Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dzieckiem być. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dzieckiem być. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 8 grudnia 2016

Gdzie się podziały Listy do Mikołaja?

Pamiętam jakby to było wczoraj, z jakim zapałem i wypiekami na twarzy siadałam wieczorem do swojego biurka i skrobałam list do świętego Mikołaja. Nigdy nie wiedziałam jak zacząć i czy Mikołaj się nie obrazi, bo przecież nie wypada od razu przechodzić do rzeczy i wymieniać co by się chciało dostać, no nie?

Pozdrawiałam więc elfy, panią Mikołajową i samego Mikołaja. Chwaliłam go i siebie też. Twierdziłam, że byłam grzeczna, bo choć coś tam za uszami było to niezbyt wiele. Dopiero wówczas przechodziłam do głównego punktu programu i rozpoczynałam wyliczanie. Czasem pisałam po co mi to, ale zazwyczaj kończyło się wyliczaniem niezbędnych mi przedmiotów. Najczęściej ustawiałam listę od cosiów, które chcę najbardziej, do tych mniej ważnych cosiów. 

A potem? Z bijącym sercem kładłam list na parapecie, licząc na to że Mikołaj go znajdzie. Pamiętam też, że zawsze pragnęłam przyłapać ten list na wyfruwaniu z mojego pokoju, ale dziwnym trafem zasypiałam szybciej niż to się stało. Rano już go nie było, a ja skakałam z radości pod sufit, wierząc że Mikołaj na prawdę istnieje!

Tak, tak właśnie było! I tak wspominając to zaczęłam się zastanawiać jak to jest dzisiaj? W końcu w EMPIKu można znaleźć pięknie opakowane szablony na list do Mikołaja. Drogi jak diabli, ale jest... a wszystko po to by zasiać odrobinę magii w domach dzieci.

LIST DO MIKOŁAJA?! TAKI PAPIEROWY?! A PO CO?


Popytałam więc moich małych podopiecznych, jak to jest z tymi listami. A oni, zamrugali zdziwieni i wzruszyli ramionami. Okazuje się, że niewielu z nich wie co to takiego, a jeszcze mniej bawi się w zapisywanie kartek zeszytowych i wysyłanie ich na Biegun Północny. No bo po co? Wszyscy teraz wiedzą, że Mikołaj korzysta z wszelkich możliwych promocji w Galeriach Handlowych, a jeśli wspomni się to i owo mamie czy tacie, to jest 90% pewności, że właśnie to wyląduje pod choinką. 

Po co więc zawracać sobie głową jakimś podejrzanym brodaczem, któremu z roku na rok przybywa ciałka na brzuchu? Nie warto. To już nie modne. Passe. O czym ty w ogóle mówisz?

Zderzyłam się ze ścianą niezrozumienia. Żadne nie chciało nawet słuchać o pisaniu listów, bo i po co? A jak wspomniałam o tym, że sama tak robiłam, dzieciaki stukały się po głowie i śmiały, bo przecież każdy wie, że Mikołaj nie czyta tych listów i to nie on je zabiera. Szkoda, naprawdę szkoda...

Nie wiem z czego to wynika i na pewno nie każde dziecko tak robi. Jest jeszcze wielu, którzy piszą. Z całą pewnością, a mimo to zrobiło mi się nieco smutno. Nostalgia odeszła gdzieś na bok, pozostawiając rozczarowanie. Szkoda, że takich tradycji się nie pielęgnuje.

Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda. 


Jak to wygląda w Waszych domach? Pisaliście listy będąc jeszcze w podstawówce?

niedziela, 20 grudnia 2015

Star Wars mania


Wreszcie jest. Wszedł na ekrany Polskich kin z 17 na 18 grudnia. W tym czasie tłumy przewinęły się przez wszystkie kina. Każdy zagorzały fan, ale i ten mniejszy też, koniecznie chciał (lub nadal chce) zobaczyć najnowszą część "Gwiezdnych Wojen".

