. Stoi pięknie na półeczce i cieszy moje oczęta.

Dawno, dawno, temu


W planszówkach zakochałam się dość niedawno. Najpierw było Dixit, potem przerzuciłam się na CV, aż wreszcie zdobyłam to cudo - Dawno, dawno temu. To niepozorne pudełko, które przypomina odrobinę książkę, skrywa w sobie 4 talie karciane. Trzy z nich mają przepiękne obrazki, a ostatnia jest pusta - dla tych co bardziej kreatywnych. Twórcy pozostawiają graczom na wymyślenie swoich własnych kart. 

Jak tam Wasza planszowa biblioteczka? Powiększa się, czy zatrzymała na starym, dobrym Chińczyku i Grzybobraniu? Może czas wrócić do gier? Zachęcam serdecznie. To gwarancja dobrej zabawy!

Gra polega na opowiadaniu historii. Musimy wykazać się wielką kreatywnością, by nasza opowieść miała ręce i nogi. Dążymy do pozbycia się swoich kart z wydarzeniami oraz postaciami, a także do zakończenia ów historii naszą własną kartą zakończenia.

Świetna i rozwijająca jednocześnie zabawa dla tych młodszych ale i tych dużych. Już nie mogę się doczekać, by wypróbować grę na jednym ze spotkań z przyjaciółmi!

Cień Wiatru

Następna sprawa to Zafon, który jest największą niespodzianką. Przebrnęłam. Walczyłam z nim dzielnie ponad dwa miesiące, ale wreszcie się udało. Długo się jednak zastanowię zanim sięgnę po "Grę Anioła". Póki co myślę, że zasłużyłam na odpoczynek od tego autora (choć przyznaję, końcówka książki nie była taka zła). 

BABY LIPS


Listopad to właśnie ten miesiąc, w którym rozpoczynam używanie ochronnych i nawilżających pomadek. Uwielbiam wazelinę, wszelkiego rodzaju balsamy oraz lekko koloryzujące błyszczyki. Na Baby Lip padło całkiem przypadkowo. Znalazłam ją w swoim zimowych płaszczyku. Ma mój ulubiony zapach i kolor. Jest pomarańczowa. Świetnie nawilża usta i ładnie pachnie. Maybelline spisało się na medal. Mnie nic więcej nie potrzeba.

Jakie skarby znajdujecie w swoich zimowych płaszczach? Mnie zdarza się cały rok chomikować nawet i pieniądze. Jednego roku znalazłam w płaszczu stówę...

Passenger

Last but not least... Passenger. Kocham, kocham, kocham. Mój samochód by się bez niego nie obył. Teskty jego utworów po prostu do mnie trafiają, ale co ja tu będę dużo gadać. Sami oceńcie. A nuż i w Wasze gusta trafi!



Jedna z moich ulubionych:


Na sam koniec, przepiękny cover:


czwartek, 26 listopada 2015

Obiecaj...






