Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka narzekania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sztuka narzekania. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Chce mi się!

Są takie dni, kiedy nic mi się nie chce. Najchętniej zaszyłabym się pod kołderką przez cały dzień i nawet zignorowała rozpaczliwie patrzącego na mnie czworonoga, który już za potrzebą potrzebuje wyjść. W takie właśnie dni wyrzucam sobie, że jestem leniwcem kanapowym, który najchętniej jadłby, pił i spał. Niemalże niczym pies... och jakże wtedy żałuję, że jednym nie jestem! 

Dni nastawionych na "nie chce mi się" jest zdecydowanie więcej niż tych drugich, pełnych energii, uśmiechu i radości, a szkoda. Przyznaję się bez bicia, że zaczęłam starać się by to zmienić. Zobaczymy co z tego wyniknie, a na razie...

CHCE MI SIĘ!


Dzisiaj wyjątkowo mi się chce! Wstałam za pięć ósma i od razu poszłam eksperymentować w kuchni. Wczoraj wieczorem naszła mnie ochota na gofry. Zrobiłam je więc i choć bawienia się z tym na godzinę to z zadowoleniem obserwowałam efekty swej pracy (pierwsze śliwki robaczywki oczywiście). 

Potem pobiegłam na spacer z psiakiem, który z radością wykorzystał ten czas na kopanie w śniegu i zabawę nim, ku rozpaczy swej właścicielki. Chwila moment i już mieliśmy czerwone policzki i nosy (choć cieplej dzisiaj zdecydowanie).

Po powrocie szybka kąpiel i kawa przy ulubionym serialu (który nawiasem mówiąc dzisiaj mi się skończył). Jeszcze tylko sprawdziłam, czy aby na pewno wszystko mam przygotowane do pracy, uzupełniłam zmywarkę i posprzątałam kuchnię, a teraz niecierpliwie czekam na godzinę trzecią.

Zostały mi dwie godziny! Wyobrażacie to sobie? Dwie godziny, by w spokoju pójść do pracy. Wcale nie na wariata tak jak zwykle, tylko spokojnie i dostojnie. Nawet mi nie straszny samochód, który może w każdej chwili zaniemóc (akumulator daje mi się we znaki ostatnio). A co! Buzia sama się uśmiecha. 

Nawet tańczyć mi się zachciało, choć zwykle tego nie robię, bo tancerka ze mnie żadna. Dzisiaj jest dobry dzień i oby taki pozostał!

Jak tam Wasze humory w ten śniegowy jeszcze poniedziałek? 
Dopisują, czy dopadła Was depresja po-długo-weekendowa? 
Nie dajcie się jej! Z uśmiechem przez życie kochani!

niedziela, 6 listopada 2016

Organizacja, a raczej jej brak

Praca, dom, praca, dom, praca dom...  i od czasu do czasu spotkania spontaniczne z przyjaciółmi. Tak w telegraficznym skrócie przedstawia się mój tydzień. Ciągle w rozjazdach, kończąc pracę koło 21 (ale za to pospać sobie dłużej można... tak, jasne...), tu przygotować, tam wydrukować, tu pociąć i jeszcze z psiakiem wyjść przy okazji, siostry wysłuchać, posprzątać, pozmywać, albo obiad ugotować. A gdzie w tym wszystkim Japoński i blog? Umierają... choć wciąż udaję, że coś w tym kierunku robię.


organizacja

BRAK ORGANIZACJI


Uff! Dużo tego, oj dużo i przyznaję bez bicia wcale mi nie idzie. Ledwie zipię, a za mną dopiero pierwsze dwa tygodnie takiego zapierdziela. Na naukę nowego języka to ja już czasu znaleźć nie mogę, a egzamin już za trzy tygodnie. Czas spiąć poślady, a tu nie idzie. Nie pomagają mi też korki na drogach, ale co zrobić... świata całego nie zmienię. Mogę jedynie powalczyć o samą siebie. 

Organizacja czasu (którą zawsze miałam w miarę pod kontrolą) właśnie u mnie legła w gruzach. Roztrzaskała się o podłogę i teraz śmieje mi się w twarz. Nie mam nawet czasu by pójść i pobiegać (choć tu dochodzi mój leń, który cały czas się z tego cieszy). Czasem coś poskaczę i poudaję że się rozgrzewam przy zagrzewających do walki słowach siostry, która w rulonie na kanapie wcina jakieś pyszności. Do tego zaświadczę tacie, że nie ma mi nic słodkiego kupować, bo jak będzie to moja słaba wola tego nie przetrzyma, a potem dreptam do sklep, bo jestem zbyt zmęczona i zniechęcona całym swym dniem, i kupuję czekoladę lub inny przysmak. Takie życie... i już teraz wiem, że nie długo tak pociągnę.

CZAS NA ZMIANY


Zmiany muszą nadejść. To nie ulega wątpliwością. Zaczęłam je nawet dziś wprowadzać, uwalniając sobie poranek poniedziałkowy od tworzenia kolejnych lekcji. Te są dumnie przygotowane aż po środę (choć nie wszystkie - dwie wciąż czekają). Będzie więc czas na Japoński w poniedziałek, a może i nawet we wtorek (choć to wątpliwe...). Do tego pragnę dołożyć trochę ruchu i ćwiczeń nad silną wolą. Stopniowo wrócę do odstawienia słodkiego i zastąpienia go owocami. Na środę będę sobie przygotowywała lunch bo niestety ale nie mam czasu zjeść obiadu porządnie w domu. Ustalę również dni publikacji bloga - i tu myślę, że postawię na poniedziałek, czwartek i sobotę (choć jak uda mi się wypracować choć dwa dni w tygodniu to będę szczęśliwa). 

No bo przecież w innym wypadku to ja się po prostu zajadę. Zniechęci mnie to jakże dorosłe i odpowiedzialne życie. 


Może macie jakieś sposoby na organizację czasu? Co robicie? Zdradźcie parę sekretów! No nie bądźcie tacy!

czwartek, 6 października 2016

Kapryśna wyobraźnia

Patrzę na migający kursor w Wordzie i od czasu do czasu zerkam na zegar, by nie stracić poczucia czasu. Założyłam sobie, że napiszę trochę swej książki, bo wreszcie mam chwilę czasu i mogłabym ją sobie odświeżyć. Poczytałam to co było wcześniej, nieco się załamując i obiecując solennie poprawę (i poprawki, które naniosę po zakończeniu całej), a teraz wpatruję się w ten przeklęty kursor i... nic.


PUSTKA W GŁOWIE


Mija godzina za godziną, a ja nic nie potrafię wymyślić. Po głowie nawet kołatają mi się myśli, że straciłam do niej serce, bo przecież tyle już lat się pisze. Zaczynałam w liceum, a do dziś nie skończyłam. Jej ostatnie cztery rozdziały skończyłam pisać jakieś 3 lata temu, a potem zatrzymałam się w martwym punkcie. Czyżbym naprawdę straciła do niej serce? Może powinnam odpuścić i skupić się na nowym projekcie? 

Ja wiem, że wyobraźnia bywa kapryśna, ale żeby aż tak mnie nie znosiła? Czym jej zawiniłam, że mi się tak odpłaca? Och, jakże chciałabym cofnąć się te kilka lat i tańczyć w jej objęciach. Ot tak. 

WYOBRAŹNIA W ROZKWICIE


Wszystko było wtedy takie proste. Malowałam obrazy na kartce słowami (bo nigdy nie byłam dobrym plastykiem - za co w szkole cierpiałam... dostać piątkę z plastyki graniczyło z cudem). Zanurzałam się w tropikalne lasy, tańczyłam w deszczu wraz z dzikimi zwierzętami i wyobrażałam sobie samą siebie jako bohaterkę ratującą świat przed zagładą. Byłam beztroska i czerpałam z tego garściami. Pochłaniałam tonę książek, w każdą zanurzając się w całości, a potem bazgrałam opowiadania w zeszytach (później przenosząc je na komputer i zmieniając kompletnie). 


KAPRYŚNA WYOBRAŹNIA - CENA DOROSŁOŚCI?


To były dopiero czasy! Wszystko się jakoś lepiej pisało. Kwadrans wystarczył, by zapisać jedną trzecią strony, a teraz? Teraz jeśli przez cały dzień napiszę stronę będzie dobrze. Ba! Ja jestem wówczas skora, by skakać z radości i oznajmić wszem i wobec, że wyobraźnia do mnie wróciła.

Niech myślą, że oszalała! Droga wolna! Ja wiem swoje i tyle! 

Mam jednak nieodparte wrażenie, że ma wyobraźnia zaginęła gdzieś, kiedy tylko stuknęła mi magiczna 18-nastka. Gdzieś wtedy zgubiłam ją i wciąż nie mogę odnaleźć. Szkoda, wielka szkoda... bo pragnę tego od dawna!

To wtedy coś się skończyło. Ta beztroska gdzieś zaginęła, bo przecież świat dorosłych wcale nie jest taki kolorowy. Mieni się kolorami szarości, od czasu do czasu dopuszczając do siebie myśl o jakiejś jaśniejszej barwie. Tak jakby dorosłość wypompowywała ze mnie wyobraźnię! Też tak macie?


Jak to jest z tą Waszą wyobraźnią? Wciąż Wam sprzyja, czy też ma swoje humory? Co robicie, kiedy nie potraficie ruszyć z miejsca, a tekst czeka? Czas ucieka, kursor miga? Nie frustruje Was to?

poniedziałek, 9 listopada 2015

Co zrobić, gdy dopadnie Cię spadek nastroju?



Twój budzik dzwoni o 6, a Ty już od momentu przetarcia dłońmi oczu jesteś ospały? Przed Tobą dzień pełen wrażeń, a nic Ci się nie chce? I nawet pogoda nie zachęca do wychylenia nosa spod pierzyny? To znak, że dzieje się z Tobą coś niedobrego.

Czas więc otworzyć Apteczkę Pierwszej Pomocy i rozpocząć kurację natychmiastową! Twój spadek nastroju przecież nie będzie trwał wiecznie. Wystarczy tylko dobrze się zaprogramować. W tym celu potrzebne Ci będą:

TWOJA ULUBIONA MUZYKA

Nie kracz, że Ci się nie chce i że to nie pomoże. Po prostu wpuść ją z samego rana. Najlepiej tę skoczną, której słowa znasz na pamięć. Buzia sama zacznie Ci się śmiać a nastrój nieco się podniesie. Już jesteś na nogach? Doskonale! Potańcz chwilę i podśpiewując pędź do kuchni by zrobić sobie...

PRZEPYSZNE ŚNIADANKO

Bez niego się nie obejdzie. Najlepiej na ciepło lub to składające się ze składników, które uwielbiasz. Poświęć na jego przemyślenie chwilkę, a potem zasiądź w wygodnym fotelu i zjedz je ze smakiem. Nic tak nie poprawia humoru jak dobre jedzenie. Nie musi to być znowu czekolada. Wystarczy po prostu coś pysznego. Może nawet uda Ci się sprawić, by było pożywnie?

