Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

niedziela, 21 stycznia 2018

Czytam - "Żółwie aż do końca" John Green

Nabyłam ją jeszcze w grudniu, kiedy w poszukiwaniu ostatnich prezentów z rozwianym włosem wpadłam do Empiku. Jej okładka od razu mnie do siebie przyciągnęła. Pomarańczowa spirala i wielki tytuł, jakby nabazgrany od niechcenia. "Żółwie aż do końca" przeczytałam i zmarszczyłam lekko brwi. Tytuł nic mi nie mówił, ale Johna Greena lubię ("Gwiazd naszych wina" wywarła na mnie duże wrażenie, a "Papierowe miasta" nieco rozczarowały). Bez wahania więc postanowiłam dać mu kolejną szansę i nawet nie czytając informacji z tyłu książki, ruszyłam z nią do kasy.

I nie żałuję (choć przez me uzależnienie od książek mam ich coraz więcej i choć ten rok zapowiada się nieźle jeśli chodzi o czytanie - to obawiam się, że i tak nie zdołam przez wszystkie zaległe pozycje przebrnąć)!

"Żółwie aż do końca" to opowieść o szesnastoletniej Azie Holmes (której nazwisko zostało tu wprowadzone z rozmysłem). Dziewczyna nie jest zwykłą nastolatką, choć bardzo tego pragnie. Nie potrafi poradzić sobie ze swoimi lękami i spiralami myślowymi, w które wpada raz po raz. Kolejne karty tej 300 stronicowej powieści odkrywają przed nami jej kolejne zmagania z samą sobą, pierwsze miłości i rozczarowania. Złamane serca i niemalże porzucone przyjaźnie, a także trudne decyzje, którym musi stawić czoła. Aza ma swoje lepsze i gorsze momenty, w których to ukazuje swą ludzką twarz. W końcu ma jedynie 16 lat.

"Żółwie aż do końca" wreszcie zmazały niesmak jaki pozostawił po sobie John Green z jego "Papierowymi miastami". Aż chce się powiedzieć więcej - "Żółwie" wyprzedziły "Gwiazd naszych wina". Serio! Lepiej się przy nich bawiłam, śmiałam i wzruszałam wraz z bohaterami. Może dlatego, że w Azie odnalazłam trochę samej siebie, a może po prostu nie miałam zbyt wysokich wymagań dotyczących tej książki. W końcu chwyciłam ją od niechcenia i nawet nie zagłębiałam się w jej treść. 

John Green po raz kolejny pokazał mi, że nie tylko fantastykę powinnam mieć w swej biblioteczce. Nie było tam magii, ani kosmosu (choć nawiązania do "Gwiezdnych Wojen" kwitowałam wielkim bananem na twarzy). Dziękuję! Już teraz wiem, że ten miesiąc będzie dobry pod względem przeczytanych książek (i ich jakości), a przynajmniej mam taką nieśmiałą nadzieję. 
Myślę, że Greena nikomu nie trzeba przedstawiać i śmiało mogę go polecić każdemu, kto pragnie przeczytać  coś lekkiego (bo mimo zmagającej się z chorobą Azy, nie mogę nazwać tej książki poważną), na długie, zimowe wieczory jest to idealna pozycja. Tylko nie czytajcie opisu z tyłu okładki, bo całkiem się rozczarujecie. 

Tak, tak. Ja go nie przeczytałam aż do zakończenia książki i szczerze powiem, że gdybym to zrobiła wcześniej - miałabym większe oczekiwania i książka prawdopodobnie nie spełniłaby ich. Nie oczekujcie więc wielkiego śledztwa, bo choć Aza nosi nazwisko Holmes to samego śledztwa jest w książce jak na lekarstwo. Autor skupia się raczej na chorobie i odczuciach młodej Azy... a samo śledztwo jest prowadzone po macoszemu, kiedy akurat autorowi przypomni się, że przecież dziewczyny miały je prowadzić.

Więc, jeśli jeszcze nie przeczytaliście okładki - to nie róbcie tego. Wejdźcie do świata Greena na przysłowiowego spontana, a być może odnajdziecie w niej to samo co ja.

Czytaliście już "Żółwie"? Jak się Wam podobało? Co sądzicie o twórczości Greena?

Trzymajcie się cieplutko, kochani!
Niech moc będzie z Wami i cieplutkie kakao też!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz