Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą IP. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą IP. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 sierpnia 2016

Nieszczęścia chodzą....

Piątki i poniedziałki to dwa dni, które są najbardziej stresującymi w tej pracy. Mnóstwo kserowania, drukowania, pierdyliard list, materiałów dla nauczycieli i innych dokumentach. Głowa wprost pęka i ledwie udaje jej się zapamiętać co jeszcze trzeba zrobić. 


W jeden z tych właśnie piątków, kiedy to człowiek zapomina jak się oddycha i że należy coś zjeść w środku dnia, zdarzyło się kilka nieprzyjemnych wypadków. Plan lekcji gotowy, listy gotowe i przygotowane do drukowania, a tu brak tuszu w drukarce. Lecę więc z wywieszonym językiem do sklepu, byle tylko zdążyć przed zamknięciem (bo Exmouth małym miasteczkiem jest), a tam czeka na mnie kolejna niespodzianka. Tuszu nie ma, bo czemu miałabym mieć szczęście co nie? Oczywiście przemiły pan twierdzi, że może go zamówić na... poniedziałek. Perfect! Tylko szkoda, że tak późno. W poniedziałek ja już muszę mieć to wszystko gotowe.

Główka pracuje na wysokich obrotach i czuję się nieco jak ten Dobromił z bajki. Aha! Wiem! Dzwonię do koleżanki pracującej w innej miejscowości (25 minut pociągiem ode mnie). Yes! Mam to! Wydrukuję u niej! Uff, problem z głowy. Wracam więc zadowolona do swojego biura i... dowiaduję się, że należy przygotować nową klasę. Sic! Tego mi było trzeba.

W panice przeliczam krzesła w każdym pokoju, bo łudzę się iż moja matematyka szwankuje. Niestety. Umysł pracował dobrze i policzył krzesła perfekcyjnie. Mam jedynie 5 krzeseł za dużo... skąd ja wytrzasnę 10 pozostałych? 

Szczęście w nieszczęściu, zostałam uratowana przez przemiłych Brytyjczyków pracujących w tym budynku. Udostępnili mi oni te 10 krzeseł i znów mogłam się zrelaksować... nie na długo. Brak laptopa, rzutnika i internetu w nowej klasie szybko dał mi się we znaki...

Ludzie mówią, że nieszczęścia chodzą parami... u mnie jest to cała masa nieszczęść i nie chce się skończyć. Spadłam ze schodów przenosząc rzutniki, telefon mi się potłukł i ekran już nie działa, internet ciągle przerywa i moi nauczyciele zostają z ręką w nocniku, nie mogąc przeprowadzić porządnej lekcji... wciąż i wciąż coś nowego się przytrafia. 

Pasmo nieszczęść nie chce się przerwać i choć sobie z nimi radzę, kombinując na wszystkie strony to jestem już tym wszystkim nieco zmęczona. Ten jeden, jedyny raz chciałabym uzyskać szczęśliwe pasmo, które potrwałoby nieco dłużej niż jeden dzień. Tak byłoby idealnie... ale najprawdopodobniej proszę o zbyt wiele. 

Zostaję więc przy moich nieszczęściach i staram się uśmiechać pomimo nich. Bo co innego zrobić mogę? Usiąść na krawężniku i płakać? Rozłożyć bezradnie ręce i pozwolić temu wszystkiemu runąć na łeb i na szyję? To nie w moim stylu. 

Zawsze znajdzie się rozwiązanie. Czasem trzeba tylko stanąć na głowie by je zobaczyć.

Pozdrawiam z nieszczęśliwego Exmouth, w którym to łatam dziury jak się da! Mam nadzieję, że u Was pasmo szczęścia zagościło. Bierzcie z niego ile się da, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się skończy. Nie chcę Wam tu nic krakać, ale... miejcie się na baczności!

Źródło: 1

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Zrób pierwszy krok i wyskocz z pudełka!

Nie wolno Ci się wychylać ponad szereg. Nie wyrażaj głośno swojego zdania. Twój ubiór jest niedozwolony. Jesteś za gruba, za duża, za chuda. Dzięki Twojemu kolorowi włosów jesteś uważana za osobę fałszywą...


Te i wiele innych zdań byliśmy w stanie usłyszeć na przestrzeni lat. Wszystkie one wkładają nas do odpowiednich pudełek, zamykając w klatce tego co powinno się robić, a czego nie. Te wstrętne pudełka ograniczają naszą wolność. Wybór, który nam pozostaje nie jest wcale łatwy. Możemy na zawsze pozostać w tych pudełkach, tłamsząc się w nich i próbując przekonać samych siebie, że tak jest dobrze.

Lub... możemy zniszczyć to ograniczające nas pudełko i pokazać kim naprawdę jesteśmy. Ta druga opcja wydaje się oczywista, ale kiedy już się na nią zdecydujemy... musimy liczyć się z konsekwencjami, na które się narażamy. 

Polska to jeszcze kraj raczkujący pod względem zrywania z siebie krępujących łańcuchów. Jedynie niewielki odsetek społeczeństwa jest w stanie wytrzymać odrzucenie z jakim się spotka. Złośliwe komentarze mamrotane pod nosem, przykre przytyki i dziwne sytuacje podczas próby pokazania swojego prawdziwego ja. Tylko pewien siebie człowiek jest w stanie to wytrzymać. Szkoda, bo na pewno znalazłoby się więcej śmiałków. Tak niewiele trzeba zrobić, by zobaczyć świat w innych kolorach.

Mnie wystarczył pierwszy wyjazd do Exeter, kiedy to przekonałam się na własnej skórze, że nie ważny jest nasz wygląd. Najważniejsze jest wnętrze (proste i niby to wiedziałam - ale jakoś w Polsce tego nie odczuwałam). Zmieniłam się, stałam się nieco pewniejsza siebie. 

Dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że robię rzeczy, o których kilka lat temu nawet nie marzyłam. Które traktowałam jako te dla dziwaków. Których skrycie tym osobom zazdrościłam:


W życiu nie pomyślałabym, że pozwolę sobie na tę chwilę radości, że kiedykolwiek wystąpię w "muzycznym klipie", a tu proszę. Lip dubbing to jeden z tych projektów, które udało się nam zrobić w tym roku. Zajęło niewiele czasu, a przyniosło wiele satysfakcji. 

Samą siebie, wyskakującą z tych przeklętych pudełek, widzę oczyma wyobraźni. Na razie jeszcze raczkuję, ale myślę że niedługo uda mi się być w pełni świadoma swoich walorów. Trzymajcie za mnie kciuki i nie dajcie się zaszufladkować, kochani!

Jak Wam idzie walka z łańcuchami? Powoli i do przodu, czy jednak wolicie pozostać w bezpiecznym miejscu? To też nie jest złe. Wszystko zależy od tego czy Wam to odpowiada. Mnie już nie. Zasmakowałam czegoś nowego i już nie potrafię wrócić do starej siebie. Nie potrafię i nie chcę.

czwartek, 2 lipca 2015

Długa droga do celu


Wyruszając do Wielkiej Brytanii wiedziałam, że nie będzie to najmilsza podróż mojego życia. Przede wszystkim przerażała mnie jej długość. No bo kto to widział, żeby w dobie tanich linii samolotowych jechać do Anglii przez Niemcy? 

Nie miałam jednak wyboru. Zostałam do tego niejako zmuszona poprzez fakt, że miałam być opiekunem dzieci w autokarze jadącym z Munster do Exeter. Poukładałam to sobie jako tako w łebku i rozpoczęłam swoją podróż. 

Zaczęło się niewinnie. W Toruniu wsiadłam w pociąg i ruszyłam do Kutna. Tam ponad godzina czekania i kolejny pociąg. Tym razem do samego Dortmundu. Potem znowu półgodzinna przerwa i kolejny pociąg. 

O godzinie 6.25 wreszcie postawiłam swoje pierwsze kroki w Munster. Pierwszym co zobaczyłam był brud. Dworzec Główny w remoncie, a na ulicach walające się papiery. Widok ten zdecydowanie mnie nie zachwycił, jednak potem było zdecydowanie lepiej.

Pomimo zmęczenia postanowiłam wykorzystać swoje 8 godzin wolnego czasu na krótki spacer po mieście. Przede wszystkim Munster to miasto pełne rowerów. Stoją dosłownie wszędzie. Jest ich więcej niż samochodów, albo po prostu sprawiają takie wrażenie. Co więcej, większość z tych pojazdów nie zostaje przez jego właściciela zabezpieczona przed kradzieżą, co aż prosi o wypożyczenie takiego pojazdu i odstawienie go w innym miejscu do tego przeznaczonym.


Miasteczko zachwyciło mnie swoim urokiem, a dzięki tym rowerom utwierdziłam się w przekonaniu, że mogłabym mieszkać w takim miejscu. Co prawda nie miałam okazji do skonfrontowania swoich myśli z rzeczywistością. Miałam natomiast mały problem z komunikowaniem się po angielsku. Niewielu obywateli tego miejsca opanowało tę sztukę. Nawet zamówienie kawy wymagało ode mnie mieszaniny języków.


Munster pożegnałam o 16.45 z piętnastoma minutami opóźnienia. Jedno z dzieci nie mogło nas znaleźć. Czekała nas długa podróż z kilkoma przystankami, by dzieciaki mogły do nas doskoczyć, a także (nieco później) wymienić autobus. Jechaliśmy dwoma autokarami.

Czekała mnie jeszcze przeprawa przez Eurotunel. Oczekiwałam efektu wow. W końcu to przeprawa kanałem La Manche tyle, że pod wodą. Trochę przerażała mnie myśl, że coś może się stać i ta cała woda, która będzie nad nami zaleje nas. Nie był to jednak paraliżujący strach, bardziej taka niepewność. Do tego dochodziła ekscytacja, bo miałam poznać coś nowego.

Nie wiem czy też tak macie, ale kiedy robię coś zupełnie mi nowego, to czuję ciekawość, połączoną z radością. Tak było i tym razem. Zawiodłam się jednak. Nie wiem dokładnie czego oczekiwałam, ale z całą pewnością nie był to pociąg dla autokarów, którym to mieliśmy przejechać aż do Anglii.



Na drugim zdjęciu załapał się pan kierowca, który to po angielsku nie potrafił powiedzieć słowa. To cud, że udało mi się z nimi porozumieć, zważając na fakt że w końcu zostałam z nimi sama (plus banda dzieciaków rzecz jasna).

Podróż Eurotunelem była krótka. Trwała nieco ponad godzinę (acz mogę się mylić, gdyż jej część po prostu przespałam. W końcu jednak dotarliśmy do upragnionej Wielkiej Brytanii. Jednakże zanim mogłam spokojnie odsapnąć w docelowym miejscu, musiałam jeszcze przeżyć dobre 6 godzin w autokarze. Na szczęście dzieciaki były zbyt zmęczone, by hałasować. Większość z nich przespała cały proces przemieszczania.

Exeter przywitał mnie dobrą pogodą. IP nie potrafiło zaskoczyć mnie pozytywnie. Pracy jest aż za dużo przez co muszę Was wszystkich przeprosić za moją znikomą obecność u Was na blogach. Nadrabiam to jednak i postaram się częściej do Was zaglądać.

Jak Wam mijają wakacje? Szykuje się jakaś szalona podróż? Postaram się pisać regularnie, ale będzie to co najwyżej dwa razy w tygodniu. Szczerze wątpię, by udało się zdziałać coś więcej (tego posta piszę już trzeci dzień i wcale nie jestem z niego zadowolona...)

sobota, 13 czerwca 2015

Piątkowy miszmasz na sobotni wieczór #8


Czerwiec ucieka mi jak szalony. Jeszcze nie tak dawno martwiłam się nadchodzącą sesją, teraz pozostały mi dwa ostatnie egzaminy. Najgorsze już za mną, a te które nadejdą są jedynie formalnością (a przynajmniej takie odnoszę wrażenie... jak będzie w rzeczywistości - okaże się już niedługo). 

