Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

czwartek, 29 grudnia 2016

Podsumowanie roku 2016

Dzisiaj otworzyłam swojego bloga i przejrzałam posty, które się na nim znalazły, a jest nich 67 (wraz z tym) czyli o 30 mniej niż w zeszłym roku. Zaniedbałam moje miejsce w internecie kilka razy, ale wciąż i wciąż do niego powracam i obiecuję że to był już ostatni raz, kiedy zostawiłam to miejsce na kilka lub kilkadziesiąt dni. 

Dziś nie będę nic obiecywać, bo wiem że kiepska jest w dotrzymywaniu takich obietnic. Wypiszę tu jednak swoje mniejsze i większe osiągnięcia, bo myślę że warto. Robię to przede wszystkim dla siebie, bo zdarza mi się zapominać co takiego udało mi się zrobić. Wszystkie dobre rzeczy rozmywają się pod wpływem tych złych. Wszystkie postanowienia, które miałam znikają, bo przecież gdzieś po drodze o nich zapomniałam, a mimo to coś tam jednak przez te 365 dni w roku zrobiłam.


NIESPODZIEWANY WYJAZD DO RZYMU

 

 

Wygrałam bilety lotnicze do Rzymu i pojechałam wraz z moją siostrą. Spędziłyśmy tam niesamowite 4 dni, bawiąc się w najlepsze i zwiedzając od białego rana po samą noc. Widziałam niesamowite budynki, życzliwych ludzi i przepiękne dzieła sztuki. Rzym nigdy nie przeszedł mi przez myśl, a mimo to cieszę się, że pojechałam. Moją (nieskończoną) relację z Rzymu możecie przeczytać w tych postach:


JESTEM MAGISTREM


Tak, tak. Udało się. Wreszcie zakończyłam ten etap swojego życia. Jestem panią magister i choć notatki jeszcze gdzieś tam się mi walają, ja wkraczam w to prawdziwie dorosłe życie z problemami natury pracownika. Szukam pracy i staram się jakoś żyć. Nie mniej jednak udało się, po wielu przeszkodach, wreszcie zyskałam ten tytuł i jestem szczęśliwa, że się nie poddałam po drodze.

ANGLIA PO RAZ 4

 

Wyjechałam do Anglii po raz czwarty. Tym razem do pracy w charakterze Lead Teachera. Było ciężko, nawet bardzo, ale poznałam wspaniałe osoby i cudowną angielską rodzinę, z którą do teraz utrzymuję kontakt. Już po cichu planujemy kolejną mą wizytę u nich. Bo warto, a ja ich uwielbiam.


LONDYN Z PRZYJACIÓŁKĄ


Wypad z Asią uważam za udany i nawet na warunki za dużo nie narzekałyśmy, a przyszło nam spać w małej i gorącej klitce. Trudno. Przeżyłyśmy i planujemy kolejne podróże (choć Mediolan musiałam sobie odpuścić ze względu na wydatki z moim biednym samochodem). Na pewno jeszcze będzie kolejna okazja. Tak więc pojechałyśmy do Londynu i spędziłyśmy tam cudowne choć wyczerpujące trzy dni, a relację możecie poczytać tutaj:


EGZAMIN Z JAPOŃSKIEGO


Trąbiłam o nim chyba cały rok i wreszcie wzięłam się i pojechałam do Warszawy czwartego grudnia. Wzięłam udział w tym wydarzeniu próbując mych sił by zdobyć ten upragniony certyfikat. Na najniższy poziom, ale i tak będę dumna jeśli tylko uda mi się go zdać. Na wyniki muszę jednak poczekać aż do początku Marca. Dłuuuugo!

WIELKA WYMIANA KSIĄŻKOWA



Wzięłam udział w wielkiej wymianie książkowej i zyskałam aż 8 nowych pozycji, które dumnie widnieją na mej półce i czekają na swą kolej do przeczytania (a ja się nieco obijam z czytaniem ostatnio). Inicjatywa ta strasznie mi się spodobała i chętnie wezmę w niej jeszcze udział. Może w przyszłym roku? Kto wie!

~.~

Uff to tyle. Wow. Jak tak na to patrzę to widzę, że miałam całkiem pokaźny rok. Dobry rok, a już się bałam, że nic w nim takiego nie zrobiłam. Zrobiłam! Jupi! Aż mi się skakać ze szczęścia chce i chyba niedługo to zrobię... albo wstanę i zacznę tańczyć (jeśli nikt nie będzie patrzył. Fajnie tak spojrzeć na przekrój swojego roku i zauważyć, że mimo parszywej końcówki... nie był taki zły. 

No dobra, a jak wyszło Wam? Macie czym się pochwalić? 

Oby 2017 był równie owocny! Szczęśliwego Nowego Roku kochani moi!

wtorek, 27 grudnia 2016

Święta przez cały rok

Święta, święta i po świętach. Tyle się na nie czeka, przygotowuje i cieszy, gdy tylko nadejdą... a potem następuje rozczarowanie, bo przecież trwają jedyne 3 dni. Nadchodzi szara rzeczywistość i kilka kilogramów więcej, bo przecież święta to przede wszystkim przepyszne jedzenie, które oczy po prostu chcą jeść, nawet jeśli brzuch nie daje rady... więc zanim się obejrzysz masz kolejną sałatkę na talerzu i jeszcze jednego klopsa, a potem wpychasz to w siebie i wzdychasz twierdząc, że dietę zaczniesz tuż nich.

Też tak macie? Ja tak. Niestety, ale co poradzę. Z moją silną wolą już dawno się pożegnałam, a na czas świąt jej szczątkom pozwoliłam wybrać się na zasłużone wakacje. Jem więc i jem, zaglądając do lodówki od czasu do czasu i tak sobie marzę... by ten okres trwał jak najdłużej. Nie trzy dni, nie tydzień... nie nawet i miesiąc, ale...


PRZEZ CAŁY ROK!


Bo czemu nie? Co takiego by się stało, gdyby tak było? Nie chodzi mi tu o zwiększoną ilość jedzenia czy prezentów (choć te miło by było otrzymywać codziennie...), ale tej atmosfery. Tego ciepłego uśmiechu, rozśpiewania, rodzinnych spacerów i wspólnego spędzania czasu. Tylko tyle, no i może jeszcze trochę dobra dla tych smutnych ludzi, których mijamy na ulicy. Bo czemu by nie? Niech też mają coś od życia. Często zwykły uśmiech działa cuda. Spróbować nie zaszkodzi.

Tak sobie więc pomyślałam, że przecież to jest możliwe do spełnienia. Wystarczy tylko szczypta starań i dobrego humoru. Święta mogą trwać i całą wieczność. Wystarczy odpowiednie nastawienie i chęci, bo tak łatwo jest rzucić się w wir pracy i zapomnieć o czasie dla nas samych i dla naszych rodzin.

365 dni to niemalże wieczność, jeśli przeliczy się godziny spędzane w pracy czy czas na przygotowanie się do niej (ciężki jest los nauczyciela...), ale wszystko jest możliwe do spełnienia. Tak więc mym celem na kolejny rok będzie ten świąteczny nastrój przez cały rok. Żeby udało mi się choć odrobinę świąt zachować. Spróbuję i jestem pewna że w mniejszym lub większym stopniu mi się to uda.

Kto spróbuje ze mną? Zorganizujmy sobie tak czas, by każdego dnia znaleźć chwilę dla siebie i swych bliskich. Damy radę! Wystarczy tylko zakasać rękawy i do roboty!

wtorek, 20 grudnia 2016

10 piosenek, które muszą zabrzmieć w moim Grudniu

Ostatni weekend przed świętami już za nami. Nie mogę uwierzyć w to jak szybko ten Grudzień mi zleciał. Niedawno pisałam o Listach do Mikołaja, teraz chowam w szafie prezenty dla całej rodziny. Polowanie było dość późne, bo i wypłatę dostałam z tygodniowym opóźnieniem. Cóż, takie życie. Egzamin z Japońskiego również był jednym z punktów Grudniowego programu. Teraz walczę z listami do moich pen-palsów, którzy już nieco się niecierpliwią (nic dziwnego... pisze i piszę i napisać nie mogę), choróbskiem (złapało mnie w piątek i na szczęście już przechodzi) oraz wciąż klejącymi się pierniczkami.

Choinka już stoi, pierniczki zrobione. Uśmiech na twarzy jest, choć kuriera jeszcze nie ma. W tle słychać świąteczne piosenki i youtubowe porady dotyczące prezentów na ostatnią chwilę. A bo jeszcze podpatrzeć by wypadało na to jak tu ładnie zapakować nasze fanty. Chciałabym by było wyjątkowo, mimo wszystko. Szukam inspiracji, w między czasie zapraszając Was wszystkim na chwilę odpoczynku z moją grudniową play-listą!

10 PIOSENEK, KTÓRE MUSZĄ ZABRZMIEĆ W MOIM GRUDNIU!!!


ALL I WANT FOR CHRISTMAS IS YOU



Tak, wiem co powiecie. Człowiek już słuchać jej nie może. Co chwilę leci, znudziła się. I wiecie co? Podpiszę się pod tym obiema łapkami. Mimo to, kiedy usłyszałam ją w radio gdzieś na początku grudnia to od razu poczułam tę świąteczną atmosferę. Nie wiem czemu. Może po prostu potrzebowałam jakiejś zachęty, a może rozpromieniła mnie nostalgia? Być może. Tak czy inaczej, ta piosenka kojarzy mi się ze świętami w ten lub inny sposób.

FAIRYTALE OF NEW YORK



Piosenkę tę poznałam 3 lata temu i zakochałam się w niej. A zwłaszcza w wykonaniu ortopilota, którego odkryłam gdzieś w tamtym czasie. Spodobało mi się i teraz co roku do niej wracam. Nucę pod nosem, podczas świątecznych porządków oraz gotowania. To jedna z tych, które po prostu musiały znaleźć się na tej liście. Dziś słucham Gavina Jamesa i odkrywam New York na nowo!
 

