Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą moda. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 października 2016

Dorosłam, a skarpetki pozostały!

Zeszła niedziela była dniem odświeżania garderoby. Wraz z siostrą wyrzuciłyśmy wszystko z szaf i zabrałyśmy się za przeglądanie ciuchów. Sporo z nich trafiło do dużych worków na śmieci i zostało wyniesione dla potrzebujących (bo ubrania te nie były zniszczone, tylko za małe lub takie, których nosić już nie będziemy).


Teraz jest przewiew w szafach i miejsce na coś nowego... ale ja nie o sprzątaniu z Wami rozmawiać chciałam, tylko o tym co powiedziała moja siostra przeglądając swoje skarpetki:

Wiesz, teraz kiedy dorosłam chcę nosić stonowane kolory skarpetek. 
Te kolorowe są zbyt dziecinne...

Mówiąc to pozbyła się trzech par pod rząd, które były zbyt kolorowe (różowe i pomarańczowe, w paseczki), a mnie coś sieknęło. Spojrzałam na swą półeczkę ze skarpetkami, by zobaczyć tam tęczę kolorową. Poczułam nieco piekące policzki i zaczęłam się zastanawiać, czy ze mną jest coś nie tak? 

No bo przecież już dawno dorosłam, a wciąż uwielbiam ten kolorowy element mej garderoby. Im bardziej szalona skarpetka, tym bardziej jestem kupiona. I tak na swym kącie mam już kotki, fioletowe stópki, kłujący w oczy róż i białe misie, ale mogłabym wymieniać tak bez końca!


Styl mojego ubioru zmienia się wraz ze mną, to prawda. Był czas, kiedy nosiłam się zupełnie na czarno a glany i sportowe obuwie zdominowały mą szafę (do dziś mi zostało). Był też czas, kiedy na czarny nie mogłam już patrzeć. To wówczas mą szafę rozświetliły kolorki, a teraz jest czas koszul (choć to dość trudne z mą tuszą) i nieco bardziej eleganckich ubrań (wciąż jednak utrzymanych w nieco sportowej odsłonie). 

Styl mi się zmienia, ale skarpetki pozostają.

Bo te skarpetki są mym osobistym symbolem dziecka wciąż się we mnie znajdującego. Ono tam jest. Siedzi i dobrze się bawi. Skarpetek nigdy nie wymienię! Będą tak szalone jak ta część mnie samej!

czwartek, 8 września 2016

Pokemon GO!

Kto z nas nie pamięta Pokemonów? Był to przecież szał w dzieciństwie. Wszystkie tazosy, karteczki i inne gadżety. Każdy chciał złapać je wszystkie... i wreszcie, po niemal dwóch dekadach stało się to możliwe. Choć szał na Pokemon Go! powoli opada, ja dopiero się w niego wkręciłam. Tak, jestem głupią maniaczką tej aplikacji, a moja siostra mnie za to przeklina...

Czemu? Bo zazwyczaj jej telefon znika na 2 do 4 godzin dziennie, w porach spaceru dla psiaka. Wędruje sobie ze mną i łapie Pokemony. Niestety mój telefon padł, a ten który obecnie mam nie posiada nawet aparatu... a co dopiero internetu. Życie jest niesprawiedliwe!



Pokemon Go! to aplikacja, która zmusza Cię do wyjścia z domu, co niezwykle mi się podoba. Wreszcie można zaobserwować dzieciaki na ulicach miasta, co prawda z telefonem w dłoni, ale zawsze. Dla mnie to doskonała mobilizacja do chodzenia. Piesek korzysta razem ze mną. Długie spacery powoli stają się naszym rytuałem. Teraz jeszcze wyeliminować słodycze z diety i czekać na efekty... ale to dopiero po weekendzie.

Wyjazd do Krynicy Morskiej nie pozwoli mi na ograniczenie słodkiego. Znam trochę siebie i wiem, że nie dam rady oprzeć się pokusie.

Nie mniej jednak Pokemon Go! sprawia, że codziennie robię co najmniej 5 km pieszo, albo i więcej rowerem. Mój pies z radością przyjmuje to do wiadomości, bo zazwyczaj wędrujemy razem. Jest to więc korzyść obustronna. On się wybiega, ja pospaceruję i przy okazji złapię parę stworków. A jaka radość, kiedy patrzy się na te kilometry, które aplikacja nam zmierzyła. Od kiedy wpadłam w szał Pokemonów, zrobiłam już 50 km pieszo. Niby nic, a jednak radość jest.

Co sądzicie o tej aplikacji? Czy Was też dopadł pokemonowy szał? Może już opadł? Dajcie znać co sądzicie. 

Ja wiem, że ta aplikacja ma też wiele minusów, ale póki co skupiam się na tym co dobre!

Dzisiaj krótko i na temat. Trzymajcie się dziubaki!

Źródło: 1

niedziela, 20 grudnia 2015

Star Wars mania


Wreszcie jest. Wszedł na ekrany Polskich kin z 17 na 18 grudnia. W tym czasie tłumy przewinęły się przez wszystkie kina. Każdy zagorzały fan, ale i ten mniejszy też, koniecznie chciał (lub nadal chce) zobaczyć najnowszą część "Gwiezdnych Wojen".

Kampania reklamowa ruszyła dawno temu. Niemalże każdy sklep wypuścił linię związaną z "Gwiezdnymi Wojnami". Są więc koszulki, długopisy, magnesy, kubki, gry (nawet monopol w wersji Star Wars!), breloczki, czapki, szaliki, buty... z logiem Star Wars! 

Potężna reklama, muszę przyznać. Dodam tylko, że i ja padłam jej ofiarą. Jako, że kocham tę serię filmów miłością bezwarunkową i wieczną. Teksty "odcinków" 4 - 6 znam niemalże na pamięć i nigdy nie nudzi mi się ich oglądanie. Dla mnie to film ponadczasowy i serio czasem patrzę na ludzi, którzy nie wiedzą z czym to się je z lekką frustracją (wiem, wiem, o gustach się nie powinno dyskutować, ale serio... nie wiedzieć co to "Gwiezdne Wojny"?). Wyłazi ze mnie taki mały troll. 


Tak więc leci do mnie już pendrive w kształcie Lorda Vadera oraz naklejka ścienna (w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia). Mam tylko nadzieję, że wszystko doleci nienaruszone. Już nie mogę się doczekać!

