Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

niedziela, 20 grudnia 2015

Star Wars mania


Wreszcie jest. Wszedł na ekrany Polskich kin z 17 na 18 grudnia. W tym czasie tłumy przewinęły się przez wszystkie kina. Każdy zagorzały fan, ale i ten mniejszy też, koniecznie chciał (lub nadal chce) zobaczyć najnowszą część "Gwiezdnych Wojen".

Kampania reklamowa ruszyła dawno temu. Niemalże każdy sklep wypuścił linię związaną z "Gwiezdnymi Wojnami". Są więc koszulki, długopisy, magnesy, kubki, gry (nawet monopol w wersji Star Wars!), breloczki, czapki, szaliki, buty... z logiem Star Wars! 

Potężna reklama, muszę przyznać. Dodam tylko, że i ja padłam jej ofiarą. Jako, że kocham tę serię filmów miłością bezwarunkową i wieczną. Teksty "odcinków" 4 - 6 znam niemalże na pamięć i nigdy nie nudzi mi się ich oglądanie. Dla mnie to film ponadczasowy i serio czasem patrzę na ludzi, którzy nie wiedzą z czym to się je z lekką frustracją (wiem, wiem, o gustach się nie powinno dyskutować, ale serio... nie wiedzieć co to "Gwiezdne Wojny"?). Wyłazi ze mnie taki mały troll. 


Tak więc leci do mnie już pendrive w kształcie Lorda Vadera oraz naklejka ścienna (w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia). Mam tylko nadzieję, że wszystko doleci nienaruszone. Już nie mogę się doczekać!

Tak, padłam ofiarą i co gorsze... nie jest mi z tym źle. Mało tego, cieszę się jak małe dziecko, które ma niedługo dostać prezent. Tak kochani, gdybym mogła sama założyłabym swój zakon rycerzy Jedi!

O samym filmie (na który planuję pójść drugi raz - szaleństwo!) nie powiem zbyt wiele, bo nie chcę psuć frajdy tym, którzy jeszcze go nie widzieli... a planują to zrobić w najbliższej przyszłości. Tylko krótko - warto! "Przebudzenie mocy" zdecydowanie przerasta odcinki 1 - 3 i pozostawia wielkiego banana na twarzy po zakończeniu seansu. Domysły i teorie spiskowe? Gwarantowane!

Natomiast jeśli chodzi o samo szaleństwo z tymi produktami sklepowymi? Mania nieco przesadzona i wkrótce wszystkim się przeje, a mimo to jakoś w tym wypadku mnie nie przeszkadza. Sama się sobie dziwię, bo zazwyczaj staram się trzymać swoje "żądze" na wodzy, a tym razem...

Mogę się jednak śmiało dziś wypowiedzieć stojąc po drugiej stronie barykady. Tej, która to chętnie kupi każdy gadżet, jeśli tylko jest związany z jej ulubionym serialem / muzykiem / czy innym pierdolnikiem. Jeśli ktoś jest wielkim fanem, czeka na coś w podekscytowaniu to taki szał tylko nacieszy jego oczy. Ja wpadłam po uszy i wcale nie chcę się wygrzebywać.

Z drugiej strony - czemu nie pozwolić sobie na mały drobiazg, jeśli zdarza się to tak rzadko? Nie bądźmy dla siebie aż tak okropni. Dajmy naszemu wewnętrznemu dziecku odrobinę radości od czasu do czasu!

Niech moc będzie z nami wszystkimi jeszcze przez długie miesiące.

...gdyby tak jeszcze mogłaby mi pomóc napisać magisterkę... byłabym wniebowzięta!

Znajdą się i wśród Was jacyś fani? Może macie całkowicie odmienne zdanie a propo tej gwiezdnej manii? Lubicie takie szaleństwo? Dajecie mu się czasami porwać?

środa, 16 grudnia 2015

Studia - jak poradzić sobie z końcem semestru?


Studia. Praca. Dom. Przyjaciele.


