Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nauczycielskie perypetie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nauczycielskie perypetie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 28 kwietnia 2016

Nauczyciel - człowiek o stu twarzach cz. 1



Wszyscy mamy doświadczenie z nauczycielami. Jednych pamiętamy lepiej, innych już nieco gorzej. Najczęściej jedna w naszej pamięci pozostają ci, których nie znosiliśmy, a także ci których darzyliśmy wielką sympatią. Po latach może się również okazać, że pamiętamy więcej z zajęć nauczyciela, który nas przerażał.

Ja sama mogę pochwalić się przykładem pani biologicy. Jak biologi nie lubiłam nigdy, tak w liceum ma niechęć do tego przedmiotu sięgnęła apogeum. Przed każdymi zajęciami oblewał mnie zimny pot i bladłam nie do poznania. Wszystko czego się nauczyłam wylatywało z głowy jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Czarna dziura. Nic nie potrafiłam sobie przypomnieć, mimo że spędzałam wiele czasu nad książkami.

Łzy i rozpacz murowana!

Na jej zajęciach dosłownie można było usłyszeć przelatującą obok muchę, a każdego kto spojrzałby ukradkiem na telefon nazywaliśmy samobójcą. Każdy bał się oddychać, a gdy wołała do odpowiedzi, wszyscy udawali że ich w klasie nie ma. Dlaczego? Biologica, bowiem, miała paskudną manierę wprowadzania delikwenta w błąd. Jeśli już źle coś odpowiedziałeś, ona nie poprawiała. Ciągnęła za język, by w końcu zgnieść jak cytrynę i z tym swoim sarkastycznym uśmiechem oznajmić, że się myliłeś i nie zasłużyłeś na nic więcej niż jedynkę.

Możecie już sobie wyobrazić jak wielką traumę miałam przed tym przedmiotem, choć nigdy nie dane było mi odpowiadać - zapomniała o mnie, albo po prostu doskonale grałam niewidoczną. Mieliście kiedyś takiego belfra? 

Nie o tym jednak chciałam dzisiaj Wam poględzić. 

Zastanówmy się razem, jaki powinien być nauczyciel z prawdziwego zdarzenia? Jakie cechy powinny go charakteryzować? Co powinien zrobić by zasłużyć na to miano?

Życie prywatne vs życie osobowe.

Przede wszystkim, nauczyciel powinien potrafić oddzielić sprawy prywatne od tego co dzieje się na lekcji. Nie raz miałam okazję obserwować zdenerwowanego belfra, który potrafił eksplodować, gdy tylko ktoś nacisnął mu na odcisk. Uważałam to za wielki brak profesjonalizmu. Bo czymże zawiniliśmy, że tak nas traktuje? Niczym... dlatego teraz sama staram się oddzielać życie prywatne od zawodowego (choć nie jest łatwo). Przed wejściem do klasy, zawsze nabieram kilka głębokich oddechów, a wszelkie troski zostawiam na progu (a przynajmniej staram się jak mogę). 
 

Podręcznik

Kolejna sprawa to nieszczęsny podręcznik. Każdy nauczyciel ma wytyczne w postaci podstawy programowej. Cele, które musi zrealizować i te które może, ale nic się nie stanie, gdy sobie je odpuści. Większość belfrów idzie na łatwiznę. Mamy podręcznik i z niego korzystamy. Jedziemy zadanko po zadanku i nie staramy się nawet odetchnąć. Mało na takich lekcjach kreatywności i wcale nie dziwi mnie to, że uczniowie zwyczajnie się nudzą. Zgoda, nie zawsze uda się znaleźć odpowiednie ksero lub nie ma się czasu na stworzenie takiego, ale istnieje wiele sposobów na urozmaicenie nudnej lekcji. Chociażby modyfikacja ćwiczenia z podręcznika, albo praca w grupach czy parach. Może ćwiczenie z gadżetami rozwijające wyobraźnię? Coś z całą pewnością jesteśmy w stanie wymyślić. Niewielka rzecz, a urozmaica lekcję i wprowadza ożywienie do środka. Uczniowie na pewno to docenią (lub nie, jeśli już zbyt się przyzwyczaili do monotonnych metod nauczania). 

