Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życzliwość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życzliwość. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 26 lipca 2016

Host family - pierwsze wrażenie

Exmouth to przepiękna mieścina położona nad słoną wodą. Życie toczy się tu swoim własnym, nieco powolnym rytmem. Ludzie nigdzie się nie spieszą (poza mną rzecz jasna), nie denerwują na długie kolejki, zawsze znajdą chwilę, by do ciebie zagadać. Exmouth jest inny niż Exeter. Nie zawsze jest to tu robić. Sklepy zamykane są dość szybko, a w niedzielę nie dostaniesz chleba już po 15 (sic!). 


Moje doświadczenie z tym miasteczkiem rozpoczęłam od przyjazdu do rodziny, u której miałam mieszkać. Muszę przyznać, że strasznie się tym denerwowałam. Nie znałam tych ludzi, moje maile do nich nie dochodziły i jedyny kontakt z nimi miałam przez osoby trzecie. 


Na szczęście powiedzenie nie taki diabeł straszny jak go malują sprawdziło się i w tym przypadku. Pam i Peter to przemili ludzie, którzy ugościli mnie niczym własną córkę. Oczywiście (jak to z każdym bywa) mają swoje dziwactwa. Pam jest zdecydowanie głową rodziny. To silna i zdecydowana kobieta. Ma swoje zdanie i ciężko jest ją przekonać do czegokolwiek innego. Jeśli już się na czymś skoncentruje, nie oderwiesz jej od tego za Chiny.

Natomiast Peter to oaza spokoju. Zawsze ugości cię uśmiechem i przytuli jeśli miałeś ciężki dzień. Rozbawi do łez i sprawi, że najnudniejsza opowieść o poławianiu ryb okaże się fascynującą historią, której chciałbyś słuchać bez końca. 


Pam i Peter tworzą zgraną parę, która chyba nigdy się nie pokłóciła. Jak zgodnie twierdzą uwielbiają małe złośliwości i często sobie dogryzają. Swoich gości traktują jak swą rodzinę i pragną dla nas jak najlepiej. Pam gotuje znakomicie, choć w swej kuchni używa za dużo ziemniaków (jako że ja za nimi nie przepadam, ubolewam nad tym okropnie). 

Parę jej potraw z całą pewnością powtórzę w domu, bo wprost rozpływały się w ustach. Muszę jedynie usiąść przy niej ze swoim zeszytem i spisać odpowiednie przepisy. Nie będzie miała nic przeciwko, bo jak sama twierdzi sama uwielbia rozprzestrzeniać przepisy oraz poznawać nowe potrawy. 

Exmouth to mnóstwo roboty i wiele zamieszania. Atmosfera w pracy nie jest zbyt przyjazna, ale chociaż host family dopisała. Exmouth to dobre ćwiczenie pozytywnego myślenia oraz silnej woli. Myślę, że staję się w tym coraz lepsza. Jeszcze nieco mniej niż miesiąc... czy będę tęsknić? Na pewno, ale myślę że nie aż tak jak za Exeter. 

Jak Wam mijają wakacje, Dziubaki kochane? Postawiliście na szalone przygody, czy uznaliście że relaks Wam wystarczy? Dajcie znać co tam u Was w trawie słychać!

Zdjęcia mojego autorstwa :)

sobota, 3 października 2015

Co chcesz dostać na urodziny?

 

Stało się. Dziewiąty październik zbliża się wielkimi krokami, a co za tym idzie... znów będę o cały jeden rok starsza. Lubię ten dzień, swoje urodziny, bo świat wydaje się wtedy taki jakby trochę wyjątkowy. Barwniejszy i radośniejszy...

Jednak tuż przed moimi urodzinami rozpoczyna się coś, czego nie znoszę. Wciąż słyszę te parę słów odbijających się echem po mojej pustej łepetynie. Tych parę słów zakończonych znakiem pytających, które potrafią spotkać się jedynie z pustką w głowie...

Co chcesz na urodziny?

To przeklęte pytanie, na które zawsze obiecuję sobie przygotować całą listę dobrych odpowiedzi, spotyka się najczęściej z grymasem niezadowolenia wykwitającym na mojej twarzy. Moja głowa zazwyczaj pełna pomysłów i tego co by mi się przydało w tym jednym momencie, jak za sprawą jakiejś magii, staje się pusta. Jedynym co wówczas się w niej pojawia jest wielkie, czerwone i żarzące się na dodatek:

NIC

Gdyby to było jedynie raz na jakiś czas... ale nie. U mnie historia lubi zataczać koła i każdego roku staję przed tym kłopotliwym pytaniem. Na domiar złego tym razem wyjątkowo trudno mi cokolwiek wymyślić.

Ale jak to? Czemu tak jest? Przecież jest tyle rzeczy, które mogłabym chcieć!


Książki. Te kocham ponad życie i zazwyczaj to właśnie o nie proszę. Jednak ostatnio zrobiłam spory ich zapas. Mam ich jeszcze z 6 do przeczytania. Leżą ładnie na półeczce i czekają dumnie na swoją kolej. Jest z nimi jeszcze jeden malutki problem. Zazwyczaj nie mam gotowego tytułu czy autora. Wchodzę po prostu do księgarni i wybieram kierując się okładką oraz opisem z tyłu. Nie chcę ograniczać się do tylko jednego autora, kiedy mogę ich mieć na pęczki.

Poradniki - z nimi jest podobnie. Nie ma takiego poradnika, który chciałabym tak z całej siły. No i je również przeglądam przed kupnem. Choć przyznaję się bez bicia, niewiele takowych przeczytałam i chętnie bym jakiś dostała. Najlepiej rozwojowy, którego wskazówki mogłabym powoli wprowadzać do swojego życia.


Biżuteria. Typowy prezent dla kobiety, ale niestety nie jestem typową kobietą. Ostatnio otrzymałam dwa łańcuszki. Mam też bransoletki i kolczyki. Nie potrzebuję ich więcej, bo rzadko kiedy zakładam te świecidełka. Nie mam w sobie tego nawyku niestety. Może powinnam to zmienić?

Perfum. Myślałam o tym, ale złamałam się. We wrześniu zaopatrzyłam się w kilka pachnideł i większa ich ilość jest mi zbędna. Teraz dopiero mogę postukać się w łeb i stwierdzić, że mogłam być cierpliwsza. Przecież to świetny pomysł (o ile poda się też nazwę pachnidła - żadna z nas przecież nie chce dostać czegoś kompletnie nietrafionego). 


Ubrania. Temat rzeka. Nie jedna chciałaby dostać jakiś ciuszek, ale tu znowu pojawia się problem. Musiałybyśmy go przecież przymierzyć i wybrać. Osobiście nie lubię otrzymywać bluzek, bo często zdarzają się być nietrafione. Kupujący kieruje się bowiem swoim indywidualnym gustem.  

Film i muzyka. Świetny pomysł. Serio! Tylko niestety teraz człowiek 10 razy się zastanowi nad kupną płytki DVD czy CD, bo przecież wszystko to możemy znaleźć w internecie. Sporo z nas korzysta z tego całkiem śmiało. No i bardzo dobrze. Szkoda tylko, że i to odpada...


Na pewno jest jeszcze wiele takich przykładów, ale zaczynam wychodzić na malkontentkę toteż na tym poprzestanę. Dodam jeszcze tylko, że znalazłam parę rzeczy, które by mi się przydały, ale zostały one odrzucone przez osoby pytające:
  • półka na książki (dowiedziałam się, że na urodziny takich rzeczy się nie kupuje)
  • pudełka na rzeczy mniej lub bardziej ważne (ale po co ci?)
  • sztywna słomka do mojego cudnego słoiczka (nie przyznałam się do tego pomysłu, czując że nie jest odpowiedni)
  • buty
Stanęło póki co na kurtce i tego się trzymam. Chciałabym również taki ciepły szalik w kolorze brudnej pomarańczy, więc coś tam jeszcze zostało, ale przyznaję się bez biciach. Me myślenie bolało. Przeżyłam męki szatańskie i od dzisiaj noszę przy sobie notes, w którym nie tylko będę spisywać pomysły na bloga, ale i pomysły na prezenty. Grudzień już w drodze! 

Jak to jest z Wami? Czy Wy też macie problemy ze znalezieniem tego czegoś, co byście naprawdę pragnęły? Czegoś co jest w stosownej cenie rzecz jasna i nie spadło z kosmosu? Jaki jest Wasz wymarzony prezent?

Źródło: 1, 2, 3, 4

czwartek, 10 września 2015

Wędrując po dżungli - Pani da dwa złote na chleb...


Te stworzenia znajdziesz na uczęszczanych ulicach. Czasem chowają się po kątach, a ciemne zaułki to ich ulubione kryjówki. Wieczorami rozkładają się na dworcach lub na ławkach w parku i nawet nie zauważają już blasku gwiazd. W chłodne dni szukają schronienia, czasem uwijając sobie gniazdko w ciepłych poczekalniach na dworcach kolejowych, albo też znowu owijają w stare, zszargane koce i starają się przeżyć.


