Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pasja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pasja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 6 września 2016

Czytam - Michael Grant "Gone series: Hunger"

Exeter to miasto, w którym nabyłam pierwszy tom autorstwa Michaela Granta - "Gone". Kupiłam go całkiem spontanicznie, na dziale wyprzedaży literatury dla młodych dorosłych, a wszystko przez to, że jedna z moich ówczesnych podopiecznych mi ją poleciła. Trochę tak by zrobić jej przyjemność. Wzięłam książkę w łapki i nawet nie przeczytałam ostatniej strony by zorientować się co w niej będzie. Nic z tych rzeczy. Wzięłam ją i poszłam do kasy. Nie czytałam jej w Anglii, bo nie pozwolił mi na to czas. Skupiłam się wówczas na cieńszych książkach, które połknęłam niemalże na raz Wróciłam do domu i otworzyłam to dość grube tomiszcze...

...Zakochałam się...


Może nie jakąś wielką miłością, ale jednak. W stylu pisania autora, ale i historii, która sama w sobie wydała mi się całkiem świeża. Otóż pewnego, słonecznego dnia, dorośli oraz młodzież powyżej 15-tego roku życia wyparowują z miasteczka, pozostawiając resztę dzieci na pastwę losu. Te w pierwszej chwili wpadają w panikę, by potem rozpocząć swe życie bez rodziców. Demolują sklepy, jedzą słodycze - ile tylko się da. Siedzą do późna i grają w gry komputerowe i tylko czasami zapłaczą za rodzicami i zatęsknią za swoim starszym rodzeństwem.

"Gone Series", pod polskim tytułem "Zniknęli", to opowieść o tworzeniu społeczeństwa od zera. To opowieść o zmaganiu się z życiem, które bez zasad staje się niezwykle trudne. To wreszcie opowieść o młodych ludziach, którzy zostają postawieni w bardzo niewygodnej sytuacji i są zmuszeni szybciej dorosnąć. To też opowieść o konfliktach międzyludzkich, o zawiści i zazdrości, o walce o władzę. O tym wszystkim, czego dzieciaki próbują uniknąć. Ileż to razy twierdziłam, że polityka jest całkowicie bez sensu? Wciąż gdzieś podświadomie o tym myślę, a jednak Michael Grant przekonał mnie (tak troszeczkę), że bez niej wcale nie byłoby tak pięknie i kolorowo.

Tylko jest pewien mały mankament tej serii... niektóre dzieciaki zaczynają rozwijać w sobie magiczne zdolności. To tak jakby autor nie potrafił wymyślić czegoś pikantnego i postanowił zmieszać całkiem niezły koncept z czymś co się dzisiaj sprzedaje. Ja sama nie mam nic przeciwko magicznym mocą, mutantom i innym fantastycznym stworom... ale wciąż jakoś mam wrażenie, że akurat tutaj nie było takiej potrzeby.

Drugą i trzecią część tej serii zakupiłam w tym roku, będąc w Anglii oczywiście, bo postanowiłam, że będzie to moja pierwsza dłuższa seria przeczytana w języku autora. Zaznaczę tu tylko nie skromnie, iż nie jest to moja pierwsza książka przeczytana po angielsku. Co to, to nie.


"Hunger" to książka skupiająca się wokół wszechobecnego głodu. Większość produktów już się przeterminowała, a to co dało się jeść zostało zjedzone. Nie ma już czekoladowych batonów, chipsów i mrożonej pizzy, a o miętówki dzieciaki zaczynają się bić. Sam Temple, który jest tu jednym z głównych bohaterów i został obwołany bohaterem po wydarzeniach pierwszej książki, wraz z przyjaciółmi stara się temu zaradzić. Nawołuje dzieciaki do pomocy przy zrywaniu sałaty i innych warzyw, które wciąż rosną na polach. Niestety nie otrzymuje większego odzewu... dzieci są jedynie dziećmi i nawet w kryzysowej sytuacji do pracy garną się niechętnie.

Druga część serii "Gone" trzyma poziom, lecz pod koniec zbyt mocno skupia się na magicznych zdolnościach bohaterów. Co mi się podoba w tej serii? Każdy bohater dostaje kopniaki od losu, nie ma ideałów. Dzieciaki popełniają błędy, upadają, a potem z trudem podnoszą się z ziemi.


Czy poleciłabym tę serię?


Tak, choć nie wszystkim. Osoby o słabych nerwach nie powinny jej ruszać, bo niektóre sceny w książkach są dość drastyczne. Michael Grant nie owija w bawełnę i pokazuje do czego człowiek głodny jest zdolny. Jednak myślę, że warto choć zapoznać się z konceptem tej powieści i docenić to co się ma. Nie jest to wybitna pozycja, ale całkiem niezła (choć może mi do szczęścia niewiele jest potrzeba). 


Czytaliście Granta? Spotkaliście się już z tym autorem? Jakie są Wasze odczucia?

środa, 31 sierpnia 2016

Toruń porusza - SKYWAY

To już ósmy rok od kiedy w Toruniu zaczęło się coś dziać. Przepiękne miasto teraz kusi również nocą. Festiwal światła Skyway przyciąga coraz to większą rzeszę fanów, by rok w rok zachwycić czymś nowym. Młodzi artyści przechodzą samych siebie tworząc przeróżne instalacje, starając się z roku na rok pokazać coś więcej, lepiej i na większą skalę.


Dwa lata temu mieliśmy okazję obserwować salę balową na ulicy Szerokiej w samym centrum miasta. Od tamtej pory nikt nie wierzył, że Skyway może jeszcze raz zachwycić, a jednak... w tym roku postawiono na tak zwane air show. Pokazy odbyły się dwa razy - w piątek i sobotę - w godzinach wieczornych. Piloci prezentowali przeróżne figury, których nazw nie udało mi się spamiętać (poza beczką oczywiście), zachwycając rzeszę zebranych na Bulwarach fanów. 


Moimi ulubieńcami zostali Brytyjczycy, którzy nie potrafili opuścić Torunian. Wzbijali się w przestworza trzy razy, by za każdym razem pokazać coś nowego. Wracali raz za razem, zaskakując tym samym organizatorów (którzy jednak w niedzielę już wszystko mieli rozpracowane i dopięte na ostatni guzik).  


W ramach przerwy pomiędzy poszczególnymi występami, zebrani mieli okazję oglądać niesamowity pokaz laserów, które to pokrywały ich całkowicie. Stojąc w samym środku miało się wrażenie jakby było się przez nie skanowane. Niesamowite uczucie. Skręcało nieco żołądek, a wszystko to okraszone muzyką. 


Skyway nie trwał jednak jedynie dwa dni. Impreza ta rozciągnięta została na cały tydzień, podczas którego jej uczestnicy mieli okazję podziwiać wiele niesamowitych ruchomych obrazów na dobrze znanych torunianom budynkach, a także inne pokazy świetlne.


Był to też festiwal ulicznych artystów, którzy bezkarnie mogli rozstawiać się na ulicach starówki wywijając kozły, śpiewając, czy tańcząc z ogniem. Skyway to również miasto żyjące nocą. Przez ulice starego miasta falami przewijały się tłumy, a wszelkie cukiernie i restauracje zbierały wówczas kokosy. Godziny ich otwarcia zostały wydłużone i nie tylko w McDonaldzie można było zjeść coś ciepłego. Lenkiewicz też dał radę, a kolosalne kolejki do niego mogły się w końcu cieszyć słynnymi już Toruńskimi lodami.

Skyway to festiwal, który i mnie cieszy, bo pozwala mojemu miastu na rozwój. Wielu z tych ludzi, którzy przyjechali odwiedzić Toruń, powróci. Słyszałam również komentarze nieznanych mi ludzi iż "Toruń to moje ulubione miasto".

Toruń porusza i daje radę, a jak to jest z Waszymi miejscami? 
Które miasto Polski jest Waszym ulubionym?

