Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzieci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dzieci. Pokaż wszystkie posty

piątek, 3 lutego 2017

Słów kilka o czytaniu

Książka towarzyszyła mi od maleńkiego. Moja mama do dziś wspomina jak to wypożyczyłam swoją pierwszą, mając siedem lat na koncie i dumnie zaczęłam ją głośno dukać. Trzeba tu jeszcze dodać, że była to "Stonoga". Długo ją dukałam, oj długo... tak długo, że mama już tylko modliła się bym w końcu wydukała tę setną nogę, ale wreszcie się udało!

No i od tego się zaczęło. Najpierw "Stonoga", a potem coraz to nowsze pozycje. Panie w bibliotece musiały mi kartę zmieniać co chwilę, bo już miejsca nie było do zapisywania. Wraz z przyjaciółką gościłyśmy w niej tak często, że wkrótce mogłyśmy do woli buszować między półkami szukając pozycji dla siebie, a kiedy już je znalazłyśmy prześcigałyśmy się z czytaniem.


Potem szkolna biblioteka przestała nam starczać. Zapisałyśmy się więc do jednej z osiedlowych i tam wciągnęłyśmy "Beverly Hills 90210", "Plotkarę" oraz inne młodzieżówki. Najbardziej jednak spodobała nam się detektywistyczna seria (choć tytułów już sobie nie przypomnę), która miała w sobie fantastyczne wątki. W międzyczasie zapałałam miłością do mang, których teraz mam z 400 na półkach i już mi się nie mieszczą. 

Czytałam wszędzie. Na przerwach i wolnych lekcjach, na godzinach wychowawczych, po szkole i na balkonie, a rozdziały kończyłam w łóżku pod kołderką. Świeciłam sobie latarką by na pewno doczytać do końca. Zdarzało się, że spać szłam o 2 w nocy, bo tak mnie książka wciągnęła...

Potem nadeszło liceum i dostałam wreszcie Internet. Przerzuciłam się na komputer. Nadal czytałam, ale porwało mnie też pisanie. Opowiadań i blogów. Pisałam dużo, dużo więcej niż czytałam... a potem matura i studia.

No i się skończyło. Szał wciąż był, mangi nadal przybywały, książki też... ale z jakąś taką mniejszą radością. Czytałam, ale jakby trochę pod przymusem. Zdecydowanie wolałam legnąć przed laptopem i obejrzeć kolejny głupawy serial, bo przecież tyle czasu potrzeba na książkę.

Ratował mnie pociąg i fakt, że na studia dojeżdżałam. Mogłam spokojnie oddać się lekturze podczas podróży. Godzina w jedną stronę, druga z powrotem. Książek było mniej, ale były.


A teraz?



Styczeń przyniósł mi dwie przeczytane książki. Nie jest źle. Dobry początek jak na mnie. Mało tego, chciało mi się! Nie zmuszałam się, z czego niezwykle się cieszę...jednakże pod koniec stycznia zaczęły się ferie zimowe. Sama tego za bardzo nie odczuwam, ale u moich dziadków pojawiła się moja młodsza kuzynka - Gosia...

Gosia ma 12 lat i czyta. Czyta dużo i czyta wszędzie (nawet podczas pięciominutowej podróży autobusem! Serio!). Chętnie też opowiada o tym co już przeczytała. Miło mi było jej słuchać i zaraziła mnie tą magią czytania ponownie. Znów chętnie sięgam po książkę. Dzielę się swoimi odczuciami i ścigam z małą na ilość przeczytanych stron. Śmiejemy się razem i ślemy zdjęcia książek w wiadomościach na Instagramie. Jest dobrze!

Muszę jej za to podziękować, bo ponownie poczułam się niczym dziecko. Ta radość z czytania powróciła!

Miałyście kiedyś taki czarny okres z książkami? Jak wróciłyście do czytania? Co czytacie? Robicie to chętnie?

Ja już tak!

Trzymajcie się cieplutko!

czwartek, 8 grudnia 2016

Gdzie się podziały Listy do Mikołaja?

Pamiętam jakby to było wczoraj, z jakim zapałem i wypiekami na twarzy siadałam wieczorem do swojego biurka i skrobałam list do świętego Mikołaja. Nigdy nie wiedziałam jak zacząć i czy Mikołaj się nie obrazi, bo przecież nie wypada od razu przechodzić do rzeczy i wymieniać co by się chciało dostać, no nie?

Pozdrawiałam więc elfy, panią Mikołajową i samego Mikołaja. Chwaliłam go i siebie też. Twierdziłam, że byłam grzeczna, bo choć coś tam za uszami było to niezbyt wiele. Dopiero wówczas przechodziłam do głównego punktu programu i rozpoczynałam wyliczanie. Czasem pisałam po co mi to, ale zazwyczaj kończyło się wyliczaniem niezbędnych mi przedmiotów. Najczęściej ustawiałam listę od cosiów, które chcę najbardziej, do tych mniej ważnych cosiów. 

