Zaśnij kochanie. Jak tylko się obudzisz znów
mnie zobaczysz. Czas płynie szybciej w krainie snów. Zanim się obejrzysz będę
znów przy tobie…
O swojej matce
nie mógł powiedzieć wiele. Tyle co pamiętał z opowieści babki. W jej oczach
była piękną nimfą o cudownie melodyjnym głosie, długich niemalże atramentowych
włosach i łagodnym spojrzeniu. Odznaczała się niezwykłą odwagą, broniła
uciśnionych i nie znała znaczenia słowa „porażka”. Na domiar tego wszystkiego
była niezwykle ciepłą kobietą, która lubiła dobrą zabawę, a we wszystko co
robiła wkładała całe swoje serce.
W jego uszach
ten krótki acz treściwy opis brzmiał niczym opis jakiejś bogini. Tak też
traktował swoją matkę. Jako niedościgniony, cudowny byt, który nie miał prawa
pojawić się na tym świecie. Dzięki temu miał wrażenie, jakby wciąż przy nim
była. Dorastał w przekonaniu, że jego matka wróci do niego, gdy tylko będzie w
to dostatecznie wierzył. Uczepił się jej ostatnich słów niczym deski
ratunkowej, dzięki której wciąż dryfował na wzburzonym morzu, jakim było życie.
Sytuacja
uległa drastycznej zmianie, gdy ukończył dwadzieścia jeden lat. Dorosłość
odebrała mu dziecinną wiarę. Nie potrafił dłużej udawać, że wszystko było w
porządku. Nie umiał też dłużej słuchać swojej schorowanej babki, dla której
jego matka wciąż pozostawała niedoścignionym obrazem niebiańskiego stworzenia.
Gdy tylko zaczynała snucie swych opowieści, zaciskał mocno szczękę i zwijał
dłonie w pięści. W jego głowie pojawiała się tylko jedna denerwująca myśl:
Kłamczucha….
Nigdy jednak
nie wypowiedział jej na głos. Za bardzo obawiał się przyznać do tych myśli lub
po prostu wciąż podświadomie pragnął chronić swoje naiwne, dziecięce „ja”. Nie
wiedział co nim powodowało, ale to jedno słowo nie chciało przejść mu przez
gardło.
Kolejna salwa
kaszlu i delikatny uścisk schorowanej dłoni na jego nadgarstku sprawił, że
nieco oprzytomniał. Powrócił do rzeczywistości zderzając się z nią boleśnie.
Odruchowo zamknął jej schorowaną dłoń w swoich i przybliżył się do łóżka.
Właśnie tracił najważniejszą kobietę swojego krótkiego życia. Zacisnął mocniej
wargi i zmusił się do spojrzenia na jej mizerniejącą twarz. Zamarł widząc siłę
spojrzenia jakim został obdarzony. Słaby uśmiech mimowolnie wykwitł na jego
obliczu.
- Co ci chodzi
po głowie, babciu? – zapytał cicho, a w odpowiedzi dostał jedynie mocniejszy
uścisk na dłoni. Przesunęła po nim spojrzeniem, zawieszając je zaraz nad czymś
ponad nim. Doskonale wiedział na co patrzy… Na to przeklęte zdjęcie, którego
nie potrafił się pozbyć. Na jedyną pamiątkę, którą po sobie pozostawiła. Na
nią…
- Pamiętam jej
beztroski śmiech, kiedy patrzyła jak zdobywasz kolejne szczebelki drabinek.
Bałeś się spaść, ale dzięki jej wsparciu wciąż brnąłeś do przodu. Miałeś
jedynie 5 lat… – nikły blask znów na moment pojawił się w oczach starej
kobiety. Jej bladą twarz rozjaśnił delikatny grymas, który z powodzeniem mógłby
przypominać uśmiech, gdyby nie przeraźliwy kaszel, który wstrząsnął jej ciałem.
Nabrał głęboko
powietrza w płuca, zaraz powoli je wypuszczając. Bał się teraz odezwać, więc
tylko przy niej trwał. Obserwował płytki oddech kobiety, który to nabierała z
wielkim wysiłkiem. Walczyła o każdą chwilę, która mogła ją zatrzymać na tym
świecie. Wciąż czekała, czekała na cud. Czekała na swoją boginię. Na swoją
córkę…
Nie dała
jednak rady. Uścisk jej dłoni zelżał, a oddech przeszedł w świst. Jeszcze kilka
rozpaczliwych uniesień klatki piersiowej i dwie samotne łzy spływające po
bladych policzkach. W ostatnich sekundach życia zdołała jeszcze wrócić
spojrzeniem do swojego wnuka. Zmęczony uśmiech wygiął jej wargi. Wydała z
siebie ostatnie tchnienie ze wzrokiem wbitym w niego, jakby chcąc mu przekazać,
że mimo wszystkich swoich wspomnień, to właśnie on był najważniejszym
człowiekiem jej marnego życia. On stał się powodem, dla którego kontynuowała
swój żywot, nie zważając na kłody rzucane pod jej nogi przez los.
Zawsze już będę przy tobie…
Niewypowiedziane
słowa obietnicy mimowolnie rozbrzmiały mu w głowie. Kolejna zakłamana
obietnica. Zacisnął szczęki jeszcze mocniej, chwilę wpatrując się w jej jeszcze
ciepłe oblicze. Odetchnął głęboko wychodząc z pokoju. Pozwolił dalszym krewnym
na odprawienie całego obrzędu pogrzebowemu, samemu udając się do swojego
ulubionego baru. Potrzebował teraz kilku głębszych. Jej śmierć wstrząsnęła nim
bardziej niż chciał to przyznać. Nie miał ochoty nikogo oglądać. Jedynym czego
teraz pragnął było samotne pogrążenie się w smutku.
Otrzymaną
szklaneczkę whiskey obracał raz za razem w dłoni, przyglądając się złocistemu
płynowi. Jeszcze nigdy nie próbował alkoholu, co mogło wydać się śmiesznym w
świecie, który go otaczał. Nie dbał o to. Wystarczyła mu świadomość, że robi to
dla samego siebie. Dla siebie i dla niej, ale teraz kiedy odeszła nie miał już
komu dotrzymywać obietnicy. Mógł bez wyrzutów sumienia zatopić swe smutki w
alkoholu.
Dlaczego więc
wciąż obracał szklaneczkę w dłoniach? Dlaczego nie potrafił wychylić jej za
jednym zamachem? Czemu więc nie próbował?
Ze złością
odstawił szklaneczkę na blat i złączył dłonie tuż przed nią, wybijając palcami
tylko sobie znany rytm. Jej śmierć choć tak wyraźna, wciąż do niego nie
docierała. Była nieco jak okrutny sen, z którego miał się zaraz obudzić.
Odruchowo zagryzł mocniej wargi, starając przekonać samego siebie, że ma rację.
Jednak ból i metaliczny posmak krwi na języku wprawił go w delikatną panikę,
która wyrażała się drżeniem jego mocno zaciśniętych już dłoni. Poczuł piekące
oczy i po chwili zorientował się, że przełyka gorzkie łzy. Przysunął dłonie do
twarzy zagryzając mocno na nich zęby. Pragnął zagłuszyć ból duszy poprzez ten
fizyczny, który w tej chwili wydał mu się niczym w porównaniu z tym co
odczuwał.
- To pijesz
czy nie? – rudowłosa kobieta przysunęła się do niego nieco bliżej wraz ze swoją
szklaneczką pełną złotego płynu. Jej głos dobiegał do niego niczym przez mgłę.
Przelotnie obrzucił ją spojrzeniem i potrząsnął przecząco głową. – Stary,
wyglądasz jak kupka nieszczęścia – skwitowała dziewczyna, nie bardzo wyczuwając
jego nastroju. Szybko wychyliła swoją szklaneczkę, po czym dobrała się do jego.
W końcu skoro i tak miała pójść na straty, to czemu jej zwyczajnie nie
wykorzystać?
- Nie widzisz,
że chcę zostać sam? – chłopak zdołał wreszcie wydobyć z siebie zachrypnięty
głos. Następnie odchrząknął kilka razy, pragnąc przywrócić mu jego zwyczajne
brzmienie. Na próżno. Ruda obdarzyła go znaczącym spojrzeniem i bez chwili
namysłu złapała za nadgarstek. Zanim zdołał się zorientować, był już ciągnięty
w stronę wyjścia.
– Puszczaj! –
warknął wyrywając rękę z jej uścisku.
- Daj spokój,
stary. W tej chwili potrzebujesz towarzystwa, a nie samotności – oznajmiła,
jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego co mówi. Wyszczerzyła się do niego
zaraz i ponownie złapała go za rękę. – Chodź, rozerwiesz się trochę i na moment
zapomnisz o swoich troskach – zapewniła go, a on zagryzł mocno wargi.
Kolejna
obietnica.