Zdjęcia - fot. Aleksandra

czwartek, 23 czerwca 2016

Moje 4 dni w Rzymie - dzień drugi

Rzym to wieczne miasto, które nigdy nie zasypia. Serio. Za oknem dało się słyszeć przejeżdżające samochody i głośno śmiejących się ludzi. Czasem uraczyli nas nawet śpiewem. Moja siostra twierdzi, że nawet o 4 nad ranem było głośno - ja nie wiem, bo spałam jak suseł!


W piątek rozpoczęłyśmy intensywne zwiedzanie tego miasta. Swój spacer zaczęłyśmy od śniadanka, na które składała się drożdżówka i cappucino. To drugie przepyszne, natomiast drożdżówka nieco za słodka. Nie zwykłam jadać tak słodkich śniadań, ale raz się żyje. W końcu to Włochy.


Potem ruszyłyśmy do Koloseum, które miało być pierwszym punktem na naszej drodze do poznania Rzymu. Bilety zamówiłyśmy przez internet i chwała Nam za to! Kolejki bowiem ciągnęły się na kilometr i potrzeba było dużo cierpliwości by w nich wystać.


I choć zdjęcie może tego nie oddaje to tłumy wszędzie się przewijały. W środku i na zewnątrz. W Forum Romanum i Palatynie. Wszędzie ruch... Rzym żyje!


Łuk Triumfalny tuż przy Koloseum. Wrażenie zrobił nieziemskie!

Bilet do Koloseum, Forum Romanum oraz Palatynu kosztował Nas 14 euro (normalnie kosztuje 10, ale 4 euro zabierają za rezerwację). Mimo to myślę, że warto. W tych trzech miejscach spędziłyśmy nieco ponad 3 godziny, choć można byłoby i cały dzień tam zostać. Słonko jednak mocno doskwierało i nie dało się dłużej wysiedzieć.




Wrażenia niesamowite. Zdjęcia nie oddają tego wszystkiego w pełni.


Po obiedzie, który zjadłyśmy przy naszym hosteliku w Watykanie (pizza - palce lizać, a to winko... mhm... aż ślinka cieknie na samo wspomnienie) udałyśmy się w dalszą drogę. Tym razem zamierzałyśmy zobaczyć Fontannę di Trevi oraz Fontannę Czterech Rzek. Obie przepiękne, acz di Trevi robi największe wrażenie! Po drodze wstąpiłyśmy jeszcze do Panteonu i zjadłyśmy przepyszne lody na Piazza Navona.

Fontanna di Trevi - wrzuciłyśmy do niej monetki, by powrócić do przepięknego Rzymu.


Panteon - to tu zachwycił nas uliczny grajek. Jego "Wish you were here" było magiczne. Ludzie zatrzymywali się by go posłuchać.



Piazza Navona - fontanna Czterech Rzek oraz niesamowite lody. Palce lizać!



Tych lodów nie zapomnimy do końca swojego życia! Ich cena zaczyna się od 2,50 euro i idzie w górę. Te na zdjęciu 3 euro sztuka (i były za duże...). Następnym razem wzięłyśmy mniejsze i też się najadłyśmy!


W drodze powrotnej miałyśmy okazję zobaczyć Fontannę di Trevi w scenerii nocnej. Było warto poczekać, bo fontanna pokazuje wówczas swój urok (choć przyznaję bez bicia - na zdjęciach efekt lepszy niż w rzeczywistości).


Swój dzień zakończyłyśmy standardowo przy Koloseum, chcąc zobaczyć je w całej swej okazałości podczas nocy.


Na co jednak trzeba uważać będąc w Rzymie?

Na tak zwanych nawoływaczy - odbierają nieco uroku Rzymowi. Próbują wcisnąć wszystko - od miseczek drewnianych, przez selfiesticki, róże oraz wody chłodzone, po kocyki, chusty oraz malutkie świecące Kolosea (na który swoją drogą prawie się skusiłam). Niektórzy z nich są niezwykle nachalni i nie poddają się przez cały dzień. Po kilku godzinach zwiedzania masz ochotę wydrzeć się na nich i oznajmić wszem i wobec, że tobie te rzeczy do szczęścia nie są potrzebne.

Niestety i to nie pomaga...

Zdjęcia moje oraz mej siostry, którą możecie znaleźć też TUTAJ!

Trzymajcie się kochani!
Niech ta końcówka czerwca nam dopisuje!

poniedziałek, 16 maja 2016

Gritty - siła pasji i wytrzymałości



Ostatnio napotkałam na swej drodze angielskie słowo "gritty". Nie miałam pojęcia o co chodzi i dlaczego miałabym być "gritty". Okazało się jednak, że wiele osób używa tego stwierdzenia, by opisać samego siebie. Jak bardzo "gritty" jesteśmy? No i z czym to się je? Dlaczego powinniśmy zwracać na to uwagę?

Gritty to cecha charakteru, która pomaga nam przezwyciężyć trudności w osiągnięciu założonego przez nas celu. Dzięki niej i naszej pasji, będziemy dążyć do celu niezależnie od przeciwności losu. Nie liczy się to jak szybko go osiągniemy, tylko fakt że to zrobimy. Zaciśniemy zęby i nie odpuścimy sobie w połowie drogi. Nie będziemy też przejmować się opinią innych ludzi, którzy często spisują nas na straty.

Można śmiało powiedzieć, że "gritty" to nasza upartość. Ta dobra i wcale nie kłopotliwa. Bądźmy uparci w dążeniu do spełnienia naszych marzeń. Nie zapominajmy po co to robimy. Wizualizacje mogą tu odegrać wielką rolę. To nic, że znowu przybył nam kilogram. To nic, że ponownie nie znaleźliśmy czasu na naukę nowego języka. I to wreszcie nic, że znów coś nam nie wyszło. Najważniejszy jest cel. Uparcie do niego dąż, a w końcu go osiągniesz. Podnieś się po każdej porażce i wyciągnij z niej wnioski. Dasz radę.

Potwierdzono naukowo, że studenci, którzy wykazują upartość charakteru osiągają lepsze wyniki w nauce niż pozostali. Nie potrzebujesz talentu do tego, by zmienić świat. Wystarczy żmudna praca i twoje samozaparcie. Owszem, talent pomaga, ale przestań zasłaniać się jego brakiem. Wiara we własne możliwości oraz twa wewnętrzna siła w dążeniu do wyznaczonego sobie celu wystarczy. Każdy z nas może wygrać, wystarczy tylko uwierzyć.

Angela Duckworth, która zajęła się pojęciem "grit" doszła do wniosku, iż nikt nie jest na tyle utalentowany, by bez ciężkiej pracy osiągnąć sukces. Ciężka praca i siła charakteru to klucz do sukcesu. Nie oszukujmy się. Talent to jedynie dodatkowy atut. Reszta zależy od nas. Bierzmy się do roboty i zacznijmy poważnie myśleć o naszych marzeniach!

Duckworth wyróżnia również dwie cechy, które świetnie oddają osoby z samozaparciem:
  1. Niezmienne dążenie do celu i nie odpuszczanie go sobie, mimo iż coś nowego przyszło nam do głowy. Często zdarza nam się porzucić coś na rzecz czegoś co nagle stało się modne. Wszyscy się tym zajmują, więc czemu nie my? Błąd! Nie wszystko co modne przyniesie Ci spełnienie. Miałeś w końcu marzenie... czemu w połowie drogi machasz na nie lekceważąco ręką?  
  2. Dążenie do celu pomimo przeszkód. Uparcie i niezmiennie. Niezależnie od ilości naszych upadków, niezależnie od opinii innych ludzi i faktu, że gdzieś tam po drodze zapomnieliśmy czemu właściwie chcemy spełnić to marzenie. Nie dopuszczaj do tego. Wizualizuj sobie swój cel. Zapisz go. Napisz czemu chcesz go osiągnąć i dąż do tego. Warto!



Jak więc zostać "gritty"? Co w sobie wypracować? Jakie cechy powinny nas charakteryzować?