OJ MALUŚKI, MALUŚKI.



Ale nie byle jaki maluśki. Tylko ten w wykonaniu Sztywnego Pal Azji oraz Andrzeja Krzywego i innych, którzy nagrali z nimi kolaborację. Przepiękna, pełna energii i wcale nie smutna (jak w większości przypadków tej pieśni). Kocham i nie przestanę. Przywodzi też na myśl całą tonę wspomnień. Tych radosnych z dzieciństwa. Wspólne ubieranie choinki i ona w tle oraz czekanie na przybycie gości podczas Wigilii i ten utwór w tle.

KOLĘDA DLA NIEOBECNYCH



To pieśń, która potrafi wycisnąć łzy i wzruszyć. Kocham ją, ale trzeba mieć na nią nastrój. Tak, lepiej nie wpuszczać jej sobie będąc w podłym humorze, bo tylko Wam się on pogorszy. Mi jednak dodaje ciepła i wywołuje delikatny uśmiech. Uśmiech nostalgii.

THE LITTLE DRUMMER BOY


Pa ra pa pam pam, ra pa pam pam, ra pa pam. Melodia sama się nuci, a głowa kołysze w jej rytm. Kolejna pieśń, którą zaraził mnie mój tata. Wciąż leciała w samochodzie, kiedy jeździliśmy po zakupy czy do dziadków i po prostu się wkręciła. Teraz, bez niej nie ma świąt. To niemalże jak ze śniegiem. Nie ma ram pam pam, nie ma świąt.

SHAKE UP CHRISTMAS



Ten wybór może szokować, jeśli spojrzy się na powyższą listę, ale tak. Lubię ją nucić. Pozytywna nuta, którą zawsze dobrze jest wpuścić podczas tych gorszych dni. Buzia od razu mi się śmieje, a gdy nikt nie patrzy (co dość trudne jest - siostra ciągle w domu) to i nogi podrygują i aż chce się tańczyć i śpiewać.

BABY IT'S COLD OUTSIDE



Glee przyprowadziło mnie do tej piosenki i nie żałuję. Od razu wpadła w ucho i już tu zostało. Zwłaszcza w wykonaniu Michaela Bubble oraz Indiny Menzel. Słuchając jej czuję się tak jakbym przeniosła się do jakiejś bajki. I to takiej z dobrym zakończeniem o dziwo... i całe szczęście. So baby, it's cold outside, zostań w domu i wypij gorącą czekoladę.

DO THEY KNOW IT'S CHRISTMAS



Znam ją niemalże na pamięć. Często nucę i nigdy mi się nie znudzi. Nie dość, że świetna nuta to jeszcze z przesłaniem. No i tak ma być. Nic więcej nie trzeba mówić. Jednakże przesłuchałam wersję z 1984 roku oraz z 2014 i muszę powiedzieć, że oryginał bije nową na głowę. Nie ma tego samego przebicia. Zostaję przy starszej wersji i nucę dalej.

SANTA CLAUS IS COMING TO TOWN



Przyznaję się bez bicia, że słucham jej na okrągło. Nie dość, że doskonale sprawdza się na zajęciach języka angielskiego z dziećmi (kochają pokazywać i śpiewać dobrze znaną im piosenkę), to i w radio mi nie przeszkadza. Oczywiście jak ze wszystkimi utworami, co za dużo to nie zdrowo. Trzeba znać umiar, ale Mikołaj pojawi się w mieście już niedługo!

WHITE CHRISTMAS



Co roku nucę i pragnę tych białych świąt, ale niestety nie zawsze czary wychodzą. W tym roku raczej się nie uda, ale wciąż trzymam kciuki i puszczam Franka, by choć na moment udać, że faktycznie białe święta się pojawią. Wracam wspomnieniami do śniegowych dni i czasem nawet zaglądam do albumów. Śnieg, dajcie mi śnieg ślicznie proszę!


Mogłabym tak wymieniać bez końca, bo jeszcze wiele ich mi tu zostało. Jednakże obiecałam sobie ograniczyć się jedynie do 10-sięciu. Jakie utwory Wam kojarzą się ze świętami? Których słuchacie najczęściej? 

Trzymajcie się cieplutko i śniegu życzę każdemu!


czwartek, 8 grudnia 2016

Gdzie się podziały Listy do Mikołaja?

Pamiętam jakby to było wczoraj, z jakim zapałem i wypiekami na twarzy siadałam wieczorem do swojego biurka i skrobałam list do świętego Mikołaja. Nigdy nie wiedziałam jak zacząć i czy Mikołaj się nie obrazi, bo przecież nie wypada od razu przechodzić do rzeczy i wymieniać co by się chciało dostać, no nie?

Pozdrawiałam więc elfy, panią Mikołajową i samego Mikołaja. Chwaliłam go i siebie też. Twierdziłam, że byłam grzeczna, bo choć coś tam za uszami było to niezbyt wiele. Dopiero wówczas przechodziłam do głównego punktu programu i rozpoczynałam wyliczanie. Czasem pisałam po co mi to, ale zazwyczaj kończyło się wyliczaniem niezbędnych mi przedmiotów. Najczęściej ustawiałam listę od cosiów, które chcę najbardziej, do tych mniej ważnych cosiów. 

A potem? Z bijącym sercem kładłam list na parapecie, licząc na to że Mikołaj go znajdzie. Pamiętam też, że zawsze pragnęłam przyłapać ten list na wyfruwaniu z mojego pokoju, ale dziwnym trafem zasypiałam szybciej niż to się stało. Rano już go nie było, a ja skakałam z radości pod sufit, wierząc że Mikołaj na prawdę istnieje!

Tak, tak właśnie było! I tak wspominając to zaczęłam się zastanawiać jak to jest dzisiaj? W końcu w EMPIKu można znaleźć pięknie opakowane szablony na list do Mikołaja. Drogi jak diabli, ale jest... a wszystko po to by zasiać odrobinę magii w domach dzieci.

LIST DO MIKOŁAJA?! TAKI PAPIEROWY?! A PO CO?


Popytałam więc moich małych podopiecznych, jak to jest z tymi listami. A oni, zamrugali zdziwieni i wzruszyli ramionami. Okazuje się, że niewielu z nich wie co to takiego, a jeszcze mniej bawi się w zapisywanie kartek zeszytowych i wysyłanie ich na Biegun Północny. No bo po co? Wszyscy teraz wiedzą, że Mikołaj korzysta z wszelkich możliwych promocji w Galeriach Handlowych, a jeśli wspomni się to i owo mamie czy tacie, to jest 90% pewności, że właśnie to wyląduje pod choinką. 

Po co więc zawracać sobie głową jakimś podejrzanym brodaczem, któremu z roku na rok przybywa ciałka na brzuchu? Nie warto. To już nie modne. Passe. O czym ty w ogóle mówisz?

Zderzyłam się ze ścianą niezrozumienia. Żadne nie chciało nawet słuchać o pisaniu listów, bo i po co? A jak wspomniałam o tym, że sama tak robiłam, dzieciaki stukały się po głowie i śmiały, bo przecież każdy wie, że Mikołaj nie czyta tych listów i to nie on je zabiera. Szkoda, naprawdę szkoda...

Nie wiem z czego to wynika i na pewno nie każde dziecko tak robi. Jest jeszcze wielu, którzy piszą. Z całą pewnością, a mimo to zrobiło mi się nieco smutno. Nostalgia odeszła gdzieś na bok, pozostawiając rozczarowanie. Szkoda, że takich tradycji się nie pielęgnuje.

Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda. 


Jak to wygląda w Waszych domach? Pisaliście listy będąc jeszcze w podstawówce?

wtorek, 6 grudnia 2016

Egzamin z Japońskiego?

Czwarty grudnia. Niedziela. To właśnie wtedy odbył się egzamin z języka japońskiego, o którym trąbiłam od dawna. Wreszcie podjęłam się temu wyzwaniu i choć nie było łatwo, zdecydowałam spróbować swych sił. Pociąg do Warszawy odjechał o zabójczej godzinie 5.52 i już o 9 byłam na miejscu. Do egzaminu miałam 3 godziny i z tego stresu spędziłam je całe na nauce. 

JLPT

Potem nadszedł ten wyczekiwany przeze mnie czas. Egzamin odbywał się w kilku salach, a każdy poziom miał przypisaną osobną. Najwięcej zdających podchodziło do najniższego stopnia znajomości tego języka (N5) i tak też zrobiłam ja. 

Ulokowano nas na sali gimnastycznej i znów mogłam poczuć się jak podczas matury. Mój własny stolik i przypisany do niego numer rejestracyjny, który to musiałam wpisać na każdą kartę podczas 3 części egzaminu. Poinstruowano nas, że możemy używać jedynie ołówków o grubości 2HB, ewentualnie HB, bo inaczej maszyna nie odczyta naszych zapisków. 

I tu przyszło zaskoczenie, bo co prawda wiedziałam, że wolno nam używać jedynie ołówków, to i tak nieco zaskakujące. Przyzwyczajona jestem do czarnych długopisów - jak to na maturze, a co! Wspomnienia wróciły, choć stres był nieco mniejszy.

Ach! No i najważniejsze! W trakcie egzaminu nawet telefon nie mógł zawibrować, bo jeśli tak by się stało - test zostałby przerwany, a użytkownik telefonu nie otrzymałby wyników... taki rygor! Ale co zrobić, chciałaś babo to dostałaś.


SŁOWNICTWO - MOJA ZMORA


Do egzaminu podeszłam na luzie, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie zorientowałam się, że mam jedyne 25 minut na 36 pytań związanych ze słownictwem japońskim. Horror! Nawet nie było czasu, by porządnie się nad tym zastanowić. Albo wiesz, albo nie wiesz. Koniec. Dwadzieścia pięć minut to zdecydowanie za mało, nawet jeśli były to pytania wielokrotnego wyboru. Masakra.