Zaśnij kochanie. Jak tylko się obudzisz znów mnie zobaczysz. Czas płynie szybciej w krainie snów. Zanim się obejrzysz będę znów przy tobie…
O swojej matce nie mógł powiedzieć wiele. Tyle co pamiętał z opowieści babki. W jej oczach była piękną nimfą o cudownie melodyjnym głosie, długich niemalże atramentowych włosach i łagodnym spojrzeniu. Odznaczała się niezwykłą odwagą, broniła uciśnionych i nie znała znaczenia słowa „porażka”. Na domiar tego wszystkiego była niezwykle ciepłą kobietą, która lubiła dobrą zabawę, a we wszystko co robiła wkładała całe swoje serce.
W jego uszach ten krótki acz treściwy opis brzmiał niczym opis jakiejś bogini. Tak też traktował swoją matkę. Jako niedościgniony, cudowny byt, który nie miał prawa pojawić się na tym świecie. Dzięki temu miał wrażenie, jakby wciąż przy nim była. Dorastał w przekonaniu, że jego matka wróci do niego, gdy tylko będzie w to dostatecznie wierzył. Uczepił się jej ostatnich słów niczym deski ratunkowej, dzięki której wciąż dryfował na wzburzonym morzu, jakim było życie.
Sytuacja uległa drastycznej zmianie, gdy ukończył dwadzieścia jeden lat. Dorosłość odebrała mu dziecinną wiarę. Nie potrafił dłużej udawać, że wszystko było w porządku. Nie umiał też dłużej słuchać swojej schorowanej babki, dla której jego matka wciąż pozostawała niedoścignionym obrazem niebiańskiego stworzenia. Gdy tylko zaczynała snucie swych opowieści, zaciskał mocno szczękę i zwijał dłonie w pięści. W jego głowie pojawiała się tylko jedna  denerwująca myśl:
Kłamczucha….
Nigdy jednak nie wypowiedział jej na głos. Za bardzo obawiał się przyznać do tych myśli lub po prostu wciąż podświadomie pragnął chronić swoje naiwne, dziecięce „ja”. Nie wiedział co nim powodowało, ale to jedno słowo nie chciało przejść mu przez gardło.
Kolejna salwa kaszlu i delikatny uścisk schorowanej dłoni na jego nadgarstku sprawił, że nieco oprzytomniał. Powrócił do rzeczywistości zderzając się z nią boleśnie. Odruchowo zamknął jej schorowaną dłoń w swoich i przybliżył się do łóżka. Właśnie tracił najważniejszą kobietę swojego krótkiego życia. Zacisnął mocniej wargi i zmusił się do spojrzenia na jej mizerniejącą twarz. Zamarł widząc siłę spojrzenia jakim został obdarzony. Słaby uśmiech mimowolnie wykwitł na jego obliczu.
- Co ci chodzi po głowie, babciu? – zapytał cicho, a w odpowiedzi dostał jedynie mocniejszy uścisk na dłoni. Przesunęła po nim spojrzeniem, zawieszając je zaraz nad czymś ponad nim. Doskonale wiedział na co patrzy… Na to przeklęte zdjęcie, którego nie potrafił się pozbyć. Na jedyną pamiątkę, którą po sobie pozostawiła. Na nią…
- Pamiętam jej beztroski śmiech, kiedy patrzyła jak zdobywasz kolejne szczebelki drabinek. Bałeś się spaść, ale dzięki jej wsparciu wciąż brnąłeś do przodu. Miałeś jedynie 5 lat… – nikły blask znów na moment pojawił się w oczach starej kobiety. Jej bladą twarz rozjaśnił delikatny grymas, który z powodzeniem mógłby przypominać uśmiech, gdyby nie przeraźliwy kaszel, który wstrząsnął jej ciałem.
Nabrał głęboko powietrza w płuca, zaraz powoli je wypuszczając. Bał się teraz odezwać, więc tylko przy niej trwał. Obserwował płytki oddech kobiety, który to nabierała z wielkim wysiłkiem. Walczyła o każdą chwilę, która mogła ją zatrzymać na tym świecie. Wciąż czekała, czekała na cud. Czekała na swoją boginię. Na swoją córkę…