ODWAGA

Wiele razy rezygnowałam ze wcześniej założonego sobie celu, bo bałam się tego co powiedzą o mnie ludzie. Bałam się porażki. Bałam się wziąć swe życie we własne ręce i zrobić pierwszy krok do osiągnięcia swych marzeń. Wciąż i wciąż uparcie powtarzam, że pragnę wyjechać do Japonii, zamieszkać tam i pracować. Choćby i na rok. Gdzieś w Azji, poznać ich kulturę i zanurzyć się w niej. Co mnie powstrzymuje? Strach przed nieznanym, bo w końcu pojadę tam całkiem w ciemno. Nie będę miała mieszkania, pracy, nic! Zero. Nawet języka za bardzo nie (co prawda uczę się japońskiego, ale nie jest on jeszcze na wysokim poziomie). To samo miałam ze swoją wagą (z którą walczę nieustannie i mam wzloty i upadki).

Ostatnio jednak powiedziałam sobie - STOP. Wiem, że jeśli nie wyjadę to do końca swego życia będę sobie to wypominała. Będę nieszczęśliwa, a przecież wystarczy tylko zrobić pierwszy krok. Rzucić się na głęboką wodę. Zagryźć zęby i przezwyciężyć swe myśli. Dam radę. W końcu nie będę pierwszą osobą, która to zrobiła, co nie?

Dam radę. Będę odważnie kroczyć po swoje marzenia. Przezwyciężę samą siebie, choćbym miała przy tym upaść z milion razy. Nie warto rezygnować z marzeń na rzecz strachu. Zagram mu na nosie i zwyciężę.

OPTYMIZM I KREATYWNOŚĆ

To kolejne cechy, z którymi powinniśmy się polubić. Każdy z nas ma w sobie odrobinę kreatywności. Optymizm tez gdzieś tam się znajdzie, gdy już przestaniemy narzekać na trudy naszego życia. Warto się dokopać do tych cech i przywitać się z nimi serdecznie. Dobrze jest żyć z nimi w komitywie. Wciąż się tego uczę, ale coraz lepiej mi to wychodzi (choć ostatnio zwątpiłam w optymizm - teraz na nowo do niego wracam).


POWIEDZ NIE PERFEKCJONIZMIE

Wiem, nieco kontrowersyjny punkt. W końcu każdy dąży ku perfekcji, ale nie w tym rzecz. Na co nam niedościgniony perfekcjonizm? Jeśli nie przestaniemy o nim myśleć to nigdy, przenigdy nie uda nam się osiągnąć satysfakcji. Wciąż czegoś będzie nam brakowało. Skończmy z tym. Wcale nie chcę tu powiedzieć, by zupełnie go sobie odpuścić. Nie, nie. My po prostu powinniśmy spróbować przewartościować sobie perfekcjonizm na doskonałość. Wystarczy, że uzyskamy poziom ekspertów. Na co nam perfekcjonizm, kiedy doskonała znajomość naszej pasji wystarczy. Bądźmy dobrzy w tym co robimy. Bardzo dobrzy nawet. Wyróżnijmy się z tłumu, ale nie dajmy się stłamsić niedoścignionemu perfekcjonizmowi!

PRZEZWYCIĘŻ PRZECIWNOŚCI LOSU

Każdy upadek boli. Każda porażka pozornie odsuwa nas od celu. Każde zachwianie na drodze sprawia, że zaczynamy wątpić w sens naszych akcji, a przecież nie o to chodzi. Nie porzucaj swoich marzeń. Nie daj się. Idź z życiem w zaparte. Śmiej mu się w nos i przeskakuj nad każdą przeszkodą. Wstawaj po każdym upadku, otrzep się dumnie z piachu i wyciągnij z niego wnioski. Zrewolucjonizuj swe życie!

NAUCZ SIĘ SAMOKONTROLI

Samokontrola jest nam potrzebna w życiu i jeśli wciąż jej nie mamy, nie musimy się załamywać. Na szczęście można się jej nauczyć na każdym etapie życia.  To ona pozwala nam patrzeć dalej w przyszłość. Pozwala na uśmiech mimo porażki i dokonanie odpowiedniego wyboru. To ważne by z opanowaniem patrzeć w przyszłość. Bez samokontroli, każdy upadek może doprowadzić do łez i porzucenia swych marzeń. Nie pozwólmy sobie na to!


Jak bardzo "gritty" jesteście? Możecie to sprawdzić wykonując prosty test. Jest on w języku angielskim, ale pytania są dość łatwe. Każdemu polecam. Mój poziom to 3,8 na 5. Co oznacza, że wyprzedziłam 50% mieszkańców Ameryki. Nie jest źle co nie?

Zainteresowany pojęciem "gritty"? W takim razie zapraszam na Forbes oraz tutaj po więcej.

Trzymajcie się kochani!
Maj będzie z Wami jeszcze trochę!

środa, 11 maja 2016

Teacher's notes - Jak zrobić lekcję z niczego?


W życiu każdego nauczyciela przychodzi taki dzień, kiedy podręcznik zastępuje naszą kreatywną stronę. Zgoda, każdy może mieć słabszy okres, kiedy nic mu się nie chce, a jedyne o czym myśli to relaks na kanapie z dobrym serialem przed nosem, albo słońce namawia do grzechu. Jednak, czy to wystarczająca wymówka do tego, by pójść na łatwiznę? W końcu mamy podręcznik i podstawę programową. Nic więcej nie musimy robić, co nie?

I tu niestety leży pies pogrzebany. Jeśli taką lekcję przeprowadzimy raz lub dwa to korona nam z głowy nie spadnie. Gorzej, jeśli ta lekcja będzie się powtarzać coraz częściej, aż w końcu zrezygnujemy z własnej kreatywności, bo po co to wszystko? Podręcznik rzecz święta i cudowny wybawca nauczyciela. A uczniowie? Który będzie chciał i tak się nauczy. 

Szkoda. Szkoda, że wielu nauczycieli rezygnuje z ciekawych lekcji na rzecz nieco więcej wolnego czasu. Tu pewnie padną słowa o cięciach kosztów czy innych ograniczeniach narzucanych na nas przez pracodawcę - zgadzam się. Pieniądze to duża przeszkoda, a jednak jest do przejścia!

Poniżej przedstawię kilka (sprawdzonych przeze mnie) pomysłów na to jak można urozmaicić lekcję bez wkładania w nią zbyt wiele wysiłku i (a może przede wszystkim) pieniędzy.


Jak zrobić lekcję z niczego? 


Rolka papieru toaletowego.

Każdy z nas posiada taką w domu. Nie musi być cała. Wystarczy jej część. Najważniejsze jednak by miała możliwość rwania na kawałki. Papier toaletowy może zmienić się w znakomite narzędzie pracy. Powtórka materiału czy szalona rozgrzewka może być z nim świetną zabawą. Wystarczy poprosić uczniów o wyrwanie tylu kawałków papieru ile tylko chcą, a potem zapytać każdego ile ich mają. Następnie uświadamiamy delikwentów, że np. Jola z 4 kawałkami papieru ma wymienić 4 zagadnienia związane z danym tematem, a Jaś z 3 powinien opowiedzieć historię przez 3 minuty używając odpowiednich słówek. Prosto, łatwo i przyjemnie, a przy tym dużo śmiechu i ten widok zdezorientowania na twarzach uczniów - bezcenne!

Power point 

Prezentacje multimedialne to nieodłączna część naszego życia. Stają się coraz bardziej popularne, a i uczniowie cieszą się, gdy tylko taką zobaczą. Co prawda tutaj już musimy się trochę wysilić, ale wystarczy otworzyć podręcznik i zmodyfikować zadanie w nim zamieszczone. Efekty są lepsze niż możecie to sobie wyobrazić. Uczniowie zamiast utknąć z nosem w podręczniku i nudzić się podczas rozwiązywania "kolejnego i beznadziejnego" ćwiczenia, teraz z pełną uwagą śledzą prezentację i wykonują te same zadania, w których nagle odnajdują więcej sensu. Zmiana diametralna, a wysiłek nauczyciela? Znikomy!