Kampania reklamowa ruszyła dawno temu. Niemalże każdy sklep wypuścił linię związaną z "Gwiezdnymi Wojnami". Są więc koszulki, długopisy, magnesy, kubki, gry (nawet monopol w wersji Star Wars!), breloczki, czapki, szaliki, buty... z logiem Star Wars! 

Potężna reklama, muszę przyznać. Dodam tylko, że i ja padłam jej ofiarą. Jako, że kocham tę serię filmów miłością bezwarunkową i wieczną. Teksty "odcinków" 4 - 6 znam niemalże na pamięć i nigdy nie nudzi mi się ich oglądanie. Dla mnie to film ponadczasowy i serio czasem patrzę na ludzi, którzy nie wiedzą z czym to się je z lekką frustracją (wiem, wiem, o gustach się nie powinno dyskutować, ale serio... nie wiedzieć co to "Gwiezdne Wojny"?). Wyłazi ze mnie taki mały troll. 


Tak więc leci do mnie już pendrive w kształcie Lorda Vadera oraz naklejka ścienna (w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia). Mam tylko nadzieję, że wszystko doleci nienaruszone. Już nie mogę się doczekać!

Tak, padłam ofiarą i co gorsze... nie jest mi z tym źle. Mało tego, cieszę się jak małe dziecko, które ma niedługo dostać prezent. Tak kochani, gdybym mogła sama założyłabym swój zakon rycerzy Jedi!

O samym filmie (na który planuję pójść drugi raz - szaleństwo!) nie powiem zbyt wiele, bo nie chcę psuć frajdy tym, którzy jeszcze go nie widzieli... a planują to zrobić w najbliższej przyszłości. Tylko krótko - warto! "Przebudzenie mocy" zdecydowanie przerasta odcinki 1 - 3 i pozostawia wielkiego banana na twarzy po zakończeniu seansu. Domysły i teorie spiskowe? Gwarantowane!

Natomiast jeśli chodzi o samo szaleństwo z tymi produktami sklepowymi? Mania nieco przesadzona i wkrótce wszystkim się przeje, a mimo to jakoś w tym wypadku mnie nie przeszkadza. Sama się sobie dziwię, bo zazwyczaj staram się trzymać swoje "żądze" na wodzy, a tym razem...

Mogę się jednak śmiało dziś wypowiedzieć stojąc po drugiej stronie barykady. Tej, która to chętnie kupi każdy gadżet, jeśli tylko jest związany z jej ulubionym serialem / muzykiem / czy innym pierdolnikiem. Jeśli ktoś jest wielkim fanem, czeka na coś w podekscytowaniu to taki szał tylko nacieszy jego oczy. Ja wpadłam po uszy i wcale nie chcę się wygrzebywać.

Z drugiej strony - czemu nie pozwolić sobie na mały drobiazg, jeśli zdarza się to tak rzadko? Nie bądźmy dla siebie aż tak okropni. Dajmy naszemu wewnętrznemu dziecku odrobinę radości od czasu do czasu!

Niech moc będzie z nami wszystkimi jeszcze przez długie miesiące.

...gdyby tak jeszcze mogłaby mi pomóc napisać magisterkę... byłabym wniebowzięta!

Znajdą się i wśród Was jacyś fani? Może macie całkowicie odmienne zdanie a propo tej gwiezdnej manii? Lubicie takie szaleństwo? Dajecie mu się czasami porwać?

czwartek, 18 czerwca 2015

Rodziny się nie wybiera

 Kiedy między kobietą a mężczyzną dochodzi do stosunku płciowego, istnieje szansa na utworzenie nowego życia. Niewinnej istoty dorastającej w łonie kobiety bite dziewięć miesięcy. Stworzenia czującego i rozumującego. Nie istotny wydaje się wiec fakt, czy ów kobieta kocha swojego partnera, czy też nie. Nie ważne jest również to, czy uprawiała seks pod wpływem chwili uniesienia z dopiero co poznanym mężczyzną. To wszystko jest mało istotne dla tego małego bytu. Ono nie ma jeszcze prawa wyboru.