Nie dała jednak rady. Uścisk jej dłoni zelżał, a oddech przeszedł w świst. Jeszcze kilka rozpaczliwych uniesień klatki piersiowej i dwie samotne łzy spływające po bladych policzkach. W ostatnich sekundach życia zdołała jeszcze wrócić spojrzeniem do swojego wnuka. Zmęczony uśmiech wygiął jej wargi. Wydała z siebie ostatnie tchnienie ze wzrokiem wbitym w niego, jakby chcąc mu przekazać, że mimo wszystkich swoich wspomnień, to właśnie on był najważniejszym człowiekiem jej marnego życia. On stał się powodem, dla którego kontynuowała swój żywot, nie zważając na kłody rzucane pod jej nogi przez los.
Zawsze już będę przy tobie…
Niewypowiedziane słowa obietnicy mimowolnie rozbrzmiały mu w głowie. Kolejna zakłamana obietnica. Zacisnął szczęki jeszcze mocniej, chwilę wpatrując się w jej jeszcze ciepłe oblicze. Odetchnął głęboko wychodząc z pokoju. Pozwolił dalszym krewnym na odprawienie całego obrzędu pogrzebowemu, samemu udając się do swojego ulubionego baru. Potrzebował teraz kilku głębszych. Jej śmierć wstrząsnęła nim bardziej niż chciał to przyznać. Nie miał ochoty nikogo oglądać. Jedynym czego teraz pragnął było samotne pogrążenie się w smutku.
Otrzymaną szklaneczkę whiskey obracał raz za razem w dłoni, przyglądając się złocistemu płynowi. Jeszcze nigdy nie próbował alkoholu, co mogło wydać się śmiesznym w świecie, który go otaczał. Nie dbał o to. Wystarczyła mu świadomość, że robi to dla samego siebie. Dla siebie i dla niej, ale teraz kiedy odeszła nie miał już komu dotrzymywać obietnicy. Mógł bez wyrzutów sumienia zatopić swe smutki w alkoholu.
Dlaczego więc wciąż obracał szklaneczkę w dłoniach? Dlaczego nie potrafił wychylić jej za jednym zamachem? Czemu więc nie próbował?
Ze złością odstawił szklaneczkę na blat i złączył dłonie tuż przed nią, wybijając palcami tylko sobie znany rytm. Jej śmierć choć tak wyraźna, wciąż do niego nie docierała. Była nieco jak okrutny sen, z którego miał się zaraz obudzić. Odruchowo zagryzł mocniej wargi, starając przekonać samego siebie, że ma rację. Jednak ból i metaliczny posmak krwi na języku wprawił go w delikatną panikę, która wyrażała się drżeniem jego mocno zaciśniętych już dłoni. Poczuł piekące oczy i po chwili zorientował się, że przełyka gorzkie łzy. Przysunął dłonie do twarzy zagryzając mocno na nich zęby. Pragnął zagłuszyć ból duszy poprzez ten fizyczny, który w tej chwili wydał mu się niczym w porównaniu z tym co odczuwał.
- To pijesz czy nie? – rudowłosa kobieta przysunęła się do niego nieco bliżej wraz ze swoją szklaneczką pełną złotego płynu. Jej głos dobiegał do niego niczym przez mgłę. Przelotnie obrzucił ją spojrzeniem i potrząsnął przecząco głową. – Stary, wyglądasz jak kupka nieszczęścia – skwitowała dziewczyna, nie bardzo wyczuwając jego nastroju. Szybko wychyliła swoją szklaneczkę, po czym dobrała się do jego. W końcu skoro i tak miała pójść na straty, to czemu jej zwyczajnie nie wykorzystać?
- Nie widzisz, że chcę zostać sam? – chłopak zdołał wreszcie wydobyć z siebie zachrypnięty głos. Następnie odchrząknął kilka razy, pragnąc przywrócić mu jego zwyczajne brzmienie. Na próżno. Ruda obdarzyła go znaczącym spojrzeniem i bez chwili namysłu złapała za nadgarstek. Zanim zdołał się zorientować, był już ciągnięty w stronę wyjścia.
– Puszczaj! – warknął wyrywając rękę z jej uścisku.
- Daj spokój, stary. W tej chwili potrzebujesz towarzystwa, a nie samotności – oznajmiła, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego co mówi. Wyszczerzyła się do niego zaraz i ponownie złapała go za rękę. – Chodź, rozerwiesz się trochę i na moment zapomnisz o swoich troskach – zapewniła go, a on zagryzł mocno wargi.
