Mistrz może być tylko jeden, ale
ile dziedzin sobie wymyślimy tyle mistrzów powstanie. Tyle ile ludzi na
tej ziemi. Mistrz chrapania, spania, odpoczynku, gotowania, przygotowywania
bigosu, zbijania bąków, leniuchowania… i tak dalej. Wymieniać tak można bez
końca, jednocześnie sprawdzając swoją kreatywność (a może właśnie ją
uruchamiając).
Poczytałam sobie trochę o tych
mistrzach i już wiem, że sama wpisuję się w jedną chwalebną kategorię. Jestem z
niej tak dumna, że najchętniej schowałabym się pod ciepłą kołderką i nie
wychylała spod niej nosa, albowiem jestem:
MISTRZYNIĄ WYMYŚLANIA WYMÓWEK
Tak, tak. Nie ściemniam! Jestem w
tym najlepsza. Stawiam sobie cele na początku każdego miesiąca, obiecuję sobie
że będę super zorganizowana, że pójdę na siłownię, że wreszcie schudnę, a
potem:
Ø
Kobiece sprawy mnie nawiedzą, więc przesunę
termin wyjścia na siłownię, bo przecież co to za przyjemność ćwiczyć z bolącym
brzuchem?
Ø
Zacznę czytać o w pół do, bo to już minuta po
piątej i jakoś tak czas nie ten…
Ø
Tyle mam na głowie, że to chyba naturalne iż po
prostu sobie leżę i odpuszczam po raz kolejny naukę języka Japońskiego, nie?
Każdy ma przecież prawo do odpoczynku!
Ø
Japonia? Owszem, w marzeniach, ale tak na
poważnie? Bardzo chętnie, tylko najpierw trzeba by oszczędzić… a to takie
upierdliwe. No i upewnić się, że na pewno chcę wszystko rzucić w cholerę by
zobaczyć nieznane. No niby chcę, ale… boję się. To dobry pretekst by palcem w
tę stronę nie kiwać (choć ostatnio jednak kiwam, tak nieśmiało jeszcze, ale
jednak…)
Ø
Nie wyjdę na spacer, bo za zimno.
Ø
Nie pójdę popływać, bo nie mam czasu.
Ø
Nie będę jeździła rowerem po zakupy, bo przecież
mam samochód. Po co wsiadać na dwa kółka, jeśli można szpanować czterema?
Ø
Nawet na imprezę nie pójdę, bo nikogo nie znam i
przecież nikt nie będzie chciał ze mną się zadawać.
Ø
Już nie wspomnę o tym jakim beztalenciem jestem.
Najlepiej po prostu zostawić swoje plany i nic więcej nie robić. Przecież i tak
im nie pomogę. Ktoś inny nada się do tego wszystkiego lepiej. Tak, ja tu
zostanę w swoim łóżeczku i będę swobodnie żyć tym swoim mizernym życiem. Tak
jest dobrze przecież!
Widzicie? Na poczekaniu
wymyśliłam ich już dziewięć, a teraz kombinuję dziesiątą, dzięki której
mogłabym sobie odpuścić pracowanie… ale chyba do takiego etapu mistrzostwa
jeszcze nie doszłam. Dobrze jest, będzie co robić na przyszłość. Rozwijać się
przecież trzeba (mądrzy ludzie ciągle o tym gadają).
Wymówek mam od groma, zapału do
działania odrobinę mniej… albo może motywacji, bo podobno nie ma silnej i
słabej woli. Zostaje jedynie motywacja. Czymś trzeba się przecież podeprzeć, co
nie? Dajmy więc na to, że brak mi
motywacji, a tu już pierwszy tydzień 2018 za nami. No i z 52 tygodni zostało
jedynie 51… a właściwie to 50 i pół. Wszyscy trąbią o postanowieniach, a ja
leżę pod kocem i wpierdzielam czekoladę czytając te wszystkie mądre wypowiedzi!
Cóż poradzić? Jak tu żyć? Jak się spełniać?
Nadszedł poniedziałek – ósmy
stycznia – a ja już w niedzielę postanowiłam skończyć z wymówkami. W końcu
sushi już zrobiłam i wyszło całkiem niezłe, więc może nowe nie jest takie złe,
co? Raz jeszcze otworzyłam swe kalendarze i… przyznaję się bez bicia na samym
początku trzasnęłam nimi i przez dobrą godzinę nie chciałam do nich wracać.
Dzieje się w nich, oj dzieje. Pracy tyle, że nie wiem gdzie tu wpisać swoje
plany z nią nie związane. Tak na próbę jednak zapisałam terminy:
- Terminy wstawiania notek na bloga, bo chciałabym jednak regularnie go prowadzić – poniedziałek oraz czwartek (no zobaczymy – zwykle kończyło się na fiasku, ale… może jednak się zmieniłam?)
- Wyjścia na siłownię – poniedziałek, środa i piątek/sobota (bo okazało się, że siłownia mieszcząca się blisko mego domu jest czynna do 22! W Toruniu, serio!).
- Przeczytam 2 Light nowelki (o których również, kiedyś tu coś napiszę) oraz 2 książki (może być ciężko, ale się postaram, bo brakuje mi czytania).
- Ograniczę słodkie i fast food (bo zaczęłam się od tego uzależniać, a nie o to tu chodzi).
- Będę siadała do Japońskiego w soboty i niedziele.
- Zorganizuję siebie lepiej!
Takich sześć małych celów
postawiłam sobie na pozostałe tygodnie stycznia. Liczę na to, że nie jest ich
za dużo, bo lubię przesadzać. Raz nie robię nic, a innym razem 20 tysięcy
rzeczy na raz, a potem znów kończę z niczym… tak czy siak, pragnę zerwać z moim
mistrzowskim tytułem!
Chcę sobie zapracować na nowego
mistrza… może właśnie mistrza podejmowania trafnych decyzji? Taki mistrz to
byłoby coś. Warto spróbować, przecież gorzej już być nie może (mam taką cichą
nadzieję)!
Wy też macie swoich mistrzów? Co w Was drzemie? Chcecie się tego
pozbyć, czy bardzo dobrze Wam z tymi mistrzami?
Powodzenia w walce z Mistrzami!
Trzymajcie się ciepło Kochani!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz