Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Exeter. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Exeter. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Podróżując po Devon - angielskie wybrzeże

Jeszcze niecałe 8 godzin i będę się żegnać z Exeter. Zostawię to miasto na całe 10 miesięcy, a potem los pewnie znów mnie tu rzuci. Nie będę wówczas protestować, tylko wrócę z uniesioną wysoko głową i uśmiechem na twarzy.

Exeter jest stolicą obszaru Devon. Jednym z tych miast, które może nie grzeszą wielkością, a mimo to zapadają w pamięć. Czarują urokiem i chcą cię wciągnąć w otchłań swojej niesamowitości. Urok miastu dodaje katedra, rzeka Exe i te wąskie uliczki, którymi przemykasz się codziennie. Nowoczesność przeplata się z tradycyjnością i czasem nie masz pojęcia czy jesteś w 2015 roku czy może przeniosłeś się w czasie.



Miasto to otoczone jest niezliczoną ilością niewielkich wiosek, czasem dumnie zwanych miasteczkami. Wiele z nich miałam okazję zobaczyć w poprzednich latach, a w tym roku pozwoliłam sobie na chwilę wytchnienia w Teignmouth oraz pokaz lotniczy w Dawlish. Obie mieściny są urokliwe z dostępem do morza, w którym to miałam okazję się wykąpać korzystając z niewielkich ilości słońca (moje plecy na tym ucierpiały...).
TEIGNMOUTH




Wybrałyśmy się tutaj jednego wieczora, korzystając z nieco lżejszego dnia i dość dobrej pogody. Teignmouth jest malutką mieściną, a mimo to zdołałyśmy się w niej pogubić. Dzięki temu mogłyśmy jednak podziwiać urok tego miejsca, by skończyć swą przygodę w pubie angielskim, popijając lokalne piwo.

DAWLISH








Dawlish przez miejscowych nazywany jest domem czarnych łabędzi. Nie wiedziałam o co chodzi dopóki na własne oczy jednego z nich nie zobaczyłam. Coś dla mnie niespotykanego i dość dziwnego muszę przyznać. Jednak łabędź to zwierzak dostojny i do zdjęć pozował chętnie, dumnie prężąc się i co i rusz wymyślając lepsze pozy (a panowie rybacy jeszcze bardziej chętni do współpracy - niestety połów znikomy).

A jak wam udały się wakacje? Plany zrealizowane? Nie było chwili wytchnienia, a może postawiliście na luz i relaks w tym roku? 

Lecę upychać swoje ciuchy do niewielkiej walizki i pozdrawiam was cieplutko. Następnym razem spotkamy się już w Polsce! 

*Wszystkie zdjęcia w tym poście są mojego autorstwa.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Zrób pierwszy krok i wyskocz z pudełka!

Nie wolno Ci się wychylać ponad szereg. Nie wyrażaj głośno swojego zdania. Twój ubiór jest niedozwolony. Jesteś za gruba, za duża, za chuda. Dzięki Twojemu kolorowi włosów jesteś uważana za osobę fałszywą...


Te i wiele innych zdań byliśmy w stanie usłyszeć na przestrzeni lat. Wszystkie one wkładają nas do odpowiednich pudełek, zamykając w klatce tego co powinno się robić, a czego nie. Te wstrętne pudełka ograniczają naszą wolność. Wybór, który nam pozostaje nie jest wcale łatwy. Możemy na zawsze pozostać w tych pudełkach, tłamsząc się w nich i próbując przekonać samych siebie, że tak jest dobrze.

Lub... możemy zniszczyć to ograniczające nas pudełko i pokazać kim naprawdę jesteśmy. Ta druga opcja wydaje się oczywista, ale kiedy już się na nią zdecydujemy... musimy liczyć się z konsekwencjami, na które się narażamy. 

Polska to jeszcze kraj raczkujący pod względem zrywania z siebie krępujących łańcuchów. Jedynie niewielki odsetek społeczeństwa jest w stanie wytrzymać odrzucenie z jakim się spotka. Złośliwe komentarze mamrotane pod nosem, przykre przytyki i dziwne sytuacje podczas próby pokazania swojego prawdziwego ja. Tylko pewien siebie człowiek jest w stanie to wytrzymać. Szkoda, bo na pewno znalazłoby się więcej śmiałków. Tak niewiele trzeba zrobić, by zobaczyć świat w innych kolorach.