Kolejna obietnica.
Miał już ich serdecznie dość! Nie rozumiał po co ludzie je składali, skoro nigdy nie mieli zamiaru ich dotrzymywać. Zamierzał na nią nawrzeszczeć, wspomnieć coś o poszanowaniu cudzej prywatności… ale zamiast tego po prostu zrównał z nią kroku. Pozwolił swoim myślom odpłynąć i skupił się na chwili obecnej. Ciepło dłoni nieznajomej pozwoliło mu zachować zdrowe zmysły i zapewniło pewną dozę bezpieczeństwa, choć było to dla niego dziwne uczucie.
- Jesteśmy na miejscu.
Jego ukochana cisza została przerwana przez te trzy, wypowiedziane słowa. Wreszcie oderwał wzrok od jej dłoni. Na chwilę spojrzał w te wielkie zielone oczy, które skrywała za dużymi kocimi oprawkami okularów. Uśmiech rozświetlał jej twarz i dodawał figlarnego uroku. Lekko zmarszczony nos jedynie dopełniał tego obrazu.
Dopiero po dłuższej chwili zdołał przerwać kontakt wzrokowy. Zarejestrował również iż puściła jego dłoń. Rozejrzał się po okolicy, nie bardzo rozumiejąc sensu wypowiedzianych przez nią słów. Co oznaczało stwierdzenie iż dotarli na miejsce?
Znajdowali się na pustej, słabo oświetlonej ulicy. Jedyna działająca latarnia, przy której zresztą stali, zdawała się powoli zbliżać do końca swojego żywota. Przed nimi widniała rozpadająca się kamiennica z czerwonej cegły. Zamrugał kilkakrotnie i spojrzał na nieznajomą.
- To mi chciałaś pokazać? – zapytał z niedowierzaniem, a jej uśmiech zrobił się jeszcze większy. – Świetny dowcip, do prawdy! – warknął zaciskając mocniej pięści. – Ciągniesz mnie przez pół miasta, tylko po to by pokazać mi rozpadającą się kamienicę?! – fuknął.
Poczuł się oszukany.
Znowu.
Zdecydowanie nie miał szczęścia do kobiet. Wszystkie, które spotykał na swej drodze okazywały się być kłamliwymi żmijami. Ich obietnice nigdy nie zostawały dotrzymywane. Nawet ta, która teraz przed nim stała, w niczym się od innych nie różniła. Chciał by było inaczej. Rozpaczliwie uczepił się tej myśli, a mimo to… nadeszło kolejne rozczarowanie.
Genialnie!
- Chodź – dziewczyna nie zważając na bijącą od niego wściekłość pewnie zniknęła za drzwiami kamienicy. Jeszcze chwilę słyszał skrzypienie schodów, kiedy ta po nich wbiegała, po czym wszystko ucichło.
Zagryzł mocno wargi, w duchu ją przeklinając. Rozczarowanie przemieniło się w złość, a duma jeszcze dolewała oliwy do ognia. Nie zamierzał dłużej w to brnąć. Nie chciał bawić się w kolejne podchody, które do niczego nie prowadziły.
Mimo to, ciekawość wzięła nad nim górę. Czasami miewał wrażenie, że kiedyś ta cecha go zgubi. Być może właśnie nadeszła ta chwila. Raz jeszcze obrzucił kamienicę spojrzeniem, próbując w niej dostrzec coś, co może przeoczył za pierwszym razem. Bez powodzenia.
Nabrał głębokiego oddechu i przekroczył próg. Chłód bijący od ścian przyprawił go o nieprzyjemne dreszcze. Zignorował uczucie niepokoju i ruszył przed siebie, choć już z mniejszą pewnością siebie. Ostrożnie stąpał po skrzypiących schodach, a gdy dotarł na samą górę zastał ją.
Czekała na niego, niedbale opierając się o drewnianą barierkę, niebezpiecznie balansując między życiem a śmiercią. Przecież w każdej chwili, spróchniałe drewno mogło się złamać, a ona spadłaby w dół bez większych szans na ratunek. W końcu kamienica wyglądała na opuszczoną.
- Długo ci to zaszło – skwitowała odpychając się od barierki i dłonią wskazała na drabinkę prowadzącą najprawdopodobniej na dach.
Zmarszczył nieco brwi już nic nie rozumiejąc. Ta cała ich wyprawa była tak absurdalna, że jedynie samą siłą woli powstrzymywał się od szaleńczego śmiechu. Dziewczyna obdarzyła go pobłażliwym spojrzeniem.