UFF! JESZCZE TYLKO GRAMATYKA I SŁUCHANIE!


Potem 20 minut przerwy i kolejna seria. Tym razem gramatyka plus czytanie w jednym. 40 minut i 32 pytania, a w tym dwa dłuższe teksty do przeczytania. Ledwie co się wyrobiłam. Znów czasu zbrakło na poprawki (a była to najtrudniejsza dla mnie część egzaminu). Wyszłam z niego nieco podłamana, ale 50 minut przerwy sprawiło, że zdążyłam się pozbierać i odetchnąć. 

 

ZBLIŻAMY SIĘ DO KOŃCA!


Trzecia część upłynęła mi jak z bicza strzelił. Pół godziny słuchania i tylko raz puszczone nagranie. Żadnych powtórek. Odpowiedź naniesiona na kartę odpowiedzi od razu. Brak czasu na sprawdzenie. Nie dosłyszałeś? Strzelaj. Nie warto zostawiać pustych pytań...

Sam egzamin dobrze będę wspominać. Nie znam jeszcze wyników i nie dowiem się ich aż do początku marca (no może już pod koniec lutego coś będzie wiadomo), ale atmosfera była niezwykle przyjazna. Pilnujący nas Japończycy bardzo dobrze mówili po polsku i zarażali uśmiechem (a podobno to taki sztywny naród). Wprowadzili mnie w doskonały nastrój i nie pozwolili za bardzo się stresować.

CZAS, CZAS, CZAS!


Jedyny minus (coś co mi najbardziej doskwierało) - brak czasu. Brak czasu na cokolwiek. Prosta piłka. Wiesz, albo nie wiesz. Nie ma że boli. Po co sprawdzać? W końcu pierwsza myśl jest najlepsza... przynajmniej w teorii. Doskwierało mi to i to bardzo. Zwłaszcza, że przyzwyczajona jestem do sprawdzania swych odpowiedzi. Tyle razy mi to wpajano do głowy, że aż mnie skręcało z nerwów, kiedy widziałam bezlitośnie upływający czas... i te 20 pytań przede mną!

CZY POWTÓRZĘ?


Zdecydowanie tak! Choćby i dla sprawdzenia swych postępów w nauce. To doskonały sposób, odrobina zabawy oraz poczucie że wreszcie ruszyło się z miejsca. Ja ruszyłam. Jestem o jeden krok bliżej do spełnienia swego marzenia. A jeśli nie zdam? Trudno. Spróbuję za rok. Nikt mi tego nie zabroni!

Źródło: 1

czwartek, 1 grudnia 2016

Spersonalizowany kalendarz adwentowy!!!

Pierwszy grudnia już za nami. Po zaskakującej, śnieżnej końcówce listopada przyniósł nieco deszczowego rozczarowania... a ja tak liczyłam na dalsze podboje śnieżne. Nawet koła zmieniłam, bo już czas i ślisko na drogach, a tu co? Deszcz! 

Grudzień to podobno okres swetrów, dobrej książki, gorącej czekolady i słodkiej rozpusty. To również okres świąt oraz zakupowego szaleństwa. No i wreszcie, grudzień przynosi nam to wesołe oczekiwanie aż do 24 grudnia, a to skutecznie umilają nam

KALENDARZE ADWENTOWE


Tych na rynku na pęczki. Od tych czekoladowych zaczynając (które to dostępne są w różnych rozmiarach i kolorach), przez kosmetyczne (których ostatnio się nieco naroiło, a mnie kusił ten z Daichmanna), po inne ich wariacje (które w Polsce jeszcze tak popularne nie są). 
 
 
Kusiły mnie i przypominały wesoły okres dzieciństwa. To otwieranie okienek i wyjadanie słodkości z środka. I to całkiem nic, że zazwyczaj po tygodniu nie miałam ani jednej czekoladki w środku. To nic i tak to kochałam, co roku powtarzając ten sam błąd i obiecując sobie, że tym razem będzie już inaczej.

W tym roku jednak zrezygnowałam z tradycyjnego kalendarza i postawiłam na taki robiony ręcznie. 24 gadżety zawinięte w kolorowy papier świąteczny. Jedne mniejsze, drugie większe. Spersonalizowane i w przestępnej cenie. To wszystko wylądowało w dużej torbie na prezenty i zostało podarowane mej siostrze, której teraz łapki swędzą nieco, bo już by chciała wiedzieć co jest w środku, a mi nawet nie udało się zrobić zdjęcia - niestety.

Przy tworzeniu go frajdy miałam wiele, a jej mina wynagrodziła mi to wszystko. Z planowaniem nie było problemu, wybór gadżetów - stanowił lekkie wyzwanie, ale dałam radę. W końcu jak nie ja, to kto?! Znamy się prawie niczym łyse konie! Ola teraz (jak powiedziała) ma wysoko postawiony próg jeśli chodzi o odwdzięczenie się (choć ja nawet o tym nie myślałam, kiedy tworzyłam kalendarz).

Myśleliście o tym by obdarzyć kogoś takim tworem? Swoim własnym kalendarzem? Może już to zrobiliście? Zdradźcie, co do środka wsadziliście?
 
Warto o tym pomyśleć, serio! Choćby i dla miny obdarowanego oraz ich radości. Wynagradza wszystko, a i pokazuje jak dobrze znacie tę drugą osobę. Świetna sprawa! Na pewno to powtórzę w przyszłym roku.
 
Trzymajcie się cieplutko kochani!!!

Źródło: 1

piątek, 25 listopada 2016

Black Friday - komercyjna ściema

Black Friday to popularne wydarzenie zakupowe. Tego dnia niemal każdego opanowuje gorączka zakupowa. Przeceny są niewyobrażalne. Wszystko obniżone o połowę, albo i jeszcze lepiej! Można wydać majątek, ale ile zyskać! Żyć nie umierać...

... tylko nie w Polsce, a przynajmniej nie w Toruniu.


Na ten dzień czekało wielu, ale i wielu się sromotnie zawiodło. Masa ludzi przewijająca się przez sklepy i niewielkie promocje, a jeśli już znajdziemy coś z konkretną przeceną to jest to zupełnie niepotrzebny nam badziew, który nawet wstyd byłoby sprezentować najbliższym.


Zazdrość ściska, kiedy patrzymy na te wielkie wyprzedaże w Ameryce, w której to faktycznie można nawet trafić na wspaniałe okazje. Zazdrość, żal i rozczarowanie, bo przecież tyle się trąbiło w radio o tym zakupowym szaleństwie. Tyle się opowiadało, tak zapraszało...

... a nie było po co! 


Żal mi tych wszystkich ludzi, którzy się na to nabrali. Komercja, komercja i jeszcze raz komercja. Inaczej tego nazwać nie potrafię. Nic nowego, powiecie, ale do cholery jasnej! Mamy XXI wiek! Gdzie się podziało poszanowanie człowieka? Jego cennego czasu i portfela?

Black Friday obiecywał wiele, jednakże przyniósł jedynie niesmak... 


...i opróżnione portfele, bo kto już się wybrał na zakupy to pewnie i tak coś ze sobą przyniósł. Ja podziękuję takiej rozdmuchanej bańce mydlanej. Nie potrzeba nam takiej, bo jeśli już coś robić to z polotem, a nie na pół gwizdka. 

Źródło: 1

sobota, 12 listopada 2016

Nie dam się!

W tym roku jesień zdecydowanie mi nie służy. Z każdym dniem jest coraz trudniej, ale staram się nie poddawać. Dziś był całkiem dobry dzień. 11 listopada. Święto. Wolne od pracy i... urodzinowa impreza mej siostry i mamy. Miłe spotkanie w gronie rodzinnym zaowocowały poprawą humoru. Nareszcie! 



Uznałam, że wreszcie muszę zacząć się cenić i nie poddawać z chwilą spadków energii. Trzeba przeć przed siebie niezależnie od upadków. Taki jest mój cel na kolejne tygodnie. Cel osiągania sukcesu małymi kroczkami. Dam radę. Póki co jeszcze w to wierzę. 

Dlatego dzisiaj przychodzę tu z kilkoma cytatami, które zapadły mi w pamięć. Cytatów, które zawsze poprawiają mi humor. Nawet jeśli odrobinę to i tak dużo daje. 

Lecz rzeka płynie wciąż za progiem, a świat czeka na zewnątrz. To świat, w którym musimy żyć.

To jeden z mych ukochanych cytatów, na który natknęłam się czytając książkę (a jakże). Opowieści Rodu Otori czytałam kilka razy, ale ten jeden cytat utknął mi w pamięci. Kocham go bezgranicznie i chyba nigdy nie przestanę tego robić. Jest taki prawdziwy. Czasami musimy wskoczyć w tą rzekę. Oddać się jej nurtowi i popłynąć. Popłynąć gdzieś daleko, w nieznane. Szkoda tylko, że tak trudno jest to wykonać.

Zabijając marzenia, osierocamy nadzieję.

Kolejny, który daje kopa w dupę i pozwala na podążanie wcześniej obraną przez siebie ścieżką. Dość krętą, ale naszą własną. Nie zabijajmy naszych marzeń, tylko starajmy się do nich dążyć. Może nie po trupach... ale w zgodzie z własnymi przekonaniami. Róbmy tyle ile uważamy za słuszne.

Życie jest wspaniałe, należy tylko spoglądać przez właściwe okulary.

Ja swoje już mam. Niestety czasami  trochę mi szwankują i choć staram się szybko je naprawiać to nie zawsze mi to wychodzi. Nic to, będę starała się nieco mocniej i w końcu mi się to uda. A co! Grunt to optymizm na zakończenie dnia. 


Tak na dobry początek soboty - trochę wygłupów. A co! I mnie czasami wolno! 