Mnie wystarczył pierwszy wyjazd do Exeter, kiedy to przekonałam się na własnej skórze, że nie ważny jest nasz wygląd. Najważniejsze jest wnętrze (proste i niby to wiedziałam - ale jakoś w Polsce tego nie odczuwałam). Zmieniłam się, stałam się nieco pewniejsza siebie. 

Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że robię rzeczy, o których kilka lat temu nawet nie marzyłam. Które traktowałam jako te dla dziwaków. Których skrycie tym osobom zazdrościłam:


W życiu nie pomyślałabym, że pozwolę sobie na tę chwilę radości, że kiedykolwiek wystąpię w "muzycznym klipie", a tu proszę. Lip dubbing to jeden z tych projektów, które udało się nam zrobić w tym roku. Zajęło niewiele czasu, a przyniosło wiele satysfakcji. 

Samą siebie, wyskakującą z tych przeklętych pudełek, widzę oczyma wyobraźni. Na razie jeszcze raczkuję, ale myślę że niedługo uda mi się być w pełni świadoma swoich walorów. Trzymajcie za mnie kciuki i nie dajcie się zaszufladkować, kochani!

Jak Wam idzie walka z łańcuchami? Powoli i do przodu, czy jednak wolicie pozostać w bezpiecznym miejscu? To też nie jest złe. Wszystko zależy od tego czy Wam to odpowiada. Mnie już nie. Zasmakowałam czegoś nowego i już nie potrafię wrócić do starej siebie. Nie potrafię i nie chcę.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Gdzie się podziało mleko?

Wielka Brytania to kraj, o którym można powiedzieć wiele, a jednocześnie nasza wiedza sprowadza się jedynie do kilku stereotypów. Wylatując pierwszy raz do Anglii nasze myśli nawet nieświadomie wędrują do tych strzępków naszej wiedzy o anglikach. Jednocześnie pragniemy, by te stereotypy okazały się prawdą.

Ku naszej uldze mogę śmiało powiedzieć, że niektóre z nich okazują się prawdą. Możecie spać spokojnie. Rzeczywistość wydaje się bliższa naszym wyobrażeniom, niż moglibyście się tego spodziewać.
Po raz trzeci już pomieszkuję sobie w Exeter. To już trzeci rok z rzędu, kiedy trafiam do tego miejsca, ale pierwszy kiedy rzeczywiście mogę poobserwować zachowanie rdzennych Anglików.

Jako osoba odpowiedzialna za codzienny kącik kawowy (i nie tylko), mam okazję popełniać mnóstwo błędów i narażać się na pytania:

"A gdzie jest mleko? Herbata bez mleka?"

Odniosłam wrażenie, że brak mleka jest tutaj odbierane jako obrazę majestatu. Przynajmniej dla większości z mieszkańców. Mnie natomiast zdarza się o tym cudownym napoju zapomnieć, a herbaty z mlekiem do teraz nie potrafię w siebie wmusić. Nie smakuje mi i mimo usilnych prób tutejszych osobników, nie udało im się mnie do niej przekonać. Uznali to już za swoją osobistą porażkę i dalej nie próbują.

Kolejna sprawa to typowe dla Anglików powitanie rzucane przy każdej możliwej okazji. Ludzie tutaj nie oczekują na niej odpowiedzi. Pragną tylko usłyszeć sławetne "Fine", "Ok", "All right", bo to w końcu jedynie początek rozmowy.

Kiedy jednak o tym zapomnisz i wyjdzie z ciebie Polak z krwi i kości... wtedy biada Ci. Odpowiesz zgodnie z prawdą, nie zrobisz niczego złego, a jednak Oni nie będą wiedzieli jak Ci odpowiedzieć. Zapadnie ta niezręczna cisza i będzie trwała póki się nie zreflektujesz i nie rzucisz z delikatnym uśmiechem na ustach "I'm just joking, I'm okay". Dopiero wówczas ponownie przejdziecie do porządku dziennego.