- Boisz się? – zapytała stojąc już na drabince. Nie dodała nic więcej, bo nie musiała. Dokładnie wiedziała gdzie uderzyć, by za nią podążył. Skupiła się więc na wspinaniu i już po chwili oboje znaleźli się na dachu.
Zamierzał rzucić jakąś uszczypliwą uwagę w jej stronę, ale zrezygnował z tego pomysły, gdy tylko spojrzał przed siebie. Widok, który się przed nim rozpościerał przyprawił go o przyjemne mrowienie gdzieś w okolicy brzucha. Musiał przetrzeć oczy dłonią, by zyskać pewność, że nic mu się nie przyśniło.
Miał przed sobą miasto, w którym mieszkał od kiedy tylko pamiętał. Rozświetlone ulice, neonowe reklamy oraz pędzące samochody. W tej jednej chwili poczuł, że może wszystko. Został królem świata na jeden, przeraźliwie długi, moment.
Dźwięczny śmiech nieznajomej sprawił, że przeniósł na nią wzrok i mimowolnie dołączył się do niej. Pozwolił sobie na oderwanie od rzeczywistości i zatopieniu w swoim własnym śmiechu.
Śmiechu, którego tak dawno już nie słyszał. Zaczynał też zapominać jego dźwięk, więc kiedy tylko udało mu się przełamać, poczuł ulgę. Łzy spłynęły mu po policzkach, ale nie były one przepełnione smutkiem. Tych łez również już nie pamiętał. Zapomniał, że można płakać ze szczęścia.
Ta jedna chwila przypomniała mu co oznacza życie. Być może nawet pozwoliła znów uwierzyć w sens obietnic. Nadzieja ponownie rozpoczęła rodzić się w jego sercu.
Spojrzał na nieznajomą, która nagle wydała mu się tak bardzo bliska. Przyciągnął ją do siebie pod wpływem chwili i pocałował. Nie protestowała. Oddała się mu całkowicie, przedłużając pocałunek tak długo jak tylko mogła, a kiedy wreszcie się od siebie odsunęli, na jej policzkach pojawi się lekki rumieniec.
- Obiecaj mi, że już zawsze będziesz przy mnie. Obiecaj, że nie znikniesz, gdy tylko zasnę. Obiecaj, że będziemy przeżywać wspólnie wiele radosnych chwil. Obiecaj… - przerwała mu kolejnym pocałunkiem, po czym położyła mu palec na wargach.
- Obiecam ci, jeśli i ty mi coś obiecasz – oznajmiła z figlarnym uśmiechem.
Zamrugał kilkakrotnie, kiedy coś do niego dotarło. To jemu się zawsze obiecywało, on nigdy nie musiał nosić na swych barkach ciężaru obietnicy. Znów poczuł niepewność, gdy wpatrywał się w jej zielone oczy. Nerwowo oblizał wargi, dając jej do zrozumienia, że słucha uważnie.
- Obiecaj mi, że w chwilach zwątpienia przypomnisz sobie to uczucie, które przed chwilą poczułeś – poprosiła, a zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Wiedział, że ta obietnica nie będzie łatwa do spełnienia i być może i on okaże się kłamcą. Jednak w tej jednej chwili nie to się liczyło. Pragnął poczuć ciężar obietnicy. Chciał pokazać, że i jego obietnice są godne uwagi.
- Obiecuję.
To jedno słowo związało ich na zawsze. Nigdy więcej nie poczuł uczucia pustki i samotności. Nigdy więcej nie zamartwiał się złamanymi obietnicami. Nigdy więcej… bo miał ją przy swoim boku. Ta kobieta pokazała mu, że warto jest żyć. Warto obiecywać i próbować dopełnić danego słowa. Warto, bo bez tego życie straciłoby swoje barwy. Stałoby się szare i przygnębiające.
Obiecaj więc, a otrzymasz coś więcej niż wdzięczność. Przekonaj się na własnej skórze, że warto jest podjąć ryzyko. Nie ważne ile obietnic już zostało złamanych. W końcu znajdziesz tą jedną, którą będziesz chciał wypełnić do końca swojego życia.
On znalazł, a wraz z nią odnalazł swe szczęście. Ty też to potrafisz. Nie bój się obiecać.