Kreatywność

To cecha bez której chyba nie powinno się wkraczać na salony nauczania. Bez niej będzie nam trudno i dość szybko pojawi się wypalenie zawodowe (które jest czarnym widmem każdego nauczyciela). Kreatywny nauczyciel ma w zanadrzu plan B a może i plan C, gdyby coś nie poszło po jego myśli. A tak niestety bywa często. Ćwiczenie, które wydaje nam się genialne, spotyka się z ostrą krytyką ze strony uczniów. Coś co miało trwać 15 minut, trwało tylko 5. I co teraz? Wpadamy w panikę, że zostanie nam sporo czasu lub (co gorsza) na siłę przedłużamy inne ćwiczenia i biadolimy o własnych doświadczeniach tam, gdzie nie trzeba. Masakra! Najgorszy scenariusz z możliwych... dlatego zawsze trzymajcie w zanadrzu jedno lub dwa ćwiczenia. Może to być coś banalnego - jak wisielec lub gra w skojarzenia. Niewiele trzeba do przygotowania, a ile frajdy sprawia!


Punktualność. 

Odpowiedzmy sobie szczerze - ile razy czekaliśmy na nauczyciela, kiedy byliśmy w szkole? Ile razy przetrzymywał nas po dzwonku skracając tym czasem naszą cenną przerwę? No i wreszcie, ile razy słyszeliśmy zdanie - "To nie dzwonek wyznacza koniec lekcji, tylko ja" - wychodzące z ust nauczyciela? No właśnie... nie da rady zliczyć, tak wiele. Błąd! Nauczyciel powinien rozpoczynać zajęcia punktualnie i kończyć je również na czas. Zgoda, czasem dzwonek zaskoczy nas w pół ćwiczenia, ale to wszystko nie jest przecież jego winą... tylko naszą. Bo źle rozplanowaliśmy sobie czas. Powinniśmy zwracać na to uwagę i postarać się, by taka sytuacja się nie powtarzała. Bo o ile nauczyciel to też człowiek, to mimo wszystko profesjonalista. Tego się od nas oczekuje i powinniśmy sprostać tym oczekiwaniom.

Proefesjonalizm

Dobra organizacja czasu. Jasno wyznaczone cele zajęć. Dynamiczne tempo oraz doskonale dobrane ćwiczenia do różnorodności uczniów. Testy zawsze sprawdzone na czas. Zajęcia rozpoczynane i kończone punktualnie. Zawsze z uśmiechem na twarzy. Sto pomysłów na minutę... STOP! Nauczyciel to też człowiek. Zdarzają mu się słabsze dni i ma prawo nie sprawdzić wszystkiego na drugi dzień. Bądźmy dla niego wyrozumiali, o ile (rzecz jasna) nie przestaje się starać. Profesjonalizm jest bardzo ważny, ale nie dajmy się zwariować. My też mamy prawo być ludźmi. Zły dzień jest naturalny... byle tylko nie zdarzał się codziennie!

Do tego tematu jeszcze wrócimy, bo jestem przekonana że i Wy macie swoje typy cech nauczyciela, które ten powinien posiadać. Podzielcie się nimi i dajcie znać, których belfrów zapamiętaliście, a którzy przyprawiali Was o gęsią skórkę.

Niech Wiosna będzie z Wami (i oby wreszcie przestała być taka zimna)! 
Dobranoc dziubaki!

piątek, 22 kwietnia 2016

Nauczanie - z czym to się je?


Nigdy nie pragnęłam zostać nauczycielem. Zbyt dobrze znałam minusy tej profesji, a każdy artykuł w gazecie o tym ile to dni wolnych ma taki delikwent, ile zarabia, jak to pięknie i różowo jest trafić do szkoły, mieć stałą pracę - były szybko weryfikowane przez moich rodziców. Tak to już jest, kiedy urodzi się w rodzinie nauczycielskiej. Obie babcie a także i moi rodzice. Nie ma gdzie pójść, by odciąć się od tej atmosfery. Rodzinne imprezy prędzej czy później kończyły się gadką nauczycielską. O trudnych przypadkach, o zmęczeniu, o tym wolnym które wcale nie jest takie wesołe oraz o reformach, które rząd stara się przeprowadzić nie zdając sobie sprawy z tego jak bardzo się myli. To wszystko wraz z silnym naleganiem rodziców - skutecznie nastawiło mnie przeciw tej profesji.

- Nie chcę być nauczycielem - twierdziłam.
- Wszystko tylko nie nauczanie - zdarzało mi się mówić.
- To wcale nie taka kolorowa praca - mówiłam, gdy ktoś zaczynał wystawiać nauczycieli na piedestały.
- Spróbuj przeżyć rok jako nauczyciel a przestaniesz pierdzielić o tym jak to łatwo być jednym z nich - nieświadomie dla samej siebie broniłam ich. 