~.~


Ten tydzień rozpoczął się niewinnie. Profesor zdecydował się odwołać poniedziałkowy egzamin, na cztery godziny przed nim, oraz przenieść go na kolejny tydzień. Możecie wyobrazić sobie moją wściekłość, bo o ile brakiem egzaminu w ten konkretny dzień za bardzo się nie przejęłam, to faktem że specjalnie wzięłam wolne w pracy, by go napisać,  i owszem. Termin, który wykładowca wyznaczył na drugie podejście do sprawy znów kolidował z moją pracą. Na szczęście okazał się być człowiekiem i pozwolił mi przyjechać w poniedziałek rano. Mam tylko nadzieję, że da mi test do pisania a nie będzie pytał. 

~.~

Prostak, cham, wieśniak. Takie określenia można spotkać na prawo i lewo. Odnoszą się one najczęściej do panów średniego wieku, którzy upodobali sobie wyjątkowo upierdliwe hobby. Ich komentarze rzucane w wiatr, gdy tylko zobaczą kobietę potrafią prowadzić w niemałe kompleksy. I mnie spotkała ta wątpliwa przyjemność zaznajomienia się z jednym z nich. Choć może "zawarcie znajomości" to trochę zbyt dużo powiedziane, gdyż ta nasza znajomość trwała co najwyżej piętnaście sekund. Mimo to, pan prostak postanowił zrównać mnie z ziemią jednym zdaniem. Zasugerował mi, iż mogłabym trochę schudnąć. Wiedział gdzie nacisnąć, by zepsuć mi humor na parę chwil.

No właśnie. Trwało to tylko kilka chwil, gdyż szybko doszłam do wniosku, że przecież go nie znam. Nie powinno mnie interesować co o mnie sądzi obcy spotkany na ulicy. Zwłaszcza ktoś taki jak ten pan.

Jak to się dzieje, że tacy ludzie wciąż chodzą po tym świecie? Zamiast patrzeć na siebie i zauważać swoje wady, oni twierdzą, że są najlepsi a wszyscy inni mają problem. Zastanawiam się, czy przypadkiem pod tym względem nie mają racji. Może właśnie takie podejście powinniśmy mieć do siebie? Ja jestem najlepszy i nie widzę nic poza czubek mojego nosa? Czy życie nie byłoby łatwiejsze?

~.~
 
http://www.internationalprojects.com/en/

International Project (IP), z którymi jadę do pracy, wreszcie dali mi znać. Muszę przyznać, że już zdołałam zapomnieć jak to się z nimi współpracowało. Teraz od nowa mam okazję podziwiać cudowny burdel, a nawet jeszcze nie jestem na miejscu. Zamieszanie związane z autobusami i fakt, że będę podróżować bite dwa dni zanim dotrę do miejsca docelowego - Exeter, wcale nie napawa mnie optymizmem. Jednocześnie wiem, że nie będzie znowu tak źle. Atmosfera na miejscu wynagrodzi wszystkie trudy, a satysfakcja pozostanie na długie dni.

~.~


Spotkała mnie miła niespodzianka. W drzwiach stanął listonosz z paczuszką dla mnie. Zdziwiłam się szczerze, bo przecież niczego nie zamawiałam. Okazało się, że to żel pod prysznic Luksji (trafił mi się ten prawy). Przypomniałam sobie, że brałam udział w takim konkursie, ale nie miałam pojęcia o wygranej. Organizatorzy nieco w tym wypadku szwankują. Żel pachnie cudownie! Kąpiel wraz z nim relaksuje!

~.~

Zostało mi 12 dni do wyjazdu. Niewiele. Jestem już na półmetku jeśli chodzi o przygotowywania do niego. Teraz czekam jedynie na paczuszkę od nich z gadżetami firmowymi, które muszę ze sobą mieć oraz na telefon na tak zwany 'briefing' dotyczący całego zamieszania związanego z tą koszmarnie długą podróżą do Anglii.