Pogodzić to wszystko razem jest trudno. Jeśli dołożyć do tego wszystkiego jeszcze zdrowy tryb życia i parę przyjemności... nieliczni wychodzą zwycięsko z tego boju. Na dodatek profesorowie nie ułatwiają tego zadania, kiedy pod koniec semestru wszyscy nagle budzą się z długiego, jesiennego snu i... 

...wreszcie pokazują biednym studentom jak bardzo potrafią być kreatywni. Prezentacje, eseje, testy, tłumaczenia. Ustne i pisemne, indywidualne i parami. To wszystko potrafi zniechęcić biednego studenta i nic dziwnego, że taki delikwent ma dość już na początku grudnia i tylko odlicza czas do świąt. Byle odpocząć...

Ale czy na pewno?

Ile razy obiecaliście sobie, że w święta nadrobicie jakieś zaległości? Napiszecie spokojnie ze dwa eseje, żeby choć trochę odciążyć swoją styczniową przygodę z sesją w roli głównej. Kto nie próbował?

Ja tu wyjątkiem nie jestem. Mało tego znów sobie to obiecuję. Zamierzam dotrzymać danego sobie słowa tym razem, ale czy się uda? Szczerze powątpiewam. Święta mijają zbyt szybko, a na dobrej zabawie czas mija błyskawicznie. To tak jakbym zasypiała 24 grudnia i kiedy się budzę jest już 03 stycznia, a ja zostaję z niczym. 

No może poza wspaniałymi wspomnieniami i błogim lenistwem. Relaks pozostaje to prawda, ale co z tego? Przecież potem staram się roztroić i żałuję, że nie mam swoich klonów. Sesja potrafi się uprzykrzyć nawet tym którzy uczyli się z zajęć na zajęcia (a stańmy z prawdą twarzą w twarz - jest to gatunek wymierający, który powinien być chroniony). Co więc ma zrobić typowy szaraczek?

Jak poradzić sobie z końcem semestru? 

Na ten temat powiedziano już wiele i na pewno nie zaskoczę Was, kiedy powiem po raz kolejny o wyznaczaniu sobie terminów końcowych. Warto ustalić sobie takie terminy. Trzeba potem tylko mocno się pilnować, by ich dotrzymać. Jak to zrobić? Czasem i silna wola nie pomoże. Można natomiast spróbować się nagradzać za wykonane zadanie. Zrobić sobie dobry obiad, zrelaksować w wannie, pójść na długi spacer, czy kupić sobie coś nowego. Każdy sposób motywacji będzie dobry. To Wy musicie sobie odpowiedzieć na pytanie, co będzie najlepszą nagrodą. Z takimi terminami, nauka rozłoży nam się w czasie, a to wpłynie pozytywnie na zmniejszenie ilości frustracji.

Zorganizuj sobie dobre notatki. Kiedy tylko dostaniesz w łapki termin egzaminu czy zaliczenia, sprawdź co należy zrobić. Przejrzyj swoje notatki, skonfrontuj je z zapiskami kolegów. Uzupełnij to czego nie masz. Potem, w ferworze walki, możesz o czymś zapomnieć. Przeoczymy istotną informację, która może nawet nas uratować, czy znowu pogrążyć.

Ustal priorytety. Masz masę zaliczeń i już wiesz, że nie dasz sobie rady? Wybierz te egzaminy, które są dla ciebie najważniejsze i to do nich przygotuj się najlepiej. Te pomniejsze potraktuj lekką ręką, bo jak powszechnie wiadomo - są drugie terminy. Nie warto łapać 10 srok za ogon, bo wcale nam to nie pomoże. Nie panikuj, po prostu zmierz swoje siły na zamiary.


Jakie są Wasze sposoby na przetrwanie sesji? Macie sprawdzone motywatory? Co robicie, kiedy wszystko Wam się nawarstwi?

Źródło: 1

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Kocham poniedziałki!