A potem? Z bijącym sercem kładłam list na parapecie, licząc na to że Mikołaj go znajdzie. Pamiętam też, że zawsze pragnęłam przyłapać ten list na wyfruwaniu z mojego pokoju, ale dziwnym trafem zasypiałam szybciej niż to się stało. Rano już go nie było, a ja skakałam z radości pod sufit, wierząc że Mikołaj na prawdę istnieje!

Tak, tak właśnie było! I tak wspominając to zaczęłam się zastanawiać jak to jest dzisiaj? W końcu w EMPIKu można znaleźć pięknie opakowane szablony na list do Mikołaja. Drogi jak diabli, ale jest... a wszystko po to by zasiać odrobinę magii w domach dzieci.

LIST DO MIKOŁAJA?! TAKI PAPIEROWY?! A PO CO?


Popytałam więc moich małych podopiecznych, jak to jest z tymi listami. A oni, zamrugali zdziwieni i wzruszyli ramionami. Okazuje się, że niewielu z nich wie co to takiego, a jeszcze mniej bawi się w zapisywanie kartek zeszytowych i wysyłanie ich na Biegun Północny. No bo po co? Wszyscy teraz wiedzą, że Mikołaj korzysta z wszelkich możliwych promocji w Galeriach Handlowych, a jeśli wspomni się to i owo mamie czy tacie, to jest 90% pewności, że właśnie to wyląduje pod choinką. 

Po co więc zawracać sobie głową jakimś podejrzanym brodaczem, któremu z roku na rok przybywa ciałka na brzuchu? Nie warto. To już nie modne. Passe. O czym ty w ogóle mówisz?

Zderzyłam się ze ścianą niezrozumienia. Żadne nie chciało nawet słuchać o pisaniu listów, bo i po co? A jak wspomniałam o tym, że sama tak robiłam, dzieciaki stukały się po głowie i śmiały, bo przecież każdy wie, że Mikołaj nie czyta tych listów i to nie on je zabiera. Szkoda, naprawdę szkoda...

Nie wiem z czego to wynika i na pewno nie każde dziecko tak robi. Jest jeszcze wielu, którzy piszą. Z całą pewnością, a mimo to zrobiło mi się nieco smutno. Nostalgia odeszła gdzieś na bok, pozostawiając rozczarowanie. Szkoda, że takich tradycji się nie pielęgnuje.

Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda. 


Jak to wygląda w Waszych domach? Pisaliście listy będąc jeszcze w podstawówce?

piątek, 4 grudnia 2015

Problem z Rudolfem


Znacie ten kawałek? Jestem pewna, że tak. To jedna z tych nieco bardziej kultowych świątecznych piosenek, podczas której możemy łatwo nauczyć się nazw wszystkich dziewięciu reniferów z tytułowym Rudolfem na czele.

Czy aby na pewno kultowa?

Tak mi się wydawało i nie tylko mnie. Wraz z koleżanką z pracy postanowiłyśmy nauczyć dzieci (8 - 10 lat) jej śpiewać, by zaśpiewać ją przed rodzicami. Poza tym przygotowałyśmy parę zadań, by ułatwić im tę piosenkę. Chciałyśmy poćwiczyć ją dwa do trzech razy podczas jednych zajęć. 

Miało być tak fajnie, a spotkałyśmy się ze ścianą oporu ze strony maluchów. Nie chciały nawet spróbować zaśpiewać. Nawet samo uzupełnienie tekstu stanowiło wyzwanie. W ogóle nie zainteresowane. Nie miały ochoty dowiedzieć się o czym właściwie jest ta piosenka.

Na dodatek znalazła się jedna mała malkontentka, która oświadczyła że ona śpiewać nie będzie. Nie lubi i już, ale za to może przeczytać. Szczerze powiem, że mnie nieco zaskoczyła, bo już szybciej podejrzewałabym o takie malkontenctwo chłopca... (Wiem, wiem, stereotypy nie są dobre, ale cóż poradzić, to silniejsze ode mnie!)

Taki nieco kubeł zimnej wody na nas wylały, no bo przecież człowiek staje na głowie i wychodzi z siebie, by zrobić ciekawe zajęcia... a potem wychodzi na to, że lepiej iść z podręcznikiem i niczym się nie przejmować. Dzieci zwyczajnie nie chcą robić nic ponad to.

Rozleniwione i roszczeniowe. Najchętniej robiłyby zadania, kiedy czekałaby je za to nagroda, a jej brak spotykany jest z zawodem i zwykłą niechęcią. Ze słuchaniem też jest problem. Trzeba prosić po kilka razy zanim do małego łebka dotrze, że jednak nauczyciel coś powiedział. 

Cóż, piosenkę i tak przedstawimy, tylko być może zmienimy trochę jej formę. Śpiewać będą tylko refren, a malkontentka będzie takim małym i pochmurnym Rudolfem. 

Byle do świąt, podwijamy rękawy, obowiązkowo przyozdabiamy nasze twarze uśmiechami i brniemy do przodu.

Atmosfera świąteczna już u Was żywa? Przygotowania pełną parą? Pierniczki upieczone? Prezenty zakupione? Jak tam Wasz duch świąteczny? Macie pełno energii, czy odczuwacie jej zjazd (tak jak ja ostatnio...)? 

Trzymajcie się cieplutko!