Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rzym. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rzym. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 23 czerwca 2016

Moje 4 dni w Rzymie - dzień drugi

Rzym to wieczne miasto, które nigdy nie zasypia. Serio. Za oknem dało się słyszeć przejeżdżające samochody i głośno śmiejących się ludzi. Czasem uraczyli nas nawet śpiewem. Moja siostra twierdzi, że nawet o 4 nad ranem było głośno - ja nie wiem, bo spałam jak suseł!


W piątek rozpoczęłyśmy intensywne zwiedzanie tego miasta. Swój spacer zaczęłyśmy od śniadanka, na które składała się drożdżówka i cappucino. To drugie przepyszne, natomiast drożdżówka nieco za słodka. Nie zwykłam jadać tak słodkich śniadań, ale raz się żyje. W końcu to Włochy.


Potem ruszyłyśmy do Koloseum, które miało być pierwszym punktem na naszej drodze do poznania Rzymu. Bilety zamówiłyśmy przez internet i chwała Nam za to! Kolejki bowiem ciągnęły się na kilometr i potrzeba było dużo cierpliwości by w nich wystać.


I choć zdjęcie może tego nie oddaje to tłumy wszędzie się przewijały. W środku i na zewnątrz. W Forum Romanum i Palatynie. Wszędzie ruch... Rzym żyje!


Łuk Triumfalny tuż przy Koloseum. Wrażenie zrobił nieziemskie!

Bilet do Koloseum, Forum Romanum oraz Palatynu kosztował Nas 14 euro (normalnie kosztuje 10, ale 4 euro zabierają za rezerwację). Mimo to myślę, że warto. W tych trzech miejscach spędziłyśmy nieco ponad 3 godziny, choć można byłoby i cały dzień tam zostać. Słonko jednak mocno doskwierało i nie dało się dłużej wysiedzieć.




Wrażenia niesamowite. Zdjęcia nie oddają tego wszystkiego w pełni.


Po obiedzie, który zjadłyśmy przy naszym hosteliku w Watykanie (pizza - palce lizać, a to winko... mhm... aż ślinka cieknie na samo wspomnienie) udałyśmy się w dalszą drogę. Tym razem zamierzałyśmy zobaczyć Fontannę di Trevi oraz Fontannę Czterech Rzek. Obie przepiękne, acz di Trevi robi największe wrażenie! Po drodze wstąpiłyśmy jeszcze do Panteonu i zjadłyśmy przepyszne lody na Piazza Navona.

Fontanna di Trevi - wrzuciłyśmy do niej monetki, by powrócić do przepięknego Rzymu.


Panteon - to tu zachwycił nas uliczny grajek. Jego "Wish you were here" było magiczne. Ludzie zatrzymywali się by go posłuchać.



Piazza Navona - fontanna Czterech Rzek oraz niesamowite lody. Palce lizać!



Tych lodów nie zapomnimy do końca swojego życia! Ich cena zaczyna się od 2,50 euro i idzie w górę. Te na zdjęciu 3 euro sztuka (i były za duże...). Następnym razem wzięłyśmy mniejsze i też się najadłyśmy!


W drodze powrotnej miałyśmy okazję zobaczyć Fontannę di Trevi w scenerii nocnej. Było warto poczekać, bo fontanna pokazuje wówczas swój urok (choć przyznaję bez bicia - na zdjęciach efekt lepszy niż w rzeczywistości).


Swój dzień zakończyłyśmy standardowo przy Koloseum, chcąc zobaczyć je w całej swej okazałości podczas nocy.


Na co jednak trzeba uważać będąc w Rzymie?

Na tak zwanych nawoływaczy - odbierają nieco uroku Rzymowi. Próbują wcisnąć wszystko - od miseczek drewnianych, przez selfiesticki, róże oraz wody chłodzone, po kocyki, chusty oraz malutkie świecące Kolosea (na który swoją drogą prawie się skusiłam). Niektórzy z nich są niezwykle nachalni i nie poddają się przez cały dzień. Po kilku godzinach zwiedzania masz ochotę wydrzeć się na nich i oznajmić wszem i wobec, że tobie te rzeczy do szczęścia nie są potrzebne.

Niestety i to nie pomaga...

Zdjęcia moje oraz mej siostry, którą możecie znaleźć też TUTAJ!

Trzymajcie się kochani!
Niech ta końcówka czerwca nam dopisuje!

wtorek, 21 czerwca 2016

Moje 4 dni w Rzymie - dzień pierwszy



Zainspirowana postem o magicznej mocy konkursów u CzekoAdy postanowiłam zaryzykować i również wziąć w nich udział. Wyszukałam ich więc ogrom, najczęściej dotyczyły wygranej książkowej. Znalazłam jednak również ten jeden, który sponsorował 2 bilety lotnicze w tę i z powrotem z Bydgoszczy do Rzymu. Wzięłam w nim udział i choć się nie spodziewałam, wygrałam! Toteż 16 czerwca udałam się na lotnisko wraz z moją siostrą, moją towarzyszką Rzymskich wakacji!