A jednak me życie potoczyło się tak, a nie inaczej i teraz sama pracuję jako jeden z nich. Na razie w szkołach językowych, ale jednak. Nie zrozumcie mnie źle - wciąż nie chcę tego robić przez całe swoje życie. Jednak przestałam wykluczać możliwości zostania nim. Nie dlatego, że jest kolorowo. Nie dla pieniędzy i nie po to by rodzicom zrobić na złość. Ten etap mam już za sobą. 

Jestem nauczycielem dla wyzwań, dla wzlotów i upadków. Dla tych małych radości, kiedy naszym uczniom coś wychodzi. Dla ich wdzięczności i dla samej siebie. Dla możliwości, jakie stawia przede mną ta praca. Dzięki językowi angielskiemu świat stoi przede mną otworem. Być może nawet uda mi się zrealizować moje największe marzenie. Pierwszym krokiem do tego jest zdobycie doświadczenia. Właśnie to robię. Już drugi rok pracuję w szkole językowej i muszę przyznać, że coraz łatwiej mi to przychodzi. Już nie trzęsę portkami ze strachu przed każdą kolejną lekcją. Już nie wstydzę się stanąć przed słuchaczami i zacząć uczyć. Tu muszę dodać, że strasznie nieśmiała byłam, nie wyobrażałam sobie nigdy że kiedyś stanę przed grupą ludzi i wygłoszę swoje zdanie, a teraz? Ja ich uczę! 

Niesamowite, jednak to prawda. Wyjazdy do Anglii oraz nauczanie dodało mi odrobiny pewności siebie. Nie mogę powiedzieć, że dużo... ale nie jest tragicznie. Wciąż nad tym pracuję. Ba! Ja tu nawet zaczęłam poważnie myśleć o wyjeździe do Azji, by tam kontynuować nauczanie choć przez jakiś czas. I nie są to jakieś mrzonki. Poważnie nad tym myślę! To naprawdę coś, o czym nawet nie odważyłabym się marzyć kilka lat temu.  

Jednakże, życie nauczyciela nie jest usłane różami i każdy, który pragnie nim zostać powinien zdawać sobie z tego sprawę już od samego początku. W innym wypadku wyobrażenie o tej pracy zostanie dość szybko zweryfikowane przez życie. 

Nauczanie to nie praca dla każdego. Potrzeba tu wiele cierpliwości, odporności na krytykę, czasu i zaangażowania. Ustalone godziny nie są tu wiarygodne, ponieważ praca ta nie kończy się na opuszczeniu budynku szkolnego. W końcu wcześniej trzeba się do lekcji przygotować, skserować to i owo, a czasem pobawić się power-pointem czy innymi mediami. Do tego dochodzi też prowadzenie dziennika, wypełnianie wielu papierów, sprawdzanie klasówek i nagle okazuje się, że doba mogłaby mieć 48 godzin. 

Serio! Wcale nie jest łatwo! 

A przynajmniej na początku, kiedy już znajdziemy odpowiednie pomoce naukowe, zatoniemy w kserówkach i innych segregatorach (których bieżące uzupełnianie graniczy z cudem) to wreszcie zaczniemy oddychać. Organizacja czasu jest kluczowym punktem tego zawodu. Powinniśmy zawsze pamiętać, by znaleźć chwilę dla samego siebie podczas tego szaleńczego biegu. Chwilę odpoczynku, bo inaczej wypalenie zawodowe przyjdzie szybciej niż się tego spodziewamy. 

Jeszcze jedna ważna rzecz - nauczyciel nigdy nie kończy swej edukacji. Z tego również wiele osób nie zdaje sobie sprawy. Nauczanie to rwąca rzeka, która ma na swej drodze wiele zakrętów. Zmienia się, tak samo jak i świat. Nowe metody, nowe gadżety i technologie. Reformy. To wszystko nie pozwala nauczycielowi stanąć w miejscu. On musi dostosować się do wymagań, a przynajmniej spróbować. Tak więc i soboty czasem mu odpadną.

A co z zarobkami? No cóż... to już temat na osobny artykuł... ale możecie sobie już wbić do głowy, że lekko z nimi nie jest. 

Myśleliście kiedyś o nauczaniu? Dążycie do tego, a może już uczycie? Jakie są Wasze spostrzeżenia o tym zawodzie? Co byście dodali?

Trzymajcie się cieplutko kochani! Niech Wiosna będzie z Wami!

Źródło:

wtorek, 12 kwietnia 2016

Powracam z nową siłą!