ROZMOWA Z PRZYJACIÓŁMI

To najlepszy sposób na poprawę nastroju. Wystarczy spędzić odrobinę czasu w miłym towarzystwie, a wszystko to doprawić dobrym humorem oraz pachnącą kawą (lub herbatą, jeśli za kawą nie przepadasz). W dobrym towarzystwie niemal od razu następuje poprawa nastroju. Przynajmniej u mnie tak jest.

ĆWICZ, PORUSZAJ SIĘ

Zazwyczaj o tym punkcie zapominamy, ale kiedy wszystko co powyższe zawiedzie, wyjdź na spacer. Pooddychaj świeżym powietrzem. Zamknij oczy i poczuj tę błogość. Nie musisz zbyt wiele robić. Nie lubisz się pocić? Nie szkodzi. Spacer na pewno Ci nie zaszkodzi.



A to tylko kilka propozycji... bo uwierz mi, sposobów jest zdecydowanie więcej!!!

~.~

Sposobów na spadki nastroju jest wiele, ale nie poprawisz go sobie sobie narzekając. Uwielbiamy to robić i wpadamy wówczas w błędne koło. A już najlepiej narzeka nam się w grupie. Jedno zaczyna, drugie podchwytuje temat, a trzecie pragnie ich wszystkich pokonać. W ten sposób powstaje nam jedno wielkie kółko narzekaczy, do którego broń boże wtrącić nutkę pozytywu. Ten, który spróbuje zostanie okrzyknięty zdrajcą narodu i wykluczony na czas nieokreślony.

Przestań więc narzekać, bo tylko pogłębiasz tym swój stan. Przestań i zrób coś co lubisz. Zagraj na nosie spadkowi nastroju i pozwól sobie na odrobinę przyjemności. Dasz radę! Wierzę w ciebie!

Źródło: 1

sobota, 3 października 2015

Co chcesz dostać na urodziny?

 

Stało się. Dziewiąty październik zbliża się wielkimi krokami, a co za tym idzie... znów będę o cały jeden rok starsza. Lubię ten dzień, swoje urodziny, bo świat wydaje się wtedy taki jakby trochę wyjątkowy. Barwniejszy i radośniejszy...

Jednak tuż przed moimi urodzinami rozpoczyna się coś, czego nie znoszę. Wciąż słyszę te parę słów odbijających się echem po mojej pustej łepetynie. Tych parę słów zakończonych znakiem pytających, które potrafią spotkać się jedynie z pustką w głowie...

Co chcesz na urodziny?

To przeklęte pytanie, na które zawsze obiecuję sobie przygotować całą listę dobrych odpowiedzi, spotyka się najczęściej z grymasem niezadowolenia wykwitającym na mojej twarzy. Moja głowa zazwyczaj pełna pomysłów i tego co by mi się przydało w tym jednym momencie, jak za sprawą jakiejś magii, staje się pusta. Jedynym co wówczas się w niej pojawia jest wielkie, czerwone i żarzące się na dodatek:

NIC

Gdyby to było jedynie raz na jakiś czas... ale nie. U mnie historia lubi zataczać koła i każdego roku staję przed tym kłopotliwym pytaniem. Na domiar złego tym razem wyjątkowo trudno mi cokolwiek wymyślić.

Ale jak to? Czemu tak jest? Przecież jest tyle rzeczy, które mogłabym chcieć!


Książki. Te kocham ponad życie i zazwyczaj to właśnie o nie proszę. Jednak ostatnio zrobiłam spory ich zapas. Mam ich jeszcze z 6 do przeczytania. Leżą ładnie na półeczce i czekają dumnie na swoją kolej. Jest z nimi jeszcze jeden malutki problem. Zazwyczaj nie mam gotowego tytułu czy autora. Wchodzę po prostu do księgarni i wybieram kierując się okładką oraz opisem z tyłu. Nie chcę ograniczać się do tylko jednego autora, kiedy mogę ich mieć na pęczki.

Poradniki - z nimi jest podobnie. Nie ma takiego poradnika, który chciałabym tak z całej siły. No i je również przeglądam przed kupnem. Choć przyznaję się bez bicia, niewiele takowych przeczytałam i chętnie bym jakiś dostała. Najlepiej rozwojowy, którego wskazówki mogłabym powoli wprowadzać do swojego życia.


Biżuteria. Typowy prezent dla kobiety, ale niestety nie jestem typową kobietą. Ostatnio otrzymałam dwa łańcuszki. Mam też bransoletki i kolczyki. Nie potrzebuję ich więcej, bo rzadko kiedy zakładam te świecidełka. Nie mam w sobie tego nawyku niestety. Może powinnam to zmienić?

Perfum. Myślałam o tym, ale złamałam się. We wrześniu zaopatrzyłam się w kilka pachnideł i większa ich ilość jest mi zbędna. Teraz dopiero mogę postukać się w łeb i stwierdzić, że mogłam być cierpliwsza. Przecież to świetny pomysł (o ile poda się też nazwę pachnidła - żadna z nas przecież nie chce dostać czegoś kompletnie nietrafionego). 


Ubrania. Temat rzeka. Nie jedna chciałaby dostać jakiś ciuszek, ale tu znowu pojawia się problem. Musiałybyśmy go przecież przymierzyć i wybrać. Osobiście nie lubię otrzymywać bluzek, bo często zdarzają się być nietrafione. Kupujący kieruje się bowiem swoim indywidualnym gustem.  

Film i muzyka. Świetny pomysł. Serio! Tylko niestety teraz człowiek 10 razy się zastanowi nad kupną płytki DVD czy CD, bo przecież wszystko to możemy znaleźć w internecie. Sporo z nas korzysta z tego całkiem śmiało. No i bardzo dobrze. Szkoda tylko, że i to odpada...


Na pewno jest jeszcze wiele takich przykładów, ale zaczynam wychodzić na malkontentkę toteż na tym poprzestanę. Dodam jeszcze tylko, że znalazłam parę rzeczy, które by mi się przydały, ale zostały one odrzucone przez osoby pytające:
  • półka na książki (dowiedziałam się, że na urodziny takich rzeczy się nie kupuje)
  • pudełka na rzeczy mniej lub bardziej ważne (ale po co ci?)
  • sztywna słomka do mojego cudnego słoiczka (nie przyznałam się do tego pomysłu, czując że nie jest odpowiedni)
  • buty
Stanęło póki co na kurtce i tego się trzymam. Chciałabym również taki ciepły szalik w kolorze brudnej pomarańczy, więc coś tam jeszcze zostało, ale przyznaję się bez biciach. Me myślenie bolało. Przeżyłam męki szatańskie i od dzisiaj noszę przy sobie notes, w którym nie tylko będę spisywać pomysły na bloga, ale i pomysły na prezenty. Grudzień już w drodze! 

Jak to jest z Wami? Czy Wy też macie problemy ze znalezieniem tego czegoś, co byście naprawdę pragnęły? Czegoś co jest w stosownej cenie rzecz jasna i nie spadło z kosmosu? Jaki jest Wasz wymarzony prezent?

Źródło: 1, 2, 3, 4

wtorek, 23 czerwca 2015

Praktyczne sposoby na zmarnowanie swojego życia


Tyle się dzisiaj mówi o kierowaniu swoim własnym życiem. Twierdzi się, że to niby my jesteśmy głównymi aktorami na jego scenie. W naszych rękach leży nasz los. To my i tylko my jesteśmy za niego odpowiedzialni. 

Przytakujemy temu potulnie głowami i staramy się zmienić. Pokierować tak swoim życiem, by spełnić swoje własne marzenia. Spróbować czegoś nowego, podróżować, a może po prostu zdać maturę i zaliczyć studia. Próbujemy chudnąć, uprawiamy sport i codziennie jemy te cholerne owsianki, które tak naprawdę wcale nam nie smakują, ale przecież tak powinno być. Tak jest zdrowo. Tego się od nas oczekuje. 

Czasem tylko w głowie zaświta nam ta jedna, nieznośna myśl, która to może zmienić wszystko. Myśl, której trudno się pozbyć. Jest niczym malutki chochlik pragnący cały ten nasz wysiłek zaprzepaścić.


Po co te nasze starania, skoro życie i tak zaplącze nam nogi i podłoży kłodę pod nogi? Po co to wszystko? Czy my w ogóle mamy jakąś szansę wyjść na prostą? Czy nasze wysiłki są tego warte?

Postanowiłam więc przyjść nam wszystkim z pomocą i stworzyć ten krótki poradnik. Nie jestem co prawda ekspertem, ale spróbuję ze wszystkich sił zobrazować to co w tej chwili w duszy mi gra. 

Oto przed państwem kilka praktycznych sposobów na to:

JAK ZMARNOWAĆ SOBIE ŻYCIE!

  1. SKOŃCZ Z BYCIEM FIT. Przecież tak naprawdę nigdy tego nie chciałeś. Po co rezygnować z jedynej przyjemności swojego życia? W jakim celu to wszystko robisz? Po co męczyć się przez kilka kolejnych lat licząc kalorie i wstając z łóżka dobrą godzinę wcześniej by przygotować sobie jedzonko? Tak naprawdę pragniesz wstąpić do pobliskiej pizzerni albo zjeść sobie smacznego kebaba, a kiedy tylko poczujesz zapach McDonalda pragniesz tam wstąpić. Nie żałuj sobie! Przecież raz się żyje i wszystko jest dla ludzi!
  2. POZWÓL SOBIE NA LENISTWO. Ciągle za czymś gonisz i w ogóle nie znajdujesz czasu dla siebie. Nie potrafisz pozwolić sobie nawet na chwilę błogiego nic nie robienia. Wszystko musi być na tip top, perfekcyjnie. Stop! Zatrzymaj się i rozejrzyj. Czy w twoim otoczeniu jeszcze ktoś tak haruje? Koleżanka z pracy oddała swój projekt trzy dni po terminie i nie dostała nawet reprymendy. Nie ma potrzeby wkładać w to wszystko tyle wysiłku. Powinniśmy przyjąć strategię "mam to w dupie" i zrezygnować z naszych obowiązków na rzecz ulubionego serialu. W końcu co się odwlecze to nie uciecze! 
  3. ZAPUŚĆ SIĘ. Nie potrzeba ci wiele makijażu. Postaw na naturalne piękno. Ubierz swój stary, powyciągany dres i zacznij dłubać palcem w nosie. Nie musisz również ciągle i na nowo układać swych włosów. Po co? Żeby ładniej wyglądać? Przecież to podobno wnętrze ma największe znaczenie! Zdecyduj się wreszcie w co wierzysz, bo zaprzeczasz samemu sobie!
  4. NARZEKAJ GŁOŚNO NA ŻYCIE. Muszę tutaj zaznaczyć, że to jeden z najważniejszych punktów tego krótkiego poradnika. Bez niego przecież ten wpis nie miałby najmniejszego sensu. Jesteś w końcu Polakiem! W twojej naturze leży narzekanie na wszystko co się rusza. Zacznij wreszcie doceniać ten dar, który otrzymałeś od swoich przodków. Rozwiń go i dodaj kilka wyszukanych słów. To zawsze dodaje powagi sytuacji, a twojego rozmówcę wmuruje w ziemię. Długo będzie musiał zbierać swoją szczękę z podłogi. To akurat mogę ci zagwarantować!
  5. ZAPUŚĆ KORZENIE NA KANAPIE. Czas na punkt kulminacyjny tego programu. Coś co będzie bardzo trudne do spełnienia, choć wydawać może się niezwykle prostym warunkiem. Czas wreszcie poćwiczyć swój zmysł nic nie robienia. To ważne, by głośno wszystkich informować o swoich celach w życiu. Trzeba tylko pamiętać, by nie robić nic poza tym. Nie wolno ci nawet pomyśleć o tym, by starać się przybliżyć do tego celu. Toż to byłaby katastrofa! Wszystkie twoje starania poszłyby na marne i musiałbyś rozpoczynać proces od samego początku. A tego raczej już byś nie chciał! Zaufaj mi. Wiem co mówię.
Teraz już wiesz jak możesz zmarnować swoje życie. Tak naprawdę wystarczy, że zastosujesz się do ostatnich dwóch punktów programu i gwarantuję ci zdobycie celu. Czyż to nie piękne? Będziesz mógł pochwalić się znajomym swoim osiągnięciem.  Wreszcie coś zyskasz! 

Pytanie tylko, czy naprawdę tego chcesz?


Teraz przeczytaj jeszcze raz wszystkie punkty tego krótkiego poradnika i obróć je o 180 stopni. Czy widzisz już swą świetlaną przyszłość? Znalazłeś to czego tak naprawdę szukałeś? Już znasz przepis na szczęście? Wystarczy tylko garstka chęci oraz dwie tony ciężkiej pracy. Zrób pierwszy krok w stronę swojego lepszego życia. Naucz się brać je w swoje ręce i rzeczywiście stań się pierwszoplanowym aktorem w tej cudownej sztuce zwanej życiem!

~.~


Źródło: 1, 2

czwartek, 4 czerwca 2015

Przestań mi tu pyskować!

 
Czy kiedykolwiek zdarzyło wam się usłyszeć, że pyskujecie? 

Mnie zdarza się to do dziś, ale dopiero od niedawna zaczęłam się takiemu stanu rzeczy przeciwstawiać. Wcześniej przyjmowałam to z pokorą i zamykałam buzię na kłódkę, czasem nawet przepraszając. W głębi duszy toczyłam jednak ze sobą walkę. Uważałam, że nie mam za co przepraszać. Robiłam to odruchowo. Bo tak wypada. 

Ale koniec z tym. Nie interesują mnie już słowa "bo tak wypada", albo "nie pyskuj". No bo ile można? Jak długo jeszcze mam tłumić w sobie swoje poglądy, swoje zdanie? Jak długo mam się bać cokolwiek powiedzieć, żeby nie usłyszeć magicznego "nie pyskuj mi tu!"? 
 
Jestem na to za stara i po raz pierwszy cieszę się, że tak jest. W tym wypadku upływ lat mi nie przeszkadza. Co więcej! Jedynie pomaga!

Teraz słysząc "nie pyskuj", odpowiadam:

Nie pyskuję, wyrażam swoją opinię.

Zastanawiam się jednak gdzie jest ta granica. Gdzie rzeczywiście zaczyna się wyrażanie swojego zdania, a co jest jedynie pyskówką? Co to jest to całe pyskowanie? Czemu rodzice (bo to o nich najczęściej mowa) używają tego słowa nagminnie? 
 
Według "Wielkiego słownika W. Doroszewskiego":


Z tą definicją pyskowania nie sposób się nie zgodzić. Oznacza ono bowiem nic więcej jak brak szacunku do drugiej osoby, być może nawet brak odpowiednich argumentów i próba narzucenia swojego własnego widzimisia. 

Niby prosta sprawa. Widząc taką definicję dość łatwo odnaleźć różnicę, między pyskówką a wyrażaniem własnej opinii. Szkoda tylko, że w rzeczywistości nie jest to znowu takie proste. Dlaczego? Kto jest ku temu winny?


Nie chciałabym na nikogo tu zwalać winy, ale nie mogę się oprzeć. Myślę, że od pokoleń, od maleńkiego jest nam wpajana ta zupełnie inna definicja "pyskowania". Ta, która odpowiada w danym momencie naszym rodzicom. Za każdym razem, kiedy dziecko powie coś, co im się nie spodoba, otrzymuje reprymendę oraz te dwa magiczne słowa, powtarzane niczym magiczne zaklęcie - NIE PYSKUJ!

W ten sposób rosną dzieciaki, które mają problem z wyrażaniem własnej opinii lub te, które nagminnie się buntują i próbują zrobić wszystko by ich zdanie zostało zauważone. Ja należę do tej pierwszej grupy. Długo nie potrafiłam powiedzieć co mi leży na serduchu. Długo też siedziałam cicho przy stole podczas spotkań rodzinnych, jedynie przysłuchując się rozmowom dorosłych. 
 
Teraz ta sytuacja się zmienia z czego jestem rada. Coraz rzadziej też słyszę magiczne słowa "nie pyskuj", co mnie niezwykle cieszy. Wciąż jednak nie jest idealnie i czasem zgrzytam zębami i gryzę się tylko w język by rzeczywiście nie zacząć pyskować. 

Jak było u was z pyskowaniem? Też słyszeliście tę mantrę w trakcie swojego dzieciństwa? Jaki miała ona na was wpływ?

Źródła: 1, 2

niedziela, 31 maja 2015

Myśl negatywnie!


Tyle się ostatnio naczytałam o zbawiennych skutkach myślenia pozytywnego. Nawet pokusiłam się o udział w wyzwaniu zorganizowanym przez Moje Pokoje, w którym to każdego dnia wypisywałam co dobrego mnie w życiu spotkało (tutaj możecie o tym poczytać). 

Dzisiaj jednak przychodzę do was z czymś całkowicie odmiennym, przez co niespotykanym, choć dla wielu z was nie powinno być to nic zaskakującego. Przecież większość z nas ma w zwyczaju negatywne myślenie. Lubimy to robić, bo wówczas czujemy się częścią większej społeczności. Tej narzekającej, na wszystko co się rusza, społeczności. Przynależność do grupy jest dla nas tak ważna, że zwyczajnie się w tym zatracamy. Dlatego też dzisiaj zapraszam was gorąco do pewnego eksperymentu.


Myśl negatywnie przez cały dzień!

 

Nastaw sobie budzik na swoją zwyczajową godzinę, ale kiedy zadzwoni wyłącz go zamiast przestawienia na drzemkę. Kiedy już zrozumiesz co zrobiłeś i będziesz chciał wstać, pamiętaj by zrobić to lewą nogą. To warunek konieczny! Zastanów się trzy razy, zanim postawisz stopę na wykładzinie. Potem zrób sobie szybkie śniadanie, przy okazji oblewając się gorącą kawą i wyjrzyj przez okno. Pada deszcz? Świetnie, nawet świat pomaga ci w tym negatywnym dniu. Świeci słońce? Jeszcze lepiej. Idąc do pracy / na uczelnię / do szkoły spocisz się jak świnia, a twoje 'perfumy' umilą czas twym kumplom. Niech i oni poczują się częścią narzekającej i negatywnej społeczności. 

Następnie kwituj każdy komplement wysuwany w twoją stronę niewyraźnym pomrukiem, bo przecież ty doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nie ma czego chwalić. Twój pochlebca z całą pewnością również to wie i jedynie lituje się nad tobą, bo tak wypada. 

Odpowiadaj na każdy uśmiech wysuwany w twoją stronę jego krzywym odbiciem. Przecież nie ma z czego się cieszyć, bo ta chwila szczęścia zaraz się skończy. Popularne powiedzenie mówi, że 'po burzy, zawsze wychodzi słońce'. Ty jednak zauważasz je w całkiem odwrotny sposób. Dla ciebie po słońcu zawsze następuje burza, dlatego też nie ma co się cieszyć z maleńkich sukcesów. Doskonale przecież wiesz, że zaraz po nich nastąpi porażka. 

Nie byłbyś więc sobą, gdybyś nie uświadomił w tym swojej koleżanki, która właśnie radośnie opowiada ci o zrzuconych kilogramach czy sukcesie w pracy. Jedna uwaga z twoich negatywnych ust, sprawia że jej mina rzednie. Widzisz nawet, że jest na skraju płaczu. Czujesz się winny, ale zaraz tłumisz to w sobie. Wiesz przecież, że nie powiedziałeś nic złego. Zrobiłeś to dla jej dobra. Niech też poczuje się częścią twojego świata. Niech wie, co to znaczy żyć w świecie pełnym negatywów. W końcu jej szczęście jest tylko pozorne.

Potem pójdzie ci już jak z płatka. Nawet podczas robienia zakupów do twojej pustej lodówki znajdź sposób na chwilę negatywnych myśli. Przecież na każdym kroku widzisz zwiędnięte warzywa, czy naszpikowane konserwantami mięso. Nic co dałoby się zjeść ze smakiem. Rzucasz to w cholerę i wracasz do domu z jogurtem naturalnym i pęczkiem starannie wybranych rzodkiewek. Jedynie do tego miałeś jako takie przekonanie. Z naciskiem na JAKO TAKIE!

Z wściekłością rzucasz się na kanapę i włączasz telewizor. Przeskakujesz z kanału na kanał szukając odpowiednio lekkiego programu, który jednocześnie nie ogłupiłby cię zbytnio. Niestety na swojej drodze spotykasz jedynie Ukrytą Prawdę, Sąsiadów, Szkołę czy inne Dlaczego ja? Postanawiasz więc obejrzeć TVN24 lecz i tam nie odnajdujesz nic ciekawego. Ot cała Polska żyje wyborami. Wyłączasz telewizor i zgrzytasz zębami. Na usta cisną ci się słowa:

DLACZEGO JA?!

Nic dziś nie poszło po twojej myśli i nawet dopełniony eksperyment cię nie cieszy. No bo z czego tu się cieszyć? Twoje życie jest wystarczająco przepełnione negatywnością, by teraz doszukiwać się czegoś radosnego. Nie widzisz już kolorów tęczy, a jedynie wszystkie odcienie szarości.

Chcesz żyć tak dalej? Proszę bardzo. Droga wolna. Tylko nie wciągaj w to proszę nikogo więcej. To twoje życie i masz prawo z nim zrobić co chcesz. Pamiętaj tylko, że ta sama zasada tyczy się twoich kolegów i przyjaciół. Ludzi cię otaczających. Mają oni to samo prawo wyboru i jestem święcie przekonana, że wybiorą inaczej.

Chcielibyście żyć w takim negatywnym świecie? Potrafilibyście wytrwać w nim całe 24-godziny? Nie? 