Najczęściej nie pracują i tej pracy nie szukają. Jest im dobrze na ulicy. Zawsze znajdą przecież takiego Kowalskiego czy innego Nowaka, który podrzuci im złotówkę, czy dwa. Mogą więc spokojnie żerować na naiwnym społeczeństwie o dobrym sercu, bo przecież te pieniądze nie pójdą wcale na chleb. Co to, to nie! Gdzieżby znowu! Przecież oni nawet głodni nie są...

Alkohol. 

Najlepiej pół litra, by przenieść ich na chwilę do nieba. Z braku laku i Jabol potrafił zdziałać cuda! Ten eliksir pozwala im oderwać się od szarej rzeczywistości i popłynąć na jego fali. Być może mają po nich piękne sny, albo przynajmniej nie myślą o tym co czeka na nich za rogiem. Żyją z dnia na dzień. Cieszą się chwilą, jednocześnie marnując swoje życie. 

Nie mają przyszłości. Żyją teraźniejszością, albo jeszcze gorzej... utknęli w pewnym punkcie przeszłości (tylko sobie znanym) i nie mają odwagi ruszyć dalej. Nie potrafią zrobić pierwszego kroku i wyjrzeć za róg. Obawiają się, że nie będzie tam czekało na nich nic dobrego. Nie chcą narażać się na większe nieszczęście, wolą swój znajomy grajdołek niż niepewną przyszłość.

Sami siebie skazują na taki los, a my im tylko w tym pomagamy...

Nie zliczę już razów, kiedy to dałam się nabrać na to nieszczęsne dwa złoty. Ta żałosna mina, błagający wzrok i podarte ubranie. To wszystko przez pewien czas ściskało mnie za serce. Nabierali mnie. Robili w balona, później radośnie biegnąc do Żabki czy innej Biedronki i kończąc z najtańszym Jabolem w dłoni. Zgrzytałam wówczas zębami i zaciskałam mocno pięści. Nie rozumiałam tej ludzkiej obłudy. Nie rozumiałam, dlaczego to robią. Przecież są głodni, do cholery! Przecież chcieli na chleb!

Później przestałam dawać pieniądze, zamieniłam to na bułkę czy inną kiełbasę. Co się zmieniło? Otóż jedynie jedna rzecz - może nie mieli na alkohol, za to moje dobre serce rozpadało się na kawałki za każdym razem, gdy zobaczyłam tę moją bułkę, leżącą gdzieś na ziemi. Lub z innej beczki - brak tego biedaka przed sklepem. Znikali, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Znikali, a ja jak głupia stałam z tym jedzeniem, przez dłuższą chwilę szukając ich wzrokiem.

Dziś jestem obojętna na ich krzywdę. Jestem obojętna na ten łani wzrok i brudne ręce. Nie daję się już tak nabrać i uważam, że robię tym samym więcej dobra niż zła. Być może, w którymś momencie taki człowiek się opamięta? Być może, nie dostając ode mnie tych przeklętych dwóch złotych, pójdzie po rozum do głowy i odważy się zrobić pierwszy krok? 

Może... choć, żeby tak się stało, nie tylko ja musiałabym zaprzestać ich sponsorować. Żal mi takich ludzi, ale jednocześnie jestem na nich wściekła. Jestem wściekła, że nie potrafią wziąć życia w swoje ręce i coś z nim zrobić. Wiem, że to nie takie proste, ale bez chęci do niczego nie dojdziemy. Chęci to już połowa sukcesu, a reszta? To połączenie ciężkiej pracy i nutki szczęścia. 

Nie dajcie się dłużej nabijać w bambuko. Wbrew pozorom zrywając z odruchami dobrego serca, być może pomożecie choć niewielkiemu odsetkowi tych biednych ludzi. Może któryś z nich się opamięta i odnajdzie swoją przyszłość. Szczerze chcę w to wierzyć.

Ile razy Wy zostaliście na lodzie? Ile razy udało się im nabrać Wasze dobre serca? Co o tych nieszczęsnych stworzeniach uważacie?  

Źródło: 1

niedziela, 6 września 2015

Zerwij z wrodzoną gościnnością!


Twoje popołudnie zapowiadało się cudownie. Zrobiłaś sobie łóżko, wzięłaś długą i relaksującą kąpiel, a zaraz potem wskoczyłaś pod kocyk z twoją ulubioną książką, lampką wina i zdrowymi przekąskami. Jeszcze przez chwilę odpłynęłaś gdzieś myślami do krainy marzeń, by w końcu otworzyć książkę i... przeklęty domofon zburzył wszystko...