~.~

Upał mi doskwiera, a duchota sprawia że mojemu psiakowi nie chce się spacerować! Tym optymistycznym akcentem kończę i tuptam do nauki!

Jak Wam minął tydzień? Pojawiły się jakieś miłe niespodzianki? Już po sesji? Wakacyjne plany są? Gdzie wyjeżdżacie?

piątek, 5 czerwca 2015

Piątkowy miszmasz #7


Czerwiec przywitał nas prawdziwą, letnią pogodą, która to otwiera sezon grillowy na poważnie. Do tego wycieczki rowerowe oraz długie spacery, czyli robienie wszystkiego byle tylko się nie uczyć. Czerwiec to również, dla nas studentów, czas łez, potu i zgrzytania zębami. Widmo nadchodzącej sesji (bądź już trwającej - jak w moim wypadku) przyprawia nas o nieprzyjemne dreszcze i doprowadzanie prokrastynacji do perfekcji. Ja również jej uległam i jakoś wcale mi z tego powodu nie jest żal.

Pierwszym punktem zwiastującym nadchodzący czerwiec był Festiwal Kolorów, który to zbiegał się niemal z dniem dziecka. Toruń zabarwił się wszystkimi kolorami tęczy w ostatnim dniu maja, by w ten sposób pożegnać ten miesiąc i zaprosić do wspaniałej zabawy w gorącym czerwcu. Była głośna muzyka, która bynajmniej nie przypadła mi do gustu - niestety. Było rzucanie się kolorowym proszkiem, a jego efekty możecie podziwiać powyżej, a co potem? Wędrówka ulicami Torunia i straszenie ludzi swoim wyglądem. Większość z nich patrzyła na nas jak na chorych ludzi. Trudno. Nam się podobało! W życiu potrzeba trochę szaleństwa!
Jak tam z waszym szaleństwem? Pozwalacie sobie na nie od czasu do czasu? 
Potem nadszedł pierwszy tydzień czerwca, który obfitował w niespodzianki. Najpierw zmieniający zasady zaliczenia w ostatniej chwili profesor, który zdołał tym samym podburzyć całą rzeszę studentów. Mogę jednak nazwać się szczęściarą, bo dzięki staraniach mojej przyjaciółki - mój esej został oceniony bez konieczności obrony go przeze mnie osobiście! Tym samym sposobem, nigdy nie miałam okazji zobaczyć profesora na żywo i raczej już nie spotka mnie ta wątpliwa przyjemność. 
Następnie nadeszła środa, a tam dwa egzaminy jednego dnia. Niby proste, ale dreszczyk emocji został do końca. Jednak już wiem, że nie było czego się obawiać. Zaliczone! Tym samym mam z głowy najgorszą część tegorocznej sesji. Teraz tylko pozostaje wykuć się na dwa pozostałe egzaminy i... witaj ostatni roku magisterki!


Natomiast czwarty czerwiec upłynął mi pod znakiem grillowania - pierwszy raz w tym roku! Było smacznie, przyjemnie i bardzo rodzinnie. Następnie chwila relaksu podczas spaceru w lesie, gdzie też Tomo miał okazję się sprawdzić. O dziwo nawet bez smyczy pilnował się jako tako. Od czasu, kiedy mi zwiał trochę obawiam się spuszczania go z niej, ale i tak to robię. Do odważnych świat należy!

Na sam koniec proponuję kilka rozmówek między mną, a moją siostrą, choć nie wiem czy jest się czym chwalić. Może chociaż mordka wam się uśmiechnie!

Ola (świeżo upieczony kierowca w moim mniemaniu) wjeżdża na lewy pas aby skręcić w lewo.
Ja: Teraz skręć w lewo.
Ola (z niedowierzaniem): Mówisz?
Ja: Mówię.