Miłego weekendu dziubaki!

niedziela, 6 listopada 2016

Organizacja, a raczej jej brak

Praca, dom, praca, dom, praca dom...  i od czasu do czasu spotkania spontaniczne z przyjaciółmi. Tak w telegraficznym skrócie przedstawia się mój tydzień. Ciągle w rozjazdach, kończąc pracę koło 21 (ale za to pospać sobie dłużej można... tak, jasne...), tu przygotować, tam wydrukować, tu pociąć i jeszcze z psiakiem wyjść przy okazji, siostry wysłuchać, posprzątać, pozmywać, albo obiad ugotować. A gdzie w tym wszystkim Japoński i blog? Umierają... choć wciąż udaję, że coś w tym kierunku robię.


organizacja

BRAK ORGANIZACJI


Uff! Dużo tego, oj dużo i przyznaję bez bicia wcale mi nie idzie. Ledwie zipię, a za mną dopiero pierwsze dwa tygodnie takiego zapierdziela. Na naukę nowego języka to ja już czasu znaleźć nie mogę, a egzamin już za trzy tygodnie. Czas spiąć poślady, a tu nie idzie. Nie pomagają mi też korki na drogach, ale co zrobić... świata całego nie zmienię. Mogę jedynie powalczyć o samą siebie. 

Organizacja czasu (którą zawsze miałam w miarę pod kontrolą) właśnie u mnie legła w gruzach. Roztrzaskała się o podłogę i teraz śmieje mi się w twarz. Nie mam nawet czasu by pójść i pobiegać (choć tu dochodzi mój leń, który cały czas się z tego cieszy). Czasem coś poskaczę i poudaję że się rozgrzewam przy zagrzewających do walki słowach siostry, która w rulonie na kanapie wcina jakieś pyszności. Do tego zaświadczę tacie, że nie ma mi nic słodkiego kupować, bo jak będzie to moja słaba wola tego nie przetrzyma, a potem dreptam do sklep, bo jestem zbyt zmęczona i zniechęcona całym swym dniem, i kupuję czekoladę lub inny przysmak. Takie życie... i już teraz wiem, że nie długo tak pociągnę.

CZAS NA ZMIANY


Zmiany muszą nadejść. To nie ulega wątpliwością. Zaczęłam je nawet dziś wprowadzać, uwalniając sobie poranek poniedziałkowy od tworzenia kolejnych lekcji. Te są dumnie przygotowane aż po środę (choć nie wszystkie - dwie wciąż czekają). Będzie więc czas na Japoński w poniedziałek, a może i nawet we wtorek (choć to wątpliwe...). Do tego pragnę dołożyć trochę ruchu i ćwiczeń nad silną wolą. Stopniowo wrócę do odstawienia słodkiego i zastąpienia go owocami. Na środę będę sobie przygotowywała lunch bo niestety ale nie mam czasu zjeść obiadu porządnie w domu. Ustalę również dni publikacji bloga - i tu myślę, że postawię na poniedziałek, czwartek i sobotę (choć jak uda mi się wypracować choć dwa dni w tygodniu to będę szczęśliwa). 

No bo przecież w innym wypadku to ja się po prostu zajadę. Zniechęci mnie to jakże dorosłe i odpowiedzialne życie. 


Może macie jakieś sposoby na organizację czasu? Co robicie? Zdradźcie parę sekretów! No nie bądźcie tacy!

poniedziałek, 31 października 2016

Co z tym Halloween?

Dziś 31 października. Dzień jak co dzień, tyle że nie dla Anglików. Oni szum nie obchodzą Halloween. Cieszą się tym  dniem przebierając w najróżniejsze kostiumy. Strasząc dla zabawy oraz chodząc od domu do domu po słodkie przekąski. Dla starszych organizowane są imprezy tematyczne, bo przecież każda okazja do zabawy to dobra okazja. 

https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/7d/bd/9d/7dbd9d3e0e3f548de97ecfbef72fa5b5.jpg

W związku z Halloween zrobiłam parę lekcji tematycznych moim grupom w szkole językowej i to tu zostałam zaskoczona przez wypowiedź jednej słuchaczki. Dziewczyna jest w drugiej klasie liceum ogólnokształcącego i to ona zwróciła mi uwagę na to, że w szkołach Halloween zostało zakazane. Zamrugałam oczyma z niedowierzaniem, ale jednak... to prawda.

Co z tym Halloween?


W szkołach mojego regionu Halloween nie obchodzono. Zamiast tego pojawiły się liczne imprezy pod znakiem dyni czy Hollyween (podczas którego dzieciaki miały okazję przebrać się za swojego ulubionego świętego). Zdziwiona byłam? Oj i to ogromnie. Zwłaszcza dlatego, że nie rozumiem tego zabiegu. 

Czemu miał on zapobiec? Wiedzy? Zabawie? Był sprzeczny z polską kulturą? Miał trzymać pod kloszem nieświadome dzieciątka?

Naprawdę nie rozumiem tego zakazu, zwłaszcza że pamiętam imprezę Halloweenową, którą obchodziłam w liceum. Nawet katecheta miał swój wkład w nią. Nie było problemu. Bawiliśmy się na Halloween, a potem poszliśmy zapalić lampki na grobach dnia następnego. Szanowaliśmy naszą polską tradycję i jednocześnie poznawaliśmy coś nowego. 

Mało tego, Halloween nigdy nie było obowiązkowe. Przychodzili jedynie chętni, a Ci którzy uznali tę imprezę jako nie zgodną w związku ze swoją wiarą. Każdy miał to co lubił i problemu nie było... a teraz? Ten zakaz w niedalekiej przyszłości przyniesie odwrotne skutki do tych pożądanych. 

Każdy przecież wie, że zakazany owoc smakuje najlepiej, co nie?

Źródło: 1

niedziela, 30 października 2016

Ekspresowy październik!

Stało się. To już u mnie niemal rutyna. Znikam sobie na dwa do trzech tygodni, podczas których ładuję akumulatory, by powrócić ze zdwojoną mocą... tak... chciałabym żeby to była prawda. Tym razem jednak zmogło mnie choróbsko. Rozłożyło na łopatki i przykuło do łóżka. 
Dwa tygodnie. Tyle zajęło mi wyjścia z przeziębienia, choć wciąż jestem nieco podminowana. Nawet moi najbliżsi zauważyli, że coś jest nie tak. Nie tryskam tą samą energią co wcześniej. Jestem słabszą wersją siebie... ale nic to! Wracam już, bo inaczej nigdy tego nie zrobię.

Chciałam tu podziękować wszystkim dziewczynom, z którymi wymieniłam się książeczkami w ramach akcji Przeczytaj i podaj dalej 2. Zyskałam 10 nowych pozycji, które czekają na swoją kolej do przeczytania, a ja nie wiem w co najpierw wsadzić swoje łapki. Taka już jestem. Najpierw zbieram, a potem zastanawiam się co czytać. Dziękuję kochane! Dzięki Wam mam co czytać na długie miesiące, a i me książeczki znalazły swój nowy dom!


Ponad to wreszcie zaczynam wgrywać się w nowy tryb życia. Już bez studiów, ale z pracą. Pięć dni w tygodniu, ale niestety nie od 8 do 16 (choć może to i lepiej, w końcu rannym ptaszkiem nie jestem). Marudziłam do tej pory, że z pracą krucho, a tu nagle trochę mi się tego nazbierało. Cieszę się, że się udało. Jestem zadowolona, ale nie do przesady. W końcu każdy marzy o stabilizacji... jako takiej.

Do tego wszystkiego mój Japoński. Powoli prę do przodu i umiem coraz więcej, ale i Grudzień zbliża się wielkimi krokami. Czas poważnie się za to zabrać. Wszystko idzie ku lepszemu i oby tak dalej!

Co tam u Was kochani? Trzymacie się? Nie dajecie się Jesieni zdołować?

niedziela, 9 października 2016

Dorosłam, a skarpetki pozostały!

Zeszła niedziela była dniem odświeżania garderoby. Wraz z siostrą wyrzuciłyśmy wszystko z szaf i zabrałyśmy się za przeglądanie ciuchów. Sporo z nich trafiło do dużych worków na śmieci i zostało wyniesione dla potrzebujących (bo ubrania te nie były zniszczone, tylko za małe lub takie, których nosić już nie będziemy).


Teraz jest przewiew w szafach i miejsce na coś nowego... ale ja nie o sprzątaniu z Wami rozmawiać chciałam, tylko o tym co powiedziała moja siostra przeglądając swoje skarpetki:

Wiesz, teraz kiedy dorosłam chcę nosić stonowane kolory skarpetek. 
Te kolorowe są zbyt dziecinne...

Mówiąc to pozbyła się trzech par pod rząd, które były zbyt kolorowe (różowe i pomarańczowe, w paseczki), a mnie coś sieknęło. Spojrzałam na swą półeczkę ze skarpetkami, by zobaczyć tam tęczę kolorową. Poczułam nieco piekące policzki i zaczęłam się zastanawiać, czy ze mną jest coś nie tak? 

No bo przecież już dawno dorosłam, a wciąż uwielbiam ten kolorowy element mej garderoby. Im bardziej szalona skarpetka, tym bardziej jestem kupiona. I tak na swym kącie mam już kotki, fioletowe stópki, kłujący w oczy róż i białe misie, ale mogłabym wymieniać tak bez końca!


Styl mojego ubioru zmienia się wraz ze mną, to prawda. Był czas, kiedy nosiłam się zupełnie na czarno a glany i sportowe obuwie zdominowały mą szafę (do dziś mi zostało). Był też czas, kiedy na czarny nie mogłam już patrzeć. To wówczas mą szafę rozświetliły kolorki, a teraz jest czas koszul (choć to dość trudne z mą tuszą) i nieco bardziej eleganckich ubrań (wciąż jednak utrzymanych w nieco sportowej odsłonie). 

Styl mi się zmienia, ale skarpetki pozostają.