Tak, padłam ofiarą i co gorsze... nie jest mi z tym źle. Mało tego, cieszę się jak małe dziecko, które ma niedługo dostać prezent. Tak kochani, gdybym mogła sama założyłabym swój zakon rycerzy Jedi!

O samym filmie (na który planuję pójść drugi raz - szaleństwo!) nie powiem zbyt wiele, bo nie chcę psuć frajdy tym, którzy jeszcze go nie widzieli... a planują to zrobić w najbliższej przyszłości. Tylko krótko - warto! "Przebudzenie mocy" zdecydowanie przerasta odcinki 1 - 3 i pozostawia wielkiego banana na twarzy po zakończeniu seansu. Domysły i teorie spiskowe? Gwarantowane!

Natomiast jeśli chodzi o samo szaleństwo z tymi produktami sklepowymi? Mania nieco przesadzona i wkrótce wszystkim się przeje, a mimo to jakoś w tym wypadku mnie nie przeszkadza. Sama się sobie dziwię, bo zazwyczaj staram się trzymać swoje "żądze" na wodzy, a tym razem...

Mogę się jednak śmiało dziś wypowiedzieć stojąc po drugiej stronie barykady. Tej, która to chętnie kupi każdy gadżet, jeśli tylko jest związany z jej ulubionym serialem / muzykiem / czy innym pierdolnikiem. Jeśli ktoś jest wielkim fanem, czeka na coś w podekscytowaniu to taki szał tylko nacieszy jego oczy. Ja wpadłam po uszy i wcale nie chcę się wygrzebywać.

Z drugiej strony - czemu nie pozwolić sobie na mały drobiazg, jeśli zdarza się to tak rzadko? Nie bądźmy dla siebie aż tak okropni. Dajmy naszemu wewnętrznemu dziecku odrobinę radości od czasu do czasu!

Niech moc będzie z nami wszystkimi jeszcze przez długie miesiące.

...gdyby tak jeszcze mogłaby mi pomóc napisać magisterkę... byłabym wniebowzięta!

Znajdą się i wśród Was jacyś fani? Może macie całkowicie odmienne zdanie a propo tej gwiezdnej manii? Lubicie takie szaleństwo? Dajecie mu się czasami porwać?

środa, 9 grudnia 2015

Bez internetu jak bez ręki


Godzina 21. Grają dwa telewizory oraz dwa laptopy. Trzy pokoje zajęte i każdy pogrążony we własnym świecie. Wystarczyła jedna chwila. Jeden moment, by wszystkich domowników postawić na nogi. 

Trzasnęło w całej klatce. Na korytarzu nie było prądu, a domofon nie chciał nikogo wpuszczać. Telewizja wysiadła, a internet zgasł. Tragedia.


W takich to momentach wychodzi nasze uzależnienie od tych elektronicznych ustrojstw i choćbyśmy się zapierali wszystkimi czterema kończynami, że tak nie jest... to skłamiemy Wam i samemu sobie. 

Przyznam się z palącymi od wstydu policzkami, że byłam wczoraj załamana. Nie dość, że nawet nie zaczęłam kombinować swej lekcji do pracy na dzisiaj, to jeszcze nie mogłam obejrzeć swojego ulubionego serialu. Tragedia! Mój wieczorny rytuał został zachwiany i przez dobre pół godziny snułam się po mieszkaniu zastanawiając się co zrobić i co to będzie, jeśli internet nie wróci do rana. Bo jak to tak? Nie może go zabraknąć!

Dopiero, gdy dotarło do mnie, że to już sprawa niestety stracona, znalazłam inny sposób na umilenie sobie wieczoru. Postawiłam na stary, dobry sposób - książkę. Miałam właśnie jedną, która wymagała skończenia. Zazwyczaj czytam jedynie w pociągu, ale czemuż to nie wykorzystać tej okazji. 

I wiecie co? Nie żałuję ani minuty spędzonej nad tą lekturą. Udało mi się ukończyć jedno tomiszcze i teraz zabieram się za kolejne. Mało tego, odpoczęłam. Nie było blogów, seriali, przeglądania materiałów na lekcje, a jedynie czas dla mnie samej. Czas wyciszenia i błogiego odpoczynku. Nic więcej. Relaks pełną parą.

Doszłam również do wniosku, że źle się dzieje. Jestem zbyt mocno uzależniona od internetu. Owszem, pewnie przeżyłabym bez niego nawet i parę dni. Nie byłoby to jakimś większym problemem (choć i nie najmniejszym, niestety)... to jednak ja postanowiłam od niego uzależnić niemalże każdą dziedzinę swojego życia.

Przecież mogłam zrobić tak wiele wczoraj:
- popisać pracę magisterską (ale nie... bo wszystkie materiały miałam w internecie... nawet sobie ich nie ściągnęłam... bo po co, skoro wystarczy parę odnośników i datę wejścia na stronę?).
- ułożyć lekcję angielskiego o przewidywaniu przyszłości (ale nie... bo przecież nie mogłam dostać się na swą ulubioną stronę, z której to zazwyczaj korzystam i bazuję podczas układania lekcji. To właśnie tam mam skarbnicę nowych kserówek...)
- napisać artykuł na bloga (ale jak, skoro nie mogłam nawet go otworzyć?).

Przykłady tylko same się namnażają, a ja rozkładam wówczas bezradnie ręce. Tak, przyznaję. Bez internetu jestem jak bez ręki. Chyba czas najwyższy coś z tym zrobić. Zmienić sposób myślenia i zacząć przestawiać się z powrotem na te dobre tory. W końcu, jakoś kiedyś internetu nie było i ludzie wykonywali równie dobrą robotę co my teraz...

Ja zaczynam od dziś. Postanowienie na Grudzień (nieco spóźnione, ale trudno) - jeden wieczór w tygodniu bez internetu. Tyle na początek, a idę o zakład że będę musiała nieźle się namęczyć w wykonaniu tego postanowienia... a mowa tu jedynie o wieczorze. Straszne...

Jesteście uzależnieni od Internetu? Walczycie z tym jakoś? 
Jakie są Wasze sposoby na wieczory bez niego? 
Podzielcie się kochani, bo będzie mi to potrzebne! 
Wszelka pomoc mile widziana!

Źródło: 1

wtorek, 24 listopada 2015

Co kupić miłośnikowi matematyki?