Niespodziewana wizyta, nieproszony gość. Zgrzytasz zębami i żałujesz, że pofatygowałaś się do domofonu. Chcesz zapaść się pod ziemię, albo jeszcze lepiej... zastanawiasz się, gdzie w tej chwili podziewa się siekiera, kiedy jest ci potrzebna. Zburzyli twój spokój...

Jeśli masz szczęście mieszkasz na trzecim piętrze lub wyżej, a w twojej klatce nie ma windy. Wówczas masz chwilę czasu, by się ogarnąć. Och ileż byś teraz dała za urządzonko Hermiony Grenger, które pomagało jej przenosić się w czasie. Potrzebujesz jedynie dwudziestu minut... 

...ale ich nie masz. Przeklęta Polska gościnność!


Czasem dałabym wiele, by po prostu udać, że nie ma mnie w domu. Tak zwyczajnie, egoistycznie. Pogasić wszystkie światła w oknach, wyciszyć swój dzwonek w telefonie i udawać, że nie słyszę natrętnego dźwięku domofonu, czy walenia w drzwi. 

Tak po prostu nie dać sobie zepsuć wieczoru. No bo co z tego, że komuś zachciało się do nas wpaść, bo był w pobliżu? Pomyślał, że zrobi nam przyjemną niespodziankę, czym niestety wymusił na nas fałszywy uśmiech i tę przeklętą gościnność.

Nie zrozumcie mnie źle, lubię Polską gościnność. Cieszę się, że możemy pochwalić się czymś tak fajnym przed światem. Możecie mi wierzyć lub nie, ale obcokrajowcy często są zaskoczeni naszymi zwyczajami. Dla nich jest to nie do pomyślenia, że kiedy wpadną bez zapowiedzi, my odstąpimy im swój obiad. Przecież to się w głowie nie mieści!

A jednak, Polak potrafi...

My też mamy prawo do chwili egoizmu. My też możemy mieć słabszy dzień, kiedy to ostatnią rzeczą jakiej sobie życzymy są nieproszeni goście. No i wreszcie to nie tak, że nie chcemy się spotkać. Może właśnie chcemy... ale kiedy indziej. Może za godzinę, lub dwie. Trochę później, bo przecież my również mogliśmy mieć swoje plany.

No i co z tego, że siedzieliśmy akurat w domu? Co z tego, że "nie robiliśmy nic konkretnego"? Może właśnie tego potrzebowaliśmy? Może właśnie tego dnia chcieliśmy pobyć sami ze sobą. Wsłuchać się w swój organizm i zapewnić go, że wszystko mamy pod kontrolą. 

Potrzebujesz takiej chwili dla siebie, to ją sobie zarezerwuj. Odmów nieproszonemu gościowi. Nie daj sobie zepsuć popołudnia, bo przecież sama wiesz, że nie będziesz się dobrze bawiła podczas tej wizyty. Czasem warto pomyśleć najpierw o sobie, a potem o drugim człowieku. Warto postawić siebie na piedestale. Przecież krzywdy nikomu tym nie zrobisz, bo ten twój gość musiał się przecież liczyć z tym, że być może nie zastanie cię w domu. Nie zapominaj o tym, kiedy następnym razem ktoś zadzwoni do twych drzwi.

Powiem więcej...

Masz prawo do tej odrobiny egoizmu. 
Masz prawo do białego kłamstwa, kiedy później rozmawiając ze swoimi przyjaciółmi rzucisz "nie było mnie w domu, spałam, nie słyszałam". 
Masz do tego prawo! 

Skorzystaj więc z tego mądrze. Nie daj się zwariować. 

A co z wyrzutami sumienia? Dobre pytanie. Na początku na pewno będzie ci trudno się ich pozbyć. W końcu od dziecka miałaś wpajaną tą naszą, wspaniałą gościnność. Nie będzie lekko, ale z czasem i wyrzuty sumienia wyblakną. Znikną, a ty będziesz cieszyć się swoimi idealnymi popołudniami. Nie wahaj się dłużej. Po prostu spróbuj!

Zdarzyło się wam odprawić kogoś z kwitkiem? 
Udać, że was nie ma w domu? 
Chcieliście to skrycie zrobić? 