Idąc przez Toruńską starówkę. Nie stąd ni zowąd spadam nieco z chodnika i wygląda to tak, jakbym się potknęła. To nie jest znowu takie rzadkie u mnie, toteż Ola komentuje.
Ola: Znowu się potknęłaś?
Ja: Nie potknęłam się, tylko stopa mi spadła z chodnika.
Po tych słowach nastała chwila ciszy, a moja siostra uniosła lekko brew do góry, zastanawiając się, czy w ogóle jest sens rzucania jakiegoś komentarza. 

W tym tygodniu postawiłam również na załatwienie formalności związanych z moim wyjazdem do Exeter. Nie było to tak łatwe, jak mi się wydawało gdyż procedury w firmie, z którą jadę zmieniły się odrobinę. Nie omieszkali mnie o tym poinformować... tyle że już po fakcie.

Mianowicie, poproszono mnie o uzupełnienie kontraktu swoimi danymi (wraz z danymi konta bankowego) oraz przesłanie ich skanów im na maila. Uczyniłam to jak tylko uzyskałam zaświadczenie o niekaralności. Następnego dnia otrzymuję od nich pięknego maila, że wszystko świetnie, tyle że powinnam uzupełnić swoje dane elektronicznie, a nie ręcznie. W zeszłym roku nie mieli z tym problemu, w tym coś się zmieniło. Szkoda tylko, że nie raczono powiadomić o tej zmianie wcześniej.

Czasem zastanawiam się, jak to jest w ogóle możliwe, by niemiecka firma była aż tak niezorganizowana. Widocznie wyjątki potwierdzają tylko regułę. Zaczynam wierzyć, że w ich wykonaniu już nic mnie nie zdziwi.

Jak wam minął pierwszy tydzień czerwca? 
Przygotowania do sesji wrą? 
Uprawiacie prokrastynację?

sobota, 30 maja 2015

Za granicę na wariata: Exeter po raz trzeci!


Aplikowałam do pracy na wakacje, gdzieś w połowie grudnia. Liczyłam na dobrą fuchę za granicą. Miałam lecieć z tą samą firmą co poprzedniego roku. W końcu mimu licznych niedociągnięć, nawet mi się podobało. Praca w międzynarodowym zespole to niczym spełnienie marzeń. Mimowolnie uczymy się przestrzegać własnych kultur, wyznaczamy swoje własne granice. Pragniemy jedynie sprawić, by wakacje dla dzieciaków przebywających na obozie językowym w obcym dla nich kraju były niezapomniane, jednocześnie starając przeżyć się w zgodzie całe dwa miesiące. Wszystko ładnie i pięknie, gdyby nie firma, która to wszystko organizuje.

W tym roku przeszli samych siebie. Od dwóch miesięcy próbowałam się z nimi skontaktować, by wymusić na nich informację, czy pracuję dla nich w tym roku, czy też puścili mnie w trąbę. Bez skutku. Zaczęłam już nawet powątpiewać czy jest sens dłuższego czekania, kiedy dwa dni temu otrzymałam niezbyt jednoznacznego e-maila. Nie rozjaśnił mi on nic, a jedynie wprowadził więcej zamieszania do mojego życia. Doszło już nawet do tego stopnia, że rozpoczęłam szukanie alternatywy na wakacje. 

Szczęście w nieszczęściu, dzisiaj otrzymałam kolejnego e-maila z potwierdzeniem mojej współpracy z tą firmą w tym roku. Znów przerzucili mnie na inną pozycję - zaczynam zastanawiać się, czy aby nie planują mną pożonglować trochę bardziej. Co to bym mogła spróbować swych sił na każdej z proponowanych pozycji. Nie miałabym im tego za złe o ile będę się o tym dowiadywała nieco wcześniej!

Wyruszam do Exeter (po raz trzeci!) już 25 czerwca, ale nie tak po ludzku. Samolotem. Półtorej godzinki i lądowanie w Londynie, a potem jedyne 5 godzin w autokarze i witaj Exeter! O nie... jak zwykle moje szczęście postanowiło mi pograć nieco po nosie. Przecież nie mogło być za dobrze, co nie?