Wow... ja to jednak umiem naobiecywać i wszystko połamać za jednym zamachem. Obiecałam powrót i zajął mi on cztery miesiące. Jestem tu głównie dzięki mej siostrze, która raz za razem marudzi mi o pewnej sprawie, którą miałam tu zamieścić. Jestem tu też dzięki tym, którzy wciąż pamiętają. Nie tak dawno znów zauważyłam mały ruch na blogu. Wow... jestem pod wrażeniem. Szczerze? Sama już dawno spisałabym go na straty.

Jednak postanowiłam wrócić. Nie chcę tak porzucać tu tego miejsca, kiedy wreszcie udało mi się zadomowić. Teraz rozpocznę gościnę na nowo. Będzie też parę zmian. Postaram się (i to kluczowe słowo niestety) pisać tu 3 razy w tygodniu - poniedziałki, środy, piątki / soboty. Nie chcę jednak obiecywać, a potem znów się z tego wycofywać. Dlatego obiecuję się postarać!

W poniedziałki będziemy tu obalali popularne mity, ponieważ ostatnio zauważyłam że jest ich zastraszająco dużo - alkohol, brak jedzenia po 18, matematyk = obcy, tabletki dietetyczne i tak dalej. Mity można mnożyć i mnożyć, a ja postaram się obalić te, które są mi bliskie, ale i te nieco dalekie. W zależności od humoru i dnia. Blogger też człowiek!

W środy natomiast postawimy na nieco nauczycielskiego przepychu, bo choć jestem w tym fachu od dwóch lat, to myślę, że pomysłami na zadania warto się podzielić ze światem. Ułatwmy sobie dzięki tym pracę i zaoszczędźmy troszeczkę czasu. Będą tu też żarty, kwiatki z lekcji oraz parę innych przysmaków. 

Piątki lub soboty pozostawiam dla siebie. Dla mojej własnej niesfornej wyobraźni, która lubi płatać mi figle. Będą tu moje wynurzenia, trochę własnych perypetii, spostrzeżeń oraz zmagań z samym sobą. Jednym słowem - wszystko to co kobiety lubią najbardziej - ględzenie o wszystkim i o niczym, po to by uspokoić własne myśli.

Zaczynam od przyszłego tygodnia, bo ten pozostawiam sobie na rozpisanie. Jutrzejszy temat luźno połączony jest z fuchą nauczyciela, jednak nie do końca go dotyka. Trzymajcie się cieplutko! Niech Wiosna będzie z Wami!

piątek, 4 grudnia 2015

Problem z Rudolfem


Znacie ten kawałek? Jestem pewna, że tak. To jedna z tych nieco bardziej kultowych świątecznych piosenek, podczas której możemy łatwo nauczyć się nazw wszystkich dziewięciu reniferów z tytułowym Rudolfem na czele.

Czy aby na pewno kultowa?

Tak mi się wydawało i nie tylko mnie. Wraz z koleżanką z pracy postanowiłyśmy nauczyć dzieci (8 - 10 lat) jej śpiewać, by zaśpiewać ją przed rodzicami. Poza tym przygotowałyśmy parę zadań, by ułatwić im tę piosenkę. Chciałyśmy poćwiczyć ją dwa do trzech razy podczas jednych zajęć. 

Miało być tak fajnie, a spotkałyśmy się ze ścianą oporu ze strony maluchów. Nie chciały nawet spróbować zaśpiewać. Nawet samo uzupełnienie tekstu stanowiło wyzwanie. W ogóle nie zainteresowane. Nie miały ochoty dowiedzieć się o czym właściwie jest ta piosenka.

Na dodatek znalazła się jedna mała malkontentka, która oświadczyła że ona śpiewać nie będzie. Nie lubi i już, ale za to może przeczytać. Szczerze powiem, że mnie nieco zaskoczyła, bo już szybciej podejrzewałabym o takie malkontenctwo chłopca... (Wiem, wiem, stereotypy nie są dobre, ale cóż poradzić, to silniejsze ode mnie!)

Taki nieco kubeł zimnej wody na nas wylały, no bo przecież człowiek staje na głowie i wychodzi z siebie, by zrobić ciekawe zajęcia... a potem wychodzi na to, że lepiej iść z podręcznikiem i niczym się nie przejmować. Dzieci zwyczajnie nie chcą robić nic ponad to.

Rozleniwione i roszczeniowe. Najchętniej robiłyby zadania, kiedy czekałaby je za to nagroda, a jej brak spotykany jest z zawodem i zwykłą niechęcią. Ze słuchaniem też jest problem. Trzeba prosić po kilka razy zanim do małego łebka dotrze, że jednak nauczyciel coś powiedział. 

Cóż, piosenkę i tak przedstawimy, tylko być może zmienimy trochę jej formę. Śpiewać będą tylko refren, a malkontentka będzie takim małym i pochmurnym Rudolfem. 

Byle do świąt, podwijamy rękawy, obowiązkowo przyozdabiamy nasze twarze uśmiechami i brniemy do przodu.

Atmosfera świąteczna już u Was żywa? Przygotowania pełną parą? Pierniczki upieczone? Prezenty zakupione? Jak tam Wasz duch świąteczny? Macie pełno energii, czy odczuwacie jej zjazd (tak jak ja ostatnio...)? 

Trzymajcie się cieplutko!

piątek, 13 listopada 2015

Nauczycielskie perypetie #1 - O panu D.


Ta opowieść jest o pewnym panu D, który zaszczycił mnie swoją obecnością na zajęciach języka angielskiego. Wrócił z Norwegii na całe dwa tygodnie i za namową swojej żonki postanowił podszkolić swą znajomość języka. W ten sposób trafił do mnie. Zajęcia pragnął mieć codziennie, najlepiej po 3 godziny dziennie, a pierwsze z nich odbyły się we wtorek. Pan D zadeklarował, że jest kompletnym początkującym, a styczność z angielskim miał jedynie w szkole, którą ukończył już jakieś 8 lat temu. 

Przyznam szczerze, że nie do końca wiedziałam jak ten przypadek ugryźć toteż przygotowałam sobie różne partie materiału i pełna zapału ruszyłam na spotkanie z D. Pan okazał się być całkiem przyjemnym rozmówcą, tyle że jedynie po polsku. Nie potrafił powiedzieć nic w języku docelowym, a jego wymowa wołała o pomstę do nieba (choć moja też nie jest jakaś tam najlepsza). To wszystko było jednak niczym. Tym co mnie wbiło w fotel były wymagania jakie postawił.

Zaczęliśmy zajęcia spokojnie. Od powtórzenia sobie podstawowych informacji. Potem przeszliśmy do tematu rodzina, co by pan D potrafił choć wypowiedzieć się na jakiś konkretny temat i tu pojawił się pierwszy warunek. Otóż pan D zamierza nauczyć się słownictwa, które przyda mu się w pracy. Na nic mu więc takie podstawy. Z całej gamy słownictwa o rodzinie, jego interesowała tylko "wife", bo reszta mu niepotrzebna. Nie będzie przecież rozmawiał o swoich rodzicach, czy nieistniejących dzieciach. Nie przekonały go też argumenty, że jednak wypadałoby wiedzieć o co pyta nas rozmówca.

Warunków było jeszcze kilka - między innymi: pan D pragnie pominąć naukę o zakupach w sklepie, bo istnieją markety i można kupić wszystko samemu. Taka prawda i nie mogłam się z tym kłócić. Powiem szczerze, że zamknął mi tym wszystkim buzię i przez chwilę siedziałam, patrząc na niego z otwartą buzią. 
Po co mu więc zajęcia? Tak do końca nie jestem pewna. Z takim zapałem do nauki to raczej daleko pan D nie ujedzie. Nie zapamięta również ogromu wiedzy poprzez kilka luźno niepowiązanych ze sobą zajęć. Nie ma szans by opanował słownictwo, które dla niego przygotowuję, ani zaczął porządnie mówić.
A podstawy? Ale o jakich podstawach my tu mówimy, kiedy ten pan wcale nie chce się uczyć podstawowych rzeczy? Problematyczny przypadek, pierwszy w mojej karierze i zapewne nie ostatni, niestety.
Myślę, że pan D dał się namówić żonie na owe zajęcia. Tak naprawdę nie ma motywacji, by nauczyć się języka, ale chce zrobić jej przyjemność. Dobra próba, słabe efekty i wyrzucone pieniądze w błoto. Jeszcze będzie pluł sobie w brodę, a język? Pozostanie niezmiernie niewyuczony. 
Szkoda, że wciąż istnieją takie przypadki. Osobniki, które pragną się uczyć, by kogoś zadowolić, lub popisać się przed kimś. Nie zależy im na wiedzy ani na efektach. Szkoda, bo nie dość, że sobie wyczyszczą kieszeń to jeszcze nic z tego nie wyniosą. 
Szkoda, bo języki są fajne!

Pan D przychodzi ponownie. Już dziś. O 9 rano. Na dodatek na 4 bite 50 minutówki. Żyć nie umierać. Trzymajcie za mnie kciuki. Przydadzą się!

Źródło: 1