Ta odzywka to coś do czego wciąż próbuję się przyzwyczaić i już powoli tracę nadzieję. Nie sądzę, by kiedykolwiek udało mi się przestawić. Co więcej... to właśnie Anglicy zaczęli przestawiać się na nasz tryb odpowiedzi. Coraz częściej można usłyszeć z ich ust, że tak naprawdę wcale nie jest w porządku, choć nigdy nie odbywa się to bez niezręcznej chwili milczenia.

Anglia to specyficzny kraj i nie zawsze dla mnie zrozumiały. Na szczęście wszystkie moje wpadki są mi wybaczane przez tych wyrozumiałych ludzi (a przynajmniej tak twierdzą - nigdy nie wiadomo co tak naprawdę o Tobie myślą).

Wreszcie znalazłam chwilkę, żeby coś tutaj naskrobać. Nie jest idealnie, a za moją nieobecność mogę jedynie przepraszać. Wracam 25 sierpnia i wówczas wszystko w spokoju nadrobię. Trzymajcie się cieplutko kochani!

czwartek, 2 lipca 2015

Długa droga do celu


Wyruszając do Wielkiej Brytanii wiedziałam, że nie będzie to najmilsza podróż mojego życia. Przede wszystkim przerażała mnie jej długość. No bo kto to widział, żeby w dobie tanich linii samolotowych jechać do Anglii przez Niemcy? 

Nie miałam jednak wyboru. Zostałam do tego niejako zmuszona poprzez fakt, że miałam być opiekunem dzieci w autokarze jadącym z Munster do Exeter. Poukładałam to sobie jako tako w łebku i rozpoczęłam swoją podróż. 

Zaczęło się niewinnie. W Toruniu wsiadłam w pociąg i ruszyłam do Kutna. Tam ponad godzina czekania i kolejny pociąg. Tym razem do samego Dortmundu. Potem znowu półgodzinna przerwa i kolejny pociąg. 

O godzinie 6.25 wreszcie postawiłam swoje pierwsze kroki w Munster. Pierwszym co zobaczyłam był brud. Dworzec Główny w remoncie, a na ulicach walające się papiery. Widok ten zdecydowanie mnie nie zachwycił, jednak potem było zdecydowanie lepiej.

Pomimo zmęczenia postanowiłam wykorzystać swoje 8 godzin wolnego czasu na krótki spacer po mieście. Przede wszystkim Munster to miasto pełne rowerów. Stoją dosłownie wszędzie. Jest ich więcej niż samochodów, albo po prostu sprawiają takie wrażenie. Co więcej, większość z tych pojazdów nie zostaje przez jego właściciela zabezpieczona przed kradzieżą, co aż prosi o wypożyczenie takiego pojazdu i odstawienie go w innym miejscu do tego przeznaczonym.


Miasteczko zachwyciło mnie swoim urokiem, a dzięki tym rowerom utwierdziłam się w przekonaniu, że mogłabym mieszkać w takim miejscu. Co prawda nie miałam okazji do skonfrontowania swoich myśli z rzeczywistością. Miałam natomiast mały problem z komunikowaniem się po angielsku. Niewielu obywateli tego miejsca opanowało tę sztukę. Nawet zamówienie kawy wymagało ode mnie mieszaniny języków.


Munster pożegnałam o 16.45 z piętnastoma minutami opóźnienia. Jedno z dzieci nie mogło nas znaleźć. Czekała nas długa podróż z kilkoma przystankami, by dzieciaki mogły do nas doskoczyć, a także (nieco później) wymienić autobus. Jechaliśmy dwoma autokarami.

Czekała mnie jeszcze przeprawa przez Eurotunel. Oczekiwałam efektu wow. W końcu to przeprawa kanałem La Manche tyle, że pod wodą. Trochę przerażała mnie myśl, że coś może się stać i ta cała woda, która będzie nad nami zaleje nas. Nie był to jednak paraliżujący strach, bardziej taka niepewność. Do tego dochodziła ekscytacja, bo miałam poznać coś nowego.