Gadżety

To u mnie temat rzeka. Przyznam szczerze, że w pracy jeśli chodzi o ich wykorzystanie jestem numerem jeden i wcale się tu nie chwale. Rzucam pomysłami jak z rękawa. Nie przychodzi Ci pomysł na rozgrzewkę? Rozejrzyj się dookoła siebie. Na pewno masz coś przydatnego w torebce. Nożyczki, długopis, książka, klucze, portfel, gumka do mazania i wiele innych - pozwól uczniom wylosować i potem daj swej wyobraźni zaszaleć:

  • Jesteś matematykiem? Pozwól uczniom wymyślić zadanie związane z odpowiednim gadżetem. Może to być geometria czy algebra. Wszystko zależy od ich kreatywności i omawianego przez Ciebie działu. Z realiami na lekcji zawsze jest fajniej.
  • A może uczysz języków? Ten to ma całe morze do popisu. Układanie historii, wymyślanie do czego przedmiot może się przydać, ćwiczenia na czasy, utknąłeś na bezludnej wyspie i masz tylko to co wylosowałeś, co robisz oraz wiele innych. Na pewno pojawi się tu spis tego wszystkiego co ja wymyśliłam z gadżetami w najbliższej przyszłości.
  • Historyk? No problem. Pozwól swym uczniom zagłębić się w historię danego przedmiotu. Daj im chwilę odetchnąć od żmudnej pracy i popuścić wodze fantazji. Może zainteresują się tym, jak do tego doszło, że ludzkość wynalazła portfel? Kto wie, może masz w swojej klasie przyszłego wynalazcę?
  • Polonista? Gadżety mogą być świetne podczas omawiania lektur. Przynieś ze sobą coś związanego z daną lekturą i rozdaj je uczniom. Niech sami odnajdą związek z daną pozycją. Możesz też pozwolić im na ułożenie opowiadania z obowiązkowym użyciem danego przedmiotu w nim. 
O gadżetach jeszcze sobie porozmawiamy, tym razem z zawężeniem ich użycia do lekcji angielskiego, bo pomysłów w głowie mam co nie miara!

Bomba!

Wystarczy Ci alarm w twoim smartphonie i odrobina wyobraźni. Możesz do tego dołożyć piłeczkę. Ustaw stoper na np. dwie minuty i zrób na koniec zajęć powtórkę z tego co przed chwilą mówiliście. Niech każdy uczeń napomknie to czego się nauczył, zaraz przekazując piłeczkę kolejnemu. Kiedy zadzwoni alarm, bomba wybucha. Nieszczęśnik trzymający piłeczkę będzie musiał wymienić nie jedną, a na przykład 3 rzeczy.

Youtube & TED

Spróbuj urozmaicić swe zajęcia odpowiednim filmem z internetu. Pokaż swym podopiecznym, że to czego nauczasz ma znaczenie. Tutaj znów pomysłów może być wiele. Piosenka, tekst, wyjaśnienie gramatyki, inspirująca mowa. To wszystko znajdziecie w internecie. Wystarczy trochę poszperać. Nie bójcie się rzutników oraz tablic multimedialnych! To wspaniałe narzędzia, które pomagają w nauce, a uczniowie mają frajdę.


I co? Przekonani? Nie potrzeba kserówek do tego, by urozmaicić zajęcia. Pozwólcie sobie na odrobinę szaleństwa i choćby i jednym akcentem przełamcie nudę zajęć. Naprawdę warto! Twoi uczniowie chętniej będą Cię odwiedzać, a może i oceny skoczą do góry (choć z tym byłabym ostrożniejsza... wiadomo, nie każdy jest orłem).

Trzymajcie się cieplutko, dziubaki moje!
Niech Wiosna będzie z Wami!

piątek, 29 kwietnia 2016

7 sposobów na spełnione życie

Często mierzymy sukces poprzez zdobyte dobra, osiągnięte przez nas cele oraz siłę jaką zdobyliśmy podczas zdobywania go. Niestety nie rzadko nie czujemy szczęścia, kiedy już zdobędziemy nasz cel lub to szczęście wydaje się ulotne. Na dłuższą metę czegoś zaczyna nam brakować. Spełniliśmy swoje wszystkie marzenia i co wówczas? Czegoś nam brakuje. Wciąż czegoś szukamy, wciąż jest nam mało. 

Co zrobić? Jesteśmy w końcu tylko ludźmi. Choć każdy z nas jest inny to wciąż coś nas łączy. Jak więc osiągnąć szczęście? Jak żyć czując, że nasze życie ma sens? 


Żyj zgodnie ze swoimi wierzeniami i zasadami

Nasze wierzenia i zasady wpływają na decyzje, które podejmujemy. Determinują również nasze krótkotrwałe i długotrwałe cele. To one wyznaczają nas samych. Sprawiają, że inni czują respekt i zaufanie do naszej osoby. To dzięki nim możemy żyć z czystym sumieniem oraz decydować na podstawie swych własnych przemyśleń, a nie pod wpływem innych osób. Na sobie powinniśmy się skupić, a nie na osobie trzeciej (choćby ta miała najlepszy pomysł świata - to co z tego, skoro zaprzeczylibyśmy samemu sobie?). 

Wyznacz swoje cele

To ważne mieć jasno określone cele, do których powoli dążymy. Starajmy się, by były one realne do spełnienia. Często małe kroki są zdecydowanie lepsze niż te milowe, którymi szybko możemy się zniechęcić. Bez jasno wyznaczonych celów, możemy bardzo łatwo odbić w złą stronę. Lenistwo jest chyba najbardziej znanym nam przeciwnikiem. Po długim dniu w pracy zwyczajnie nie chce się nam już myśleć o naszych marzeniach, a szkoda... Sama mam z tym problem i choć bardzo się staram nie zawsze mi się udaje osiągnąć to co sobie zaplanowałam. Myślę, że muszę zweryfikować me marzenia raz jeszcze i być może stawiać nieco mniejsze kroczki. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że to jak spędzamy jeden dzień wyznacza to jak spędzamy całe nasze życie.

Znajdź swą pasję

Pasja, marzenia to coś co sprawia, że chce nam się żyć. Wstajemy codziennie rano gotowi do stawienia czoła nowemu dniu. Z nową energią dążymy do spełnienia i uśmiech na twarzy nas nie opuszcza. Nie masz jeszcze swej pasji? Czas najwyższy ją znaleźć. Może nią być nawet i opieka nad własnym zwierzakiem. To ona sprawia, że poczujemy spełnienie. 

Zadowolenie

Łatwiej powiedzieć i trudniej zrobić. Zadowolenie jest niezwykle trudne do osiągnięcia, ale nie niemożliwe. Spróbuj co wieczór wypisać wszystko co dobrego cię spotkało minionego dnia. To pomoże ci zauważyć, że Twoje życie nie jest znowu takie złe. Często po prostu nie zauważamy tych dobroci, które nas spotykają na każdym kroku. Uśmiech nieznajomego, dobre słowo przyjaciółki, porządny śmiech, czy wycieczka rowerem. A może i fakt, że udało Ci się przeżyć trudny dzień w pracy czy na studiach i nic Ci się tam nie popsuło? Tylko osiągając zadowolenie, poczujesz spokój wewnątrz siebie. Popracuj więc nad tym, a gwarantuję Ci, że twe życie stanie się lepsze.

Spraw komuś radość

Codziennie masz okazję sprawić, że ktoś obok Ciebie się uśmiechnie. Czasem wystarczy niewielka rzecz, krótka rozmowa, jeden uśmiech, a może i podzielenie się z kimś czekoladą czy pomoc w pracy. Nie oczekuj, że Twe akcje zawsze przyniosą Ci korzyść. Zrób czasem coś bezinteresownego. Przecież uśmiech na twarzy drugiej osoby czy proste słowo "dziękuję" wystarczy, by poczuć ciepło w serduchu. Należy też pamiętać, że nasza dobroć z całą pewnością do nas wróci. Uwierz i działaj.

