Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szok kulturowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szok kulturowy. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 5 listopada 2015

Mól książkowy na tropie #1: Przeżyć

Ostatnio uwielbiam kupować książki bez większego zastanowienia się. Raz mą uwagę przykuje okładka, innym razem opis z tyłu okładki. Tym sposobem moja biblioteczka wciąż rośnie, a kieszeń nieco szczupleje. Nie wspominając już o górce piętrzących się książek, które czekają na swą kolej do przeczytania. 

Tym razem też tak było. Weszłam do Empiku z zamiarem sprawdzenia nowości mangowych, które to namiętnie zbieram i pilnuję by niczego nie przegapić, a wyszłam z niego wraz z nowiutką, pachnącą książką o dźwięcznym tytule:

PRZEŻYĆ

Książka została napisana przez Yeonmi Park, a opowiada jej własną historię. To opowieść o dziewczynie z Korei Północnej oraz jej drodze do wolności. Od razu zabrałam się za czytanie, gdyż ostatnio wiele słyszałam o Korei Północnej. O warunkach w jakich tam żyją ludzie i o okrucieństwu jakie tam ich spotyka. Mimo tego wszystkiego, sytuacje opisane przez panią Park są na tyle nieludzkie, że nie potrafią mi się zmieścić w głowie. Zwłaszcza, kiedy podawany jest rok, w którym się to zdarzyło. Do teraz nie potrafię sobie poukładać tego w głowie, jak jeszcze w roku 2005 coś takiego mogło się wydarzyć.

Książka została podzielona na trzy części. Pierwsza z nich opisuje losy dziewczyny i jej rodziny w Korei Północnej. Ku memu zdziwieniu pani Park potrafi odnaleźć pozytywy mieszkania w tym państwie, a ja nie mogę się z nimi nie zgodzić, bo mimo tej całej biedy i nieszczęścia jakie ją tam spotkała, ludzie są tym czynnikiem, który jest najważniejszy. Ludzie, a ci potrafili ze sobą współpracować i pomagać sobie w trudnych chwilach. 

Druga część mówi o losach Yeonmi w Chinach, kiedy to udało się jej uciec z Korei, ale jej wyobrażenia o życiu w Chinach dość szybko zostały zweryfikowane przez rzeczywistość. Dziewczyna myślała, że na tym skończy się jej cierpienie. Będzie mogła się najeść i wreszcie będzie wolna. Nic z tych rzeczy. Handlarze żywym towarem przerzucali sobie ją z rąk do rąk, by w ostateczności zgwałcić i posiąść jako swą kochankę. Należy do tego dodać, że był to rok 2007, a Yeonmi miała jedyne 13 lat. Jednak i w tym okresie, dziewczyna potrafi dostrzec kilka pozytywów. Wreszcie była ze swoją rodziną, poznawała smak nowych potraw, a jeansy przestały być jedynie dziecięcym marzeniem.

Ostatnia część książki opowiada o jej przybyciu do Korei Południowej, gdzie żyje do dzisiaj. To nieco bardziej optymistyczna część książki z tym całkiem przyzwoitym zakończeniem, pozostawiającym jednak pewną gorycz w czytającym. Nie każdy miałby w sobie tyle siły ile ma pani Yeonmi. Po cichu zazdroszczę jej tej siły i odwagi, jednocześnie nikomu nie życząc tego co przeżyła.


Przeżyć to opowieść ponura, otwierająca oczy na cierpienie młodych ludzi. Refleksja nasuwa się sama, a nieustanne dążenie do lepszego jutra bohaterów (którzy są takimi ludźmi jakimi i my jesteśmy) przyprawia nas samych o lekkie ukłucie serca. Motywacja i determinacja tych ludzi jest zdecydowanie większa niż nasza. Potrafią podnieść się z popiołów i dalej trwać przy swoim.

Książki tej nie poleciłabym każdemu, jednak jeśli jesteś ciekaw losów Yeonmi, albo chociaż chcesz zobaczyć w jakich warunkach żyją ludzie z Korei Północnej to ta pozycja jest dla Ciebie. Wiele emocji przesunęło się przez tę pozycję, ale i ja wiele z nich odczułam. Całym sercem byłam za panią Park i wciąż podziwiam to czego dokonała. Nie poddała się i wciąż się nie poddaje. Osiągnęła jednocześnie tak wiele mimo bardzo młodego wieku. Powinna być dla nas przykładem.