Źródło: 1

piątek, 4 września 2015

Akt o życzliwości




M. wsiadła do autobusu numer H w pewnym mieście położonym na wybrzeżu deszczowej Anglii. Wsiadła obładowana trzema siatkami, spiesząc się na szkolenie, które miała poprowadzić. Usiadła na wolnym siedzeniu i zapatrzyła się w okno. W autobusie nie było tłumów. Może cztery osoby na krzyż w ten sobotni poranek. M. zaczęła stukać niecierpliwie palcami o szybę, kiedy zorientowała się, że autobus H jedzie dłuższą drogą niż ten z literką D na przedzie. Nic na to już nie poradzi. Spóźni się. Trudno, poczekają. Szkolenie przecież nie rozpocznie się bez prowadzącego. 
Jednak jej skwaszoną minę rozświetlił pewien incydent. Na kolejnym przystanku do autobusu wsiadł starzec podpierający się laseczką. Chwilę mu zajęło zanim dotarł do środka pojazdu. To wówczas zatrzymał się, ściągnął kapelusz z głowy i ukłonił się wszystkim ze słowami:
- Dzień dobry, jak się dzisiaj miewacie?
M. nie mogła uwierzyć w to co przed chwilą rozegrało się przed jej oczyma. A co nastąpiło potem, jeszcze bardziej wbiło ją w fotel. Cały autobus odpowiedział staruszkowi chórem na to pozdrowienie. Uśmiech sam pojawił się jej na ustach. Wiedziała już, że ten dzień będzie dobrym dniem.

~.~

Szaleńczy bieg po sklepach zakończyłam na przystanku autobusowym. Wraz z M. kupiłyśmy tylko najbardziej potrzebne produkty dla naszych nauczycieli. Tylko to czego potrzebowałyśmy. Nic więcej, a i tak miałyśmy przed sobą cztery pokaźne wory po brzegi wypełnione słodyczami, mlekiem oraz markerami. Wszystkim tym, czego nie mogło zabraknąć w szkole. Zmachane dobiegłyśmy na przystanek i opadłyśmy na ławkę zmęczone. Tym razem zdecydowałyśmy się na autobus D, bo M. nie chciała już odwiedzać pobliskich wiosek, jadąc tym z literką H. Czekając na niego wesoło rozprawiałyśmy o wszystkim i o niczym aż tu ktoś puka w autobusową wiatę. Odwracam się zaskoczona nie bardzo wiedząc o co chodzi.
Pewien pan postanowił zatrzymać się, pozdrowić nas uśmiechem i zwrócić uwagę na rozsypujące się reklamówki. Odpowiedziałam uśmiechem, choć nieco zaskoczonym i szybko zaczęłam zbierać nasze zakupy. 

~.~

Przykłady mogłabym tak mnożyć, bo ta życzliwość pojawiała się na każdym kroku. Wiecznie ktoś z rozjaśnioną uśmiechem twarzą, bezinteresownie zbierając twój portfel z ziemi i podając ci go do ręki całkowicie nienaruszonego. Na każdym kroku "good morning" i "how are you?". Nawet pani ekspedientka w zwykłym sklepie wydawała się być pogodniejsza od tej naszej w Polsce. 

Co jest nie tak z tym naszym krajem? Dlaczego nie potrafimy się uśmiechać? Dlaczego najchętniej zabieralibyśmy wszystko dla siebie, niczego nie dając w zamian? Czemu potrzebujemy nieszczęścia by się zjednoczyć? Czy to tak trudno obdarzyć kogoś uśmiechem?

 Potrafilibyście sobie wyobrazić tę pierwszą opisaną przeze mnie sytuację tu u nas? Ja nie potrafię. Kiedy o tym pomyślę to sądzę, że starzec zostałby potraktowany, w najlepszym wypadku, pobłażliwym uśmiechem. Co prawda nie jesteśmy krajem pozbawionym wszelkiej życzliwości, bo ta objawia się u nas czasami. Choćby w autobusie, kiedy chcemy uchronić kogoś przed "kanarami" albo kiedy ustępujemy miejsca osobie tego potrzebującej. 

Tak, my też potrafimy być życzliwi.

Szkoda tylko, że jeszcze ta cała życzliwość nie weszła nam w kość. Jeszcze nią nie przesiąknęliśmy. Jesteśmy po prostu zbyt wielkimi ponurakami, by ją w sobie pielęgnować. Spróbujmy jednak się nie poddawać. Obdarzajcie wszystkich ludzi odrobiną życzliwości. Postarajcie się zarazić innych tą wspaniałą chorobą! Uczyńmy nasz kawałek nieba lepszym!

Źródło: 1