W ten sposób już na samym starcie niektóre dzieciaki mają gorzej od innych. Rodzą się bowiem w rodzinach niepełnych, nastoletnich, czy jeszcze gorzej - patologicznych. Kochają swych rodziców bezwarunkowo. Nie ważny jest dla nich fakt, że tatuś bije, a mamusia puszcza się na lewo czy prawo. One tylko pragną miłości. Niczego więcej.

Człowiekowi wychowującemu się w jednej z tych dysfunkcyjnych rodzin brakuje pewności siebie. Mają zaniżone poczucie własnej wartości i nie wierzą we własne możliwości. Oczywiście nie tyczy się to wszystkich, bo wcale nie powiedziane, że samotni ojcowie czy matki nie potrafią dobrze wychować swojego dziecka. Co to, to nie.

Nie zrozumcie mnie źle. To o czym tu wspominam tyczy się tylko i wyłącznie rodzin, w których jedno z rodziców topi smutki w kielonku wódki albo też używa przemocy na innych członkach rodziny. Chodzi mi również o te rodziny, które nie radzą sobie z wychowywaniem dzieci. Te biedne nastoletnie matki, które chcąc nie chcąc w końcu wpadają w depresję i nie potrafią się z niej pozbierać. Przykłady takich rodzin mogłabym tu mnożyć, ale nie w tym rzecz. Sami sobie dopowiedzcie co tam jeszcze chcecie.

To niewinne stworzenie, mały obywatel, nie ma prawa głosu. Nie rozumie jeszcze co się dzieje w jego domu i dlaczego jego rodzice różnią się od innych. To stworzenie pragnie jedynie ich miłości. Chce być zauważone i docenione. Często zamiast tego dostaje zimny prysznic na głowę. Od maleńkości musi uczyć się, jak to jest mieć twardą dupę. Właściwie nie ma dzieciństwa. Dorasta nieco szybciej od swoich rówieśników lub też robi coś zupełnie odwrotnego - wchodzi w używki, przeklina i awanturuje się. Dlaczego? Bo przecież jego rodzice również tak robią! Nie posiada innego wzorca, a gdy już inny dostaje - bardzo trudno jest mu wyrwać się z długo używanego wzorca.

Tak samo jest ze wszystkimi używkami oraz naszymi nawykami. Bardzo ciężko jest zmienić swoje życie. Zmienić złe nawyki na te lepsze. Teoria brzmi pięknie, ale na pierwsze sukcesy trzeba sporo czekać. Dlatego tak trudno jest takim dzieciom przyznać, że ich rodzina nie jest idealna. Tak trudno jest im zmienić swoje postrzeganie świata. Nie wiedzą jakimi wzorcami powinni się posługiwać. Często więc same kopią pod sobą doły, w które ochoczo wpadają.

To właśnie dzieci z takich rodzin najczęściej stają się wampirami energetycznymi. Pytają o rady, żalą się ze swoich problemów, a raczej rzadko próbują coś w swoim życiu zmienić. Albo i próbują, ale każde niepowodzenie wpędza go w jeszcze większe poczucie beznadziei. Nie potrafią nawet spojrzeć sobie w twarz. Nie widzą tego światełka w tunelu.

Ja sama miałam to szczęście urodzić się w normalnej, kochającej rodzinie. Co ciekawe nie jestem jakoś specjalnie pewna siebie i mam wiele kompleksów, o których pewnie jeszcze sama nie wiem. Mimo tego, że moja rodzina nie jest idealna - kłótnie i poróżnienie na wielu płaszczyznach życia to u nas codzienność - to mimo to nie zamieniłabym jej na żadną inną. Uważam, że miałam niezwykłe szczęście urodzić się akurat w tej rodzinie. Cieszę się mogąc nazwać właśnie tych ludzi rodzicami. Jestem szczęściarą!

Natomiast dzieci z tych mniej normalnych rodzin nie są wcale gorsze. Faktycznie, mają słabszy start w życie. Nie wyniosą z domu takich wartości, jakie powinni. Często boją się później własnego cienia, a sprawa usamodzielnienie pozostaje w ich bujnej wyobraźni. Mimo to i oni są wdzięczni swoim rodzicom. Gdzieś głęboko w sercu wierzą, że ich miłość zostaje odwzajemniona. Wkładają wiele wysiłku w swoją zmianę i kiedy w końcu coś pójdzie po ich myśli, odczuwają ten sukces sto razy silniej niż reszta z nas. Co więcej, potrafią cieszyć się z najdrobniejszych rzeczy, co jest cenną umiejętnością, której czasem im zazdroszczę.