Gorąco Was zachęcam do zapoznania się z tą pozycją, chyba że macie ochotę na coś lekkiego. Wówczas nawet jej nie dotykajcie. Zawiedzie Was.

piątek, 4 września 2015

Akt o życzliwości




M. wsiadła do autobusu numer H w pewnym mieście położonym na wybrzeżu deszczowej Anglii. Wsiadła obładowana trzema siatkami, spiesząc się na szkolenie, które miała poprowadzić. Usiadła na wolnym siedzeniu i zapatrzyła się w okno. W autobusie nie było tłumów. Może cztery osoby na krzyż w ten sobotni poranek. M. zaczęła stukać niecierpliwie palcami o szybę, kiedy zorientowała się, że autobus H jedzie dłuższą drogą niż ten z literką D na przedzie. Nic na to już nie poradzi. Spóźni się. Trudno, poczekają. Szkolenie przecież nie rozpocznie się bez prowadzącego. 
Jednak jej skwaszoną minę rozświetlił pewien incydent. Na kolejnym przystanku do autobusu wsiadł starzec podpierający się laseczką. Chwilę mu zajęło zanim dotarł do środka pojazdu. To wówczas zatrzymał się, ściągnął kapelusz z głowy i ukłonił się wszystkim ze słowami:
- Dzień dobry, jak się dzisiaj miewacie?
M. nie mogła uwierzyć w to co przed chwilą rozegrało się przed jej oczyma. A co nastąpiło potem, jeszcze bardziej wbiło ją w fotel. Cały autobus odpowiedział staruszkowi chórem na to pozdrowienie. Uśmiech sam pojawił się jej na ustach. Wiedziała już, że ten dzień będzie dobrym dniem.

~.~

Szaleńczy bieg po sklepach zakończyłam na przystanku autobusowym. Wraz z M. kupiłyśmy tylko najbardziej potrzebne produkty dla naszych nauczycieli. Tylko to czego potrzebowałyśmy. Nic więcej, a i tak miałyśmy przed sobą cztery pokaźne wory po brzegi wypełnione słodyczami, mlekiem oraz markerami. Wszystkim tym, czego nie mogło zabraknąć w szkole. Zmachane dobiegłyśmy na przystanek i opadłyśmy na ławkę zmęczone. Tym razem zdecydowałyśmy się na autobus D, bo M. nie chciała już odwiedzać pobliskich wiosek, jadąc tym z literką H. Czekając na niego wesoło rozprawiałyśmy o wszystkim i o niczym aż tu ktoś puka w autobusową wiatę. Odwracam się zaskoczona nie bardzo wiedząc o co chodzi.
Pewien pan postanowił zatrzymać się, pozdrowić nas uśmiechem i zwrócić uwagę na rozsypujące się reklamówki. Odpowiedziałam uśmiechem, choć nieco zaskoczonym i szybko zaczęłam zbierać nasze zakupy. 

~.~

Przykłady mogłabym tak mnożyć, bo ta życzliwość pojawiała się na każdym kroku. Wiecznie ktoś z rozjaśnioną uśmiechem twarzą, bezinteresownie zbierając twój portfel z ziemi i podając ci go do ręki całkowicie nienaruszonego. Na każdym kroku "good morning" i "how are you?". Nawet pani ekspedientka w zwykłym sklepie wydawała się być pogodniejsza od tej naszej w Polsce. 

Co jest nie tak z tym naszym krajem? Dlaczego nie potrafimy się uśmiechać? Dlaczego najchętniej zabieralibyśmy wszystko dla siebie, niczego nie dając w zamian? Czemu potrzebujemy nieszczęścia by się zjednoczyć? Czy to tak trudno obdarzyć kogoś uśmiechem?

 Potrafilibyście sobie wyobrazić tę pierwszą opisaną przeze mnie sytuację tu u nas? Ja nie potrafię. Kiedy o tym pomyślę to sądzę, że starzec zostałby potraktowany, w najlepszym wypadku, pobłażliwym uśmiechem. Co prawda nie jesteśmy krajem pozbawionym wszelkiej życzliwości, bo ta objawia się u nas czasami. Choćby w autobusie, kiedy chcemy uchronić kogoś przed "kanarami" albo kiedy ustępujemy miejsca osobie tego potrzebującej. 