 
Na lotnisku w Bydgoszczy byłyśmy już o 13, a przywitali nas panowie przebrani za rzymian (bo tu muszę nadmienić, że ten lot był inauguracyjnym!). Kolumny prowadzące do bramek również wprowadzały w rzymski klimat. Za odprawą czekała na nas prawdziwa niespodzianka. Tort (smaczny, lecz odrobinę za słodki), soki, woda, kawa i herbata. Wszystkiego pod dostatkiem. Mogłyśmy pić i jeść do woli. Na dokładkę otrzymałyśmy mini koncert w wykonaniu przystojnego pana Mateo (którego nazwiska nie zapamiętałam). Śpiewał całkiem nieźle, ale nie powalał na kolana. Wszystko to oczywiście okraszone Włoskim klimatem. Brawo Bydgoszcz!



Sam lot przebiegł bez zarzutów. Wyruszyliśmy punktualnie o 15.10. Na pokładzie przywitały nas stewardessy, które rozdawały darmowe przekąski i napoje. Żyć i nie umierać. Najmłodsi pasażerowie otrzymali podpisy od pilotow, lecz niestety nie udało nam się na nie załapać. Szkoda, wielka szkoda. Atmosfera była przyjemna. Sprzyjała wakacyjnemu klimatowi. Moja siostra, która przed lotem strasznie go przeżywała (w końcu to jej pierwszy raz w samolocie) była pozytywnie zaskoczona. Nawet choroba lokomocyjna jej nie doskwierala. Wylądowaliśmy zgodnie z rozkładem na lotnisku Fumicino. Wielki moloch, w którym łatwo było się pogubić. Odnalezienie pociągu zajęło nam dobre 15 minut. A potem już z górki!



Podróż Leonardo Expressem trwała nieco ponad pół godziny. Po drodze widoki nie zachwycały. Czułyśmy się jak w Polsce. Obskurne stacje, rozpadające się budynki, wszędzie grafitti. Powiem szczerze, że spodziewałam się czegoś lepszego, ale nie ma co narzekać. Rzym zrekompensował to wszystko (nieco później)!

Stacja Termini jest ogromna. Była jedynie przystankiem w dalszej podróży, ale przytłoczyła (zwłaszcza moją siostrę, która po raz pierwszy odwiedza tak przeogromne, zróżnicowane kulturowo miasto). Następna przygoda czekała nas w metrze. Dość łatwo udało nam się je odnaleźć. Bramki pokonane i teraz czekał na nas jedynie przejazd w mocno zatłoczonym wagonie. Duchota jak diabli, ale czego się nie robi dla Rzymu.

Ze stacji Ottiaviano do upragnionego (bo była już 19.40) hosteliku droga prosta. Zajęła nam około 15 minut. Po drodze musiałyśmy jednak przekroczyć zaskakujące i w Polsce niespotykane skrzyżowanie. Ludzie wymuszają na nim pierwszeństwo na samochodach. Jeśli nie wejdziesz na ulicę na chama (mówiąc potocznie) to utkniesz w tym miejscu na dobre. Szybko podłapałyśmy ten sposób przemieszczania się, a w sercach zrodziła się obawa, że i w Toruniu spróbujemy tej sztuki.

Hostelik jak hostelik. Nic specjalnego, choć wielkie łóżko miał. W kuchni niestety światło nie działało, a kuchenki nie pozwalano używać. Na dodatek problemy w Wi-fi nieco nas przygnębiły. No bo jak to tak? W XXI wieku bez internetu? Nie może być… a jednak… mimo, że hasło do niego miałyśmy to nasze urządzenia nie potrafiły się z nim połączyć. Szlag by to!


Naszym pierwszym punktem tego dnia i zarazem ostatnim była Bazylika Św. Piotra, a właściwie to plac rozciągający się tuż przed nim. Wrażenie ogromne, a od naszego hosteliku może 5 minut drogi. Tak! Wreszcie poczułyśmy tę magię Rzymu (choć wciąż nie mogłyśmy uwierzyć, że tu jesteśmy)!


Oświetlona Bazylika spodobała nam się jeszcze bardziej (choć zdjęcia nie oddadzą tego co czułyśmy w tamtej chwili). Na tym jednak skończyłyśmy czwartkową przygodę, bo rano czekało na nas Koloseum!

Zdjęcia są moje, a także mej siostry, która fotografem jest cudownym! Zapraszam TUTAJ po więcej jej dzieł!

Trzymajcie się moje kochane dziubaki!
Więcej relacji z Rzymu już wkrótce! 
A ja biegnę nadrabiać Wasze wpisy!