Rodziny nie możemy sobie wybrać, ale wszystko inne i owszem. Wybierajmy więc mądrze i starajmy się przeżyć swoje życia jak najpełniej. Tak naprawdę nie liczy się start, tylko późniejsze nasze decyzje. Nasz wkład w kształtowanie swojej własnej osoby. Bądźmy sobą i nie dajmy się zwariować. Jeśli jednak coś pójdzie nie tak, zróbmy krok wstecz i zacznijmy od nowa!

Za co cenicie swoich rodziców?

czwartek, 4 czerwca 2015

Przestań mi tu pyskować!

 
Czy kiedykolwiek zdarzyło wam się usłyszeć, że pyskujecie? 

Mnie zdarza się to do dziś, ale dopiero od niedawna zaczęłam się takiemu stanu rzeczy przeciwstawiać. Wcześniej przyjmowałam to z pokorą i zamykałam buzię na kłódkę, czasem nawet przepraszając. W głębi duszy toczyłam jednak ze sobą walkę. Uważałam, że nie mam za co przepraszać. Robiłam to odruchowo. Bo tak wypada. 

Ale koniec z tym. Nie interesują mnie już słowa "bo tak wypada", albo "nie pyskuj". No bo ile można? Jak długo jeszcze mam tłumić w sobie swoje poglądy, swoje zdanie? Jak długo mam się bać cokolwiek powiedzieć, żeby nie usłyszeć magicznego "nie pyskuj mi tu!"? 
 
Jestem na to za stara i po raz pierwszy cieszę się, że tak jest. W tym wypadku upływ lat mi nie przeszkadza. Co więcej! Jedynie pomaga!

Teraz słysząc "nie pyskuj", odpowiadam:

Nie pyskuję, wyrażam swoją opinię.

Zastanawiam się jednak gdzie jest ta granica. Gdzie rzeczywiście zaczyna się wyrażanie swojego zdania, a co jest jedynie pyskówką? Co to jest to całe pyskowanie? Czemu rodzice (bo to o nich najczęściej mowa) używają tego słowa nagminnie? 
 
Według "Wielkiego słownika W. Doroszewskiego":


Z tą definicją pyskowania nie sposób się nie zgodzić. Oznacza ono bowiem nic więcej jak brak szacunku do drugiej osoby, być może nawet brak odpowiednich argumentów i próba narzucenia swojego własnego widzimisia. 

Niby prosta sprawa. Widząc taką definicję dość łatwo odnaleźć różnicę, między pyskówką a wyrażaniem własnej opinii. Szkoda tylko, że w rzeczywistości nie jest to znowu takie proste. Dlaczego? Kto jest ku temu winny?


Nie chciałabym na nikogo tu zwalać winy, ale nie mogę się oprzeć. Myślę, że od pokoleń, od maleńkiego jest nam wpajana ta zupełnie inna definicja "pyskowania". Ta, która odpowiada w danym momencie naszym rodzicom. Za każdym razem, kiedy dziecko powie coś, co im się nie spodoba, otrzymuje reprymendę oraz te dwa magiczne słowa, powtarzane niczym magiczne zaklęcie - NIE PYSKUJ!

W ten sposób rosną dzieciaki, które mają problem z wyrażaniem własnej opinii lub te, które nagminnie się buntują i próbują zrobić wszystko by ich zdanie zostało zauważone. Ja należę do tej pierwszej grupy. Długo nie potrafiłam powiedzieć co mi leży na serduchu. Długo też siedziałam cicho przy stole podczas spotkań rodzinnych, jedynie przysłuchując się rozmowom dorosłych. 
 