Nie wiem czy też tak macie, ale kiedy robię coś zupełnie mi nowego, to czuję ciekawość, połączoną z radością. Tak było i tym razem. Zawiodłam się jednak. Nie wiem dokładnie czego oczekiwałam, ale z całą pewnością nie był to pociąg dla autokarów, którym to mieliśmy przejechać aż do Anglii.



Na drugim zdjęciu załapał się pan kierowca, który to po angielsku nie potrafił powiedzieć słowa. To cud, że udało mi się z nimi porozumieć, zważając na fakt że w końcu zostałam z nimi sama (plus banda dzieciaków rzecz jasna).

Podróż Eurotunelem była krótka. Trwała nieco ponad godzinę (acz mogę się mylić, gdyż jej część po prostu przespałam. W końcu jednak dotarliśmy do upragnionej Wielkiej Brytanii. Jednakże zanim mogłam spokojnie odsapnąć w docelowym miejscu, musiałam jeszcze przeżyć dobre 6 godzin w autokarze. Na szczęście dzieciaki były zbyt zmęczone, by hałasować. Większość z nich przespała cały proces przemieszczania.

Exeter przywitał mnie dobrą pogodą. IP nie potrafiło zaskoczyć mnie pozytywnie. Pracy jest aż za dużo przez co muszę Was wszystkich przeprosić za moją znikomą obecność u Was na blogach. Nadrabiam to jednak i postaram się częściej do Was zaglądać.

Jak Wam mijają wakacje? Szykuje się jakaś szalona podróż? Postaram się pisać regularnie, ale będzie to co najwyżej dwa razy w tygodniu. Szczerze wątpię, by udało się zdziałać coś więcej (tego posta piszę już trzeci dzień i wcale nie jestem z niego zadowolona...)

sobota, 30 maja 2015

Za granicę na wariata: Exeter po raz trzeci!


Aplikowałam do pracy na wakacje, gdzieś w połowie grudnia. Liczyłam na dobrą fuchę za granicą. Miałam lecieć z tą samą firmą co poprzedniego roku. W końcu mimu licznych niedociągnięć, nawet mi się podobało. Praca w międzynarodowym zespole to niczym spełnienie marzeń. Mimowolnie uczymy się przestrzegać własnych kultur, wyznaczamy swoje własne granice. Pragniemy jedynie sprawić, by wakacje dla dzieciaków przebywających na obozie językowym w obcym dla nich kraju były niezapomniane, jednocześnie starając przeżyć się w zgodzie całe dwa miesiące. Wszystko ładnie i pięknie, gdyby nie firma, która to wszystko organizuje.

W tym roku przeszli samych siebie. Od dwóch miesięcy próbowałam się z nimi skontaktować, by wymusić na nich informację, czy pracuję dla nich w tym roku, czy też puścili mnie w trąbę. Bez skutku. Zaczęłam już nawet powątpiewać czy jest sens dłuższego czekania, kiedy dwa dni temu otrzymałam niezbyt jednoznacznego e-maila. Nie rozjaśnił mi on nic, a jedynie wprowadził więcej zamieszania do mojego życia. Doszło już nawet do tego stopnia, że rozpoczęłam szukanie alternatywy na wakacje. 

Szczęście w nieszczęściu, dzisiaj otrzymałam kolejnego e-maila z potwierdzeniem mojej współpracy z tą firmą w tym roku. Znów przerzucili mnie na inną pozycję - zaczynam zastanawiać się, czy aby nie planują mną pożonglować trochę bardziej. Co to bym mogła spróbować swych sił na każdej z proponowanych pozycji. Nie miałabym im tego za złe o ile będę się o tym dowiadywała nieco wcześniej!

Wyruszam do Exeter (po raz trzeci!) już 25 czerwca, ale nie tak po ludzku. Samolotem. Półtorej godzinki i lądowanie w Londynie, a potem jedyne 5 godzin w autokarze i witaj Exeter! O nie... jak zwykle moje szczęście postanowiło mi pograć nieco po nosie. Przecież nie mogło być za dobrze, co nie?