Miał już ich
serdecznie dość! Nie rozumiał po co ludzie je składali, skoro nigdy nie mieli
zamiaru ich dotrzymywać. Zamierzał na nią nawrzeszczeć, wspomnieć coś o
poszanowaniu cudzej prywatności… ale zamiast tego po prostu zrównał z nią
kroku. Pozwolił swoim myślom odpłynąć i skupił się na chwili obecnej. Ciepło
dłoni nieznajomej pozwoliło mu zachować zdrowe zmysły i zapewniło pewną dozę
bezpieczeństwa, choć było to dla niego dziwne uczucie.
- Jesteśmy na
miejscu.
Jego ukochana
cisza została przerwana przez te trzy, wypowiedziane słowa. Wreszcie oderwał
wzrok od jej dłoni. Na chwilę spojrzał w te wielkie zielone oczy, które
skrywała za dużymi kocimi oprawkami okularów. Uśmiech rozświetlał jej twarz i
dodawał figlarnego uroku. Lekko zmarszczony nos jedynie dopełniał tego obrazu.
Dopiero po
dłuższej chwili zdołał przerwać kontakt wzrokowy. Zarejestrował również iż puściła
jego dłoń. Rozejrzał się po okolicy, nie bardzo rozumiejąc sensu
wypowiedzianych przez nią słów. Co oznaczało stwierdzenie iż dotarli na
miejsce?
Znajdowali się
na pustej, słabo oświetlonej ulicy. Jedyna działająca latarnia, przy której
zresztą stali, zdawała się powoli zbliżać do końca swojego żywota. Przed nimi
widniała rozpadająca się kamiennica z czerwonej cegły. Zamrugał kilkakrotnie i
spojrzał na nieznajomą.
- To mi
chciałaś pokazać? – zapytał z niedowierzaniem, a jej uśmiech zrobił się jeszcze
większy. – Świetny dowcip, do prawdy! – warknął zaciskając mocniej pięści. –
Ciągniesz mnie przez pół miasta, tylko po to by pokazać mi rozpadającą się
kamienicę?! – fuknął.
Poczuł się
oszukany.
Znowu.
Zdecydowanie
nie miał szczęścia do kobiet. Wszystkie, które spotykał na swej drodze
okazywały się być kłamliwymi żmijami. Ich obietnice nigdy nie zostawały
dotrzymywane. Nawet ta, która teraz przed nim stała, w niczym się od innych nie
różniła. Chciał by było inaczej. Rozpaczliwie uczepił się tej myśli, a mimo to…
nadeszło kolejne rozczarowanie.
Genialnie!
- Chodź –
dziewczyna nie zważając na bijącą od niego wściekłość pewnie zniknęła za
drzwiami kamienicy. Jeszcze chwilę słyszał skrzypienie schodów, kiedy ta po
nich wbiegała, po czym wszystko ucichło.
Zagryzł mocno
wargi, w duchu ją przeklinając. Rozczarowanie przemieniło się w złość, a duma
jeszcze dolewała oliwy do ognia. Nie zamierzał dłużej w to brnąć. Nie chciał
bawić się w kolejne podchody, które do niczego nie prowadziły.
Mimo to,
ciekawość wzięła nad nim górę. Czasami miewał wrażenie, że kiedyś ta cecha go
zgubi. Być może właśnie nadeszła ta chwila. Raz jeszcze obrzucił kamienicę
spojrzeniem, próbując w niej dostrzec coś, co może przeoczył za pierwszym
razem. Bez powodzenia.
Nabrał głębokiego
oddechu i przekroczył próg. Chłód bijący od ścian przyprawił go o nieprzyjemne
dreszcze. Zignorował uczucie niepokoju i ruszył przed siebie, choć już z
mniejszą pewnością siebie. Ostrożnie stąpał po skrzypiących schodach, a gdy
dotarł na samą górę zastał ją.
Czekała na
niego, niedbale opierając się o drewnianą barierkę, niebezpiecznie balansując
między życiem a śmiercią. Przecież w każdej chwili, spróchniałe drewno mogło
się złamać, a ona spadłaby w dół bez większych szans na ratunek. W końcu
kamienica wyglądała na opuszczoną.
- Długo ci to
zaszło – skwitowała odpychając się od barierki i dłonią wskazała na drabinkę
prowadzącą najprawdopodobniej na dach.
Zmarszczył
nieco brwi już nic nie rozumiejąc. Ta cała ich wyprawa była tak absurdalna, że
jedynie samą siłą woli powstrzymywał się od szaleńczego śmiechu. Dziewczyna
obdarzyła go pobłażliwym spojrzeniem.
- Boisz się? –
zapytała stojąc już na drabince. Nie dodała nic więcej, bo nie musiała.
Dokładnie wiedziała gdzie uderzyć, by za nią podążył. Skupiła się więc na
wspinaniu i już po chwili oboje znaleźli się na dachu.