 Źródło




Poniedziałek to taki mały rozrabiaka, który daje w kość niemal każdemu i idę niemalże o zakład, że wszyscy tu obecni jak jeden mąż, choć raz powtórzyli poniższą mantrę:

NIENAWIDZĘ PONIEDZIAŁKÓW!

Dlaczego tak właściwie ich nie znosimy? Przecież to nie wina poniedziałków, że muszą oznaczać początek tygodnia przepełnionego pracą. Nie są temu winne. Gdyby ten zaszczyt padł sobotom to one stałyby się bohaterami powyższej mantry, a jednak mało kto dzisiaj powie, że sobót nie znosi. 

Biedne poniedziałki zbierają baty za naszą parszywą ludzką naturę. Naturę, która każe nam uwielbiać lenistwo, a potępiać pracę. Kiedy więc zaczyna się nowy tydzień, pełen zmagań, nic dziwnego że większość z nas przeklina ten nieszczęsny poniedziałek.

Jedynie nieliczni dostrzegli w poniedziałku coś więcej.

Poniedziałek to nie tylko początek nowego tygodnia pracy. To również nowy początek. Nowy tydzień pozwala nam na nowe postanowienia, dodatkowy czas na wypełnienie naszych marzeń. Każdy poniedziałek może okazać się punktem zwrotnym dla ludzi, którzy nie znoszą czegoś zaczynać w środku tygodnia. Często obiecujemy sobie dietę od poniedziałku, lub to że zaczniemy uczyć się czegoś nowego - od poniedziałku. Bo przecież poniedziałek jest wspaniałym dniem na rozpoczęcie czegoś wspaniałego. Na rozpalenie w sobie pasji i udowodnienie, że potrafimy uśmiechać się nawet na samym początku tygodnia.

Nie zwracajmy uwagi na negatywy. Spróbujmy choć przez chwilę pomyśleć pozytywnie i przywitajmy poniedziałek z uśmiechami na naszych twarzach. Dajmy poniedziałkom czynić swą magię i radować nas niewielkimi przyjemnościami. 

Poniedziałki da się lubić. Wystarczy jedynie im na to pozwolić.

To jak? Uśmiechy na twarzach są? Jak Wam minął poniedziałek? Coś dobrego się zdarzyło? Czekam na Wasze sprawozdania, Misiaki!

środa, 9 grudnia 2015

Bez internetu jak bez ręki


Godzina 21. Grają dwa telewizory oraz dwa laptopy. Trzy pokoje zajęte i każdy pogrążony we własnym świecie. Wystarczyła jedna chwila. Jeden moment, by wszystkich domowników postawić na nogi. 

Trzasnęło w całej klatce. Na korytarzu nie było prądu, a domofon nie chciał nikogo wpuszczać. Telewizja wysiadła, a internet zgasł. Tragedia.


W takich to momentach wychodzi nasze uzależnienie od tych elektronicznych ustrojstw i choćbyśmy się zapierali wszystkimi czterema kończynami, że tak nie jest... to skłamiemy Wam i samemu sobie. 

Przyznam się z palącymi od wstydu policzkami, że byłam wczoraj załamana. Nie dość, że nawet nie zaczęłam kombinować swej lekcji do pracy na dzisiaj, to jeszcze nie mogłam obejrzeć swojego ulubionego serialu. Tragedia! Mój wieczorny rytuał został zachwiany i przez dobre pół godziny snułam się po mieszkaniu zastanawiając się co zrobić i co to będzie, jeśli internet nie wróci do rana. Bo jak to tak? Nie może go zabraknąć!

Dopiero, gdy dotarło do mnie, że to już sprawa niestety stracona, znalazłam inny sposób na umilenie sobie wieczoru. Postawiłam na stary, dobry sposób - książkę. Miałam właśnie jedną, która wymagała skończenia. Zazwyczaj czytam jedynie w pociągu, ale czemuż to nie wykorzystać tej okazji. 