Matematyka to dla wielu ogromne tabu. Nikt nie mówi o niej głośno, a jeśli już to raczej w negatywnym znaczeniu. Matura z matematyki dotknęła wielu nieszczęśników i niemal wszyscy oni zgodnie zarzekają się, że z tym przedmiotem nie chcą mieć nic wspólnego. 

A spróbuj przyznać się w środowisku filologów angielskich lub innych humanistów, że lubisz matematykę to spojrzą na Ciebie jak na kosmitę i odsuną się (rzecz jasna pół żartem, pół serio) nie chcąc przypadkiem zarazić się jakąś nieznaną im chorobą.

Co więc zrobić, kiedy trafi nam się taki sfiksowany na punkcie matematyki partner, rodzic, czy przyjaciel? Jak go zadowolić? No i co kupić takiemu na gwiazdkę czy inne święta?


KOSTKA RUBIKA


To świetna zabawa, a jednocześnie odprężające zajęcie. Kto by nie chciał pomachać sobie kosteczką i potem zaimponować tłumom, kiedy już uda się ją ułożyć? Mało tego, teraz możemy znaleźć wiele rodzajów kostki - od tej zwykłej, przez lustrzaną, po pentagramy. Są również kosmiczne kształty i nieco trudniejsze wersje zwykłej kosteczki. Ich ceny wahają się, ale dobrą kostkę można zdobyć już za około 40 - 50 złotych. Świetna sprawa jeśli Wasz zapaleniec uwielbia łamigłówki.


ZABAWKI LOGICZNE

Idąc tym tropem przed oczyma stają nam zabawki logiczne, których znajdziecie od groma. Wystarczy zajrzeć chociażby i do empiku, by znaleźć tam całą gamę zabaweczek, które na dodatek oznaczone są gwiazdkami, by rozróżnić poziom trudności. Co więcej? Może "neo cube" - te malutkie magnetyczne kosteczki mogą tworzyć najróżniejsze wzory, jeśli tylko ma się do nich cierpliwość i czas. Wszystko to można znaleźć już od 20 złotych. Nic tylko świętować. 


ZEGAR ŚCIENNY


Nie taki znowu zwyczajny. Wyobraźcie sobie zdziwienie na twarzy Waszych matematyków, kiedy to po rozpakowaniu prezentu, ich oczom ukarze się zegar, który zamiast liczb, ma na tarczy matematyczne działania. Dostaną wypieków na twarzy, a już na pewno uśmieją się odrobinę. Wasi bliscy mają duże poczucie humoru? Zegar będzie strzałem w dziesiątkę! Jego koszt to znów około 40 - 50 złotych.


PAPIER TOALETOWY SUDOKU

Tym razem coś dla miłośników długiego posiedzenia w łazience. Zauważyłam, że najczęściej zdarza się to panom. Potrafią zamknąć się w łazience i spokojnie czytać książkę, albo wykonać długi telefon. Fenomen niesamowity. Jeśli dodatkowo uwielbiają matematykę to czas najwyższy zainwestować w papier toaletowy z nadrukowanym sudoku. Umili on im czas podczas długiego posiedzenia, a także zagwarantuje Wam wielki szok na twarzach i wybuch niekontrolowanej radości. Uwaga! Prezent dla odważnych. Nie każdy matematyk zrozumie dowcip. Taki papier, ja nabyłam w cenie promocyjnej 9,90 zł w empiku. Normalnie kosztował 20 złotych. 


KOLCZYKI

Dziwny punkt, prawda? Taki zwyczajny, bardzo kobiecy. Jednakże nie z tą zawartością. Jeśli jakimś cudem odnajdziecie takiego matematycznego świrka ukrywającego się pod postacią kobiecą (Uwaga! Gatunek wymierający, należy pielęgnować!) można taką uradować małym gadżetem w postaci biżuterii. O na przykład takiej:

 
Źródło - Pinterest


Prawda, że genialne? Nie dość, że biżuteria to jeszcze zabawka do tego. Żyć nie umierać. Panowie możecie oficjalnie nam zazdrościć (no chyba, że też macie dziurki w uszach, w takim wypadku możecie cieszyć się tym jakże oryginalnym gadżetem razem z nami).




Jeśli macie już dość tradycyjnych prezentów i chcecie wywołać uśmiech na twarzy bliskiej Wam osoby to nic prostszego. Wystarczy odrobina chęci i pomysłu, bo ceny nie są jakieś zastraszająco wysokie.

No i nawiasem mówiąc, ja też jestem miłośnikiem matematyki. Może już nieco mniejszym niż kiedyś, ale kostka Rubika, czy zabawki logiczne zawsze bardzo mnie cieszą. Nie kryję się z tym i nikogo tu nie chciałam obrazić.

Jakie wy macie patenty na sprawdzony prezent dla Waszych bliskich? Sięgacie po coś tradycyjnego, czy raczej każdego roku staracie się ich zaskoczyć? No i najważniejsze - pytacie ich wcześniej o zdanie, czy zdajecie się na własną kreatywność?

wtorek, 13 października 2015

Okularnicy są piękni


Noszę okulary od kiedy pamiętam, choć moi rodzice twierdzą, że rozpoczęłam promować tę modę, kiedy byłam jeszcze sześciolatkiem. Miałam wówczas niewielką wadę, pulchniutką twarz, dwa warkocze i różowe okulary, ale nie takie przez które świat wydaje się bardziej kolorowy, tylko te zwykłe, które niezwykle przeszkadzały w mym życiu codziennym.

Raniły delikatną skórę tuż przy nosku, a i oczy wydawały się być jakby większe i nieco bardziej zniekształcone. Byłam dzieckiem, grzecznym co prawda, ale nie rozumiałam dlaczego muszę katować się tym przyrządem niby to usprawniającym mi wzrok.

Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do codziennego rytuału zakładania ich na nos i czyszczenia, kiedy to już nic nie dało się przez nie zobaczyć. Przywykłam nawet do swojego w nich wyglądu, który to choć wciąż mi się nie podobał to jednak był mą codziennością. 

A co z zazdrością? Gdzieś tam była, schowana na skraju mego serduszka, widząc te wszystkie dziewczynki, które cieszyły się lepszym wzrokiem i jakoś tak dobrze wyglądały bez tego szpetnego elementu wyglądu. Ach jakże się złościłam (tam w duchu), że muszę je nosić. Nigdy jednak ich nie znienawidziłam!


Dzisiaj coraz więcej ludzi chętnie sięga po okulary. Często poza swą funkcją podstawową, pełnią rolę dodatku do ubioru, nadając noszącej je osobie uroku lub dostojnego wygórowania. Dla mnie są codziennością. Są pierwszą rzeczą, którą zakładam rano i ostatnią, którą zdejmuję wieczorem. Bez nich czuję się nieswojo, jakoś tak nijako.

Są moją tarczą, za którą mogę skryć me prawdziwe oblicze, jednocześnie będąc tym czym jestem. Są atutem i wadą, ale już porzuciłam swe pomysły zmiany ich na soczewki (głównie dlatego, że te wyszłyby mnie o niebo drożej niż okulary... moja wada jest zaskakująco wielka - niestety). Lubię swoje okulary i lubię to jak w nich wyglądam. Zaakceptowałam ten mały gadżet, a także siebie w nich.  Trudno byłoby mi żyć bez tej akceptacji, w końcu okulary są ze mną przez większość mego życia i już raczej zawsze ze mną pozostaną.


Znam jednak osoby, które okularów najchętniej by się pozbyły. Nie muszę szukać daleko, by rzucić odpowiednim przykładem - ot całkiem blisko, z mojego własnego podwórka - moja siostra. Ona również została zmuszona do noszenia okularów już w wieku przedszkolnym.

I wszystko było w porządku aż do gimnazjum. To tam zaczęła nieco bardziej zwracać uwagę na swój wygląd i okulary przestały jej się podobać. Na zdjęciach chowa je do kieszeni, jakby chowając swoje prawdziwe ja. Nie lubi siebie w okularach... a szkoda, bo wcale tak źle znowu nie wygląda.

Różne są jednak podejścia do sprawy okularników. Część z nich uważana jest za kujonów, inni z kolei wybili się z tej etykietki i odważnie stawiają kroki przed siebie, a ci ostatni korzystają z mody garściami. Okulary są ponadczasowe i zawsze będą modne. Wystarczy spojrzeć na te dziewczyny kupujące sobie zerówki by dodać sobie uroku.

Okularnicy są piękni. Wystarczy tylko, że spojrzysz na siebie w lustrze łagodnym spojrzeniem i potraktujesz tę część jak siebie samego.

Nosicie okulary? Jak długo? Zdarzyło Wam się pozazdrościć tym bez nich? A może jest zupełnie na odwrót? Chcielibyście nosić okulary? Kupiliście już zerówki? Nie ma nic złego w okularach. Mogą jedynie dodać nam uroku!

sobota, 3 października 2015

Co chcesz dostać na urodziny?

 

Stało się. Dziewiąty październik zbliża się wielkimi krokami, a co za tym idzie... znów będę o cały jeden rok starsza. Lubię ten dzień, swoje urodziny, bo świat wydaje się wtedy taki jakby trochę wyjątkowy. Barwniejszy i radośniejszy...

Jednak tuż przed moimi urodzinami rozpoczyna się coś, czego nie znoszę. Wciąż słyszę te parę słów odbijających się echem po mojej pustej łepetynie. Tych parę słów zakończonych znakiem pytających, które potrafią spotkać się jedynie z pustką w głowie...

Co chcesz na urodziny?

To przeklęte pytanie, na które zawsze obiecuję sobie przygotować całą listę dobrych odpowiedzi, spotyka się najczęściej z grymasem niezadowolenia wykwitającym na mojej twarzy. Moja głowa zazwyczaj pełna pomysłów i tego co by mi się przydało w tym jednym momencie, jak za sprawą jakiejś magii, staje się pusta. Jedynym co wówczas się w niej pojawia jest wielkie, czerwone i żarzące się na dodatek:

NIC

Gdyby to było jedynie raz na jakiś czas... ale nie. U mnie historia lubi zataczać koła i każdego roku staję przed tym kłopotliwym pytaniem. Na domiar złego tym razem wyjątkowo trudno mi cokolwiek wymyślić.

Ale jak to? Czemu tak jest? Przecież jest tyle rzeczy, które mogłabym chcieć!


Książki. Te kocham ponad życie i zazwyczaj to właśnie o nie proszę. Jednak ostatnio zrobiłam spory ich zapas. Mam ich jeszcze z 6 do przeczytania. Leżą ładnie na półeczce i czekają dumnie na swoją kolej. Jest z nimi jeszcze jeden malutki problem. Zazwyczaj nie mam gotowego tytułu czy autora. Wchodzę po prostu do księgarni i wybieram kierując się okładką oraz opisem z tyłu. Nie chcę ograniczać się do tylko jednego autora, kiedy mogę ich mieć na pęczki.

Poradniki - z nimi jest podobnie. Nie ma takiego poradnika, który chciałabym tak z całej siły. No i je również przeglądam przed kupnem. Choć przyznaję się bez bicia, niewiele takowych przeczytałam i chętnie bym jakiś dostała. Najlepiej rozwojowy, którego wskazówki mogłabym powoli wprowadzać do swojego życia.


Biżuteria. Typowy prezent dla kobiety, ale niestety nie jestem typową kobietą. Ostatnio otrzymałam dwa łańcuszki. Mam też bransoletki i kolczyki. Nie potrzebuję ich więcej, bo rzadko kiedy zakładam te świecidełka. Nie mam w sobie tego nawyku niestety. Może powinnam to zmienić?

Perfum. Myślałam o tym, ale złamałam się. We wrześniu zaopatrzyłam się w kilka pachnideł i większa ich ilość jest mi zbędna. Teraz dopiero mogę postukać się w łeb i stwierdzić, że mogłam być cierpliwsza. Przecież to świetny pomysł (o ile poda się też nazwę pachnidła - żadna z nas przecież nie chce dostać czegoś kompletnie nietrafionego). 


Ubrania. Temat rzeka. Nie jedna chciałaby dostać jakiś ciuszek, ale tu znowu pojawia się problem. Musiałybyśmy go przecież przymierzyć i wybrać. Osobiście nie lubię otrzymywać bluzek, bo często zdarzają się być nietrafione. Kupujący kieruje się bowiem swoim indywidualnym gustem.  

Film i muzyka. Świetny pomysł. Serio! Tylko niestety teraz człowiek 10 razy się zastanowi nad kupną płytki DVD czy CD, bo przecież wszystko to możemy znaleźć w internecie. Sporo z nas korzysta z tego całkiem śmiało. No i bardzo dobrze. Szkoda tylko, że i to odpada...