Żyj chwilą

Wciąż patrzymy w przyszłość. Zastanawiamy się co będzie za 3, 5 czy 10 lat. Jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Stawiamy sobie wygórowane oczekiwania i mamy nadzieję, że zostaną one spełnione. Niestety nie robimy nic w tym kierunku. Nie potrafimy żyć chwilą, a przecież to takie ważne. Bo to właśnie dzisiaj, w tej chwili tworzy się nasza przyszłość. To dzisiaj jest najważniejsze. Dzisiaj i nigdzie indziej możemy zacząć stawiać pierwsze kroki w stronę tej upragnionej przyszłości. I wreszcie to dzisiaj, a nie jutro czy pojutrze, będziesz żył. To dzisiaj możesz zrobić coś dobrego. To dzisiaj masz 24 godziny na spełnienie jednej ze swoich zachcianek. A to przecież wcale nie tak mało czasu! Przez 24 godziny można tak wiele!

Znajdź balans w swoim życiu

Kariera, przyjaciele, rodzina, relaks, dieta, ćwiczenia. O matko! Gdzie to wszystko zmieścić? Jest trudno, to prawda, ale znów... nie jest to niemożliwe. Wystarczy tylko odrobina chęci i organizacji Twojego cennego czasu, a wszystko zacznie się układać. Osiągniesz tą ważną równowagę w życiu i zobaczysz, że można! Chcieć to móc! Życie nie jest potworem. To tylko my zdajemy się tworzyć mu tę aurę. Życie będzie łatwiejsze, gdy odnajdziemy w nim równowagę.


Odnaleźliście już swoje spełnienie? Wasze życie ma cel? Żyjecie chwilą? Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami, bo kochani... ja wciąż z tym walczę. Wciąż się uczę. Jeszcze raczkuję, ale idzie mi coraz lepiej!

Niech Wiosna będzie z Wami, a majówka zaskoczy Was swymi kolorami!
Trzymajcie się, dziubaczki!

Źródło: 1

niedziela, 20 grudnia 2015

Star Wars mania


Wreszcie jest. Wszedł na ekrany Polskich kin z 17 na 18 grudnia. W tym czasie tłumy przewinęły się przez wszystkie kina. Każdy zagorzały fan, ale i ten mniejszy też, koniecznie chciał (lub nadal chce) zobaczyć najnowszą część "Gwiezdnych Wojen".

Kampania reklamowa ruszyła dawno temu. Niemalże każdy sklep wypuścił linię związaną z "Gwiezdnymi Wojnami". Są więc koszulki, długopisy, magnesy, kubki, gry (nawet monopol w wersji Star Wars!), breloczki, czapki, szaliki, buty... z logiem Star Wars! 

Potężna reklama, muszę przyznać. Dodam tylko, że i ja padłam jej ofiarą. Jako, że kocham tę serię filmów miłością bezwarunkową i wieczną. Teksty "odcinków" 4 - 6 znam niemalże na pamięć i nigdy nie nudzi mi się ich oglądanie. Dla mnie to film ponadczasowy i serio czasem patrzę na ludzi, którzy nie wiedzą z czym to się je z lekką frustracją (wiem, wiem, o gustach się nie powinno dyskutować, ale serio... nie wiedzieć co to "Gwiezdne Wojny"?). Wyłazi ze mnie taki mały troll. 


Tak więc leci do mnie już pendrive w kształcie Lorda Vadera oraz naklejka ścienna (w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia). Mam tylko nadzieję, że wszystko doleci nienaruszone. Już nie mogę się doczekać!

Tak, padłam ofiarą i co gorsze... nie jest mi z tym źle. Mało tego, cieszę się jak małe dziecko, które ma niedługo dostać prezent. Tak kochani, gdybym mogła sama założyłabym swój zakon rycerzy Jedi!

O samym filmie (na który planuję pójść drugi raz - szaleństwo!) nie powiem zbyt wiele, bo nie chcę psuć frajdy tym, którzy jeszcze go nie widzieli... a planują to zrobić w najbliższej przyszłości. Tylko krótko - warto! "Przebudzenie mocy" zdecydowanie przerasta odcinki 1 - 3 i pozostawia wielkiego banana na twarzy po zakończeniu seansu. Domysły i teorie spiskowe? Gwarantowane!

Natomiast jeśli chodzi o samo szaleństwo z tymi produktami sklepowymi? Mania nieco przesadzona i wkrótce wszystkim się przeje, a mimo to jakoś w tym wypadku mnie nie przeszkadza. Sama się sobie dziwię, bo zazwyczaj staram się trzymać swoje "żądze" na wodzy, a tym razem...

Mogę się jednak śmiało dziś wypowiedzieć stojąc po drugiej stronie barykady. Tej, która to chętnie kupi każdy gadżet, jeśli tylko jest związany z jej ulubionym serialem / muzykiem / czy innym pierdolnikiem. Jeśli ktoś jest wielkim fanem, czeka na coś w podekscytowaniu to taki szał tylko nacieszy jego oczy. Ja wpadłam po uszy i wcale nie chcę się wygrzebywać.

Z drugiej strony - czemu nie pozwolić sobie na mały drobiazg, jeśli zdarza się to tak rzadko? Nie bądźmy dla siebie aż tak okropni. Dajmy naszemu wewnętrznemu dziecku odrobinę radości od czasu do czasu!

Niech moc będzie z nami wszystkimi jeszcze przez długie miesiące.

...gdyby tak jeszcze mogłaby mi pomóc napisać magisterkę... byłabym wniebowzięta!

Znajdą się i wśród Was jacyś fani? Może macie całkowicie odmienne zdanie a propo tej gwiezdnej manii? Lubicie takie szaleństwo? Dajecie mu się czasami porwać?

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Podróżując po Devon - angielskie wybrzeże

Jeszcze niecałe 8 godzin i będę się żegnać z Exeter. Zostawię to miasto na całe 10 miesięcy, a potem los pewnie znów mnie tu rzuci. Nie będę wówczas protestować, tylko wrócę z uniesioną wysoko głową i uśmiechem na twarzy.

Exeter jest stolicą obszaru Devon. Jednym z tych miast, które może nie grzeszą wielkością, a mimo to zapadają w pamięć. Czarują urokiem i chcą cię wciągnąć w otchłań swojej niesamowitości. Urok miastu dodaje katedra, rzeka Exe i te wąskie uliczki, którymi przemykasz się codziennie. Nowoczesność przeplata się z tradycyjnością i czasem nie masz pojęcia czy jesteś w 2015 roku czy może przeniosłeś się w czasie.



Miasto to otoczone jest niezliczoną ilością niewielkich wiosek, czasem dumnie zwanych miasteczkami. Wiele z nich miałam okazję zobaczyć w poprzednich latach, a w tym roku pozwoliłam sobie na chwilę wytchnienia w Teignmouth oraz pokaz lotniczy w Dawlish. Obie mieściny są urokliwe z dostępem do morza, w którym to miałam okazję się wykąpać korzystając z niewielkich ilości słońca (moje plecy na tym ucierpiały...).
TEIGNMOUTH




Wybrałyśmy się tutaj jednego wieczora, korzystając z nieco lżejszego dnia i dość dobrej pogody. Teignmouth jest malutką mieściną, a mimo to zdołałyśmy się w niej pogubić. Dzięki temu mogłyśmy jednak podziwiać urok tego miejsca, by skończyć swą przygodę w pubie angielskim, popijając lokalne piwo.

DAWLISH








Dawlish przez miejscowych nazywany jest domem czarnych łabędzi. Nie wiedziałam o co chodzi dopóki na własne oczy jednego z nich nie zobaczyłam. Coś dla mnie niespotykanego i dość dziwnego muszę przyznać. Jednak łabędź to zwierzak dostojny i do zdjęć pozował chętnie, dumnie prężąc się i co i rusz wymyślając lepsze pozy (a panowie rybacy jeszcze bardziej chętni do współpracy - niestety połów znikomy).

