Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyobraźnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyobraźnia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 6 października 2016

Kapryśna wyobraźnia

Patrzę na migający kursor w Wordzie i od czasu do czasu zerkam na zegar, by nie stracić poczucia czasu. Założyłam sobie, że napiszę trochę swej książki, bo wreszcie mam chwilę czasu i mogłabym ją sobie odświeżyć. Poczytałam to co było wcześniej, nieco się załamując i obiecując solennie poprawę (i poprawki, które naniosę po zakończeniu całej), a teraz wpatruję się w ten przeklęty kursor i... nic.


PUSTKA W GŁOWIE


Mija godzina za godziną, a ja nic nie potrafię wymyślić. Po głowie nawet kołatają mi się myśli, że straciłam do niej serce, bo przecież tyle już lat się pisze. Zaczynałam w liceum, a do dziś nie skończyłam. Jej ostatnie cztery rozdziały skończyłam pisać jakieś 3 lata temu, a potem zatrzymałam się w martwym punkcie. Czyżbym naprawdę straciła do niej serce? Może powinnam odpuścić i skupić się na nowym projekcie? 

Ja wiem, że wyobraźnia bywa kapryśna, ale żeby aż tak mnie nie znosiła? Czym jej zawiniłam, że mi się tak odpłaca? Och, jakże chciałabym cofnąć się te kilka lat i tańczyć w jej objęciach. Ot tak. 

WYOBRAŹNIA W ROZKWICIE


Wszystko było wtedy takie proste. Malowałam obrazy na kartce słowami (bo nigdy nie byłam dobrym plastykiem - za co w szkole cierpiałam... dostać piątkę z plastyki graniczyło z cudem). Zanurzałam się w tropikalne lasy, tańczyłam w deszczu wraz z dzikimi zwierzętami i wyobrażałam sobie samą siebie jako bohaterkę ratującą świat przed zagładą. Byłam beztroska i czerpałam z tego garściami. Pochłaniałam tonę książek, w każdą zanurzając się w całości, a potem bazgrałam opowiadania w zeszytach (później przenosząc je na komputer i zmieniając kompletnie). 


KAPRYŚNA WYOBRAŹNIA - CENA DOROSŁOŚCI?


To były dopiero czasy! Wszystko się jakoś lepiej pisało. Kwadrans wystarczył, by zapisać jedną trzecią strony, a teraz? Teraz jeśli przez cały dzień napiszę stronę będzie dobrze. Ba! Ja jestem wówczas skora, by skakać z radości i oznajmić wszem i wobec, że wyobraźnia do mnie wróciła.

Niech myślą, że oszalała! Droga wolna! Ja wiem swoje i tyle! 

Mam jednak nieodparte wrażenie, że ma wyobraźnia zaginęła gdzieś, kiedy tylko stuknęła mi magiczna 18-nastka. Gdzieś wtedy zgubiłam ją i wciąż nie mogę odnaleźć. Szkoda, wielka szkoda... bo pragnę tego od dawna!

To wtedy coś się skończyło. Ta beztroska gdzieś zaginęła, bo przecież świat dorosłych wcale nie jest taki kolorowy. Mieni się kolorami szarości, od czasu do czasu dopuszczając do siebie myśl o jakiejś jaśniejszej barwie. Tak jakby dorosłość wypompowywała ze mnie wyobraźnię! Też tak macie?


Jak to jest z tą Waszą wyobraźnią? Wciąż Wam sprzyja, czy też ma swoje humory? Co robicie, kiedy nie potraficie ruszyć z miejsca, a tekst czeka? Czas ucieka, kursor miga? Nie frustruje Was to?

niedziela, 17 kwietnia 2016

Wyzwanie czytelnicze 2016 - i ja dołączam!

W zeszłym roku złapałam zbyt wiele srok za ogon i z moich wielkich planów wiele nie zostało. Niemal wszystkie zostały odsunięte gdzieś na bok. Wyzwania, obietnice, marzenia - gdzieś zniknęły, przykryte grubą warstwą kurzowego lenistwa. 