Na pewno jest jeszcze wiele takich przykładów, ale zaczynam wychodzić na malkontentkę toteż na tym poprzestanę. Dodam jeszcze tylko, że znalazłam parę rzeczy, które by mi się przydały, ale zostały one odrzucone przez osoby pytające:
  • półka na książki (dowiedziałam się, że na urodziny takich rzeczy się nie kupuje)
  • pudełka na rzeczy mniej lub bardziej ważne (ale po co ci?)
  • sztywna słomka do mojego cudnego słoiczka (nie przyznałam się do tego pomysłu, czując że nie jest odpowiedni)
  • buty
Stanęło póki co na kurtce i tego się trzymam. Chciałabym również taki ciepły szalik w kolorze brudnej pomarańczy, więc coś tam jeszcze zostało, ale przyznaję się bez biciach. Me myślenie bolało. Przeżyłam męki szatańskie i od dzisiaj noszę przy sobie notes, w którym nie tylko będę spisywać pomysły na bloga, ale i pomysły na prezenty. Grudzień już w drodze! 

Jak to jest z Wami? Czy Wy też macie problemy ze znalezieniem tego czegoś, co byście naprawdę pragnęły? Czegoś co jest w stosownej cenie rzecz jasna i nie spadło z kosmosu? Jaki jest Wasz wymarzony prezent?

Źródło: 1, 2, 3, 4

czwartek, 1 października 2015

Nie działa facebook, jak żyć!



We wtorek zdarzyło się coś co wstrząsnęło całym światem. Potrząsnęło i to całkiem porządnie. Równie dobrze można by rzec, iż dla niektórych ludzi świat się zatrzymał. Przestał istnieć przez co zasiał panikę. Facebook przestał działać. Na parę godzin, ale jednak. Awaria tego portalu społecznościowego nastąpiła dość nagle. Nikt się tego nie spodziewał i szczerze mówiąc przegapiłabym to wiekopomne wydarzenie, gdyby akurat nie wspomnieli o tym w telewizji. Czy to już znak, że coś jest ze mną nie tak?


FACEBOOK = ŻYCIE

Nie wiem czy dobrze robię porównując życie przeciętnego człowieka do facebooka, ale jednak zdania swojego nie zmienię. Wiele osób uzależniło się od tego portalu społecznościowego. Zmiany statusów, zdjęcia, czy inne wiadomości z aplikacji powiązanych z tą stroną pojawiają się tam niemal co sekundę. Ludzie przestali zważać na swą prywatność, a człowieka który ośmieli się przyznać (a do tego potrzeba naprawdę wielkiej dozy odwagi oraz jaj) iż nie posiada facebooka - linczują. Taki ktosiek jest już w towarzystwie skończony. Nie masz facebooka, nie żyjesz. Proste i logiczne, prawda?

Gdzie się więc podziały spotkania z przyjaciółmi? Gdzie te emocje towarzyszące przeglądaniu zdjęć z wakacji koleżanki czy kolegi? Teraz, kiedy to wszystko możemy znaleźć na facebooku wraz z dokładnym opisem wyjazdu (niekiedy zbyt szczegółowym niestety), te spotkania odeszły w niepamięć. Bo o czym tu rozmawiać, skoro i tak doskonale wiemy co się dzieje z drugim człowiekiem? Gdzie znaleźć temat do rozmowy? Jak ją zacząć, kiedy nie mamy gotowych emotikonów i innych zaczepek czy przyczepek? 

To wszystko odeszło w niepamięć...

FACEBOOK = KONTAKT MIMO WIELKIEJ ODLEGŁOŚCI

Powiecie pewnie, że ta strona ma również wiele plusów. Zgoda, macie rację. Ułatwia kontakt z rodziną i przyjaciółmi, którzy porozsiewali się po całym świecie. Niezależnie od tego czy jesteśmy na końcu świata czy też oddaleni od siebie jedynie 50 km, możemy zostawić sobie wiadomość w każdej chwili i nie potrzebne nam są wymyślne e-maile. Wystarczy tylko, że znamy imię i nazwisko danej osoby. To wszystko prawda i nie będę z tym polemizowała. Fajnie jest mieć taki kontakt. To również dobrodziejstwo ludzkości, bo przecież dzisiejszy świat kręci się wokół pracy, a zabiegani ludzie rzadko kiedy mogą sobie pozwolić na chwilę oddechu czy dłuższe spotkanie. 

To właśnie dla takich osób powstał facebook. Dla tych, którzy chcieliby pozostać w kontakcie ze swoimi bliskimi, a często nie mają na to czasu (choć jakoś nie przekonuje mnie ten argument... każdy kto skarży się na brak czasu, powołuje się na wygodną wymówkę).

BLOGGER = FACEBOOK

Jest. Stwierdzenie równoznaczne z wbijaniem sobie gwoździa do trumny. Przyznaję się bez bicia, że i mnie facebook dotyczy. Mam profil prywatny, jak i fanpage (o którym niestety wciąż zapominam i zastanawiam się czy rzeczywiście ma on w ogóle sens bycia). 

Świat poszedł do przodu. Ludziom nie wystarczy już parę słabo skleconych zdań na jakiejś tam stronie internetowej. Jeśli nie ma ona swego odpowiednika na facebooku, instagrama oraz paru innych mediów społecznościowych to prędzej czy później autor zniknie zapomniany. Dostosowujemy się do trendów i jednocześnie napędzamy tę machinę na niekoniecznie dobre tory.


Świat nie zaczyna się i tym bardziej nie kończy za monitorem. Świat jest tam za oknem. Oknem, o którym już dawno zapomnieliśmy. To smutne, że młodzi ludzie o tym zapominają, a kiedy facebook nagle przestaje działać nie wiedzą co zrobić. No bo jak przeżyć te parę godzin bez facebooka?! Przecież to niemal awykonalne. 

Chciałabym więc zaprosić Was wszystkich do małego wyzwania. Do końca 2015 roku zostało nam 12 weekendów. Spędźmy je bez facebooka. Zostawmy go gdzieś na boku. Zastąpmy go długimi spacerami oraz wieczorami z książkami. Pozwólmy sobie też na chwilę zapomnienia, kiedy to będziemy wyglądać przez okno i obserwować istniejący za nim świat. 

Wchodzicie w to? Wiem, że może nie być lekko, ale mówimy tu tylko o weekendach. Tak na dobry początek!