Bo te skarpetki są mym osobistym symbolem dziecka wciąż się we mnie znajdującego. Ono tam jest. Siedzi i dobrze się bawi. Skarpetek nigdy nie wymienię! Będą tak szalone jak ta część mnie samej!

czwartek, 6 października 2016

Kapryśna wyobraźnia

Patrzę na migający kursor w Wordzie i od czasu do czasu zerkam na zegar, by nie stracić poczucia czasu. Założyłam sobie, że napiszę trochę swej książki, bo wreszcie mam chwilę czasu i mogłabym ją sobie odświeżyć. Poczytałam to co było wcześniej, nieco się załamując i obiecując solennie poprawę (i poprawki, które naniosę po zakończeniu całej), a teraz wpatruję się w ten przeklęty kursor i... nic.


PUSTKA W GŁOWIE


Mija godzina za godziną, a ja nic nie potrafię wymyślić. Po głowie nawet kołatają mi się myśli, że straciłam do niej serce, bo przecież tyle już lat się pisze. Zaczynałam w liceum, a do dziś nie skończyłam. Jej ostatnie cztery rozdziały skończyłam pisać jakieś 3 lata temu, a potem zatrzymałam się w martwym punkcie. Czyżbym naprawdę straciła do niej serce? Może powinnam odpuścić i skupić się na nowym projekcie? 

Ja wiem, że wyobraźnia bywa kapryśna, ale żeby aż tak mnie nie znosiła? Czym jej zawiniłam, że mi się tak odpłaca? Och, jakże chciałabym cofnąć się te kilka lat i tańczyć w jej objęciach. Ot tak. 

WYOBRAŹNIA W ROZKWICIE


Wszystko było wtedy takie proste. Malowałam obrazy na kartce słowami (bo nigdy nie byłam dobrym plastykiem - za co w szkole cierpiałam... dostać piątkę z plastyki graniczyło z cudem). Zanurzałam się w tropikalne lasy, tańczyłam w deszczu wraz z dzikimi zwierzętami i wyobrażałam sobie samą siebie jako bohaterkę ratującą świat przed zagładą. Byłam beztroska i czerpałam z tego garściami. Pochłaniałam tonę książek, w każdą zanurzając się w całości, a potem bazgrałam opowiadania w zeszytach (później przenosząc je na komputer i zmieniając kompletnie). 


KAPRYŚNA WYOBRAŹNIA - CENA DOROSŁOŚCI?


To były dopiero czasy! Wszystko się jakoś lepiej pisało. Kwadrans wystarczył, by zapisać jedną trzecią strony, a teraz? Teraz jeśli przez cały dzień napiszę stronę będzie dobrze. Ba! Ja jestem wówczas skora, by skakać z radości i oznajmić wszem i wobec, że wyobraźnia do mnie wróciła.

Niech myślą, że oszalała! Droga wolna! Ja wiem swoje i tyle! 

Mam jednak nieodparte wrażenie, że ma wyobraźnia zaginęła gdzieś, kiedy tylko stuknęła mi magiczna 18-nastka. Gdzieś wtedy zgubiłam ją i wciąż nie mogę odnaleźć. Szkoda, wielka szkoda... bo pragnę tego od dawna!

To wtedy coś się skończyło. Ta beztroska gdzieś zaginęła, bo przecież świat dorosłych wcale nie jest taki kolorowy. Mieni się kolorami szarości, od czasu do czasu dopuszczając do siebie myśl o jakiejś jaśniejszej barwie. Tak jakby dorosłość wypompowywała ze mnie wyobraźnię! Też tak macie?


Jak to jest z tą Waszą wyobraźnią? Wciąż Wam sprzyja, czy też ma swoje humory? Co robicie, kiedy nie potraficie ruszyć z miejsca, a tekst czeka? Czas ucieka, kursor miga? Nie frustruje Was to?

wtorek, 4 października 2016

Mój październik z uśmiechem!

Październik już jest z nami, a ja nie mogę przestać się uśmiechać. Mimo wyraźnej zmiany pogody i nadciągających deszczy (które zresztą już się pojawiły), ja mam coraz lepszy humor. Nawet sobie podśpiewuję mijając szarych ludzi na spacerze.




Bo październik to mój miesiąc. Tu są moje urodziny, tu kolorowe liście wirują na wietrze swobodnie opadając na ziemię i to tu mogę zacząć bezkarnie zachowywać się jak dziecko. Kopię szeleszczące liście ciesząc się ich odgłosem i choć ludzie patrzą na mnie zazdrośnie (pewnie też mają na to ochotę ale brak im odwagi) to ja dalej kontynuuje swoje kopanie.

Październik to również miesiąc z książką, filmem i bezkarną gorącą czekoladą. No bo co? Pójdzie w boczki? Odłoży się? Mnie już nic nie pomoże, a po co wszystkiego sobie odmawiać. Nigdy nie zyskam talii osy to choć czekoladę bezkarnie sobie pożłopię. A co! Kto mi zabroni, no kto?

Wreszcie październik to miesiąc zmian. Zmienia się świat i zmienia się moje życie. To w nim praca zaczyna nabierać tępa, a Japoński (mam nadzieję) również przybierze na sile. Do tego jakieś tłumaczenia no i blog (bo o nim też nie można zapominać). Pełne ręce roboty, a tak mało czasu. Znów zacznę ćwiczyć swą organizację czasu. Zobaczymy jak w tym miesiącu mi pójdzie.

Cieszę się więc na ten październik i nie obawiam się go nic a nic. Mam cichą nadzieję, że będzie on jednym z mych najlepszych miesięcy. O tak! Taki jest plan, a ja tylko czekam na to, aż go wykonam. A co! Bo przecież to ja nadaję kształt memu miesiącowi, co nie?

Jaki będzie twój październik? O smaku kasztana i czekolady? Czy też smutny i bezbarwny? A może po prostu nijaki?

sobota, 1 października 2016

Przeczytaj i podaj dalej dwa!


Przeczytaj i podaj dalej to już druga edycja wspaniałej inicjatywy, która rozwija czytelnictwo i poszerza horyzonty. No bo powiedzcie mi szczerze co jest lepszego poza oddaniem zalegających na półkach książek i przygarnięcie pod swoje skrzydła perełki. Nic człowiek na tym nie traci, a ile zyskuje. Jej organizatorki Magda z bloga SAVE THE MAGIC MOMENTS oraz Dagmara z bloga SOCJOPATKA już od kilku tygodni przepełniały energią i zachęcały do udziały... a ja pozwoliłam im się skusić. Nie spóźniłam się i udało się!

Zaczynajmy, bo przecież nie chcemy tracić ani momentu! Akcja kończy się dokładnie 7 października!



Lucia Taboada, "Ogarnij się i zacznij żyć", stan: bardzo dobry. Humorystyczny poradnik dla nie całkiem doskonałych. znalazła nowy dom
Chin-Ning Chu, "Sztuka wojny dla kobiet", stan: bardzo dobry. Bądź kobietą i po kobiecemu sięgaj szczytów w życiu osobistym i zawodowym. Podpowiada kobietom jak przeżyć w męskim świecie.
Beata Pawlikowska, "W dżungli niepewności", stan: bardzo dobry. To zbiór maili jaki autorka wymieniła z jedną ze swych czytelniczek. Dotykają spraw prywatnych, nieco kontrowersyjnych i pomagają uporać się z problemem. znalazła nowy dom


Lesley Downer, "Córka Samuraja", stan: bardzo dobry. Opowieść o dziewczynie z dobrego rodu, która ma przed sobą trudny wybór, a czytelnik ma okazję zanurzyć się w świecie XIX-wiecznej Japonii.  znalazła nowy dom
Aly Cha, "Zanim przekwitną wiśnie", stan: bardzo dobry. Historia pięciu pokoleń kobiet związanych ze sobą jedynie przeznaczeniem. Walczą z nim starając się uzyskać swe upragnione szczęście. znalazła nowy dom
Rebecca Otowa, "W Japonii czyli w domu", stan: bardzo dobry. Autorka tej książki opowiada o swych zmaganiach z kulturą tego kraju. Wyszła za mąż i musiała pozostawić to co było jej znane daleko za swymi plecami. znalazła nowy dom


Federico Moccia, "Trzy metry nad niebem", stan: bardzo dobry. To książka, na którą skusiłam się pod wpływem impulsu. Czytając recenzje na innej stronie. Zachwycano się tam twórczością tego pana. Mnie nie zachwycił, ale może z Tobą będzie inaczej. znalazła nowy dom
Agnieszka Wojdowicz, "Strażnicy Nirgali", stan: bardzo dobry. Opowieść o dziewczynie, która dopiero co odkrywa tajemnice swojej rodziny. Musi dość szybko dorosnąć i wziąć sprawy w swoje ręce. Poznaje nowy świat i przeżywa swe pierwsze miłosne rozterki. To wszystko okraszone odrobiną magii. znalazła nowy dom
Trudi Canavan, "Złodziejska Magia", stan: bardzo dobry. Zapomnij wszystko co wiesz o istocie magii. Trudi to jedna z mych ulubionych pisarek fantasy. znalazła nowy dom


Znajdzie się też gratka dla chcących spróbować swych sił z powieściami w oryginalnym języku!



John Green, "Paper Towns", stan: bardzo dobry, język angielski. Ten autor nie przestanie mnie zadziwiać. Wzrusza niebanalną powieścią o zwykłych ludziach oraz ich całkiem zwyczajnym życiu w tym okrutnym świecie. znalazła nowy dom
 George R. R. Martin, "The Armagedon Rag", stan: bardzo dobry, język angielski. Natomiast tego autora znają niemal wszyscy. Jego "Gry o tron" nie sposób przeoczyć. To jego kolejna powieść, choć już nie taka dobraznalazła nowy dom

To jak? Masz ochotę na wymianę?

czwartek, 29 września 2016

Moje sposoby na Jesienne wieczory!