Pamiętam, że wzięłam udział w wielu wyzwaniach, ale tylko nieliczne z nich udało mi się dokończyć. Nie schudłam planowanych 20 kg (ba... na dodatek nabrałam tylko wagi), nie odzwyczaiłam się od słodkiego i nie jem super zdrowo. Nie udało mi się również przeczytać tyle ile mam wzrostu (skończyłam na 30cm, a gdzież to do 169cm...) i co najważniejsze nie pisałam regularnie tutaj. 

W tym roku postanowiłam więc wrócić i zbierałam się na ten powrót całe 4 miesiące. Chciałabym zmierzyć się sama z sobą raz jeszcze i zacznę dość kameralnie. Od wyzwania czytelniczego na 2016 rok. Nie będzie to 169 cm, a jedynie 25 pozycji (obowiązkowych) do przeczytania. Myślę, że to wystarczająca ilość dla takiego leniwca jakim jestem (a jednocześnie pragnę tu zaznaczyć, że kocham czytać!  Muszę tu tylko nadmienić, że nastąpi mała modyfikacja związana z faktem, że nie pamiętam inicjałów mojego nauczyciela angielskiego i sama jestem takim nauczycielem aktualnie.... Pozycja 19 została udoskonalona dla kaprysu własnego.

  1. Pisana z punktu widzenia dziecka 
  2. Autor ma takie same inicjały jak ja
  3. Wydana w roku moich 10-tych urodzin
  4. Więcej niż 300 stron - Joe Abercrombie "Pół Świata"
  5. Ma więcej niż 5 części - Michael Grant "Hunger" (Gone series)
  6. Polski autor
  7. Wydana w 2016 roku
  8. Na jej podstawie powstał film
  9. Ma dwóch autorów
  10. Książka ulubionego autora, której do tej pory nie przeczytałam 
  11. Napisana przez kogoś przed 20-tką
  12. Z gatunku, za którym nie przepadam
  13. Książka, do której lubię wracać
  14. Polecona przez kogoś 
  15. Ma zaskakujące zakończenie
  16. Oparta na prawdziwej historii
  17. Zekranizowana w 2015 roku
  18. Wydana oryginalnie w innym języku niż polski i angielski
  19. Główny bohater ma takie same inicjały jak moja najlepsza przyjaciółka
  20. Bez wątku miłosnego
  21. Główny bohater ma rude włosy
  22. Bez szczęśliwego zakończenia - Kazuo Ishiguro "Nie opuszczaj mnie"
  23. Wybrana ze względu na okładkę - Lucia Taboada "Ogarnij się i zacznij żyć"
  24. Przeczytana w dzieciństwie
  25. Ma minimum 100 lat
NA DOKŁADKĘ (DLA CHĘTNYCH):

  1. Lektura szkolna
  2. Akcja dzieje się poza Europą i Ameryką Północną
  3. Więcej niż 800 stron
  4. Biografia
  5. Z wątkiem świątecznym
  6. Debiutancka książka mojego ulubionego autora
  7. Po angielsku (w oryginale) - Michael Grant, "Lies"
  8. Książka ulubionego autora mojego przyjaciela
  9. Zaczęłam, ale nie skończyłam
  10. Książka, którą znajdę w księgarni/bibliotece/antykwariacie
  11. Książka autora, o którym nigdy nie słyszałam
  12. Z liczbą w tytule 
DLA CHĘTNYCH, BĄDŹ NA WYMIANĘ INNEGO PUNKTU:

  1. Bawi do łez
  2. Książka, którą znajdziesz u babci
  3. Imię w tytule
  4. Horror
  5. Książka z czarnej serii 
  6. Książka o platonicznej miłości
  7. Z wątkiem uzależnień
  8. Nazwa miasta w tytule
  9. Mrozi krew w żyłach
  10. Tytuł ma tyle samo sylab co Twoje imię
  11. Ma więcej niż 7 bohaterów  

Lista z czasem (mam nadzieję) będzie uzupełniana o linki i tytuły książek z jakimi w tym roku się zmierzyłam. Chciałabym tu jeszcze życzyć wszystkim zagorzałym czytelnikom powodzenia. Czytajmy, bo warto. 

wtorek, 12 kwietnia 2016

Powracam z nową siłą!