~.~

Nie bójmy się obietnic. 
Czasem mogą nam uratować życie. 
Dawno już nic nie pisałam, więc tekst nie wyszedł aż tak dobry jakbym tego chciała, 
ale mimo to postanowiłam zacząć się z Wami dzielić swoimi wypocinami. 
Tymi lepszymi i gorszymi oraz ochoczo czekać na Wasze opinie. 
Nie będzie takich tekstów za często, ale od czasu do czasu się pojawią. 
Co Wy na to?

wtorek, 24 listopada 2015

Co kupić miłośnikowi matematyki?


Matematyka to dla wielu ogromne tabu. Nikt nie mówi o niej głośno, a jeśli już to raczej w negatywnym znaczeniu. Matura z matematyki dotknęła wielu nieszczęśników i niemal wszyscy oni zgodnie zarzekają się, że z tym przedmiotem nie chcą mieć nic wspólnego. 

A spróbuj przyznać się w środowisku filologów angielskich lub innych humanistów, że lubisz matematykę to spojrzą na Ciebie jak na kosmitę i odsuną się (rzecz jasna pół żartem, pół serio) nie chcąc przypadkiem zarazić się jakąś nieznaną im chorobą.

Co więc zrobić, kiedy trafi nam się taki sfiksowany na punkcie matematyki partner, rodzic, czy przyjaciel? Jak go zadowolić? No i co kupić takiemu na gwiazdkę czy inne święta?


KOSTKA RUBIKA


To świetna zabawa, a jednocześnie odprężające zajęcie. Kto by nie chciał pomachać sobie kosteczką i potem zaimponować tłumom, kiedy już uda się ją ułożyć? Mało tego, teraz możemy znaleźć wiele rodzajów kostki - od tej zwykłej, przez lustrzaną, po pentagramy. Są również kosmiczne kształty i nieco trudniejsze wersje zwykłej kosteczki. Ich ceny wahają się, ale dobrą kostkę można zdobyć już za około 40 - 50 złotych. Świetna sprawa jeśli Wasz zapaleniec uwielbia łamigłówki.


ZABAWKI LOGICZNE

Idąc tym tropem przed oczyma stają nam zabawki logiczne, których znajdziecie od groma. Wystarczy zajrzeć chociażby i do empiku, by znaleźć tam całą gamę zabaweczek, które na dodatek oznaczone są gwiazdkami, by rozróżnić poziom trudności. Co więcej? Może "neo cube" - te malutkie magnetyczne kosteczki mogą tworzyć najróżniejsze wzory, jeśli tylko ma się do nich cierpliwość i czas. Wszystko to można znaleźć już od 20 złotych. Nic tylko świętować. 


ZEGAR ŚCIENNY


Nie taki znowu zwyczajny. Wyobraźcie sobie zdziwienie na twarzy Waszych matematyków, kiedy to po rozpakowaniu prezentu, ich oczom ukarze się zegar, który zamiast liczb, ma na tarczy matematyczne działania. Dostaną wypieków na twarzy, a już na pewno uśmieją się odrobinę. Wasi bliscy mają duże poczucie humoru? Zegar będzie strzałem w dziesiątkę! Jego koszt to znów około 40 - 50 złotych.


PAPIER TOALETOWY SUDOKU

Tym razem coś dla miłośników długiego posiedzenia w łazience. Zauważyłam, że najczęściej zdarza się to panom. Potrafią zamknąć się w łazience i spokojnie czytać książkę, albo wykonać długi telefon. Fenomen niesamowity. Jeśli dodatkowo uwielbiają matematykę to czas najwyższy zainwestować w papier toaletowy z nadrukowanym sudoku. Umili on im czas podczas długiego posiedzenia, a także zagwarantuje Wam wielki szok na twarzach i wybuch niekontrolowanej radości. Uwaga! Prezent dla odważnych. Nie każdy matematyk zrozumie dowcip. Taki papier, ja nabyłam w cenie promocyjnej 9,90 zł w empiku. Normalnie kosztował 20 złotych. 


KOLCZYKI

Dziwny punkt, prawda? Taki zwyczajny, bardzo kobiecy. Jednakże nie z tą zawartością. Jeśli jakimś cudem odnajdziecie takiego matematycznego świrka ukrywającego się pod postacią kobiecą (Uwaga! Gatunek wymierający, należy pielęgnować!) można taką uradować małym gadżetem w postaci biżuterii. O na przykład takiej:

 
Źródło - Pinterest


Prawda, że genialne? Nie dość, że biżuteria to jeszcze zabawka do tego. Żyć nie umierać. Panowie możecie oficjalnie nam zazdrościć (no chyba, że też macie dziurki w uszach, w takim wypadku możecie cieszyć się tym jakże oryginalnym gadżetem razem z nami).




Jeśli macie już dość tradycyjnych prezentów i chcecie wywołać uśmiech na twarzy bliskiej Wam osoby to nic prostszego. Wystarczy odrobina chęci i pomysłu, bo ceny nie są jakieś zastraszająco wysokie.

No i nawiasem mówiąc, ja też jestem miłośnikiem matematyki. Może już nieco mniejszym niż kiedyś, ale kostka Rubika, czy zabawki logiczne zawsze bardzo mnie cieszą. Nie kryję się z tym i nikogo tu nie chciałam obrazić.

Jakie wy macie patenty na sprawdzony prezent dla Waszych bliskich? Sięgacie po coś tradycyjnego, czy raczej każdego roku staracie się ich zaskoczyć? No i najważniejsze - pytacie ich wcześniej o zdanie, czy zdajecie się na własną kreatywność?

sobota, 21 listopada 2015

Niespełnione obietnice - kolejna próba zerwania z lenistwem!


Nie zliczę już ile razy składałam sobie pewne obietnice, których to wypełnienie miało mi przynieść szczęście, spełnienie, a nawet i lepsze życie. Nie potrafię też powiedzieć ile razy je złamałam, wytrwałam w mych postanowieniach miesiąc, dwa... czasem dłużej, a potem czar pryskał. Nigdy nie osiągnęłam założonego przez siebie celu.



Łamałam je tak szybko jak tylko się dało, a potem popadałam w delikatną depresję (choć to zbyt mocne słowo). Przygnębienie me trwało długo. Topiłam swe smutki w tonach czekolady, albo innego dobrego jedzenia, a potem znów wracałam do obiecywania sobie cudów niewidów. 

Obiecanki cacanki.

Tak właśnie można nazwać stan rzeczy, w który popadam za każdym razem, gdy coś sobie obiecuję. Będę pisać magisterkę 3 razy w tygodniu, będę uczyć się Japońskiego 3 razy w tygodniu, nie będę jeść słodyczy, poćwiczę i nie będę się wymigiwała od biegania zmęczeniem czy bólem brzucha (choć to ostatnie jest niezwykle denerwujące i upierdliwe). To wszystko obiecuje sobie z każdym nadchodzącym tygodniem i nie mijają 2 czy 3 dni, a ja już łamię dane sobie słowo.

Dlaczego? Czy to znaczy, że mi na tym wszystkim nie zależy? A może zabieram się za to od złej strony?

Szczerze mówiąc, jeszcze nie odnalazłam odpowiedzi na to pytanie. Część z niej prawdopodobnie leży w mej leniwej naturze. Najchętniej przeleżałabym w łóżku cały dzień, a potem następny. Obserwuję jak czas przecieka mi przez ręce i trochę mi go żal... ale tylko trochę. Odrobinkę. 

Marudzę też, że przecież tak wiele mam do zrobienia, bo przygotować się do pracy, napisać magisterkę, odkurzyć i posprzątać w mieszkaniu, a czasem i zrobić zakupy i obiad. Do tego jeszcze spacerki z psiakiem i już cały dzień uciekł. Schowało się słońce, przyszedł księżyc, a mi znów nic nie chce się robić. 

To straszne. Jakbym wpadała w kręcące się koło i nie potrafiła z niego wypaść. 

Dlatego dzisiaj przestaję sobie cokolwiek obiecywać. Zaczynam chcieć i organizować sobie czas tak by na wszystko mi go starczyło. Przestaję wylegiwać się w wyrku do 12 rano, ale wstaję tuż po przebudzeniu. Nie chcę dłużej tracić czasu. 

Mój eksperyment zaczynam już teraz, a trwać on będzie do końca grudnia. Tak na dobry początek, bo pragnę sprawdzić czy uda mi się wytrwać w tych moich mały postanowieniach. Chciałabym zaobserwować choćby i małą różnicę w mym leniwym trybie życia. Malutką, ale wielką. Dla mnie, dla mojego samopoczucia. Skończę z wielkim lenistwem i spróbuję na wszystko znaleźć sobie czas. 

Trzymajcie kciuki za to, bym zobaczyła choć malutką poprawę, która pozwoli mi przeć do przodu nawet w styczniu i lutym, a może i dłużej. Mały krok dla ludzkości, wielki dla mnie i mojego samopoczucia.

Jak się ma u Was sprawa takich obietnic? Dotrzymujecie sobie danego słowa, czy podobnie jak ja Wasz wewnętrzny leń bierze górę i często sobie odpuszczacie? Macie jakieś sprawdzone sposoby na pokonanie tego lenia? Dajcie znać co u Was, dziubaki?