Kalendarzowa jesień jest już z nami i choć słońce jeszcze nam przygrzewa, to jej zapach czuć w powietrzu. Chłodny wiatr muska nasze policzki, a wieczorami nawet założona bluza zaczyna nie wystarczać. Wczoraj po raz pierwszy od dłuższego czasu założyłam długie jeansy i choć bardzo je lubię, to gdzieś smutek pozostał. Wciąż liczę na powrót cieplejszej jesieni i odsuwam pluchę w szary kąt swych myśli.

No dobrze, ale jak przetrwać tę przysłowiową pluchę? Te długie wieczory, podczas których nic nie mamy ochoty robić? Jak z tym leniem walczyć? Mam parę swoich sposobów i choć nie będą one znów zbyt odkrywcze to i tak się nimi z wami podzielę.

ODŚWIEŻ SWĄ BIBLIOTECZKĘ


Przyznaję się bez bicia, że Anglia nie sprzyjała podbojom czytelniczym, a stosik książek do przeczytania jedynie rósł w oczach. I tak dzisiaj jestem już dobrze zaopatrzona na chłodne, jesienne wieczory. Wystarczy wyciągnąć łapkę i sięgnąć po książeczkę, by potem zanurzyć się w jej świecie. Na dodatek do mojego stosiku na pewno coś dołączy dzięki akcji "Przeczytaj i podaj dalej", w której to biorę udział. Jej początek już w sobotę! Jest na co czekać!

NAUKA JAPOŃSKIEGO


Kiedy jak nie teraz rozpocząć powtórki do egzaminu? Ten już za dwa miesiące, a mnie została jeszcze cała masa materiału. Nie martwię się, bo jesienne wieczory i temu sprzyjają. Wystarczy chwycić kubek parującej kawy czy gorącej czekolady, włączyć swą ulubioną muzykę i rozpocząć powtarzanie. Tak zrobię i w grudniu egzamin ten będzie jawił mi się niczym bułka z masłem!


SERIALE, SERIALE, SERIALE


Seriale to moja zmora. Zawsze coś zaczynam na Jesieni i nie kończę, bo potem jakoś czasu nie ma. Mimo to ta pora roku sprzyja moim serialowym podbojom. Uwielbiam umilić sobie wieczór jakimś lekkim odcinkiem ulubionego filmu. W tym roku na tapecie u mnie są: Supergirl (bo kocham wszystko co Marvela), Agenci Tarczy, Once Upon a Time (o ile odnajdę odcinek, na którym skończyłam) oraz parę Japońskich i Koreańskich dram (z którymi jestem na bieżąco).

FILMY I BAJKI DISNEYA


Ten punkt mogłabym podciągnąć pod punkt powyższy, bo nic tak dobrze nie zwalcza jesiennej chandry jak dobra Diesneyowska produkcja. Ostatnio zakochałam się w Zwierzogrodzie, a Leniwce kupiły mnie niezmiernie:


Może uznacie mnie za dziecinną, ale dla mnie nie ma życia bez bajek. Mimo swego wieku, wciąż je uwielbiam! Do tego filmy, które teraz wchodzą do kin - Bridget Jones, nowa produkcja Burtona oraz Inferno. No i masa tego, czego jeszcze nie widziałam (a jestem w wielkim tyle z nowościami kinowymi). Polecacie coś?


A NA DOKŁADKĘ


Bieganie, rower, basen, JUMP ARENA, spacery z psiakiem, oraz spotkania z przyjaciółmi kiedy tylko się da. To wszystko umila mi ten jesienny czas. Nie zamieniłabym tego na nic innego. Każdy ma swoje własne sposoby. Ja z moich jestem niezwykle zadowolona!

Jakie są Twoje sposoby na Jesienny zawrót głowy?


poniedziałek, 26 września 2016

Moje sposoby na poniedziałki z uśmiechem!

Nigdy nie lubiłam poniedziałków, bo te zawsze jawiły mi się niczym potwory. To one zapowiadały początek tygodnia pełnego zmagań. Praca, studia, dom, praca, studia dom i tak w kółko, byle do piątku! Swego czasu miałam nawet pomysł wymazania poniedziałków z kalendarzy. Udawania, że ich tam nie ma. Nawet petycję zaczęłam pisać, tylko potem zdałam sobie sprawę, że z całą pewnością znienawidziłabym wtorek i środę i czwartek... a nawet ukochany piątek. Wrzuciłam więc na luz, bo tych dni nie chciałam tracić. Co to za życie ze znienawidzonym całym tygodniem? Pech za pechem by się mnie trzymał.


Postanowiłam więc przemęczyć się z tymi poniedziałkami i wymyśliłam swoje własne patenty na dobry dzień.

MOJE SPOSOBY NA PONIEDZIAŁKI Z UŚMIECHEM


WSTAŃ RANO I WYJDŹ NA SPACER


Może być nawet i dziesięciominutowy. Nie ważne. Byle tylko przewietrzyć swą łepetynę i poczuć zapach jesieni (zimy / wiosny / lata). Porozciągają się trochę podczas spaceru i uśmiechaj się. Trenuj uśmiech, zarażaj nim przypadkowych przechodniów (którzy na pewno potraktują cię wtedy jako obcego). Z dotrzymywaniem tego kroku pomógł mi mój psiak, który to właśnie w poniedziałki (a nie w żaden inny dzień), nie pozwala mi zgnić w łóżku jeszcze tych 20 minut i spędzić je na robieniu niczego. Przychodzi do mnie, siada przy mnie i domaga się uwagi, a kiedy chcę wrócić do wyrka wskakuje do niego oświadczając mi tym samym, że czas na spacer. 

ZJEDZ ŚNIADANIE MISTRZÓW


Zrób sobie najlepsze śniadanie pod słońcem, a jeśli nie możesz to chociaż wypij swą ulubioną kawę czy herbatę ze swojego ukochanego kubka, który przypomni ci jakim jesteś szczęściarzem. Włącz swą ulubioną muzykę i zanuć pod nosem refren piosenki. Nikt cię przecież nie oceni. To twój czas! Nie myśl tylko o tym co musisz zrobić, tylko zastanów się co już masz. Bo uwierz mi, jesteś szczęściarzem. Masz tyle powodów do uśmiechu, choć często tego nie zauważasz. Ja też tak mam. Czasami trudno mi przypomnieć sobie coś co wywoła uśmiech na twarzy i wtedy krzyczę na siebie w myślach. Wyzywam się, bo przecież mam tyle rzeczy, za które jestem wdzięczna. Mam kochającą rodzinę, dach nad głową, psiaka, mam wykształcenie i choć pracy na razie brak to szukam jej i dostaje te telefony na rozmowy, a to już coś. Mam też przyjaciół gotowych podnieść mnie z najgorszego doła życiowego i nakopać mi do dupska, kiedy sama sobie nie radzę. Życie jest piękne!

UBIERZ COŚ KOLOROWEGO


Cokolwiek. Od bielizny po apaszki. Ubierz coś co sprawi, że poczujesz się lepiej. Dodaj sobie energii swoją ulubioną bluzką czy szalikiem. Może wydać się to wam nieco śmieszne, ale trudno. Na mnie działa, zwłaszcza podczas szaro-burej jesieni, kiedy to na ulicach mijamy ludzi odzianych w szarości. Nadaj sobie nowego wymiaru. Wyjdź ponad tłum. Bądź ponadto, a dodasz sobie dziesięć punktów do samooceny. Poczuj się niczym król wśród całego tego zgiełku. Tylko nie przesadź przypadkiem. Nie chcesz się przecież zamienić w klauna.


WYJDŹ Z DOMU Z UŚMIECHEM NA TWARZY


Postaraj się przynajmniej. Uśmiech to gwarancja sukcesu. Pokaż światu, że nie straszny ci ten przeklęty poniedziałek. Przecież już nawet zapomniałeś, że to właśnie on cię dzisiaj czeka. Zaraz rzucisz się w wir swojego życia. Za chwilę wejdziesz do biura, szkoły czy innej placówki i spotkasz swoich kumpli niedoli. Zarażaj ich tym swoim uśmiechem, by i oni poczuli że poniedziałki nie są takie złe.

ZNAJDŹ CZAS TYLKO DLA SIEBIE


Podczas całego swojego dnia znajdź chwilę tylko dla siebie, żebyś mógł zrobić coś co kochasz. Przeczytaj książkę, obejrzyj swój ulubiony serial, idź pobiegać. Zrób coś co się dla ciebie liczy. Zrelaksuj się podczas tej chwili. Naładuj baterie, bo przecież poniedziałek to nie koniec świata. Jutro też jest dzień, który będziesz musiał przeżyć i lepiej, jeśli zrobisz to z podniesioną głową!


Poniedziałki o dziwo już mnie tak nie straszą, choć wciąż do przyjemności nie należą. Staram się je urozmaicać jak tylko mogę, by nie popaść w rutynę. Warto spróbować się z nimi polubić. Gwarantuję, że będzie ci się żyło lepiej jeśli już to zrobisz!

A Ty? Jakie masz sposoby na poniedziałki?

sobota, 24 września 2016

Jestem listomaniaczką!

Tak, tak. Wcale nie żartuję. Jestem listomaniaczką i jestem z tego niezwykle dumna! Uwielbiam te kolorowe karteczki, na których spisuję swoje myśli i opinie. Kocham pachnące, kolorowe koperty, które niemalże z namaszczeniem adresuję, a potem w podskokach lecę na pocztę.


Tak, tę najzwyklejszą Pocztę Polską. I owszem, czasami stoję w kolejce długie minuty, niecierpliwie obracając w dłoniach koperty, które tak bardzo chcę wysłać. Uwielbiam ten moment, kiedy pani z okienka nakleja znaczki i przystawia pieczątkę "priorytet". Jest! Kolejny list poszedł w świat! Teraz już tylko czekać na listonosza z odpowiedzią od mych przyjaciół.