Źródło:1, 2, 3, 4

środa, 27 maja 2015

Lumpeks - kraina radości!


Secondhandy, ciucholandy czy lumpeksy - to tylko jedne z popularnych określeń tych przybytków, do których rzesza kobiet ciągnie starając się znaleźć coś modnego, wygodnego i na każdą kieszeń. Nie raz i nie dwa spotkałam się z kobietą ubraną od stóp po sam czubek głowy w ciuszkach z drugiego obiegu. Noszone, nie zawsze oznacza złe i zniszczone.

Część osób przekonuje, że w lumpeksie możesz ubrać się dobrze, za niewielką cenę, jednocześnie wyławiając z nich perełki - ciuszki jeszcze z metkami. Czyż to nie gratka? Wejść do sklepu z budżetem 50 zł i wyjść z niego bogatszym o 6 szmatek?

Toż to istny raj dla zakupoholiczek. Kobiety prześcigają się w nowych zdobyczach i coraz chętniej chwalą się całemu światu faktem, że ich ciuszek został zakupiony w lumpeksie. Zachęcają tym samym pozostałe panie do chociażby jednego razu w takim sklepie. Bo co złego jest w noszonym ciuszku, jeśli jego jakość wciąż utrzymuje poziom? Co złego jest w tym, że nie stać nas na zakup markowej szmatki? 

Nic, choć są i przeciwnicy lumpeksów. Ludzie, dla których marka to wszystko. Ludzie, którzy uważają, że ciuch z odzysku to śmieć. Nie potrafiący zrozumieć jak można nosić coś takiego, bo przecież to niczym przestępstwo. Jak to? W końcu nie chcesz stracić twarzy, co nie? 

Na szczęście takich ludzi jest coraz mniej (mam nadzieję) i coraz rzadziej można spotkać się z krytyką swojego stroju. Teraz szybciej napotka się zdziwienie i zaciekawienie, bo coś tak fajnego można znaleźć w lumpeksach. Na pewno dodaje to kobietom pewności siebie i pozwala im zaplanować swoje nowe łowy.

Jednak, aby rzeczywiście znaleźć coś w ciucholandzie, należy mieć całkiem pokaźną gamę sztuczek. Przede wszystkim na łowy należy pójść gdzieś w połowie tygodnia, kiedy to ceny nie są jeszcze najniższe i wciąż można wyhaczyć całkiem niezłą sztukę. Wówczas zaczyna się prawdziwa zabawa. Nie mogłybyśmy nazwać się Polkami, gdybyśmy nie spróbowały tak ukryć naszej szmatki, by inna kobietka jej nie odnalazła wśród innego rodzaju ciuszków. Kiedy już uda nam się ta sztuka, spokojnie czekamy do dnia totalnej wyprzedaży. Ten dzień jest dla nas prawdziwą nagrodą za cały trud włożony w owe polowanie. Wreszcie możemy zakupić nasz cudowny ciuszek, a potem już tylko włożyć go na siebie i pławić się w komplementach naszych przyjaciół. Czyż to aby nie za proste?

Brzmi pięknie, ale rzeczywistość jest nieco bardziej przygnębiająca. Przynajmniej dla mnie. Żeby cokolwiek sobie wyszukać w takim sklepie trzeba mieć stalowe nerwy, uzbroić się w cierpliwość i brać poprawkę na to, że jeden raz nie wystarczy. Dodatkowo sklep nie zachęca do powrotu. W niemalże każdym lumpeksie czuć stęchlizną, a kobiety przepychają się przy wieszakach. Szperają w nich w takim tempie, że czasem zastanawiasz się, czy cokolwiek jeszcze widzą. A może już dawno zamieniły się w roboty? Wcale by mnie to nie zdziwiło! Dochodzi jeszcze problem rozmiaru oraz przymierzalnia. Nie często chce się przymierzać ciuch w małej, ciasnej klitce. 

Natomiast zawodowe lumpo-szukaczki nie przymierzają. Łapią tylko szmatki garściami i dumnie kroczą ze swą zdobyczą do kasy. Nie ważne, że później najprawdopodobniej nie zmieszczą się w dany ciuszek. To nic, że tak naprawdę to nie ich styl. Co z tego, że szmatka stanie się jedynie kolejnym śmieciem w ich garderobie? Najważniejsze, że mają swoją chwilę triumfu. Niech inne patrzą i zazdroszczą. Niech zgrzytają zębami. Tym razem wyjdą z ciucholandu z fiaskiem!

To straszne, że ludzie potrafią się tak zmienić pod wpływem zakupów - i nie chodzi tu tylko o lumpeksy, ale i o tak zwane 'noce zakupów', podczas których człowiek zamienia się w zwierzę. To coś niesamowitego, trudnego do pojęcia, ale tak działa ten świat. Niestety raczej już go nie zmienimy. A szkoda.

A co wy sądzicie o ciucholandach? Kupujecie w nich garściami? Zdarzyło wam się wyłowić już coś niezłego? Może jesteście przeciwnikami tych sklepów?

środa, 20 maja 2015

Co się stało z trzepakami?

Trzepaki były kiedyś nieodłączną częścią mojego beztroskiego życia. Uwielbiałam wykonywać na nich najdziwniejsze ewolucje, chwaląc się przed koleżankami czego też nie potrafię zrobić. Wymach w przód? Nie ma problemu! W tył? Och proszę! Nie możesz wymyślić czegoś trudniejszego? 

Jeśli już wszystko zdołało się pokazać, rozpoczynał się czas posiedzenia. Siadało się wówczas całą gromadą. Najlepsze miejsca były właśnie tam na trzepaku, ale gdy było nas za dużo to i pod nim zajmowało się skrawki ziemi. Trzepaki były świadkami naszych małych smutków i radości. Jako pierwsze doświadczały rodzące się małe plotkary. Cieszyły się za każdym razem, gdy ktoś się nimi zainteresował. Mało tego! Rzadko kiedy dało się znaleźć puściutki trzepak. Co to, to nie! Jeśli już się taki znalazło, zaraz wołało się całą ferajnę. Przecież to najlepsza zabawka, jaką można było sobie znaleźć na podwórku! Miałeś trzepak, miałeś w swych łapkach całe podwórko. Byłeś panem na włościach (nawet jeśli kolejnego dnia ktoś inny miał go okupować).

Pamiętacie te swoje trzepaki? Stoją jeszcze na swoich miejscach? Może już ich nie ma? Co się z nimi stało? Dlaczego jest ich coraz mniej? A może wciąż samotnie stoją na tych swoich miejscach, zapomniane i przerdzewiałe?

Czasy świetności tych placów zabaw odeszły już dawno w niepamięć. Teraz jedynie nieliczne dzieciaki odnajdują radość w bujaniu się na trzepakach, bowiem zdecydowana większość woli przesiadywać przed komputerami z dłońmi wściekle stukającymi w ich coraz to lepsze smartfony czy jeszcze inne smart-zabawki. Niewiele dzieci odnajduje teraz radość w bieganiu po dworze, a te które to robią szukają rozrywek na poziomie. Rolki, rower i hulajnoga to tylko jedne z tych zabawek, które nadają się do tego jak najbardziej.

A co z biednymi trzepakami? Patrzą na wciąż zmieniający się czas z boku. Smutnym wzrokiem obserwują te zmanierowane dzieciaki, a ich żelazne serducha zaczynają bić nieco mocniej w chwili gdy jakieś dziecko na nie spojrzy, tylko po to by zaraz odwrócić się i pobiec do domu, bo przecież nie może przegapić kolejnego odcinka Szkoły.

Biedne trzepaki są przy tym wszystkim niezwykle cierpliwe. Czekają na swój powrót i nie mrugają nawet okiem, gdy ten nie nadchodzi. Zmuszane są do wysłuchiwania najróżniejszego rodzaju kurwienia i innego pijanego bełkotu, bo tylko takich użytkowników zdają się mieć. Nie narzekają, bo nie mają ku temu okazji. Patrzą tylko tęsknym wzrokiem i liczą na to, że kiedyś znów wrócą do łask.

Przeprośmy się więc z naszymi starymi przyjaciółmi - trzepakami i spróbujmy je w jakiś sposób pocieszyć. Niech dzieciaki zobaczą, że te mogą być lepszymi placami zabaw niż wymyślne ustrojstwa. Niech znów poczują co to znaczy otworzyć do kogoś buzię. Kogoś, kto nie jest twoim wirtualnym przyjacielem. 

Trzymam kciuki za powrót trzepaków. Myślę, że jeszcze chwila a moda na nie może znów wrócić! Mam cichą nadzieję, że się nie mylę.

czwartek, 14 maja 2015

Świat gadżeciarza


Świat współczesnego człowieka w dużej mierze kręci się wokół stereotypów, które są bardziej lub mniej prawdziwe. W tym świecie kobiety postrzegane są jako łowczynie okazji czy potworne zakupoholiczki, które za kolorową szmatkę mogłyby nawet i zabić. Wystarczy tylko spojrzeć na te wszystkie akcje typu - 'Noc Zakupów' - organizowane przez galerie handlowe. Szalone przeceny, które potrwają jedynie kilka godzin, przyciągają mnóstwo uwagi spragnionych wrażeń kobiet. Właśnie wtedy można zaobserwować galerię handlową zamieniającą się w ring walczących zwierząt. Nie da się tego nazwać inaczej. Dochodzi przecież do drapania, wyrywania włosów, popychania, a w skrajnych przypadkach nawet bójek. To tylko jeden przykład potwierdzający ten nieco krzywdzący stereotyp. 

A co jeśli chcemy pomyśleć o mężczyznach? Pierwszym co przychodzi mi na myśl są gadżety. Mężczyźni to fani wszystkiego co kobiety uważają za zbędne i do życia nie potrzebne. Kolorowe kołpaki, nakrętka na kran, która sprawia że woda zmienia kolor w zależności od tego czy jest ciepła czy zimna, zegar dla prawdziwego matematyka, który zamiast normalnych cyferek ma działania matematyczne... mogłabym tak wymieniać i wymieniać, a lista nie miałaby końca. Jest wiele wymyślnych gadżetów, a panowie chętnie się nimi otaczają. Uwielbiają mieć coś nowego, coś w ich pojęciu fajnego. 

Jak na to patrzą kobiety?

Większość z nich uważa to za bezsensowną stratę ciężko zarobionych pieniędzy. No bo po co nam kolejny przedmiot na już i tak zapchanych półkach? Po co nam coś, co będzie się tylko kurzyło? Większość kobiet zwyczajnie nie widzi w tym sensu. Nie potrafią zrozumieć tego umiłowania gadżetów przez mężczyzny. Wolą kolejny ciuch w szafie lub nowy lakier do paznokciu, który wcale nie różni się kolorem od poprzedniego. No, może jest o dwa tony jaśniejszy.

A co ja mam z tym wspólnego? 

Znów utwierdziłam się w przekonaniu, że daleko mi do stereotypowych kobiet. Owszem lubię chodzić po sklepach, ale moimi stałymi punktami programu nie są wcale te dotyczące ciuchów. Nie kręci mnie chodzenie po sklepach bez konkretnego celu. Jeśli już odwiedzam sklep z ciuchami to tylko i wyłącznie z potrzeby. No i być może podczas pomocy kumpeli w doborze ciuszku (ale to już odrębna sytuacja). Natomiast te sklepy, które często odwiedzam (i to nie zawsze z zamiarem zakupu) to Media Markt oraz Empik. Uwielbiam przeglądać te wszystkie drobne cudeńka, bibeloty, nikomu niepotrzebne gadżety. Lubię być na bieżąco z nowinkami technologicznymi.

Tak, ja po prostu lubię gadżety. Niedawno nawet skorzystałam z promocji w Empiku i kupiłam sobie materiały biurowe. Kolorowe spinacze, zamknięte w probówkach pięknie wyglądają na półce. Świetnie się kurzą (to trzeba niestety przyznać). Spełniają jednak dodatkową funkcję. Poza wyglądem, przydają mi się w życiu codziennym.
Tak! Udało się! 
Osiągnęłam swój cel. 
Znalazłam słoty środek. 

Połączyłam swoją duszę gadżeciary z nikłym kobiecym pierwiastkiem, który gdzieś tam się we mnie kłębi. 

Myślę, że zbieranie gadżetów to nic złego, pod warunkiem (oczywiście!) że nie stanowią one większości zakupów człowieka. Najlepiej też by pomagały nam w życiu codziennym. Nikt przecież nie lubi całkiem niepotrzebnych przedmiotów (albo w tej chwili po prostu wylazła ze mnie prawdziwa kobieta!).