Wow... ja to jednak umiem naobiecywać i wszystko połamać za jednym zamachem. Obiecałam powrót i zajął mi on cztery miesiące. Jestem tu głównie dzięki mej siostrze, która raz za razem marudzi mi o pewnej sprawie, którą miałam tu zamieścić. Jestem tu też dzięki tym, którzy wciąż pamiętają. Nie tak dawno znów zauważyłam mały ruch na blogu. Wow... jestem pod wrażeniem. Szczerze? Sama już dawno spisałabym go na straty.

Jednak postanowiłam wrócić. Nie chcę tak porzucać tu tego miejsca, kiedy wreszcie udało mi się zadomowić. Teraz rozpocznę gościnę na nowo. Będzie też parę zmian. Postaram się (i to kluczowe słowo niestety) pisać tu 3 razy w tygodniu - poniedziałki, środy, piątki / soboty. Nie chcę jednak obiecywać, a potem znów się z tego wycofywać. Dlatego obiecuję się postarać!

W poniedziałki będziemy tu obalali popularne mity, ponieważ ostatnio zauważyłam że jest ich zastraszająco dużo - alkohol, brak jedzenia po 18, matematyk = obcy, tabletki dietetyczne i tak dalej. Mity można mnożyć i mnożyć, a ja postaram się obalić te, które są mi bliskie, ale i te nieco dalekie. W zależności od humoru i dnia. Blogger też człowiek!

W środy natomiast postawimy na nieco nauczycielskiego przepychu, bo choć jestem w tym fachu od dwóch lat, to myślę, że pomysłami na zadania warto się podzielić ze światem. Ułatwmy sobie dzięki tym pracę i zaoszczędźmy troszeczkę czasu. Będą tu też żarty, kwiatki z lekcji oraz parę innych przysmaków. 

Piątki lub soboty pozostawiam dla siebie. Dla mojej własnej niesfornej wyobraźni, która lubi płatać mi figle. Będą tu moje wynurzenia, trochę własnych perypetii, spostrzeżeń oraz zmagań z samym sobą. Jednym słowem - wszystko to co kobiety lubią najbardziej - ględzenie o wszystkim i o niczym, po to by uspokoić własne myśli.

Zaczynam od przyszłego tygodnia, bo ten pozostawiam sobie na rozpisanie. Jutrzejszy temat luźno połączony jest z fuchą nauczyciela, jednak nie do końca go dotyka. Trzymajcie się cieplutko! Niech Wiosna będzie z Wami!

środa, 9 grudnia 2015

Bez internetu jak bez ręki


Godzina 21. Grają dwa telewizory oraz dwa laptopy. Trzy pokoje zajęte i każdy pogrążony we własnym świecie. Wystarczyła jedna chwila. Jeden moment, by wszystkich domowników postawić na nogi. 

Trzasnęło w całej klatce. Na korytarzu nie było prądu, a domofon nie chciał nikogo wpuszczać. Telewizja wysiadła, a internet zgasł. Tragedia.


W takich to momentach wychodzi nasze uzależnienie od tych elektronicznych ustrojstw i choćbyśmy się zapierali wszystkimi czterema kończynami, że tak nie jest... to skłamiemy Wam i samemu sobie. 

Przyznam się z palącymi od wstydu policzkami, że byłam wczoraj załamana. Nie dość, że nawet nie zaczęłam kombinować swej lekcji do pracy na dzisiaj, to jeszcze nie mogłam obejrzeć swojego ulubionego serialu. Tragedia! Mój wieczorny rytuał został zachwiany i przez dobre pół godziny snułam się po mieszkaniu zastanawiając się co zrobić i co to będzie, jeśli internet nie wróci do rana. Bo jak to tak? Nie może go zabraknąć!

Dopiero, gdy dotarło do mnie, że to już sprawa niestety stracona, znalazłam inny sposób na umilenie sobie wieczoru. Postawiłam na stary, dobry sposób - książkę. Miałam właśnie jedną, która wymagała skończenia. Zazwyczaj czytam jedynie w pociągu, ale czemuż to nie wykorzystać tej okazji. 

I wiecie co? Nie żałuję ani minuty spędzonej nad tą lekturą. Udało mi się ukończyć jedno tomiszcze i teraz zabieram się za kolejne. Mało tego, odpoczęłam. Nie było blogów, seriali, przeglądania materiałów na lekcje, a jedynie czas dla mnie samej. Czas wyciszenia i błogiego odpoczynku. Nic więcej. Relaks pełną parą.