Przyjaciół, z którymi jeszcze nigdy w życiu się nie widziałam. Przyjaciół zamieszkujących różne zakątki świata. Sri Lanka, USA czy Japonia to tylko niektóre miejsca, w których mieszka przyjazna mi dusza. Piszę jak szalona, choć przyznam szczerze, że czasami czasu brak. No, ale trudno! Prędzej czy później zasiądę do biurka z czystą kartką i od nowa rozpocznę tworzenie. Uzewnętrzniam się i opowiadam o swoich problemach. Słucham problemów innych kobiet i staram się pomóc gdy tylko mogę.

I wiecie co? Jesteśmy dokładnie takie same! Niezależnie od tego gdzie mieszkamy, mamy dokładnie te same problemy. Z miłością, kilogramami, kłótnie w domu z rodzicami, rodzeństwem, czy przyjaciółmi. Szukanie pracy, a także swojego sposobu na życie. To wszystko co wydawało mi się zawsze problemem na wielką skalę... mogę zobaczyć również tam, za wielką wodą... i o dziwo wtedy ten mój problem wydaje się być nieco mniejszy. Dobrze czasem posłuchać tego co ten drugi ma do powiedzenia!


Kocham te swoje listy i choć przyjemność ta nieco kosztuje (znaczki cholera nie chcą przestać drożeć!), to nie zamieniłabym jej na e-maile nigdy w życiu. To już nie to samo. Nie czekam na maila z taką ekscytacją jak na ten papierowy list. Nie kolekcjonuję ich i nie chowam w specjalnym pudełku... natomiast wszystkie listy jakie do tej pory otrzymałam mam w pudełku i czasem do nich wracam. Przeglądam i uśmiecham się na myśl, że gdzieś tam jest przyjazna mi dusza.

Ale listy to nie wszystko! My wymieniamy się pocztówkami, małymi gadżetami, lokalnymi słodyczami. Dzięki mym przyjaciołom miałam okazji posmakować słodkości prosto z Japonii, prawdziwej zielonej herbaty, otrzymałam również łapacz snów z USA, a także parę talizmanów, które miały poprawić me warunki życia (a tak przynajmniej wierzy się w Japonii). Mam również magnesy, które przyleciały do mnie prosto z Australii!

To tak, jakbym zwiedzała świat siedząc w domu! Mała rzecz, a tak cieszy!

czwartek, 22 września 2016

Świat trampolin - sposób na dodatkową energię!

Postanowiłam spróbować raz jeszcze wygrać ze swoją słabą wolą. Wyćwiczyć ją i pokonać swoje słabości. Rozpoczęłam więc całkiem niewinnie, od ograniczenia sobie słodkiego i fast foodu (który ostatnimi czasy stał się niemalże mą codziennością). Do tego z pomocą przyszedł mi tata i namówił mnie do powrotu do biegania. Dwa treningi już za mną. Pierwszy był świetny - biegało mi się znakomicie. Drugi dużo gorszy... dlaczego? 


Ponieważ dzięki mym postanowieniom, zdecydowałam się odkryć Toruń z nieco innej strony. Groupon pomógł mi w tym całkiem skutecznie. Przypadkiem natknęłam się tam na JUMP ARENĘ. Zdjęcia przekonały mnie do zakupu i wypróbowania tej atrakcji. Świat trampolin to coś co już od dawna chodziło mi po głowie - zazwyczaj wracając na moment za każdym razem, gdy widziałam jakąś w czyimś ogródku i znikając chwilę później. 
Podjęłam więc spontaniczną decyzję i zakupiłam wejście dla dwóch osób na całą godzinę. Kupon był ważny przez całe 3 miesiące, ale ja nie zamierzałam tak długo zwlekać. W kilka minut ma siostra została wciągnięta do mego niecnego planu i we wtorek wybrałyśmy się tam z nieco mieszanymi uczuciami. Za równo podekscytowane, jak i niepewne tego czego mogłyśmy się tam spodziewać. W końcu miał to być nasz pierwszy raz!


Przywitała nas masa trampolin. Od małych kwadratów, przez długie i prostokątne, po zabawę w kosza (która nawiasem mówiąc wcale nie jest taka łatwa... wrzucić piłkę w obręcz skacząc przy tym na trampolinie wymaga sporo skupienia). Tych trampolin było ze 30, choć mogę się mylić. Nie miałam czasu na liczenie. Zbyt dobrze mi się na nich skakało. Sympatyczni instruktorzy służyli pomocą i popisywali się robiąc przeróżne ewolucje, do których mnie było daleko. Bardzo daleko...

Godzina skakania wydobyła ze mnie siódme poty i nie przesadzę mówiąc, że byłam bardziej mokra niż po godzince biegania. Na dodatek pracowały tu wszystkie mięśnie i następnego dnia ledwie mogłam podnieść się z łóżka. Tak mnie wszystko bolało i choć dziś jest dużo lepiej, to wciąż odczuwam delikatne zakwasy.

Zabawa była przednia i choć wyszłyśmy zmęczone to szczęśliwe. Na pewno tam wrócimy, zwłaszcza że godziny otwarcia są całkiem ludzkie - od 9.00 do 21.00. Dodam jeszcze, że pół godziny skakania starczyłoby w zupełności, ale godzina minęła nam równie szybko. Jedyny minus to system naliczania tej godziny. Jest dokładnie taki sam jak na basenie. Trzeba więc sobie odliczyć te 10 minut na przebranie się i wysuszenie włosów.

Nie zapomnijcie też skarpetek antypoślizgowych (możecie je jednak zakupić na miejscu za 5 złotych i nie są one jednorazowe).

Mieliście okazję wyszaleć się już na trampolinach? Odwiedziliście takie miejsce? Chcielibyście to zrobić? Warto! Energia rozpiera potem przez cały dzień!

poniedziałek, 19 września 2016

Wyznacz granicę, zanim będzie za późno

"Nie lubię pomidorów" oznajmiała zawsze wszem i wobec mała Ola, a teraz kiedy już trochę dorosła wcina je jak najęte. "Nie potrafię nurkować" marudziłam z zazdroszcząc moim kolegom, którzy już potrafili tę sztukę. Dziś z uśmiechem na twarzy obserwuję tych, którzy starają się zanurkować po raz pierwszy. Mnie ta czynność już nie przeraża. "Nigdy nie uda mi się zdobyć prawa jazdy" westchnęła Ola, kiedy po raz kolejny oblała egzamin. Dziś wskakuje do naszej srebrnej bestii i pomyka ulicami Torunia jak opętana. "Wyjazd za granicę do pracy nie jest dla mnie" kręciłam głową, bo oczyma wyobraźni widziałam siebie w obcym miejscu z zagubionym spojrzeniem. Zazdrościłam, ale sama nie potrafiłam się odważyć. Dziś jestem po czterech razach w Anglii i na pewno na tym się nie skończy. Już się nie boję.

WYZNACZ GRANICĘ


Wyznaczasz granicę swym możliwościom. Wyznaczasz je podświadomie, kiedy coś Cię przeraża, a z biegiem czasu przesuwasz ją gdzieś dalej. To co uważałeś za niewykonalne kilka lat, miesięcy czy dni temu, teraz jest dla Ciebie niczym oddychanie. Potrafisz przyznać się do swych słabości i z czasem zaczynasz śmiać się ze swojego dawnego lęku. Próbujesz coraz to nowszych rzeczy i w pewnej chwili już wiesz... nic nie jest takie straszne, jak Ci się wcześniej wydawało. Stajesz się wszechmocny, bo z każdą chwilą możesz więcej.

To fajne uczucie co nie? No pewnie, że fajne. W końcu wreszcie możesz otwarcie powiedzieć iż jesteś PANEM SWOJEGO ŻYCIA! Nikt nie ma prawa Cię krytykować, a jeśli nawet zaczyna to robić, Ty machasz lekceważąco dłonią. W końcu to Twoje życie i tylko Ty masz prawo o nim decydować. Masz rację, całkowitą.

I jesteś wszechmocny i niczego się już nie boisz... do czasu...

WYPADEK NATURALNĄ GRANICĄ


W końcu upadasz. Łamiesz rękę, nogę, nos, bankrutujesz... albo słyszysz o tym co stało się z Twoim znajomym. Zaczynasz się zastanawiać, gdzie popełniłeś błąd. Szukasz go wszędzie i dopiero, kiedy już wydaje Ci się, że był to jedynie wypadek przy pracy, czerwona lampka zapala Ci się w głowie.

Zaczynasz w siebie wątpić, a granice same przychodzą Ci z pomocą. Analizujesz je i stawiasz je sobie na nowo, a wiesz czemu? Bo każdy z nas ma jakieś granice. Bardziej lub mniej płynne. Jesteśmy tylko ludźmi i niestety (a może właśnie stety) nie jesteśmy wszechmocni. Gdzieś na końcu naszej drogi do lepszego ja pojawi się kolejna granica. Granica, której nie będziemy chcieli przekroczyć. Nie, nie dlatego że się jej boimy. Co to, to nie.

Ta granica pozwoli pozostać nam sobą. Zostać takim człowiekiem, jakim zawsze chcieliśmy, bo nie każdą granicę warto przekraczać. Warto to sobie uświadomić, zanim będzie za późno. Zanim popełnimy ten fatalny błąd, którego potem będziemy żałować do końca naszego życia.

Skrzywdzimy tym siebie lub swoich bliskich, a może nawet nasza decyzja będzie miała katastrofalny wpływ na całe otoczenie, w którym się obracamy. Warto o tym pomyśleć zanim stanie się nieubłagane.