Otwórzcie więc oczy i zacznijcie odnotowywać pozytywne strony waszego życia. Włączcie pozytywne myślenie i pozwólcie sobie na chwilę radości. Nawet jeśli miałaby trwać jedynie 5 minut podczas całego waszego dnia, warto jest pozwolić jej na to. Potem z całą pewnością do tych 5 minut powrócicie, a życie nagle nabierze paru kolorków!

poniedziałek, 25 maja 2015

Wampir znajdzie cię wszędzie

 
Wampir to istota z pogranicza fantastyki, która żywi się ludzką krwią. Jest niemalże nieśmiertelny, a jego charakterystyczną cechą jest blada cera oraz nieco wydłużone kły. Zazwyczaj spotkać go można po zmroku, promienie słoneczne są dla niego śmiertelne. Można te istoty dość łatwo odstraszyć. Wystarczy drewniany kołek, szczypta czosnku i odrobina odwagi. 

Wampiry to istoty, które w naszym świecie nie powinny istnieć. Czytamy o nich w książkach, chłoniemy niczym gąbki wszelkie seriale i filmy z nimi w rolach głównych. Czasem się z nimi utożsamiamy, jednak mamy tę świadomość, że to tylko fikcja i nigdy nie pojawi się w naszych życiach.

Ale czy na pewno?


Rozejrzyjcie się dookoła siebie, a na pewno znajdziecie kogoś, o kim z czystym sercem możecie powiedzieć, iż jest to wampir energetyczny. Taka osoba może być waszym bliskim przyjacielem, czy daleką znajomą. Charakteryzuje się tym, że wysysa z nas wszelaką życiową energię. Wprawia nasze myśli w zamęt i sprawia iż często po spotkaniu z taką osobą, czujemy się poirytowani i zmęczeni. Jakbyśmy wykonali niebotycznie wielką pracę, a nie jedynie spotkali się ze znajomym na kawie. 

Wampir energetyczny bardzo często działa nieświadomie. Nie zdaje sobie sprawy z tego co robi i jak to na nas wpływa. Stara się zagłuszyć nasze problemy, swoimi własnymi. Udaje, że nas słucha by jednak jak najszybciej przejść do swojej własnej historii, która jego zdaniem zawsze będzie bardziej makabryczna niż nasza. Taki człowiek bierze nas na litość. Wałkuje swoje problemy na okrągło i choć byśmy tego bardzo pragnęli to nigdy nie będziemy w stanie mu pomóc.

Nasze rady pozostają bez echa. Niby wampir się z nami zgodzi, ale przy kolejnym spotkaniu znów poruszy ten sam temat. Doda kilka nowych szczegółów, a na pytanie czy zastosował się do naszych rad, stwierdzi że oczywiście próbował, ale nie wyszło. Poprosi o kolejne i jeszcze jedne i jeszcze... aż w końcu my sami zorientujemy się, że to niczym walka z wiatrakami. Żadne słowo do takiego człowieka nie dociera. Pragnie zmiany, nie wykonując w tym kierunku żadnego wysiłku. 

Nasze poirytowanie będzie rosło wraz z każdym spotkaniem. Zacznie brakować nam argumentów, a fakt że wszystkie rady spalają na niczym jeszcze bardziej nas dobije. Choć gdzieś w zakamarkach naszej głowy będzie się tliła myśl, że to przecież nie jest nasza wina... to wyrzuty sumienia będą dawały się nam we znaki. No bo jak to tak nie pomóc drugiej osobie? Co z tego, że mam własne problemy... on mnie potrzebuje!

Takim myśleniem często zapędzamy się w kozi róg. Nie dość, że nie będziemy w stanie pomóc naszemu przyjacielowi, to jeszcze sami popadniemy w depresję. W najgorszym wypadku zamienimy się w takiego wampira energetycznego żerującego na innych.

Jak z tym skończyć? Jak się ochronić? Myślę, że na te pytania nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Oczywiście, najłatwiejszym sposobem jest zwyczajnie odcięcie się od wykańczającego nas potworka, ale nie każdy jest w stanie to zrobić. Jestem na to doskonałym przykładem. Nie potrafię po prostu zostawić takiej osoby, choć męczy mnie i dobija niemalże za każdym razem. 

Wypracowałam w sobie jednak duże pokłady cierpliwości i kiedy taki wampir zaczyna znów bełkotać o swoich problemach, ja się wyłączam. Nie mam potrzeby słuchać dokładnie, bo przecież doskonale znam jego sytuację. Słyszałam ją już tyle razy, że wiem iż nic nowego do niej nie zostało wniesione. Od czasu do czasu wtrącam jakieś półsłówka, a gdy mój wampir wreszcie kończy i ze zniecierpliwieniem czeka na moją odpowiedź, zwyczajnie wzruszam ramionami.

No co ja mam ci jeszcze powiedzieć? Przecież moje zdanie w tej sprawie już znasz.

Kwituję tym krótkim stwierdzeniem cały monolog wampirka, jednocześnie zamykając mu usta na dłuższą chwilę. Najczęściej tyle wystarczy, by taka osoba się opamiętała. Oczywiście nie we wszystkich przypadkach to działa, ale u mnie na szczęście tak. 

Te kilka słów tworzy niewidzialną barierę wokół mnie i wampirka. Nie pozwalając na dopuszczenie do głosu moich wyrzutów sumienia, chronię samą siebie. Może nieco to egoistyczne wyjście, ale nie czuję się z tego powodu winna. Bronię tego co moim zdaniem najważniejsze. 

A wampirek? No cóż... to zależy od jego rodzaju oczywiście. Niektóre z nich po pewnym czasie zaczynają się łapać na swoich wampirzych zapędach. Same doznają olśnienia, że coś jest nie tak i bardzo powoli wracają do zdrowia. 

Tego skrycie życzę każdemu wampirkowi, bo powrót do dawnego ja, nie zatruwającego nikomu życia "ja" jest moim zdaniem najważniejszy. Pierwszy krok do pokonania wampiryzmu to uświadomienie sobie, że właśnie nim się stałem!

Jakie są wasze sposoby na wasze potworki? Otaczacie się takimi ludźmi, a może sami jesteście wampirami?

środa, 15 kwietnia 2015

Narzekanie, prędzej czy później, dopadnie każdego

Niechciany budzik rozpoczyna swoje codzienne harce, lecz dzisiaj robi to wyjątkowo długo i uporczywie. Niechętnie (oj jakże mi się nie chce wstawać!) otwieram oczy i jeszcze nieco na oślep próbuję odnaleźć swój telefon, który zazwyczaj tak bardzo uwielbiam. Szukam go trochę po omacku, mimo iż o godzinie 5.30 rano jest już przecież jasno. W końcu go dopadam i wyłączam przeklęte ustrojstwo. Zerkam raz jeszcze na zegar przez chwilę zastanawiając się jaki jest sens takiego rannego wstawania. Magisterka zdecydowanie nie jest tego warta, a przynajmniej nie dzisiaj. Nie w tę przeklętą środę, choć gdzieś tam w głębi umysłu świta mi myśl, że każdy inny dzień witałabym z podobnym entuzjazmem, to mimo wszystko marzę jedynie o powrocie do łóżeczka. 
Łapię ponownie telefon licząc na to, że chociaż moja przyjaciółka mnie jakoś natchnie na ten dzień, więc stukam w ekran dotykowy swojego smartfona (którego funkcji dotykowej nie trawię do dzisiaj i chyba nigdy jej nie polubię) palcami i po chwili wysyłam jej cudownego smsa:

"Czy tobie się tak nie chce jak mnie?"

Po chwili przychodzi odpowiedź:

"Oj, bardzo..."

Wszystko staje się jasne. Asia jednak mi nie pomoże. Sama stara się przywołać swoją osobę do porządku i ruszyć na podbój środowego dnia. Wzdycham przeciągle i jeszcze raz stukam palcami w klawiaturę:

"To dobrze... mam motywację, by zwlec moje 4 litery z wyra"

I nie mówię tego używając sarkazmu. Naprawdę ją znalazłam. Nabieram głęboko powietrza w płuca i wstaję z łóżka z lekkim uśmiechem pod nosem. Czas zawojować świat... a przynajmniej przeżyć środę z podniesioną głową!


Narzekamy na pogodę, wczesne wstawanie, dojazdy do pracy, nauczycieli, sąsiadów, tego pana co przed chwilą zbyt długo robił zakupy w supermarkecie, czy nieprzyjemną niespodziankę, którą znajdujemy na szybie swojego samochodu. Narzekamy na wszystko i nic nas nie potrafi przed tym uchronić. Krążą nawet już pierwsze stereotypy o naszym kraju, jako kraju ludzi narzekających. Nic nam się nie podoba i już dawno przestaliśmy to zauważać, a jeśli już to robimy to jedynie machamy lekceważąco ręką. Przecież każdy narzeka, więc po co mam być inna? Po co się wysilać, skoro nikt nie nawet nie zwróci na to uwagi? Po co próbować? Tak jest łatwiej i życie też nabiera barw. Co prawda głównie są to różne odcienie szarości, ale zdajemy się tego nie zauważać. Tracimy swój cenny czas, w którym moglibyśmy zrobić coś dla siebie, na bezcelowe narzekanie.


Narzekanie nic dobrego do życia nam nie wniesie, tak więc od dzisiaj - od TERAZ - nie ma miejsca na narzekanie w moim życiu. Czas na zmiany! Powiedziałam sobie "STOP" dzisiaj rano, kiedy to zdałam sobie sprawę z tego co robię. Oczy szeroko otwarły mi się ze zdumienia. Przywitałam środę narzekaniem i jestem przekonana, że robiła to już wcześniej. Jednakże do tej pory jakoś tego nie widziałam.

Przyłączysz się do mnie? Poobserwuj trochę swoje życie i wyłap te momenty, w których narzekasz. Prawda, że jest ich niezwykle dużo? Z całą pewnością złapałeś się na większej ilości pesymistycznych myśli niż to sobie wyobrażałeś.

Ale jeśli już musisz narzekać... jeśli z jakiegoś powodu nie potrafisz (bądź nie chcesz) tego zmienić, to tego nie rób. Zaskoczony? Tyle tu ci marudzę o tym, że narzekanie pozbawia życia kolorów, a teraz nagle zmieniam zdanie? Muszę cię tu zmartwić, bo ja go wcale nie zmieniłam, ja jedynie poszukałam złotego środka.


Jeśli już musisz narzekać to spraw by z tego wyszło coś kreatywnego. Znajdź w nim swoją motywację do zmieniania swojego życia, do odkrywania nowych możliwości. Spraw, by narzekanie kojarzyło ci się z czymś przyjemnym. Spróbuj i zobacz, czy coś się zmieniło. Być może twój świat znów nabiera barw. Może odkryłeś w sobie coś czego wcześniej nie było? 

Kochani, a jak tam z narzekaniem u was? Łapiecie się na nim czasem? W jakich przypadkach się objawia? Może się do mnie dołączycie? Czas zakończyć marnowanie swojego czasu. Powiedzmy NIE narzekaniu!