Doszłam również do wniosku, że źle się dzieje. Jestem zbyt mocno uzależniona od internetu. Owszem, pewnie przeżyłabym bez niego nawet i parę dni. Nie byłoby to jakimś większym problemem (choć i nie najmniejszym, niestety)... to jednak ja postanowiłam od niego uzależnić niemalże każdą dziedzinę swojego życia.

Przecież mogłam zrobić tak wiele wczoraj:
- popisać pracę magisterską (ale nie... bo wszystkie materiały miałam w internecie... nawet sobie ich nie ściągnęłam... bo po co, skoro wystarczy parę odnośników i datę wejścia na stronę?).
- ułożyć lekcję angielskiego o przewidywaniu przyszłości (ale nie... bo przecież nie mogłam dostać się na swą ulubioną stronę, z której to zazwyczaj korzystam i bazuję podczas układania lekcji. To właśnie tam mam skarbnicę nowych kserówek...)
- napisać artykuł na bloga (ale jak, skoro nie mogłam nawet go otworzyć?).

Przykłady tylko same się namnażają, a ja rozkładam wówczas bezradnie ręce. Tak, przyznaję. Bez internetu jestem jak bez ręki. Chyba czas najwyższy coś z tym zrobić. Zmienić sposób myślenia i zacząć przestawiać się z powrotem na te dobre tory. W końcu, jakoś kiedyś internetu nie było i ludzie wykonywali równie dobrą robotę co my teraz...

Ja zaczynam od dziś. Postanowienie na Grudzień (nieco spóźnione, ale trudno) - jeden wieczór w tygodniu bez internetu. Tyle na początek, a idę o zakład że będę musiała nieźle się namęczyć w wykonaniu tego postanowienia... a mowa tu jedynie o wieczorze. Straszne...

Jesteście uzależnieni od Internetu? Walczycie z tym jakoś? 
Jakie są Wasze sposoby na wieczory bez niego? 
Podzielcie się kochani, bo będzie mi to potrzebne! 
Wszelka pomoc mile widziana!

Źródło: 1

środa, 23 września 2015

To świat, w którym musimy żyć


Będąc małą dziewczynką wyglądałam nocami przez wielkie okno zdobiące mój pokój. Okno wychodziło na ulicę, którą mogę obserwować już dzisiaj. Wówczas ta ulica wydawała mi się taka wielka, ogromna i mogłam łatwo się na niej pogubić... a to jeszcze nic! 

Kiedy unosiłam wzrok mogłam dostrzec nieśmiało migające gwiazdy oraz wielki księżyc. Zawsze mnie fascynowały i czułam swego rodzaju ukłucie niepokoju. Byłam przecież tylko małą pinezką, igłą w stogu siana, a świat otaczający mnie (choć ograniczał się głównie do jednego miasta) wydawał mi się być wielkim i przerażającym labiryntem.

Labiryntem pełnym potworów skrywających się tuż za rogiem, a pragnących zjeść małe dziewczynki i popić je ciepłą herbatą. Pełnym pułapek, które otwierały się akurat pod moimi nogami, a także wielu ślepych uliczek, które wyciskały łzy z moich oczu. Ten świat nie był najprzyjemniejszą rzeczą na świecie i szczerze mówiąc - raczej nie chciałam być jego częścią. 

Trzymałam się więc rodziców, chodząc z nimi zawsze za rękę. Jeśli już gdzieś wychodziłam, to nigdy nie zostawałam sama. A to przyjaciele na podwórku i nasze małe eskapady do pobliskiej rzeczki, ale jedynie tej najbliższej, która płynęła poprzez znane nam tereny, a to z rodzicami czy dziadkami gdzieś dalej, do sklepu czy restauracji. Nic wielkiego. Ot zapewnione poczucie bezpieczeństwa i jakoś się żyło.

A potem... potem dorosłam. 

Dorosłam i zaczęłam dostrzegać coś więcej niż tylko jedno, niewielkie miasteczko. Zaczęłam wychylać swój nos coraz dalej i dalej. Najpierw poznałam samotnie ulice Torunia, który to przestał być niebezpiecznym labiryntem, a zamienił się w bezpieczną przystań. To miasto, w którym nigdy się nie zgubię. Nie ważne, gdzie mnie los rzuci, zawsze znajdę drogę do domu i wiedząc to czuję się niesamowicie. Niczym bohater jakiegoś niskobudżetowego filmu fantasy. 

Potem była Polska wraz z jej wszystkimi skarbami. To wszystko za sprawą moich rodziców, którzy to postawili sobie za cel zobaczenie jak największej powierzchni naszego państwa. Cudze chwalicie, swego nie znacie - ot tak. Po prostu. Tyle mamy urokliwych miejsc w naszym małym państewku, że to się w głowie nie mieści. Tereny górskie, wybrzeże, ale i środek Polski. Wszędzie odnajdziemy jakąś perełkę. Wystarczy tylko dobrze patrzeć i podróżować (a przecież można to zrobić niewielkim kosztem). 

Aż wreszcie zaczęłam poznawać świat poza granicami naszego państwa - przepiękne Wilno, urokliwa Praga, przereklamowany Londyn, czy niezwykła Barcelona - to wszystko, a nawet i więcej już poznałam. Może nie tak jakbym tego chciała. Nie tak dokładnie, ale jednak. Odhaczone z mojej niewidzialnej listy marzeń. Zrobiłam to. Przeżyłam swój pierwszy lot samolotem i choć straszliwie się bałam... teraz wsiadam do niego jak do mojego ukochanego pociągu.

Teraz patrząc wieczorem przez okno... widzę tę samą ulicę, którą dziś znam na wylot. Ciągle ktoś się rozbudowuje, domy wyrastają na niej jak grzyby po deszczu, ale to wszystko nie ważne. Znamy się z nią jak łyse konie i nigdy nie przestaniemy kontynuować tej naszej przyjaźni. 

Kiedy jednak spoglądam w gwiazdy... wciąż czuję się maleńka, a jednocześnie wiem, że mój znajomy mieszkający zupełnie gdzie indziej, kiedy spojrzy w niebo zobaczy dokładnie to samo co ja (o ile znajduje się na tej samej półkuli ziemskiej). Te same gwiazdy i ten sam księżyc...

Ten świat jest ogromny, a jednocześnie taki niewielki. To on jest naszym domem i to o niego powinniśmy dbać. Zadbajmy o naszą Ziemię w taki sposób, by poczuć się na niej bezpiecznie. Oswójmy się z nią tak samo jak robiliśmy to z naszymi miastami, gdy byliśmy małymi dziećmi.

Źródło: 1

czwartek, 17 września 2015

Jak poradzić sobie ze spóźnialstwem?


Ustawiłeś budzik na odpowiednią godzinę, a ten nie zadzwonił? Wyleciałeś więc z domu z wywieszonym językiem, a autobus i tak Ci uciekł? Dotarłeś do pracy spóźniony i naraziłeś się na gniew swojego szefa, albo może jesteś jeszcze uczniem, który to przegapił niezapowiedzianą kartkówkę, na którą uczył się całą noc? Albo takim szarym studentem, który to przegapił najważniejszy wykład życia? Gdzieś w połowie dnia przypomniałeś sobie o niezapłaconym rachunku? A może spóźniłeś się z rejestracją na ważny egzamin?

Jeśli choć na jedno z tych pytań odpowiedziałeś sobie "TAK" to ten tekst jest zdecydowanie skierowany do Ciebie. Mogę Ci już zdradzić na ucho, że głównym jego odbiorcą będę ja sama. Tak, dzisiaj piszę coś co ma mi pomóc w przyszłości uniknąć tej bezsilnej frustracji jaką w tej chwili odczuwam.
Tak, tak, tak... mogłabym odpowiedzieć na niemal każde z tych pytań. Spóźnienia to coś czego nie znoszę i z całego serca najchętniej bym się ich oduczyła. Zazwyczaj się nie spóźniam, gdyż wyznaję zasadę iż lepiej jest przyjść zdecydowanie szybciej, niż za późno. Jeśli jednak już mi się to zdarzy to z wielkim hukiem. 