DOBRE GRANICE


Dobre granice to elastyczne granice, którymi to my sterujemy według naszych potrzeb. Potrafimy powiedzieć STOP, kiedy jest nam to potrzebne lub przesuwamy je odrobinę dalej, gdy czujemy że nie wykorzystaliśmy naszego potencjału w stu procentach. Dobre granice to takie, które pozwalają nam się rozwijać i sygnalizują gdzie powinniśmy się zatrzymać. To te, które jednak zapalą nam tę czerwoną lampkę w głowie, kiedy w ferworze walki zaczniemy o nich zapominać.

To właśnie z nimi powinniśmy spróbować się polubić. One powinny dać nam radość i spełnienie. Pokochajmy więc te nasze granice i nie próbujmy z nich rezygnować. Uwierzmy, że nie są nam przeszkodą, tylko naszym zdrowym rozsądkiem. Pamiętajmy o nich i korzystajmy z nich rozsądnie.

Czy Ty też masz swoje granice? Przesuwasz je bezkarnie? Jak sobie radzisz, kiedy dotrzesz do muru, którego nie możesz pokonać?

sobota, 17 września 2016

O mnie rzecz niewielka

Gdyby ktoś poprosił mnie bym powiedziała coś o sobie, nie wiedziałabym za co się zabrać. Co wybrać, co odpowiedzieć. Pewnie uśmiechnęłabym się tylko z zażenowaniem i wzruszyła ramionami. Zresztą spotkało mnie to już raz na rozmowie o pracy. Zostałam poproszona o powiedzenie paru zdań po angielsku, od tak by sprawdzić czy nadaję się do nauczania... ale nie miałam pojęcia co powiedzieć, więc zapytałam wprost co państwo chcieliby usłyszeć. Być może to był właśnie mój błąd. Może trzeba być bardziej przebojowym i od razu odpowiadać. Mieć przygotowaną mowę i nie bać się tego, a jednak ja wciąż dążę do zmiany siebie, a to nie jest znowu takie proste.

Dlatego, gdy tylko dostałam możliwość udziału w Liebster Award nie zawahałam się ani minuty. Uznałam, że to może być coś dla mnie. Jedenaście pytań, które pozwolą mi odsłonić samą siebie. Opowiedzieć Wam trochę o mnie samej w nieco inny sposób. Za tę możliwość dziękuję serdecznie Kasi. Nie przedłużając więc, jedziemy!

TEKST NA BLOGU, Z KTÓREGO JESTEŚ NAJBARDZIEJ DUMNA

Szczerze powiem, że to pytanie trochę wbiło mnie w podłogę. Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Lubię moje teksty, ale zdałam sobie sprawę że nie każdy trzyma poziom. Wiadomo raz na wozie, a innym razem pod nim. W końcu jednak wybrałam kilka z nich, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Może nie są najlepsze, ale pisałam je z uśmiechem na twarzy:


Takich tekstów chciałabym w przyszłości popełnić więcej i mam nadzieję, że mi się to uda!

SPÓJRZ ZA OKNO - OPISZ TO CO WIDZISZ

Kiedy to piszę jest już noc. Księżyc w pełni oświetla okolicę niczym najlepsza latarnia, choć jego światło jest nieco bardziej rażące. Samochody przemykają pod mym oknem, pozostawiając za sobą kolorowe smugi, a przechodzący ludzie śmieją się radośnie lub rozprawiają na tylko sobie znane tematy. Jest piątek i miasto żyje, a ja zastanawiam się dokąd Ci ludzie biegną. Być może wracają do domu po szalonej imprezie, lub dopiero na nią zmierzają... a może po prostu postanowili wyjść i pospacerować, korzystając z ostatnich ciepłych wieczorów? Uśmiecham się lekko i zerkam na dumne drzewo rosnące tuż przy mym bloku. Jego liście delikatnie szeleszczą na wietrze. Jest na co patrzeć i zastanawiać się dokąd ten świat tak biegnie.

NAJPIĘKNIEJSZE MIEJSCE, W KTÓRYM BYŁAŚ


To chyba najtrudniejsze pytanie ze wszystkich. Zwiedziłam już trochę Polski i mały skrawek świata. Jestem wielką fanką górzystych terenów i to one mnie całkowicie zauroczyły. Bieszczady są moim zdecydowanym numerem jeden. Byłam tam jedynie dwa razy, a one wciąż mnie kuszą swą dzikością i niesamowitymi widokami. Mam nadzieję wrócić tam w niedalekiej przyszłości i odkryć je na nowo.


Moim drugim ulubionym miejscem i najpiękniejszym jednocześnie będzie Dartmoor. Ten obszar mogłabym porównać nieco do Bieszczad, z tą różnicą że jest on położony w Anglii, a dokładniej w Devon. Przeogromny obszar z wąskimi dróżkami, pagórkami i niesamowitymi widokami z góry. Cudownie jest się tam relaksować.

CECHA, KTÓRĄ CENISZ U INNYCH, A SAMA JEJ NIE POSIADASZ

JEST COŚ CZEGO ZAZDROŚCISZ INNYM?


Systematyczność i silna wola. To moje dwie zmory, z którymi wciąż się zmagam. Ćwiczę, trenuję i ciągle padam na kolana. Nie potrafię jeszcze pokonać swojego wewnętrznego lenia, ale przysięgam, że jeszcze mi się to uda. Nie poddaję się w połowie drogi i walczę do końca, a póki co podziwiam wszystkich tych, którzy potrafią wykazać się systematycznością. Zazdroszczę im tej silnej woli i chcę ją kiedyś osiągnąć. Dam radę, wierzę w to!

NAJDZIWNIEJSZA RZECZ, KTÓRĄ WIDZIAŁEŚ W ŻYCIU


Postawię tu na film - "Historia świata", który miałam "przyjemność" poznać na jednych z wykładów pedagogiki. Miała to być komedia i wielu z moich kolegów tak właśnie ją odebrało. Śmiech na sali dziwił mnie okropnie, bo dla mnie ten film był zwyczajnie żenujący. Cieszyłam się, że miałam przy sobie kostkę Rubika, bo mogłam się nią zająć i jakoś przetrwać tę żenadę. Nie zrozumcie mnie źle. Dałam szansę temu filmowi... ale pierwsze dziesięć minut skutecznie mnie od niego odrzuciło.

EKSTRAWERTYK / INTROWERTYK - JAKA JESTEŚ?

Introwertyk. Zdecydowanie większa część mnie wpisuje się w kanony introwertyczne. Lubię samotność, a tłumy nieco mnie przerażają. Nie mam problemów z nawiązywaniem nowych kontaktów, ale nie czuję się komfortowo na dużych zgromadzeniach. Komplementy doprowadzają mnie do stanu buraka, bo nigdy nie wiem jak na nie odpowiedzieć. Lubię też szukać rozwiązania w sobie, zanim wyjdę z konkluzją, że to jednak nie moja wina. Myślę, że introwertyk to właśnie ja. Na pewno nie w stu procentach, ale w większej części (jakieś 70% czy coś).

KTOŚ DAJE CI MOŻLIWOŚĆ COFNIĘCIA CZASU - KORZYSTASZ?


No pewnie, że tak! Manipulacja czasem od zawsze mnie kręciła i gdybym miała taką możliwość, z całą pewnością bym z niej skorzystała. Na początek wybrałabym czas drugiej wojny światowej. Czas ponury i smutny, ale również czas bohaterów. Zawsze się zastanawiałam co ja bym zrobiła, kim bym w tym świecie była. Potrafiłabym walczyć, a może po prostu usiadłabym w kąciku i płakała? Chciałabym się tego przekonać na własnej skórze...a potem poleciałabym trochę w przyszłość, by poznać historię moich rodziców. Zobaczyć jak się poznali i jak im się wtedy żyło. Fajnie byłoby doświadczyć tego na własnej skórze!

KIEDY OSTATNI RAZ PŁAKAŁAŚ ZE ŚMIECHU I PRZEZ CO?


Dobre pytanie. Musiałbym się zastanowić by odpowiedzieć na drugą część pytania... bo pierwsza jest dość prosta. Ostatnio płakałam ze śmiechu jakiś tydzień temu, podczas rozmowy z moją siostrą. Często zwyczajnie schodzimy z tematu i śmiejemy się do rozpuku z własnej głupoty. Nie jestem tu jednak przytoczyć o co wtedy poszło, ale było naprawdę śmiesznie.

KSIĄŻKA I FILM, KTÓRĄ ZAWSZE POLECASZ INNYM


Nie mam jednej książki i jednego filmu, które zawsze polecam innym. Wszystko zależy od gustu mojego rozmówcy, ale mimo to gdybym miała coś polecić to byłyby to "Wyznania Gejszy" - w postaci książki, bo film choć dobrze zrobiony nie oddał klimatu książki tak jakbym sobie tego życzyła. Natomiast jeśli chodzi o film to poleciłabym "V jak Vandetta" lub "Łowca androidów" - oba kultowe i oba zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Choć raz wypadałoby je zobaczyć.


TATUAŻE - CO O NICH SĄDZISZ?


Szczerze powiem, że nie mam żadnych tatuaży ale już od dawna kusi mnie jeden. Lecący koliber. Zwykły szkic, czarna obróbka. Malutki tatuaż na stopie. Wiem już nawet, że będzie to bolesny zabieg, ale mimo to skłaniam się ku niemu. Myślę, że do tatuaży trzeba dorosnąć i nie są one dla każdego. Nie podobają mi się też ludzie, którzy posiadają tatuaż na tatuażu. Nie wygląda to apetycznie moim zdaniem. Natomiast Ci, którzy przemyśleli sprawę i zrobili sobie tatuaż po długim namyśle - jak najbardziej. Czemu nie!

~.~

To by było na tyle z mojego drobnego uzewnętrzniania się. Mam nadzieję, że nikogo tu nie uraziłam, ani nie przeraziłam swą osobą. Jak to jest z Wami? Lubicie opowiadać o sobie? Nie jest Wam trudno? Co robicie w przypadku rozmowy o pracę, kiedy ktoś poprosi Was byście coś o sobie powiedzieli? Macie gotową przemowę?