A jak wam udały się wakacje? Plany zrealizowane? Nie było chwili wytchnienia, a może postawiliście na luz i relaks w tym roku? 

Lecę upychać swoje ciuchy do niewielkiej walizki i pozdrawiam was cieplutko. Następnym razem spotkamy się już w Polsce! 

*Wszystkie zdjęcia w tym poście są mojego autorstwa.

sobota, 20 czerwca 2015

Piątkowy miszmasz na sobotni wieczór #9

Wreszcie mam sesję za sobą! Oficjalnie jestem wolna do pierwszego października, a potem przeżyć jeszcze rok i skończyć ostatecznie ze studiowaniem. No chyba, że kiedyś znowu coś mnie trafi i uznam, że przecież studiować nie było przecież aż tak źle.

Zaczynam jednak zauważać tendencję spadkową chęci w miarę upływu lat. Teraz już najchętniej rzuciłabym studia i machnęła na nie lekką ręką. Nie uczę się na nich nic nowego, a kolejny rok jawi się jako ten zmarnowany. Doszłam również do wniosku, że robię studia dla papierka. Dla tego upragnionego magistra. Żeby mieć go już w kieszeni i niczym się nie martwić. W razie potrzeby zawsze można nim machnąć przed oczyma pracodawcy.

Czy Wy też miewacie takie odczucia dotyczące swoich studiów, a może jestem wśród nich odosobniona?

~.~


W tym tygodniu również miałam ostatnią lekcję w szkole językowej, dzięki której stałam się "pełnoprawnym nauczycielem". Dostałam swoje pierwsze kwiaty i czekoladki w podziękowaniu za cały rok. Poza tym otrzymałam również szczere opinie o tym co było dobrze, a co niekoniecznie i ku mojemu zdumieniu raczej nie odnalazłam tych złych opinii. Udowodniono mi, że jednak aż tak złym nauczycielem nie jestem. Nie wiem tylko czy mam się śmiać czy płakać, bo uaktywniły się moje geny nauczycielskie.

~.~


W tym tygodniu otrzymałam też list od mojej listownej przyjaciółki - Chalani - która to mieszka w Sri Lance. Jest bardzo ciepłą osobą o złotym sercu. Posiada całkiem przyziemne przyjemności i jest głęboko wierząca. Nie wiem dokładnie jaką rolę odgrywa, w życiu wszystkich tam mieszkających ludzi, chrześcijaństwo ale ona wydaje się być wyjątkowo na tym punkcie uczulona. 

Wraz z długim listem otrzymałam od niej książkę, kilka zdjęć, bransoletkę, kolczyki, pocztówki oraz orzeszki polane słodkim karmelem (które były całkiem niezłe acz jeśli chodzi o mnie to trochę za słodkie). Uwielbiam próbować smaków dostępnych w innych krajach i taka wymiana listami z innymi pozwala mi na to. 

Miałam już przyjemność smakować prawdziwej japońskiej herbaty oraz czekolady. Australijskiej czeko-rurki, która teraz i w Polsce się pojawia (a przecież długo jej nie było) i paru innych przysmaków. To całkiem niezła podróż dla kubków smakowych, jak i w przyszłości na pewno próba własnych umiejętności kulinarnych - bo przecież kiedyś na pewno wypróbuję te wszystkie przepisy, które od nich dostaję!

~.~

Jak Wam minął ten ostatni tydzień przed kalendarzowym latem? Sesja zdana? Rok szkolny już też prawie dobiegł końca, więc na pewno się z tego cieszycie. Ostatnie poprawki ocen zaliczone? Wakacje już zaplanowane i zapięte na ostatni guzik?

czwartek, 11 czerwca 2015

Marzyć każdy może, ale czy każdy potrafi?


Ludzie są niezwykle skomplikowanymi istotami, którzy marzeniami otaczają się niczym bańką mydlaną. Ma ona im pomóc w trudach codziennego życia. Być wyznacznikiem celu, który planują osiągnąć i jednocześnie wymówką, kiedy ktoś zapyta ich o to czego pragną. Statystyczny człowiek nie jest pewien co chce osiągnąć w swoim życiu. Nie ma bladego pojęcia, którą ścieżką podążyć, bo przecież 18 lat to zdecydowanie za mało czasu, by poznać się od podszewki. Ba! Jestem niemalże przekonana, że i 50 lat ku temu może nie wystarczy. 

Zazwyczaj więc podążamy ślepo. Czasem wierząc w swoje własne umiejętności i wybierając studia, na których będziemy rozwijać swoją pasję. Innym razem, decydujemy się na drastyczny krok, który nasze marzenia odsuwa, gdzieś na bok. Wybieramy realistyczną wersję samych siebie. Taką, która zadowoli nie tyle nas samych, co naszych rodziców i społeczeństwo. 

Rezygnujemy z marzeń, nieco na siłę zastępując je nowymi. Staramy się samych siebie przekonać, że tak jest dobrze. Tak powinno być. Przecież to właśnie oznacza dorosłe życie. Kompromisy, do których do tej pory nie musieliśmy się przyzwyczajać, teraz stają się naszą rzeczywistością. 

A co potem?

Pot, łzy i zgrzytanie zębami. To jedynie niektóre symptomy choroby porzuconych marzeń. Gdzieś ucieka nam ta dziecięca beztroska. Zostaje wyparta poprzez szarą rzeczywistość. Świetna zamiana, doprawdy! Marzenia? A co to takiego? Już dawno przestaliśmy wierzyć, że coś takiego istnieje. To tylko nasza wybujała wyobraźnia. Rozdział, który zamknęliśmy na kłódkę, a klucz porzuciliśmy na dnie swojego serca. Nawet gdybyśmy chcieli, mielibyśmy problem z odnalezieniem go.

Ale to przecież na tym polega dorosłość! Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej! Musisz, no po prostu musisz, wreszcie się obudzić! Marzenia są dla dzieci! 

A co jeśli znajdzie się osoba, uparcie dążąca do swoich marzeń? Co jeśli wśród nas wciąż jest ktoś, kto potrafi odnaleźć klucz i powoli acz uparcie otwiera zardzewiałą kłódkę? Obserwujemy takiego osobnika z zaciekawieniem, które wraz z jego sukcesami przeradza się w zazdrość, złość i frustrację. Dlaczego to on ma wygrać swoje życie, a nie ja?!

Odpowiedź jest zaskakująca w swej prostocie. To on zrobił krok ku swoim marzeniom. To on zdecydował, że chce skończyć ze swoją szarą rzeczywistością i to wreszcie on w pocie czoła, czasem nadal zgrzytając zębami, dąży uparcie do swojej lepszej przyszłości. Ma satysfakcję z każdego, nawet najmniejszego kroku, który udaje mu się zrobić na przód i nie poddaje się, po mimo wyskakujących mu pod nogi kłód. 

On już jest zwycięzcą! On już wygrał swoje życie, a co zrobisz Ty? Pozostaniesz w swojej szarej rzeczywistości, czy podwiniesz rękawy i przygotujesz się do swojej walki? Żmudnej i długiej, ale gwarantuję Ci, że nigdy nie będziesz jej żałować. 

Uśmiechnij się, odnajdź klucz, otwórz zardzewiałą kłódkę, odśwież swoje marzenia, spraw co musisz zrobić by się spełniły, a potem... DZIAŁAJ!


Ja odebrałam i była to najlepsza decyzja jaką podjęłam w swoim życiu. Zdecydowałam, że nie pozwolę moim marzeniom pozostać w zawieszeniu. Zrobiłam już ku nim pierwszy krok, ale długa i wyboista droga mnie jeszcze czeka. Wierzę jednak, że już się nie poddam. W końcu osiągnę to, czego przez całe życie pragnęłam i wiem, że i Tobie się to uda. 

Uwierz, bo od tego wszystko się zaczyna!