I wiecie co? Nie żałuję ani minuty spędzonej nad tą lekturą. Udało mi się ukończyć jedno tomiszcze i teraz zabieram się za kolejne. Mało tego, odpoczęłam. Nie było blogów, seriali, przeglądania materiałów na lekcje, a jedynie czas dla mnie samej. Czas wyciszenia i błogiego odpoczynku. Nic więcej. Relaks pełną parą.

Doszłam również do wniosku, że źle się dzieje. Jestem zbyt mocno uzależniona od internetu. Owszem, pewnie przeżyłabym bez niego nawet i parę dni. Nie byłoby to jakimś większym problemem (choć i nie najmniejszym, niestety)... to jednak ja postanowiłam od niego uzależnić niemalże każdą dziedzinę swojego życia.

Przecież mogłam zrobić tak wiele wczoraj:
- popisać pracę magisterską (ale nie... bo wszystkie materiały miałam w internecie... nawet sobie ich nie ściągnęłam... bo po co, skoro wystarczy parę odnośników i datę wejścia na stronę?).
- ułożyć lekcję angielskiego o przewidywaniu przyszłości (ale nie... bo przecież nie mogłam dostać się na swą ulubioną stronę, z której to zazwyczaj korzystam i bazuję podczas układania lekcji. To właśnie tam mam skarbnicę nowych kserówek...)
- napisać artykuł na bloga (ale jak, skoro nie mogłam nawet go otworzyć?).

Przykłady tylko same się namnażają, a ja rozkładam wówczas bezradnie ręce. Tak, przyznaję. Bez internetu jestem jak bez ręki. Chyba czas najwyższy coś z tym zrobić. Zmienić sposób myślenia i zacząć przestawiać się z powrotem na te dobre tory. W końcu, jakoś kiedyś internetu nie było i ludzie wykonywali równie dobrą robotę co my teraz...

Ja zaczynam od dziś. Postanowienie na Grudzień (nieco spóźnione, ale trudno) - jeden wieczór w tygodniu bez internetu. Tyle na początek, a idę o zakład że będę musiała nieźle się namęczyć w wykonaniu tego postanowienia... a mowa tu jedynie o wieczorze. Straszne...

Jesteście uzależnieni od Internetu? Walczycie z tym jakoś? 
Jakie są Wasze sposoby na wieczory bez niego? 
Podzielcie się kochani, bo będzie mi to potrzebne! 
Wszelka pomoc mile widziana!

Źródło: 1

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Spóźniony Mikołaj od Pedigree

Nasz Mikołaj od Pedigree napotkał pewne komplikacje w drodze do naszego domku. Zgubienie swej czerwonej czapki tłumaczył korkami tam w przestrzeni powietrznej. Kurier ten  przyniósł nam wiele radości. Wielka paczuszka od Pedigree wreszcie do nas dotarła, a ja razem z moim ulubieńcem możemy cieszyć się niespodziankami!

Dzięki akcji Wiem jak karmić, w której bierzemy udział, Mikołaj Pedigree przyniósł nam:
  • 2 opakowania po 2,4 kg jedno suchego jedzonka z drobiem i warzywkami, by urozmaicić dietę Tomo również o walory warzywne,
  • 2 puszki o smaku wołowiny w galarecie,
  • 5 saszetek o smaku wołowiny,
  • 2 paczki Rodeo, które to Tomo wprost uwielbia!
  • 2 paczki Dentastix, które z kolei ja wielbię, kiedy to już wytrzymać nie mogę z oddechem psiska.
Pokarmu tego ma nam wystarczyć (podobno)  na całe dwa tygodnie. Przetestujemy wszystko, aczkolwiek trochę martwią mnie puszeczki i saszetki. Żołądek mojego pieska źle znosił ostatnio takie rarytasy, ale spróbujemy. Może tym razem będzie inaczej.

W akcji Pedigree zostało wybranych 1300 ambasadorów z psiakami oraz 1300 z kotkami oraz Whiskasem. Każda paczka jest dostosowana indywidualnie do naszych pupili, tak by głodne nie chodziły a jedzonka starczyło przez całe czternaście dni. Do tego parę przysmaków i odświeżacz oddechu. Pokaźna paczuszka (przyznam szczerze, że byłam pozytywnie zaskoczona, kiedy ją otrzymałam).