Tak, my też potrafimy być życzliwi.

Szkoda tylko, że jeszcze ta cała życzliwość nie weszła nam w kość. Jeszcze nią nie przesiąknęliśmy. Jesteśmy po prostu zbyt wielkimi ponurakami, by ją w sobie pielęgnować. Spróbujmy jednak się nie poddawać. Obdarzajcie wszystkich ludzi odrobiną życzliwości. Postarajcie się zarazić innych tą wspaniałą chorobą! Uczyńmy nasz kawałek nieba lepszym!

Źródło: 1

czwartek, 6 sierpnia 2015

Gdzie się podziało mleko?

Wielka Brytania to kraj, o którym można powiedzieć wiele, a jednocześnie nasza wiedza sprowadza się jedynie do kilku stereotypów. Wylatując pierwszy raz do Anglii nasze myśli nawet nieświadomie wędrują do tych strzępków naszej wiedzy o anglikach. Jednocześnie pragniemy, by te stereotypy okazały się prawdą.

Ku naszej uldze mogę śmiało powiedzieć, że niektóre z nich okazują się prawdą. Możecie spać spokojnie. Rzeczywistość wydaje się bliższa naszym wyobrażeniom, niż moglibyście się tego spodziewać.
Po raz trzeci już pomieszkuję sobie w Exeter. To już trzeci rok z rzędu, kiedy trafiam do tego miejsca, ale pierwszy kiedy rzeczywiście mogę poobserwować zachowanie rdzennych Anglików.

Jako osoba odpowiedzialna za codzienny kącik kawowy (i nie tylko), mam okazję popełniać mnóstwo błędów i narażać się na pytania:

"A gdzie jest mleko? Herbata bez mleka?"

Odniosłam wrażenie, że brak mleka jest tutaj odbierane jako obrazę majestatu. Przynajmniej dla większości z mieszkańców. Mnie natomiast zdarza się o tym cudownym napoju zapomnieć, a herbaty z mlekiem do teraz nie potrafię w siebie wmusić. Nie smakuje mi i mimo usilnych prób tutejszych osobników, nie udało im się mnie do niej przekonać. Uznali to już za swoją osobistą porażkę i dalej nie próbują.

Kolejna sprawa to typowe dla Anglików powitanie rzucane przy każdej możliwej okazji. Ludzie tutaj nie oczekują na niej odpowiedzi. Pragną tylko usłyszeć sławetne "Fine", "Ok", "All right", bo to w końcu jedynie początek rozmowy.

Kiedy jednak o tym zapomnisz i wyjdzie z ciebie Polak z krwi i kości... wtedy biada Ci. Odpowiesz zgodnie z prawdą, nie zrobisz niczego złego, a jednak Oni nie będą wiedzieli jak Ci odpowiedzieć. Zapadnie ta niezręczna cisza i będzie trwała póki się nie zreflektujesz i nie rzucisz z delikatnym uśmiechem na ustach "I'm just joking, I'm okay". Dopiero wówczas ponownie przejdziecie do porządku dziennego.

Ta odzywka to coś do czego wciąż próbuję się przyzwyczaić i już powoli tracę nadzieję. Nie sądzę, by kiedykolwiek udało mi się przestawić. Co więcej... to właśnie Anglicy zaczęli przestawiać się na nasz tryb odpowiedzi. Coraz częściej można usłyszeć z ich ust, że tak naprawdę wcale nie jest w porządku, choć nigdy nie odbywa się to bez niezręcznej chwili milczenia.

Anglia to specyficzny kraj i nie zawsze dla mnie zrozumiały. Na szczęście wszystkie moje wpadki są mi wybaczane przez tych wyrozumiałych ludzi (a przynajmniej tak twierdzą - nigdy nie wiadomo co tak naprawdę o Tobie myślą).

Wreszcie znalazłam chwilkę, żeby coś tutaj naskrobać. Nie jest idealnie, a za moją nieobecność mogę jedynie przepraszać. Wracam 25 sierpnia i wówczas wszystko w spokoju nadrobię. Trzymajcie się cieplutko kochani!