~.~

Ten wpis bierze udział w Karnawale Blogowym Kobiet (http://karnawalblogowykobiet.pl/). Tematem #4 edycji, zaproponowanym przez Agnieszkę Grześków (http://AgnieszkaGrzeskow.pl/) są Marzenia. Więcej o tej edycji Karnawału znajdziesz tutaj.
 

czwartek, 7 maja 2015

Podsumowanie Kwietnia - moje sukcesy i porażki

Pierwszy tydzień maja dobiega końca, a ja wciąż zwlekam z podsumowaniem kwietnia. Głównie dlatego, że zwyczajnie nie mam się czym chwalić. Moje wyzwania niestety wykonuję z różnym skutkiem. Niektóre są lepiej wykonane, inne gorzej. Z niektórymi mam małe problemy, inne bez problemu wprowadzam w życie. Walczę ze sobą niemal każdego dnia z mizernym skutkiem, ale zacznijmy od początku:
  1. Zrzucić do 15kg:
    • Cel na kwiecień - do 5 kg! - Dzięki temu, że w kwietniu były święta Wielkanocne, a później zdarzyło się kilka imprez to najgorzej wykonany przeze mnie cel. W tej chwili waga mimo wszystko pokazuje minus 1,5 kg. Nie jestem szczególnie zadowolona, ale też cieszę się, że spadła choć odrobinę!
    • Cel na maj - do 5 kg!
    • Cel na czerwiec - do 5 kg!
    • Brzuszki - 3 razy w tygodniu! - Udało się i nie było tak strasznie. Brzuszki robiłam w kwietniu sukcesywnie, trzy do czterech razy w tygodniu. Nie poświęcałam na nie zbyt dużo czasu, od piętnaście do dwudziestu minut ćwiczeń. Efekty jeszcze nie są zbyt duże, ale powoli zaczynają się kształtować.
    • Biegi - 2 razy w tygodniu! - Kolejne wyzwanie, które spisuję kompletnie na straty. Nie udało się. Pewien czas w kwietniu chorowałam, innym razem znowu nadeszły kobiece sprawy i nie byłam w stanie się ruszyć. Powiem szczerze, że gdyby zebrać wszystkie biegające razy ze mną w roli głównej to wyszłoby ich może ze 4. Porażka na całej linii. W maju obiecuję poprawę.
    • Zrezygnować całkowicie z sera i białego pieczywa! - Udało się. Zwłaszcza jeśli chodzi o ser. Białe pieczywo zjadłam z 6 razy w przeciągu miesiąca, więc uznaję to za swój osobisty sukces. Myślałam, że będzie gorzej... wciąż jednak szukam pomysłów na pyszne śniadanka bez pieczywa w roli głównej.
  2. Uczyć się japońskiego co najmniej godzinę, dwa razy w tygodniu. - Tutaj muszę zrezygnować z wyznaczonych dni nauki. Uczę się japońskiego dwa razy w tygodniu, zazwyczaj siedzę nad nim dłużej niż godzinę. Nie potrafię jednak zrobić tego w wyznaczone sobie wcześniej dni, bo czasami zwyczajnie wypada mi coś innego. Brak systematyczności? Być może... odbija się tutaj raczej brak silnej woli, jeśli chodzi o konkretne dni na japoński.
  3. Praca Magisterska - zdecydować się na jej kształt, konspekt. - Wyzwanie zaliczone! Sukces osiągnięty! Konspekt napisany i kształt pracy w głowie jakoś się utorował!
  4. Do pracy jeździć rowerem! - To jest najłatwiejsze wyzwanie tego miesiąca. Uwielbiam jeździć rowerem, a dojeżdżanie do pracy było tylko dodatkowym bodźcem do zwiększenia aktywności fizycznej.
  5. Wieczór z przyjaciółmi umilić grami planszowymi! - Tu można poczytać o naszym wieczorze. Powiem więcej. Na pewno będzie on powtarzany częściej. 
  6. Wydłużyć spacery z psem - Tomo - co najmniej 30 minut (popołudniowy i wieczorny)! - Mój piesio był niezwykle rad, że to wyzwanie się tu znalazło. Spokojnie udaje się je zrealizować. Czasem wychodzimy nawet na dłuższe spacery niż 30 minut. Zwłaszcza przy tak cudownej pogodzie, żal tego nie robić.
  7. Raz w tygodniu wychodzić na godzinny spacer z psiakiem. - Zaliczone i to z powodzeniem. Zdarza się nawet, że jednego tygodnia będzie więcej takich spacerków. Tomo jest niezwykle z tego rad, a i ja się cieszę, że ruszam swoje cztery litery z domku.
  8. Wybrać się na dłuższą wyprawę rowerową (całodniową)!
  9. Przeczytać 5 nowych książek! - Do tej pory udało mi się przeczytać 3 książki. Jestem w trakcie czytania czwartej. Jestem przekonana, że w podsumowaniu maja ten punkt zniknie na zawsze. Na nowo odkrywam jak wspaniale jest czytać książki. Zanurzać się w świat swojej wyobraźni i coraz częściej otwieram plik ze swoją nieskończoną opowieścią. Zaczyna mnie nęcić ukończenie książki. 
  10. Zrezygnować z kupna słodyczy! - No i tutaj mamy połowiczny sukces. Słodyczy sobie nie kupuję, ale podczas spotkań z przyjaciółmi lub wypadów na mieście nie omieszkam czegoś tam sobie skubnąć. Dlatego teraz będę się nieco bardziej pilnować. Postaram się to wyeliminować.
  11. Omijać fast food szerokim łukiem! - To wyzwanie pokonało mnie jedynie 3 razy w tym miesiącu. To o mniej niż podczas marca czy lutego. Jestem zadowolona z wyniku, ale maj będzie pod tym względem lepiej.
  12. Odkładać 2zł - codziennie! - Ogromny sukces. Zaczęłam odkładać 6 kwietnia i na koniec miesiąca miałam 50 zł w skarbonce. Jestem zadowolona i odkładam dalej. Teraz jednak dołożę odłożenie karty płatniczej, bo z nią w portfelu, pieniądze wręcz uciekają mi z konta.
  13. Nagrać film na youtube!
  14. Pracować z książką "Pewność siebie w ćwiczeniach" - Nie jest łatwo pracować z pewnością siebie, ale staram się pracować z książką regularnie. Czasami jest mi niezwykle trudno robić zadania zamieszczone w tej książce. Co najmniej raz w tygodniu biorę ją w obroty, jednak efektów póki co brak... lub są na tyle niewielkie, że wręcz niezauważalne przeze mnie.
  15. Uzupełniać - "To nie książka" - raz w tygodniu! - Udaje się! Daję radę i planuję umieścić efekty uzupełniania ów pozycji w jednej z najbliższych notek.
  16. Wypróbować nowy przepis i zamienić domowników na szczury laboratoryjne! 
  17. Jeść 5 - 6 razy dziennie - 3 posiłki to owoce! - Kompletna porażka. Nie potrafię się zastosować do tego 'reżimu'. Jem często mniej razy, ale za to zbyt duże porcje. Nad tym więc będę pracowała bardziej w maju.
  18. Poświęć 15 - 20 minut codziennie na rozciąganie się - bez śród! - Kompletna porażka numer dwa. Postanowiłam z tego wyzwania zrezygnować. Nie jestem w stanie rozciągać się codziennie. Nie potrafię się nawet do tego zmusić. Rezygnuję więc z punktu osiemnastego.
  19. Zmniejszyć liczbę przekleństw do bezwzględnego minimum! - Nad tym punktem pracuję prężnie. Zauważyłam, że ostatnio przeklinam nieco mniej, z czego jestem zadowolona. Niestety czasami wciąż mam ten niezdrowy odruch.
  20. Spróbować swoich sił na ściance wspinaczkowej! - To postanowienie wymieniłam na wspinaczkę w parku linowym. O efekcie tego wyzwania możecie przeczytać tutaj
  21. Ułożyć puzzle! - Jestem w trakcie układania puzzli o 2000 elementach. W tej chwili mam ułożoną 1/3 całego obrazka. Mam nadzieję, że do końca maja uda mi się je skończyć. Skrycie na to liczę.
  22. Nocna Dycha Kopernikańska! - 13 czerwiec 
Poza wyzwaniami, które postawiłam sobie na początku kwietnia dołączyłam do kilku nowych, które znalazłam na waszych blogach. Zainspirowały mnie one do podjęcia wyzwania i zrobiłam to nie myśląc zbyt wiele o konsekwencjach. 