Zaczynamy testowanie już od jutra i damy znać na sam koniec czy się udało i przede wszystkim czy smakowało!


piątek, 4 grudnia 2015

Problem z Rudolfem


Znacie ten kawałek? Jestem pewna, że tak. To jedna z tych nieco bardziej kultowych świątecznych piosenek, podczas której możemy łatwo nauczyć się nazw wszystkich dziewięciu reniferów z tytułowym Rudolfem na czele.

Czy aby na pewno kultowa?

Tak mi się wydawało i nie tylko mnie. Wraz z koleżanką z pracy postanowiłyśmy nauczyć dzieci (8 - 10 lat) jej śpiewać, by zaśpiewać ją przed rodzicami. Poza tym przygotowałyśmy parę zadań, by ułatwić im tę piosenkę. Chciałyśmy poćwiczyć ją dwa do trzech razy podczas jednych zajęć. 

Miało być tak fajnie, a spotkałyśmy się ze ścianą oporu ze strony maluchów. Nie chciały nawet spróbować zaśpiewać. Nawet samo uzupełnienie tekstu stanowiło wyzwanie. W ogóle nie zainteresowane. Nie miały ochoty dowiedzieć się o czym właściwie jest ta piosenka.

Na dodatek znalazła się jedna mała malkontentka, która oświadczyła że ona śpiewać nie będzie. Nie lubi i już, ale za to może przeczytać. Szczerze powiem, że mnie nieco zaskoczyła, bo już szybciej podejrzewałabym o takie malkontenctwo chłopca... (Wiem, wiem, stereotypy nie są dobre, ale cóż poradzić, to silniejsze ode mnie!)

Taki nieco kubeł zimnej wody na nas wylały, no bo przecież człowiek staje na głowie i wychodzi z siebie, by zrobić ciekawe zajęcia... a potem wychodzi na to, że lepiej iść z podręcznikiem i niczym się nie przejmować. Dzieci zwyczajnie nie chcą robić nic ponad to.

Rozleniwione i roszczeniowe. Najchętniej robiłyby zadania, kiedy czekałaby je za to nagroda, a jej brak spotykany jest z zawodem i zwykłą niechęcią. Ze słuchaniem też jest problem. Trzeba prosić po kilka razy zanim do małego łebka dotrze, że jednak nauczyciel coś powiedział. 

Cóż, piosenkę i tak przedstawimy, tylko być może zmienimy trochę jej formę. Śpiewać będą tylko refren, a malkontentka będzie takim małym i pochmurnym Rudolfem. 

Byle do świąt, podwijamy rękawy, obowiązkowo przyozdabiamy nasze twarze uśmiechami i brniemy do przodu.

Atmosfera świąteczna już u Was żywa? Przygotowania pełną parą? Pierniczki upieczone? Prezenty zakupione? Jak tam Wasz duch świąteczny? Macie pełno energii, czy odczuwacie jej zjazd (tak jak ja ostatnio...)? 

Trzymajcie się cieplutko!

wtorek, 1 grudnia 2015

Ulubieńcy listopada


Jest. Wreszcie nadszedł ten nasz upragniony Grudzień, kiedy to wystawy sklepowe przestały razić, a bombki i łańcuchy tylko cieszą  nasze mordki. Mój Grudzień będzie nieco zapracowany. Wreszcie ukończę pierwszy rozdział magisterki i oddam go do sprawdzenia. Czeka mnie też Wieczór Podróżnika, urodziny przyjaciółki oraz koncert Starego Dobrego Małżeństwa (którego już nie mogę się doczekać). Potem marsz na orientację (moja siostra ma pomysły jakich mało), szkolenie lektorów (i obowiązkowe piwo tuż po nim), no i nareszcie święta. Będzie intensywnie i mam nadzieję, że również i pozytywnie. 