Jaki macie stosunek do gadżetów? Lubicie się nimi otaczać?

czwartek, 30 kwietnia 2015

Ciuchy oraz selfie - kapryśna moda!

Półki sklepowe uginają się pod ciężarem kolorowych t-shirtów, pstrokatych spódnic oraz dziurawych spodni. Rozmiarówka prosi o pomstę do nieba. Niewiele z nas  jest w stanie wybrać coś dla siebie. Coś co by na tobie ładnie leżało i pasowało twojemu gustowi. Zadanie trudne, a niekiedy wręcz niewykonalne. Co wówczas robisz? Kupujesz szmatkę, która jest najbliżej zbliżona twojemu wyobrażeniu o sobie samym. Starasz się w nią wbić i jeszcze spojrzeć na siebie krytycznym wzrokiem. Jest! Udało się! Wreszcie masz coś, w czym wyglądasz jak człowiek... i wtedy opuszczasz przymierzalnię, a zadowolony uśmiech blednie na twej twarzy pod wpływem tego co widzisz. Przed tobą stoi kobietka, może dwa rozmiary większa od ciebie w tej samej bluzce. Kupiła ją, mimo że nie wygląda w niej zbyt korzystnie. Trybiki w twej głowie zaczynają zastanawiać się o co w tym wszystkim chodzi. Jedna, dwie... trzy... może nawet i dziesięć sekund musi minąć zanim pstrykniesz palcami. 
No tak! 
Moda!

Na początku był aparat. Robiono nim tylko kilkadziesiąt zdjęć i uważano, by każde ujęcie wyszło znakomicie. Nie chciano bowiem zmarnować filmu w aparacie. Potem wymyślono cyfrówkę, która to pozwoliła nam na bujną fantazję. Nie trzeba już martwić się, że zdjęcie nie wyjdzie. Potem przecież można je skasować. Jedynie zmartwienie dzisiaj to czy bateria wystarczy oraz czy mamy odpowiednio dużo miejsca w pamięci naszego sprzętu.

Mimo to od samego początku ludzie robili sobie 'selfie'. Nie jest to bynajmniej niczym dziwnym. Przecież każdy samotny podróżnik, chciał czasami mieć swoje zdjęcie jak i zdjęcie z ukochanym. Nigdy jednak 'selfie' nie było tak popularne jak stało się teraz. Każdy strzela sobie 'selfie'. Z dziubkiem, wydętymi policzkami, czy uśmiechem. Świat oszalał na tym punkcie. Nie robisz sobie takich zdjęć? Nie istniejesz na tej planecie. Jesteś raczej kimś, kim nie warto sobie zawracać głowy. Brak 'selfie' może stać się dużym problemem, bo przecież teraz to nic takiego. Należy robić sobie takie fotki, bo taka jest teraz

MODA!
To wszystko wcale by mnie nie zdziwiło, gdybym nie znalazła poradników na temat jak najlepiej zrobić sobie 'selfie'. Co zrobić by wypaść na nim lepiej niż zwykle, jaką techniką zrobić takie zdjęcie...ta moda zaczyna mnie powoli przerastać.

Moda to pojęcie, które ludzie nadużywają dla swoich własnych korzyści. Starają się jak najlepiej dopasować do panujących na świecie kanonów, jednocześnie bardzo często zatracając poczucie własnego stylu w myśl przysłowia 'jeśli wpadniesz między wrony, musisz krakać tak jak one'.

Świat został również podzielony na trzy wyróżniające się grupy ludzi:
  • ludzie ślepo podążający za modą - to osobniki, które nie zwracają już uwagi na swój własny wygląd. Potrafią założyć na siebie bluzkę w rozmiarze mniejszym, w której to wszystkie niedoskonałości będą widoczne, byle tylko być 'modnym'. Robią tysiące 'selfie' niezależnie od tego czy sytuacja tego wymaga, czy też nie. To tak zwane zwierzęta, które w swym szaleńczym pędzie nie zwracają już uwagi na siebie samego i swoje potrzeby. Moda jest dla nich sensem życia. 
  • ekstremalni przeciwnicy mody - tutaj będziemy mieć zupełnie odwrotną sytuację. Osoby takie przestaną robić 'selfie' mimo, że wcześniej nie widziały w tym niczego złego. Nie kupią bluzki, w której wyglądaliby nawet całkiem nieźle, bo każdy taką noszą. To osobniki pragnące indywidualności. Chcą ją zdobyć za wszelką cenę.
  • posiadacze własnego stylu - to grupa ludzi, która nie zwraca uwagę na modę. Jeśli jest coś co podoba się takim osobom to niezależnie od tego czy jest to akurat w modzie, czy nie, kupią ją. Dla nich najważniejszą rzeczą jest zabawa ubraniami, zabawa modą. Pragną sprawić, by to właśnie ich zauważono. Po cichu pragną zostać osobami, które kreują własną modę. Chcą nią zarazić innych.
  • owieczki bez wyjścia - czwartą grupą, chyba największą są osobniki, które potrafią się dobrze ubrać. Nie zwracają uwagi na modę, ale mimo wszystko za nią podążają. Wszystko przez to, że nie mają wyjścia. Ubrania, które kupią w sklepie są przecież akurat w tym sezonie modne. Te osobniki nie potrzebują mody do szczęścia. Oni tylko pragną dobrze wyglądać i najlepiej osiągnąć to najtańszym kosztem. Już nie wspominam tu już o przepłacaniu za markę... bo dla tych ludzi marka nie liczy się tak bardzo.
W której grupie się odnaleźliście? Podążacie za modą, a może uważacie, że moda nie istnieje?

Nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy ślepo podążają za tym co modne. Nigdy nie potrafiłam i chyba nigdy tego nie zrobię. Dla mnie moda mogłaby nie istnieć, aczkolwiek łapię się czasem na tym, że chciałabym mieć coś ładnego, dobrej jakości i marki. Takim przykładem jest marka Apple. Może nie powinnam jako kobieta, ale w tym wypadku łączę się całym sercem z panami i kiedyś osiągnę swój cel. Zakupię produkt Apple'a.

Siebie samą zakwalifikowałam do czwartej kategorii. Jestem trochę taką owieczką. Specjalnie nie lansuję własnego stylu, ale staram się dobierać ubrania tak, by do mnie pasowały. A jeśli chodzi o 'selfie' to nie mam nic przeciwko. Czasem nawet i ja padam ofiarą tej mody, choć staram się tego nie nadużywać.