Teraz ta sytuacja się zmienia z czego jestem rada. Coraz rzadziej też słyszę magiczne słowa "nie pyskuj", co mnie niezwykle cieszy. Wciąż jednak nie jest idealnie i czasem zgrzytam zębami i gryzę się tylko w język by rzeczywiście nie zacząć pyskować. 

Jak było u was z pyskowaniem? Też słyszeliście tę mantrę w trakcie swojego dzieciństwa? Jaki miała ona na was wpływ?

Źródła: 1, 2

środa, 20 maja 2015

Co się stało z trzepakami?

Trzepaki były kiedyś nieodłączną częścią mojego beztroskiego życia. Uwielbiałam wykonywać na nich najdziwniejsze ewolucje, chwaląc się przed koleżankami czego też nie potrafię zrobić. Wymach w przód? Nie ma problemu! W tył? Och proszę! Nie możesz wymyślić czegoś trudniejszego? 

Jeśli już wszystko zdołało się pokazać, rozpoczynał się czas posiedzenia. Siadało się wówczas całą gromadą. Najlepsze miejsca były właśnie tam na trzepaku, ale gdy było nas za dużo to i pod nim zajmowało się skrawki ziemi. Trzepaki były świadkami naszych małych smutków i radości. Jako pierwsze doświadczały rodzące się małe plotkary. Cieszyły się za każdym razem, gdy ktoś się nimi zainteresował. Mało tego! Rzadko kiedy dało się znaleźć puściutki trzepak. Co to, to nie! Jeśli już się taki znalazło, zaraz wołało się całą ferajnę. Przecież to najlepsza zabawka, jaką można było sobie znaleźć na podwórku! Miałeś trzepak, miałeś w swych łapkach całe podwórko. Byłeś panem na włościach (nawet jeśli kolejnego dnia ktoś inny miał go okupować).

Pamiętacie te swoje trzepaki? Stoją jeszcze na swoich miejscach? Może już ich nie ma? Co się z nimi stało? Dlaczego jest ich coraz mniej? A może wciąż samotnie stoją na tych swoich miejscach, zapomniane i przerdzewiałe?

Czasy świetności tych placów zabaw odeszły już dawno w niepamięć. Teraz jedynie nieliczne dzieciaki odnajdują radość w bujaniu się na trzepakach, bowiem zdecydowana większość woli przesiadywać przed komputerami z dłońmi wściekle stukającymi w ich coraz to lepsze smartfony czy jeszcze inne smart-zabawki. Niewiele dzieci odnajduje teraz radość w bieganiu po dworze, a te które to robią szukają rozrywek na poziomie. Rolki, rower i hulajnoga to tylko jedne z tych zabawek, które nadają się do tego jak najbardziej.

A co z biednymi trzepakami? Patrzą na wciąż zmieniający się czas z boku. Smutnym wzrokiem obserwują te zmanierowane dzieciaki, a ich żelazne serducha zaczynają bić nieco mocniej w chwili gdy jakieś dziecko na nie spojrzy, tylko po to by zaraz odwrócić się i pobiec do domu, bo przecież nie może przegapić kolejnego odcinka Szkoły.

Biedne trzepaki są przy tym wszystkim niezwykle cierpliwe. Czekają na swój powrót i nie mrugają nawet okiem, gdy ten nie nadchodzi. Zmuszane są do wysłuchiwania najróżniejszego rodzaju kurwienia i innego pijanego bełkotu, bo tylko takich użytkowników zdają się mieć. Nie narzekają, bo nie mają ku temu okazji. Patrzą tylko tęsknym wzrokiem i liczą na to, że kiedyś znów wrócą do łask.

Przeprośmy się więc z naszymi starymi przyjaciółmi - trzepakami i spróbujmy je w jakiś sposób pocieszyć. Niech dzieciaki zobaczą, że te mogą być lepszymi placami zabaw niż wymyślne ustrojstwa. Niech znów poczują co to znaczy otworzyć do kogoś buzię. Kogoś, kto nie jest twoim wirtualnym przyjacielem. 