Dzisiaj natomiast zdecydowałam się wreszcie zrobić coś od czego się wzbraniałam rękoma i nogami. Ulubieńcy listopada - przeanalizowałam wszelkie za i przeciw i postanowiłam, że nie zaszkodzi mi podzielić się z Wami moimi małymi przyjemnościami:

Czekoladowe kulki


Wiecie za co kocham Lidla? Właśnie za te wspomnienie dzieciństwa, które często się tam pojawia. Czekoladowe kuleczki w czerwonej siateczce (za niecałe 5 zł) to dla mnie coś wspaniałego. Przywodzi na myśl moje dzieciństwo, kiedy to zazwyczaj u babci zawsze takie kuleczki dostawałam. Mleczna czekolada rozpływa się w ustach dając niesamowitą przyjemność i na ułamek sekundy cofając czas.

Czy Wy też odnosicie podobne wrażenie związane z jakimś produktem? 

W tym roku zdecydowałam zrobić coś dla mnie szalonego. Postanowiłam pozbierać te małe kuleczki w wielki słoik, który to będę mogła otworzyć dopiero na święta. Udało się, choć nie ukrywam trochę oszukiwałam. Teraz jednak już go nie otwieram. Stoi pięknie na półeczce i cieszy moje oczęta.

Dawno, dawno, temu


W planszówkach zakochałam się dość niedawno. Najpierw było Dixit, potem przerzuciłam się na CV, aż wreszcie zdobyłam to cudo - Dawno, dawno temu. To niepozorne pudełko, które przypomina odrobinę książkę, skrywa w sobie 4 talie karciane. Trzy z nich mają przepiękne obrazki, a ostatnia jest pusta - dla tych co bardziej kreatywnych. Twórcy pozostawiają graczom na wymyślenie swoich własnych kart. 

Jak tam Wasza planszowa biblioteczka? Powiększa się, czy zatrzymała na starym, dobrym Chińczyku i Grzybobraniu? Może czas wrócić do gier? Zachęcam serdecznie. To gwarancja dobrej zabawy!

Gra polega na opowiadaniu historii. Musimy wykazać się wielką kreatywnością, by nasza opowieść miała ręce i nogi. Dążymy do pozbycia się swoich kart z wydarzeniami oraz postaciami, a także do zakończenia ów historii naszą własną kartą zakończenia.

Świetna i rozwijająca jednocześnie zabawa dla tych młodszych ale i tych dużych. Już nie mogę się doczekać, by wypróbować grę na jednym ze spotkań z przyjaciółmi!

Cień Wiatru

Następna sprawa to Zafon, który jest największą niespodzianką. Przebrnęłam. Walczyłam z nim dzielnie ponad dwa miesiące, ale wreszcie się udało. Długo się jednak zastanowię zanim sięgnę po "Grę Anioła". Póki co myślę, że zasłużyłam na odpoczynek od tego autora (choć przyznaję, końcówka książki nie była taka zła). 

BABY LIPS


Listopad to właśnie ten miesiąc, w którym rozpoczynam używanie ochronnych i nawilżających pomadek. Uwielbiam wazelinę, wszelkiego rodzaju balsamy oraz lekko koloryzujące błyszczyki. Na Baby Lip padło całkiem przypadkowo. Znalazłam ją w swoim zimowych płaszczyku. Ma mój ulubiony zapach i kolor. Jest pomarańczowa. Świetnie nawilża usta i ładnie pachnie. Maybelline spisało się na medal. Mnie nic więcej nie potrzeba.

Jakie skarby znajdujecie w swoich zimowych płaszczach? Mnie zdarza się cały rok chomikować nawet i pieniądze. Jednego roku znalazłam w płaszczu stówę...

Passenger

Last but not least... Passenger. Kocham, kocham, kocham. Mój samochód by się bez niego nie obył. Teskty jego utworów po prostu do mnie trafiają, ale co ja tu będę dużo gadać. Sami oceńcie. A nuż i w Wasze gusta trafi!



Jedna z moich ulubionych:


Na sam koniec, przepiękny cover: