Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dieta. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dieta. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 6 kwietnia 2017

Katastrofalny marzec 2017

Styczeń oraz luty były miesiącami, które sprawiły że uwierzyłam iż wszystko jest możliwe. Miałam pracę, szczęśliwą rodzinę, schudłam te nieszczęsne dwa kilo, wysłałam tonę listów do moich listowych przyjaciół i nawet udawało mi się regularnie prowadzić bloga (oraz instagrama - co jeszcze dziwniejsze). Myślałam sobie "bułka z masłem", cudownie. Wreszcie odbijam się od dna i idę do przodu...
 
A potem nadszedł marzec, który przywitał mnie wielką tragedią. Najpierw przyszła nieoczekiwana śmierć ukochanej babci, która uświadomiła mi jak kruche jest życie. Pozwoliła na przeanalizowanie swoich poczynań związanych z ludźmi, na których mi zależy. Pokazała jak niewiele brakuje by ich stracić oraz dała do zrozumienia co tak naprawdę się dla mnie liczy. 

Mój dziadek został sam, w dużym domu z ogródkiem. Sam jeden, niczym palec. Było ciężko, ale wspieraliśmy go jak tylko mogliśmy (zresztą nadal to robimy, bo minął dopiero miesiąc, i nigdy nie przestaniemy).  Wyciągaliśmy go na basen, na kawę, staraliśmy się codziennie u niego być. Gdzieś tam w głowie miałam wyrzuty sumienia, że znów nic nie piszę tu do Was, ale nie byłam w stanie. Wracając do domu myślałam już tylko o swoim łóżku.

Potem zaczęłam bardziej dbać o siebie. Wróciłam do ćwiczeń i biegania, a to nadal nie są me ulubione czynności, ale wykonuje je z coraz mniejszym oporem. Ograniczyłam również spożycie słodkiego (co uważam za swój ogromny sukces) i choć działam tak dopiero około 3 tygodni to już widać pierwsze rezultaty. 3 kilo na wadze i luźne spodnie (choć kupiłam je 1,5 tygodnia temu, sic!). 
 
 
Zarzekałam się również, że już nie wrócę do Anglii po wydarzeniach z zeszłego roku. Nie wysłałam swojego zgłoszenia do pracy, ale praca znalazła mnie sama. Znów jadę. Znów zostanę wrzucona do młyna, który wypruje ze mnie wszystkie siły, a motywację pośle gdzieś na bok. O wakacjach to ja mogę sobie już jedynie pomarzyć, ale wcale nie jest mi z tym źle. Cieszę się, bo zostałam w jakiś sposób doceniona. Firma nie zgłosiłaby się do mnie, gdybym sobie nie radziła. Czekam więc na nowe wyzwania i cieszę się, że uda mi się spotkać moich starych znajomych.

Dziś jest już 6 kwietnia, dokładnie miesiąc i jeden dzień po śmierci babci. Moja mama właśnie leży w szpitalu i czeka na zabieg usunięcia kamieni nerkowych, a tata martwi się o swoją przyszłość - wiadomo, szkoły nie mają teraz lekko. Za dwa lata może już pracy nie być. 

A ja? Zaciskam mocno zęby i staram się patrzyć pozytywnie w przyszłość. Mam szczerą nadzieję, że 2017 rok wyczerpał zasoby nieszczęść, które mogłyby mnie spotkać. Patrzę z nadzieją w przyszłość i liczę na to, że jeśli jakieś się pojawią, uda mi się je przezwyciężyć. 

Wracam (znowu), mając nadzieję że tym razem jest to powrót doskonały w swej niedoskonałości. 

Trzymajcie się kochani, słoneczka Wam wszystkim życzę i uśmiechu na twarzy!

wtorek, 4 października 2016

Mój październik z uśmiechem!

Październik już jest z nami, a ja nie mogę przestać się uśmiechać. Mimo wyraźnej zmiany pogody i nadciągających deszczy (które zresztą już się pojawiły), ja mam coraz lepszy humor. Nawet sobie podśpiewuję mijając szarych ludzi na spacerze.




Bo październik to mój miesiąc. Tu są moje urodziny, tu kolorowe liście wirują na wietrze swobodnie opadając na ziemię i to tu mogę zacząć bezkarnie zachowywać się jak dziecko. Kopię szeleszczące liście ciesząc się ich odgłosem i choć ludzie patrzą na mnie zazdrośnie (pewnie też mają na to ochotę ale brak im odwagi) to ja dalej kontynuuje swoje kopanie.

Październik to również miesiąc z książką, filmem i bezkarną gorącą czekoladą. No bo co? Pójdzie w boczki? Odłoży się? Mnie już nic nie pomoże, a po co wszystkiego sobie odmawiać. Nigdy nie zyskam talii osy to choć czekoladę bezkarnie sobie pożłopię. A co! Kto mi zabroni, no kto?

Wreszcie październik to miesiąc zmian. Zmienia się świat i zmienia się moje życie. To w nim praca zaczyna nabierać tępa, a Japoński (mam nadzieję) również przybierze na sile. Do tego jakieś tłumaczenia no i blog (bo o nim też nie można zapominać). Pełne ręce roboty, a tak mało czasu. Znów zacznę ćwiczyć swą organizację czasu. Zobaczymy jak w tym miesiącu mi pójdzie.

Cieszę się więc na ten październik i nie obawiam się go nic a nic. Mam cichą nadzieję, że będzie on jednym z mych najlepszych miesięcy. O tak! Taki jest plan, a ja tylko czekam na to, aż go wykonam. A co! Bo przecież to ja nadaję kształt memu miesiącowi, co nie?

Jaki będzie twój październik? O smaku kasztana i czekolady? Czy też smutny i bezbarwny? A może po prostu nijaki?

czwartek, 8 września 2016

Pokemon GO!

Kto z nas nie pamięta Pokemonów? Był to przecież szał w dzieciństwie. Wszystkie tazosy, karteczki i inne gadżety. Każdy chciał złapać je wszystkie... i wreszcie, po niemal dwóch dekadach stało się to możliwe. Choć szał na Pokemon Go! powoli opada, ja dopiero się w niego wkręciłam. Tak, jestem głupią maniaczką tej aplikacji, a moja siostra mnie za to przeklina...

Czemu? Bo zazwyczaj jej telefon znika na 2 do 4 godzin dziennie, w porach spaceru dla psiaka. Wędruje sobie ze mną i łapie Pokemony. Niestety mój telefon padł, a ten który obecnie mam nie posiada nawet aparatu... a co dopiero internetu. Życie jest niesprawiedliwe!



Pokemon Go! to aplikacja, która zmusza Cię do wyjścia z domu, co niezwykle mi się podoba. Wreszcie można zaobserwować dzieciaki na ulicach miasta, co prawda z telefonem w dłoni, ale zawsze. Dla mnie to doskonała mobilizacja do chodzenia. Piesek korzysta razem ze mną. Długie spacery powoli stają się naszym rytuałem. Teraz jeszcze wyeliminować słodycze z diety i czekać na efekty... ale to dopiero po weekendzie.

Wyjazd do Krynicy Morskiej nie pozwoli mi na ograniczenie słodkiego. Znam trochę siebie i wiem, że nie dam rady oprzeć się pokusie.

Nie mniej jednak Pokemon Go! sprawia, że codziennie robię co najmniej 5 km pieszo, albo i więcej rowerem. Mój pies z radością przyjmuje to do wiadomości, bo zazwyczaj wędrujemy razem. Jest to więc korzyść obustronna. On się wybiega, ja pospaceruję i przy okazji złapię parę stworków. A jaka radość, kiedy patrzy się na te kilometry, które aplikacja nam zmierzyła. Od kiedy wpadłam w szał Pokemonów, zrobiłam już 50 km pieszo. Niby nic, a jednak radość jest.

Co sądzicie o tej aplikacji? Czy Was też dopadł pokemonowy szał? Może już opadł? Dajcie znać co sądzicie. 

Ja wiem, że ta aplikacja ma też wiele minusów, ale póki co skupiam się na tym co dobre!

Dzisiaj krótko i na temat. Trzymajcie się dziubaki!

Źródło: 1

wtorek, 31 maja 2016

Zimny prysznic - strach się bać

Zostałam zmuszona do przestawienia się na zimny prysznic, kiedy to w poniedziałek przestała lecieć ciepła woda. Została ona wyłączona w całej naszej dzielnicy na długi tydzień. Niespecjalnie mnie to ucieszyło, bo przecież prawie codziennie siadałam w wannie i relaksowałam się z dobrą książką. Poza tym co z moimi włosami, które potrzebują kuracji codziennej (strasznie się przetłuszczają niestety)? 


No, ale przecież zostaje zimna woda. Tyle się zewsząd nasłuchałam o zbawiennych skutkach porannych, zimnych pryszniców - zredukowanie stresu, poprawa kondycji włosów i skóry, pomoc w odchudzaniu (jako osoba, która ciągle dietuje - ten punkt cieszy mnie najbardziej), ukoi bolące mięśnie (ważna sprawa po treningach!), zmniejszy możliwość popadnięcia w depresję, a także orzeźwi. Nic tylko wskakiwać pod zimną wodę!

Postanowiłam więc skorzystać z okazji i wypróbować ten sposób. Kiedy piszę te słowa jestem po dwóch myciach głowy zimną wodą i jednym lodowatym prysznicem. Ba! Ja dopiero co wyszłam spod niego i za 6 minut powinnam wychodzić na pociąg. Mam jednak całe 6 minut by opisać swoje wrażenia!

Nie będę Was tu oszukiwać. Było ciężko. Zimna woda na rozgrzaną po nocy skórę to przekleństwo. Serio. Nikomu tego nie polecam. Zaczęłam jednak od nóg, pozwalając się im przyzwyczaić i powoli pięłam się w górę (wiem, że są różne techniki brania takiego prysznica - mój tata np. puszcza wodę i od razu zalewa się zimną wodą od głowy do nóg, brrr). Stopniowo zaczęłam się do tego przyzwyczajać, więc kiedy wreszcie polałam wodą głowę, nie czułam już nieprzyjemnego chłodu. 

Co nastąpiło potem? Przypływ energii! To skutkuje, serio! Aż chce się żyć. Nie ma mowy o powrocie pod cieplutką kołderkę, co zdarzało mi się robić po ciepłej kąpieli. Taki prysznic skutecznie mnie rozbudził. Wyszłam na spacer z pieskiem, a kiedy wróciłam usiadłam przed kompem, by podzielić się z Wami swymi wrażeniami (maniaczka, wiem). Na dodatek zauważyłam sprężystą w dotyku skórę, cudowną - kiedy tylko wyszłam spod niego. Nie taką rozlazłą jak po gorącej kąpieli, co jest ewidentnym minusem tego rodzaju relaksu.

Nie mogę jeszcze stwierdzić czy pozostałe plusy mi się sprawdziły. Po jednym prysznicu nie będę tu wydawała osądu, ale na pewno powrócę do tego tematu za jakiś czas - regularnego używania zbawiennej wody. Spodobało mi się. Nie ma tu co ukrywać, nawet bardzo. 

 Jedyny minus mycia głowy pod zimną wodą? Włosy nie chcą się zbyt dobrze umyć, a szkoda... bo na dzień dzisiejszy chętnie zamieniłabym gorącą kąpiel na zimny prysznic...i chyba tak zrobię. Przynajmniej na jakiś czas!

Próbowaliście kiedyś zimnego prysznica? Co sądzicie o takich kąpielach? 

Chciałabym jeszcze rozwiać wszelkie wątpliwości - zaczęłam pisać tego posta dzisiaj rano, kończę dopiero teraz :P

Trzymajcie się kochani moi!
Miłego ostatniego dnia Maja!


Źródło: 1

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Obalamy mity - nie wolno jeść po 18!


Ilu z Was słyszało o tej magicznej godzinie? Osiemnasta przez wiele lat była przeze mnie traktowana jak godzina zero. To właśnie ona wyznaczała ostatni posiłek jaki starałam się jeść i niemalże zawsze doprowadzała mnie do łez, bo przecież i potem podjadałam. Ja, nocny marek, który uwielbia kłaść się spać o północy czy nawet później... po 18 nie miałam nic jeść? Przecież to jeszcze długie 6 godzin przede mną. To się nie godzi. 

Mimo tego, starałam się. Naprawdę to robiłam, a kiedy mi nie wyszło wyrzucałam sobie, że mogłam postarać się bardziej. Że wcale nie zależy mi na zrzuceniu wagi... no ale co zrobić, kiedy w brzuchu burczy, a człowiek zasnąć nie może? Przecież nie będę się katowała!

Więc jak to jest z tą godziną zero? Powinniśmy się do niej stosować, czy nie? 


Zdania są podzielone. Wielu twierdzi, że po 18 nie powinno się już niczego spożywać, bo z pełnymi brzuchami nie zdrowo jest kłaść się spać. Zgoda. To nie jest najlepsze dla naszego zdrowia, ale tylko wtedy, gdy idziemy spać koło 21 czy 22. 

Według dietetyków nasz ostatni posiłek powinniśmy zjeść na trzy lub cztery godziny przed położeniem się do łóżka. Tak więc, kiedy idziemy spać koło północy, naszą godziną zero powinna być 20. Należy jednak pamiętać o tym, by nie przesadzać z kolacją. Powinna ona stanowić tylko 20% naszego dziennego zapotrzebowania energetycznego, a z tym też różnie bywa. 

Przecież często pracujemy do późna i nie mamy czasu na porządny posiłek. Wtedy to celebrujemy kolację bardziej niż śniadanie czy obiad. To ona jest naszym gorącym posiłkiem i choć zdajemy sobie sprawę z tego, że to wcale nie jest takie zrobić, wciąż i wciąż popełniamy ten sam błąd. Ale co zrobić? Jesteśmy tylko ludźmi. Mamy prawo do słabości. Warto z nimi walczyć, to prawda... ale nie wolno się załamywać, gdy już się pojawią. Bo po co? Przecież to tylko nieco kalorii więcej!

Powiedziała co wiedziała, a sama wpada w panikę gdy zrobi coś nie tak. To niestety prawda. Mogę tutaj wykładać i opowiadać o tym co uważam za słuszne, a bardzo trudno mi dostosować się do własnych rad. Choć ostatnio jest coraz łatwiej. Przyznam szczerze, że gdy już zaczęłam to robić, wszystko stało się nieco łatwiejsze. W końcu mogę spojrzeć na siebie łagodniejszym wzrokiem i nie popadam w ciągłe depresje (o których nikt nie miał zresztą pojęcia). 

Oficjalnie obalmy więc mit godziny zero. Nie przejmujmy się tak tą 18. Pilnujmy tylko tych trzech godzin od naszej pory snu, a wszystko będzie dobrze. Co jeśli nie da rady? Nic, kochani. Bo wszystko leży w naszych głowach. To od nas zależy jak będziemy się zachowywać i w co będziemy wierzyć.

Każdy z nas jest inny. Każdy ma inne potrzeby, zainteresowania, jak i organizm. Obserwujmy samych siebie i znajdźmy ten złoty środek. To co działa na nas, niekoniecznie podziała na drugiego człowieka.

Trzymacie się godziny 18? Jak długo wierzyliście w ten mit? 

Trzymajcie się cieplutko, Dziubaki! Niech Wiosna będzie z Wami!

Źródło: 1