Trzymam kciuki za powrót trzepaków. Myślę, że jeszcze chwila a moda na nie może znów wrócić! Mam cichą nadzieję, że się nie mylę.

piątek, 10 kwietnia 2015

Być dorosłym to mieć w sobie dziecko

Wczoraj w mojej skrzynce pocztowej pojawiła się pocztówka od Very, która w tej chwili jest obywatelką Rosji. Pocztówka zachwyciła mnie swoim niezwykłym wręcz czarem. To jedna z lepszych, jakie kiedykolwiek wpadły w moje łapki, a mam ich już nieco ponad 120. To właśnie ta kartka skłoniła mnie do tego tematu.
'Alicja w Krainie Czarów' to wspaniała opowieść o małej dziewczynce, która wpadając do króliczego dołu jest zdana tylko i wyłącznie na swoje własne umiejętności. Pokonując więc swoje słabości Alicja brnie przez nieznany jej świat, dążąc do obranego przez siebie celu. Piękna i wzruszająca opowieść, którą niemal każdy z nas widział w okresie swojego dzieciństwa. No właśnie, a jeśli już o tym mowa... ilu z nas wciąż uważa się za dzieci? Ilu wstydzi się tego, że wciąż powraca do bajek, które zachwycają go swym czarem na nowo? Ilu nie chce przyznać, że gdzieś w głębi duszy nadal ma w sobie dziecko? Ilu boi się powygłupiać w przyjaciółmi, bo to już nie wypada? No i wreszcie, ilu chciałoby znowu wrócić do tego beztroskiego czasu?
Jestem przekonana, że czytając ten post twierdzisz, iż ciebie to nie dotyczy. Ja również chciałabym tak powiedzieć, jednakże analizując siebie troszeczkę dłużej odnalazłam w sobie tę pozorną moim zdaniem dorosłość. Tę potrzebę udowadniania wszystkim, że już nie jestem dzieckiem. Że mnie ten dziecięcy świat już nie dotyczy. Zaczęłam zwracać większą uwagę na swoje zachowanie, kiedy znajduję się w miejscu publicznym, a przebywając z moimi rówieśnikami staram się dostosować do ich zachowania, które często jest jeszcze bardziej dystyngowane. Jakbyśmy grali kogoś, kim w głębi duszy nie jesteśmy. Nie ma tu już miejsca na spontaniczne okrzyki, czy inne zagrania. Skończyły się, kiedy to zaczęliśmy dążyć do naszego wyobrażenia "dorosłości". W ten sposób wpadliśmy w całkiem wymyślnie rozstawioną pułapkę dorosłości.
Jesteśmy niczym ta przysłowiowa Alicja wpadająca do króliczej nory, z tą tylko różnicą że nasza nora nosi specyficzną nazwę - dorosłość. Nie twierdzę, że bycie dorosłym jest czymś złym. Skądże znowu. To tylko naturalna kolej rzeczy i nie powinniśmy znów patrzeć na siebie zbyt krytycznie. Oczywiście nie możemy zachowywać się jak dzieci, bo byłoby to źle odebrane w społeczeństwie i trudniej byłoby nam się zdystansować do samych siebie, a jednak... coś z dzieci powinniśmy w sobie nosić.
Wystarczy kilka chwil szaleństwa, spontaniczności. Czasem odrzućcie osłonę dorosłości, by zrobić coś zwariowanego. To może być skok ze spadochronem, ale i obserwowanie gwiazd leżąc na chodniku, bowiem definicja szaleństwa należy tylko i wyłącznie do nas samych. Dla mnie pozostanie samym sobą w tym dorosłym szale... oznacza właśnie robienie tych drobnych występków, dla których w wyobrażonym przez nas samych świecie dorosłych nie powinno być miejsca. 
Tak więc kochani, zabierzcie się za samych siebie. Przeanalizujcie swoje życie i znajdźcie w nim chwile na drobne ustępstwa od reguły. Zróbcie coś, po czym odzyskacie te figlarne iskierki w waszych oczach. Przełamcie barierę i pozwólcie sobie na prawdziwe życie! Odnajdźcie w sobie dobrze skrywane dziecko! Sprawcie, by to wasze wewnętrzne dziecko pozwoliło wam na odkrycie waszego prawdziwego ja!