I tak weźmy na przykład dzisiejszą sytuację. Tyle wszystkim trułam, że w grudniu (a dokładniej 6 grudnia) pojadę do Warszawy i wreszcie przybliżę się o jeden malutki krok w stronę spełnienia swych marzeń, a mianowicie udam się na egzamin z Japońskiego na najniższy poziom - N5 (ot tak, żeby się sprawdzić). Już ułożyłam plan nauki i powtórek. 

Wszystko grało... dopóki dziś nie weszłam na oficjalną stronę i nie przeczytałam, że rekrutacja zakończyła się 11 września. Nie przyszło mi przecież do głowy, że rekrutacja na grudzień, może kończyć się tak wcześnie! Sic! Kolejny rok w plecy... ale jeszcze się nie poddałam. 

Napisałam do nich maila i czekam z niecierpliwością (niestety nie mają numeru telefonu...) na odpowiedź. Liczę na pozytywne rozpatrzenie mojej prośby. Trzymam kciuki za samą siebie i choć procencik nadziei nie jest wielki to łudzę się, że się uda.

Powiedziałam sobie dość! Tak być nie może, żebym przegapiała takie terminy. Czas wreszcie zastanowić się nad skutecznymi sposobami przeciwdziałającymi spóźnieniom! A oto i wynik mych rozważań...


5 SPOSOBÓW NA WYPLENIENIE SPÓŹNIEŃ Z NAS SAMYCH:


I. Ustaw zegarek pięć minut do przodu. 


Ten sposób choć łatwy i prosty do zrobienia jest jednocześnie genialny w swej prostocie. Zajmie nam odrobinie chwilkę, a jakże ułatwi nasze dalsze życie (o ile rzecz jasna nie przestawimy się razem z zegarkiem - bo istnieje takie ryzyko). Sposób ów przetestowała moja przyjaciółka. Mimo odrobiny dreszczyku emocji (wciąż myślała, że jest "TAK PÓŹNO") chwali sobie tę metodę. Jej zegarek chodzi bez zarzutu, a ona nie spóźnia się więcej na pociąg.

II. Skończ z notorycznym ustawianiem drzemek.


Od kiedy odkryłam magiczne drzemki, nie potrafię się bez nich obyć. Wstaję dopiero za trzecią, czy czwartą. Zwykle decydując się na dłuższy sen, a skracając czas na śniadanie. Po prostu tak mi jest wygodniej. Wiem jednak, że drzemki bywają zdradliwe. Nie raz słyszałam historię o spóźnieniu, bo "niechcący wyłączyłem drzemkę i cały budzik". Też mi się to zdarzyło. Od dzisiaj staram się wstawać po pierwszej drzemce. Dajcie mi chwilę na odwyk.

III. Zainwestuj w kalendarz.


A najlepiej i dwa. Pamiętaj tylko o regularnym jego zapisywaniu. Ten ścienny wykorzystaj na sprawy niecierpiące zwłoki. Rachunki, wizyty u lekarza, rodzinne święta, deadline w pracy i tym podobne. Umieść go w pomieszczeniu, w którym przebywasz najczęściej, żeby zawsze mieć go pod ręką. Ten drugi, który tak skrupulatnie wertujesz co wieczór (tak wiem, ja również o tym zapominam... i potem budzę się rano z przeświadczeniem, że coś miałam zrobić... patrzę na mój kalendarz i macham lekceważąco ręką) wykorzystaj na detale. No i koniecznie wyrób sobie nawyk sprawdzania go co rano, lub co wieczór (najlepiej dwa razy dziennie). Co zrobić, żeby nawyk wyrobić? Może zacznij od małych karteczek porozwieszanych na swoim laptopie, czy lodówce... takich małych przypominajek o kalendarzu.

IV. Regularnie sprawdzaj interesujące Cię strony "www".


Punkt dla mnie. W związku z tym nieszczęsnym egzaminem obiecałam sobie więcej do podobnej sytuacji nie dopuścić. Będę sprawdzała interesujące mnie strony regularnie. Oferty pracy, egzaminy czy inne terminy często zostają umieszczone w internecie. Łatwo przeoczyć tę informację i później tylko się denerwować. Dlaczego? Człowiek zwyczajnie nie pamięta o tym by sprawdzać (zwłaszcza na 3 miesiące przed egzaminem...). 

V. Wyobraźnia kluczem do sukcesu.


Często zapominamy o tym potężnym narzędziu. Wyobraźnia może przyczynić się do powodzenia naszych zabiegów. Wystarczy, że będziemy sobie wyobrażać co się stanie, jeśli się spóźnimy. Wyobraźcie sobie co poczuje osoba, która na nas czeka. Jak my się będziemy wstydzić, kiedy wszystkie głowy w wielkiej sali wykładowej zwrócą się ku nam? Albo co będzie, gdy wyłączą nam prąd. 

Macie już? 
Wyobraziliście sobie? 
Świetnie. 
To jak? 
Więcej się nie spóźniamy!

Na sam koniec rada od dobrego duszka:

Zmieniajmy się powoli. Nie zabierajcie się za wszystko na raz. Małymi kroczkami do przodu. Zbyt wiele rzeczy może wywołać niepotrzebną presję, a ta z całą pewnością przysporzy nam jedynie kłopotów. Zniechęcimy się za szybko i nic z naszej ciężkiej pracy nie będzie. Zaprzepaścimy to.

Jakie są Wasze sposoby na brak spóźnialstwa? Chętnie z nich skorzystam i wybiorę coś co będzie mi służyło na dłużej. Nie chcę więcej czuć tej frustracji.

Źródło - wszystkie zdjęcia pochodzą z wyszukiwarki google

wtorek, 8 września 2015

Uwierz w ducha


Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się zobaczyć ducha? Wierzysz, że szwendają się między nami, a może uważasz, że to wszystko to jedna wielka bujda? W końcu takie bajeczki są opowiadane dzieciakom, by je nieco postraszyć lub poszerzyć ich wyobraźnię. A jak jest z tobą? Już dawno z tego wyrosłeś? A może doświadczyłeś czegoś, czego nie potrafisz do końca wyjaśnić?

Wielu ludzi zarzeka się, że miało z duchami kontakt. Dla jednych był to wyjątkowy czas, kiedy to zmarła mama odwiedziła ich w domu, by dać im znać że wszystko w porządku, albo ktoś uchronił ich od wypadku, ciągnąc do tyłu. Inni czują ich chłód, klepnięcie w plecach, czyjąś obecność tuż obok siebie. A jeszcze inni uważają je za złe kreatury, te które nawiedzają ich domy i uprzykrzają ich życie.

Według niezawodnej Wikipedii:
Zgodnie z doktryną spirytyzmu duchy żyją w świecie niewidzialnym, znajdującym się poza czasoprzestrzenią świata materialnego; w innym wymiarze bytowania są wszędzie, przesyłają komunikaty za pośrednictwem mediów lub bezpośrednio.
Jak to w końcu jest z duchami? 
Dlaczego tak fascynują człowieka? 
Czemu powstaje o nich tyle opowieści? 

Ziarnko prawdy znajduje się w każdej historii. Nawet w tych niestworzonych. Często zrzucamy odpowiedzialność na naszą wyobraźnią. Może te kroki i odgłosy zadziały się tylko w naszych głowach? Być może niczego nie widzieliśmy? To tylko nasza wyobraźnia. Zaczynamy tracić zmysły. Nie warto opowiadać tych historii głośno, bo jeszcze wezmą nas za wariatów. Przecież tego byśmy nie znieśli!

Sądzę jednak, że coś w tych historiach musi być. Przecież nie każdy ma tak wybujałą wyobraźnię, by wymyślić sobie ducha. Nie każdy jest na tyle kreatywny, by to zrobić.

Mojej mamie śni się jej zmarła mama, kiedy coś złego ma się przytrafić któremuś z członków naszej rodziny. Ostrzega ją przed tym i przygotowuje na najgorsze. Zawsze była wspaniałą kobieta i po dziś dzień strzeże naszej rodziny. 

Ja sama jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, a na samą myśl że być może kiedyś tak się stanie, uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Jednocześnie czuję lekką niepewność. W końcu nie wszystkie duchy są dobre. Niektóre złośliwie nam dokuczają i znając me parszywe szczęście trafię właśnie na takiego złośliwego malca!