Otóż do Anglii pojadę przez Dortmund, gdzie toż wskoczę do autokaru z pierwszą grupą małolatów (niemieckich małolatów) i podróżując z nimi dobrą dobę zanim wylądujemy w miejscu docelowym. Już nie mogę się doczekać tego wspaniałego doświadczenia, zwłaszcza jeśli włączymy w to wszystko moją chorobę lokomocyjną. 

Ale jak to się mówi - raz się żyje! Co mnie nie zabije to mnie wzmocni i już. Teraz czas zakasać rękawy i przeżyć jeszcze jakoś te 3 tygodnie - sesja, skompletowanie i wysłanie dokumentów potrzebnych na rekrutacje na studia podyplomowe, PIGMALION (koniec kursów, a więc i test semestralny dla słuchaczy) oraz przygotowania do wyjazdu... 

ZWARIOWAĆ MOŻNA!!!


Co zrobić by kompletnie nie zwariować? Ja stawiam na listę 'TO DO', choć doświadczenie z nimi mam znikome. Najczęściej zwyczajnie o nich zapominałam i tyle mi po nich było. Tym razem zamierzam zmienić moje postrzeganie tego typu list. Od tej pory stają się moimi przyjaciółmi!

Już jutro planuję rozpocząć tworzenie dwóch osobnych list. Jedna z nich będzie dotyczyła czysto czynności, które muszę zrobić przed wyjazdem. Natomiast druga to zwykła lista zakupów. Inaczej zapomnę połowy rzeczy, które chodzą mi po głowie już teraz. Rzeczy niezbędnych tam na miejscu, a przecież najważniejsze to mieć ze sobą to co najważniejsze.

Moim pierwszym punktem na tej liście będą LEKI. Coś przeciwbólowego, coś na gardło, coś na problemy żołądkowe oraz niezbędne Gripexy. Nauczona doświadczeniem poprzednich lat, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że na pewno zachoruję w Anglii. Jakoś tak pech chce, że co najmniej raz bierze mnie tam przeziębienie (na przestrzeni tych dwóch miesięcy). Nie wiem dlaczego akurat wtedy, skoro cały rok tryskam zdrowiem, ale mój organizm jest wciąż dla mnie zagadką!

Kolejna sprawa to KOSMETYKI. Pod tym jednym względem jestem zadowolona z tego, że będę podróżowała te 24 godziny autokarem. Nie muszę się bowiem martwić nadbagażem, który z całą pewnością będę ze sobą wiozła. Nie będę się już ograniczała jeśli chodzi o niezbędne kosmetyki. Wiem przecież, że na pewno je wykorzystam i nie wrócą ze mną do domu. Szampon, pasta do zębów, odżywka do włosów, dezodorant - to tylko podstawa, a jakie ułatwienie życia i mimo wszystko oszczędność. Nie trzeba na nie wydawać pieniędzy na miejscu. Żyć nie umierać!

Reszta listy jeszcze się tworzy i formułuje u mnie w głowie. Zacznę ją spisywać jutro i pewnie chwilę mi to zajmie. Myślę jednak, że będzie ona ułatwieniem życia. Pomoże mi zorganizować swój czas w taki sposób, bym ze wszystkim na spokojnie zdążyła. Jako, że organizacja czasu u mnie leży, tym razem postawię na sprawdzoną metodę! Zobaczymy jak sobie poradzę w praktyce, bo teoria zawsze brzmi świetnie.

Za granicę trochę na wariata? Da się? Da się! Jest trudno? Na pewno, ale jaka potem będzie satysfakcja. Na samą myśl buzia mi się śmieje i przyznam szczerze, że kamień spadł mi z serca. Teraz spokojnie mogę planować kolejny rok akademicki ze wszystkim co sobie założyłam. 

Planowaliście kiedyś wyjazd na wariata? Jak wam poszło? O wielu rzeczach zapomnieliście? Znacie skuteczniejsze sposoby niż lista rzeczy do zrobienia jeśli chodzi o dobrą organizację? Jakie? Każda pomoc się przyda!

Źródło: 1