Pierwszym z nich jest znalezione u Dzosefinn, które szalenie mi się spodobało. Zmusi mnie ono do przeczytania wielu cudownych pozycji, więc jeśli macie jakieś swoje ulubione pozycje to z przyjemnością o nich przeczytam. Może niektóre z nich trafią wprost w mój gust? Mam na to cichą nadzieję, bo "Przeczytam tyle ile mam wzrostu" to dość trudne do osiągnięcia w przeciągu pół roku. Po 2 kwietnia mam na liczniku 7,6 cm z głowy (a ileż to jest 7,6 cm, kiedy mój wzrost to 169 cm). 

Kolejnym jest 30-dniowe wyzwanie z przysiadami, znalezione na blogu Be Fit and Feel Amazing, który prowadzi niesamowita Katrina. Postanowiłam spróbować swych sił i w tej chwili jestem gdzieś w połowie wyzwania. Dzisiaj zrobiłam już 115 przysiadów. Jestem gdzieś w połowie i szczerze mówiąc nie wiedziałam, że to będzie takie łatwe. Myślałam, że robienie przysiadów jest znacznie trudniejsze, a tu taka niespodzianka. Na pewno postaram się dotrwać do jego końca. Już tak niewiele zostało.

Najnowszym wyzwaniem, jakie podjęłam jest - Rowerem wokół Danii - które to zorganizowała Pat z bloga Fra Kopenhavn with love. Dlaczego się skusiłam? Ponieważ jak już wcześniej wspominałam, uwielbiam rower! Postanowiłam, że jeszcze bardziej zwiększę swoją aktywność fizyczność dzięki temu wyzwaniu. Co prawda, w tym tygodniu coś kiepsko z tym rowerem - tylko 8 km przejechane - ale tydzień jeszcze się nie skończył. 

Uczestniczyłam również w wyzwaniu - Kwiecień w słowach - organizowanym przez Różową Klarę. Pomysł przedni, zmuszający do nieco innego spojrzenia na świat oraz (nie ukrywając) wyręczając nieco jeśli chodzi o pomysł na kolejny temat postu. Chętnie powtórzę to wyzwanie jeśli jeszcze powróci. Jego efekty możecie przeczytać:
To by było na tyle kochani. Kwiecień uważam za miesiąc satysfakcjonujący, acz nie do końca. Stać mnie na więcej i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie jest też znowu tak do końca fatalnie toteż nie spisuję go całkowicie na straty. Maj będzie znacznie lepszy! 

Jaki był wasz kwiecień? Spisaliście go na straty, czy może wręcz przeciwnie? 

wtorek, 5 maja 2015

Muzyka łagodzi obyczaje

Muzyka łagodzi obyczaje...

To powiedzenie słyszałam już wiele razy. Zakorzeniło się gdzieś głęboko w mej podświadomości, a powtarzane było tyle razy, że zrobiło się wręcz czymś naturalnym. Przestało fascynować. Muzyka jest nieodłączną częścią ludzkiego życia. Skłaniam się również do pewnej nękającej mnie ostatnimi czasy myśli - jest tyle różnych rodzajów muzyki, ile ludzi na tej planecie. Każdy jest w stanie paść jej ofiarą, a ja nie jestem tu żadnym wyjątkiem.

Tak, padłam ofiarą muzyki i wcale nie zamierzam wydostawać się z jej szponów. Nie potrafię i nie chcę. Jest mi z nią bardzo dobrze. Muzyka to nieodłączna część mojego życia. Coś z czego z całą pewnością nie zrezygnuję.

Uwielbiam te chwile, kiedy odtwarzam sobie swoje ulubione melodie. Zamykam oczy i po raz kolejny wsłuchuję się w tak dobrze znane mi słowa. Nie jest dla mnie istotne to, czy piosenka jest po polsku, angielsku czy japońsku. Najważniejsze, by potrafiła poruszyć mą duszę. Zmusić me serce do szybszego rytmu, bądź nakłonić do myślenia. Nic więcej się nie liczy. To są te ulotne chwile, kiedy jestem tylko ja i mój słodki świat. Świat, który otwiera swoje bramy tylko dla mnie i tylko ja mam do niego klucz.

Wczoraj miałam okazję uczestniczyć w wieczorze bluesa. Earl Thomas wystąpił przed nieliczną publicznością i dał niezwykły pokaz. Jego wokal trafiał prosto w serca. Nie dało się go nie lubić. Odniosłam wrażenie, jakby przekazywał publiczności część swojej pozytywnej siły. Zarażał optymizmem. W jednej chwili nawet zrezygnował z nagłośnienia. Zszedł ze sceny i wmieszał się w tłum, śpiewając cały czas. Pierwszy raz spotkałam się z artystą, który zrobiłby coś takiego. Przyznam szczerze, że mi tym zaimponował i jeśli kiedykolwiek będę miała okazję posłuchać go po raz drugi, na pewno się tam pojawię.

Pierwszy raz również odczułam taką jedność z ludźmi, którzy przyszli tego wieczoru. W tłumie można było zobaczyć co najmniej trzy pokolenia. Młodzi bawili się świetnie wraz z nieco starszymi wyjadaczami bluesa. Nie liczyło się też to jak kto wygląda, co ma na sobie lub kim jest na co dzień. Spotkałam się tam jedynie z życzliwością i dobrą zabawą. Kulturalna impreza bez przykrych niespodzianek. Wieczór, który na długo zostanie mi w pamięci.

Myślę, że tego co poczułam nie da się dobrze opisać słowami. To było coś niesamowitego, pewnego rodzaju jedność z publicznością ale i samym artystą. Muzyka była tu niezwykle istotnym elementem. Dopełnieniem całego obrazka. Pozwalała na wsłuchanie się w samego siebie i odnalezienie tam czegoś... o czym nie miałam pojęcia.

Do tej pory nie byłam też zagorzałą fanką bluesa. Każdy utwór brzmiał dla mnie podobnie lub niemalże identycznie. Jednak wczoraj okazało się, że miałam zdecydowanie mylne wrażenie. Co prawda, niektóre utwory miały podobny rytm oraz brzmienie, ale były to raczej nieliczne wyjątki. Reszta różniła się diametralnie. 
 
Zrozumiałam też również za co ludzie kochają bluesa. Albo może inaczej... ja pokochałam go za tę bijącą od niego pozytywną energię. Za piękne utwory zostające gdzieś tam na dnie twojego serca oraz za to, że aż chce się poszerzać swoją wiedzę na temat bluesa.

Muzyka zdecydowanie łagodzi obyczaje. Teraz mogę już to powiedzieć i podpisać się pod tym stwierdzeniem obiema rękoma. Wczoraj miałam na to najlepszy przykład, bo jestem przekonana, że w życiu codziennym nie każdy z tej zbieraniny ludzi byłby w stanie się do siebie uśmiechać, czy razem śpiewać. Jesteśmy zbyt różni, co nie oznacza że to źle. Im większa różnorodność tym weselej.

Potrafilibyście zrezygnować z muzyki? Może też jesteście jej ofiarami i wcale wam to nie przeszkadza? Czy kiedykolwiek zostaliście poruszeni przez jakiegoś muzyka?

Chciałabym się z wami podzielić utworem, który najbardziej zapadł mi w pamięć. Wsłuchajcie się w jego słowa, bo są przepiękne i jakże prawdziwe. Jeśli nie przepadasz za bluesem, daj mu choć raz szansę. Nie zamykaj się i poszerz swoje horyzonty, nawet jeśli miałby to być twój jednorazowy taki wybryk.