Otóż do Anglii pojadę przez Dortmund, gdzie toż wskoczę do autokaru z pierwszą grupą małolatów (niemieckich małolatów) i podróżując z nimi dobrą dobę zanim wylądujemy w miejscu docelowym. Już nie mogę się doczekać tego wspaniałego doświadczenia, zwłaszcza jeśli włączymy w to wszystko moją chorobę lokomocyjną. 

Ale jak to się mówi - raz się żyje! Co mnie nie zabije to mnie wzmocni i już. Teraz czas zakasać rękawy i przeżyć jeszcze jakoś te 3 tygodnie - sesja, skompletowanie i wysłanie dokumentów potrzebnych na rekrutacje na studia podyplomowe, PIGMALION (koniec kursów, a więc i test semestralny dla słuchaczy) oraz przygotowania do wyjazdu... 

ZWARIOWAĆ MOŻNA!!!


Co zrobić by kompletnie nie zwariować? Ja stawiam na listę 'TO DO', choć doświadczenie z nimi mam znikome. Najczęściej zwyczajnie o nich zapominałam i tyle mi po nich było. Tym razem zamierzam zmienić moje postrzeganie tego typu list. Od tej pory stają się moimi przyjaciółmi!

Już jutro planuję rozpocząć tworzenie dwóch osobnych list. Jedna z nich będzie dotyczyła czysto czynności, które muszę zrobić przed wyjazdem. Natomiast druga to zwykła lista zakupów. Inaczej zapomnę połowy rzeczy, które chodzą mi po głowie już teraz. Rzeczy niezbędnych tam na miejscu, a przecież najważniejsze to mieć ze sobą to co najważniejsze.

Moim pierwszym punktem na tej liście będą LEKI. Coś przeciwbólowego, coś na gardło, coś na problemy żołądkowe oraz niezbędne Gripexy. Nauczona doświadczeniem poprzednich lat, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że na pewno zachoruję w Anglii. Jakoś tak pech chce, że co najmniej raz bierze mnie tam przeziębienie (na przestrzeni tych dwóch miesięcy). Nie wiem dlaczego akurat wtedy, skoro cały rok tryskam zdrowiem, ale mój organizm jest wciąż dla mnie zagadką!

Kolejna sprawa to KOSMETYKI. Pod tym jednym względem jestem zadowolona z tego, że będę podróżowała te 24 godziny autokarem. Nie muszę się bowiem martwić nadbagażem, który z całą pewnością będę ze sobą wiozła. Nie będę się już ograniczała jeśli chodzi o niezbędne kosmetyki. Wiem przecież, że na pewno je wykorzystam i nie wrócą ze mną do domu. Szampon, pasta do zębów, odżywka do włosów, dezodorant - to tylko podstawa, a jakie ułatwienie życia i mimo wszystko oszczędność. Nie trzeba na nie wydawać pieniędzy na miejscu. Żyć nie umierać!

Reszta listy jeszcze się tworzy i formułuje u mnie w głowie. Zacznę ją spisywać jutro i pewnie chwilę mi to zajmie. Myślę jednak, że będzie ona ułatwieniem życia. Pomoże mi zorganizować swój czas w taki sposób, bym ze wszystkim na spokojnie zdążyła. Jako, że organizacja czasu u mnie leży, tym razem postawię na sprawdzoną metodę! Zobaczymy jak sobie poradzę w praktyce, bo teoria zawsze brzmi świetnie.

Za granicę trochę na wariata? Da się? Da się! Jest trudno? Na pewno, ale jaka potem będzie satysfakcja. Na samą myśl buzia mi się śmieje i przyznam szczerze, że kamień spadł mi z serca. Teraz spokojnie mogę planować kolejny rok akademicki ze wszystkim co sobie założyłam. 

Planowaliście kiedyś wyjazd na wariata? Jak wam poszło? O wielu rzeczach zapomnieliście? Znacie skuteczniejsze sposoby niż lista rzeczy do zrobienia jeśli chodzi o dobrą organizację? Jakie? Każda pomoc się przyda!

Źródło: 1