Zamierzał
rzucić jakąś uszczypliwą uwagę w jej stronę, ale zrezygnował z tego pomysły,
gdy tylko spojrzał przed siebie. Widok, który się przed nim rozpościerał
przyprawił go o przyjemne mrowienie gdzieś w okolicy brzucha. Musiał przetrzeć
oczy dłonią, by zyskać pewność, że nic mu się nie przyśniło.
Miał przed
sobą miasto, w którym mieszkał od kiedy tylko pamiętał. Rozświetlone ulice,
neonowe reklamy oraz pędzące samochody. W tej jednej chwili poczuł, że może
wszystko. Został królem świata na jeden, przeraźliwie długi, moment.
Dźwięczny
śmiech nieznajomej sprawił, że przeniósł na nią wzrok i mimowolnie dołączył się
do niej. Pozwolił sobie na oderwanie od rzeczywistości i zatopieniu w swoim własnym
śmiechu.
Śmiechu,
którego tak dawno już nie słyszał. Zaczynał też zapominać jego dźwięk, więc
kiedy tylko udało mu się przełamać, poczuł ulgę. Łzy spłynęły mu po policzkach,
ale nie były one przepełnione smutkiem. Tych łez również już nie pamiętał. Zapomniał,
że można płakać ze szczęścia.
Ta jedna
chwila przypomniała mu co oznacza życie. Być może nawet pozwoliła znów uwierzyć
w sens obietnic. Nadzieja ponownie rozpoczęła rodzić się w jego sercu.
Spojrzał na
nieznajomą, która nagle wydała mu się tak bardzo bliska. Przyciągnął ją do
siebie pod wpływem chwili i pocałował. Nie protestowała. Oddała się mu
całkowicie, przedłużając pocałunek tak długo jak tylko mogła, a kiedy wreszcie
się od siebie odsunęli, na jej policzkach pojawi się lekki rumieniec.
- Obiecaj mi,
że już zawsze będziesz przy mnie. Obiecaj, że nie znikniesz, gdy tylko zasnę.
Obiecaj, że będziemy przeżywać wspólnie wiele radosnych chwil. Obiecaj… -
przerwała mu kolejnym pocałunkiem, po czym położyła mu palec na wargach.
- Obiecam ci,
jeśli i ty mi coś obiecasz – oznajmiła z figlarnym uśmiechem.
Zamrugał
kilkakrotnie, kiedy coś do niego dotarło. To jemu się zawsze obiecywało, on
nigdy nie musiał nosić na swych barkach ciężaru obietnicy. Znów poczuł
niepewność, gdy wpatrywał się w jej zielone oczy. Nerwowo oblizał wargi, dając
jej do zrozumienia, że słucha uważnie.
- Obiecaj mi,
że w chwilach zwątpienia przypomnisz sobie to uczucie, które przed chwilą
poczułeś – poprosiła, a zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Wiedział, że ta
obietnica nie będzie łatwa do spełnienia i być może i on okaże się kłamcą.
Jednak w tej jednej chwili nie to się liczyło. Pragnął poczuć ciężar obietnicy.
Chciał pokazać, że i jego obietnice są godne uwagi.
- Obiecuję.
To jedno słowo
związało ich na zawsze. Nigdy więcej nie poczuł uczucia pustki i samotności.
Nigdy więcej nie zamartwiał się złamanymi obietnicami. Nigdy więcej… bo miał ją
przy swoim boku. Ta kobieta pokazała mu, że warto jest żyć. Warto obiecywać i
próbować dopełnić danego słowa. Warto, bo bez tego życie straciłoby swoje
barwy. Stałoby się szare i przygnębiające.
Obiecaj więc,
a otrzymasz coś więcej niż wdzięczność. Przekonaj się na własnej skórze, że
warto jest podjąć ryzyko. Nie ważne ile obietnic już zostało złamanych. W końcu
znajdziesz tą jedną, którą będziesz chciał wypełnić do końca swojego życia.
On znalazł, a
wraz z nią odnalazł swe szczęście. Ty też to potrafisz. Nie bój się obiecać.
~.~
Nie bójmy się obietnic.
Czasem mogą nam uratować życie.
Dawno już nic nie pisałam, więc tekst nie wyszedł aż tak dobry jakbym tego chciała,
ale mimo to postanowiłam zacząć się z Wami dzielić swoimi wypocinami.
Tymi lepszymi i gorszymi oraz ochoczo czekać na Wasze opinie.
Nie będzie takich tekstów za często, ale od czasu do czasu się pojawią.
Co Wy na to?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz