Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zmiana. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zmiana. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 6 listopada 2016

Organizacja, a raczej jej brak

Praca, dom, praca, dom, praca dom...  i od czasu do czasu spotkania spontaniczne z przyjaciółmi. Tak w telegraficznym skrócie przedstawia się mój tydzień. Ciągle w rozjazdach, kończąc pracę koło 21 (ale za to pospać sobie dłużej można... tak, jasne...), tu przygotować, tam wydrukować, tu pociąć i jeszcze z psiakiem wyjść przy okazji, siostry wysłuchać, posprzątać, pozmywać, albo obiad ugotować. A gdzie w tym wszystkim Japoński i blog? Umierają... choć wciąż udaję, że coś w tym kierunku robię.


organizacja

BRAK ORGANIZACJI


Uff! Dużo tego, oj dużo i przyznaję bez bicia wcale mi nie idzie. Ledwie zipię, a za mną dopiero pierwsze dwa tygodnie takiego zapierdziela. Na naukę nowego języka to ja już czasu znaleźć nie mogę, a egzamin już za trzy tygodnie. Czas spiąć poślady, a tu nie idzie. Nie pomagają mi też korki na drogach, ale co zrobić... świata całego nie zmienię. Mogę jedynie powalczyć o samą siebie. 

Organizacja czasu (którą zawsze miałam w miarę pod kontrolą) właśnie u mnie legła w gruzach. Roztrzaskała się o podłogę i teraz śmieje mi się w twarz. Nie mam nawet czasu by pójść i pobiegać (choć tu dochodzi mój leń, który cały czas się z tego cieszy). Czasem coś poskaczę i poudaję że się rozgrzewam przy zagrzewających do walki słowach siostry, która w rulonie na kanapie wcina jakieś pyszności. Do tego zaświadczę tacie, że nie ma mi nic słodkiego kupować, bo jak będzie to moja słaba wola tego nie przetrzyma, a potem dreptam do sklep, bo jestem zbyt zmęczona i zniechęcona całym swym dniem, i kupuję czekoladę lub inny przysmak. Takie życie... i już teraz wiem, że nie długo tak pociągnę.

CZAS NA ZMIANY


Zmiany muszą nadejść. To nie ulega wątpliwością. Zaczęłam je nawet dziś wprowadzać, uwalniając sobie poranek poniedziałkowy od tworzenia kolejnych lekcji. Te są dumnie przygotowane aż po środę (choć nie wszystkie - dwie wciąż czekają). Będzie więc czas na Japoński w poniedziałek, a może i nawet we wtorek (choć to wątpliwe...). Do tego pragnę dołożyć trochę ruchu i ćwiczeń nad silną wolą. Stopniowo wrócę do odstawienia słodkiego i zastąpienia go owocami. Na środę będę sobie przygotowywała lunch bo niestety ale nie mam czasu zjeść obiadu porządnie w domu. Ustalę również dni publikacji bloga - i tu myślę, że postawię na poniedziałek, czwartek i sobotę (choć jak uda mi się wypracować choć dwa dni w tygodniu to będę szczęśliwa). 

No bo przecież w innym wypadku to ja się po prostu zajadę. Zniechęci mnie to jakże dorosłe i odpowiedzialne życie. 


Może macie jakieś sposoby na organizację czasu? Co robicie? Zdradźcie parę sekretów! No nie bądźcie tacy!

czwartek, 11 sierpnia 2016

Nie przepraszaj za to, że żyjesz

Przepraszam...
Przepraszam, nie chciałam...
Przepraszam, że cię uraziłam...
Przepraszam... dlaczego krzyczysz?


Ile razy zdarzyło Wam się już przeprosić za coś czego nie zrobiliście? Ile razy słowo "przepraszam" machinalnie cisnęło się Wam na usta i zanim zdołaliście to powstrzymać, wymsknęło się Wam? Ile razy za pomocą "przepraszam" staraliście się usprawiedliwić swe niedoskonałości? I wreszcie ile razy w Waszej głowie przewinęło się zdanie "przepraszam, że żyję"?

Jestem osobą, która walczy ze samą sobą. Robię małe kroczki ku lepszej przyszłości. Uczę się żyć na nowo. Uczę się zrywać z przez lata wpajanym myśleniem. Zawsze czułam się gorsza od innych, było mnie za dużo, byłam nudna, brzydka i nie miałam pochwalić się zupełnie niczym. Na dodatek Matka Natura obdarzyła mnie dużym biustem, który szybko stał się obiektem kpin u innych dzieci. Nauczyłam się jak być niewidzialna. Nauczyłam się ukrywać swoje emocje i uczucia. Nauczyłam się, że "przepraszam" może stać się moją ucieczką i ostoją w trudnych mi momentach.

Używałam go często i nie rzadko by wkupić się w czyjeś łaski. Tak, byłam słaba (i może nadal jestem), byłam ofiarą. Nauczyłam się żyć z tym przekonaniem. Nic nie mogło mi wyjść bez pomocy innych. Małe osiągnięcia były niczym w obliczu osiągnięć innych. Ciągle się do nich porównywałam wpadając w błędne koło. A dzieci, jak to dzieci... bywają okrutne. I te takie były.

Jak więc przestać przepraszać? Jak nauczyć się żyć po swojemu? Jak stać się panem własnego życia? Co zrobić by brać z niego garściami? 

Sposobów jest wiele i każdy musi odnaleźć swój własny. Ja jednak przychodzę do Was z listą tych maleńkich pomocników, które pomagają mi:


OCZYŚĆ UMYSŁ PRZED SNEM


MonotematycznaOna zaznaczyła w swym tekście, iż zamknięcie wszystkich bieżących spraw dnia poprzedniego, pozwoli Ci na rozpoczęcie nowego z większą energią i zadowoleniem. Wygadaj się zaufanej osobie i posłuchaj co ona ma do powiedzenia na temat Twego problemu. A nuż zauważysz, że rozdmuchałeś go do rozmiaru XXXL, kiedy tak naprawdę jest on mizernym XXS. Spróbuj, działa (praktykuję to jedynie dwa dni, a widzę niewielką różnicę).

PROWADŹ DZIENNIK


Może to być zwykły zeszyt, który podzielisz sobie na Twoje duże i małe sukcesy. W tych znaczących zapisz to co już osiągnąłeś, by w trakcie słabszego dnia zerknąć do niego i odnaleźć nową motywację. To podnosi na duchu i niewiele kosztuje. Ot zwykły zeszyt, zeszyt szczęścia. Spróbuj zapisywać w nim codziennie swoje małe sukcesy. Zauważysz, że z dnia na dzień będzie ich coraz więcej...i może nawet stwierdzisz, że nie jesteś taki nudny?


 RÓB TO CO CHCESZ


To chyba najtrudniejszy punkt na tej liście. Punkt, który ja wciąż gdzieś przesuwam, jakby w obawie że kiedyś w końcu będę musiała się za niego zabrać. Nie chcę tego i pragnę tego... dziwny ze mnie człowiek jest. Mimo to wiem, że jest to bardzo ważne na drodze ku lepszej przyszłości. 

Nie przejmuj się opinią innych. Działaj. Zrób to co Ty i tylko Ty uważasz za słuszne. Chcesz wyjechać za granicę do pracy? Wyjedź! Nawet jeśli Twoi rodzice mieliby zapierać się rękoma i nogami byle tylko zostawić cię w domu. Będą tęsknić i Ty też... ale przecież to Twoje marzenie. Po co z niego rezygnujesz?



Ja wciąż walczę. Walczę, by przestać być ofiarą. Staram się jak tylko mogę, by zerwać z tym kanonem. Jestem dumna ze swych dokonań. Zrobiłam to swoimi własnymi rękoma. Byłam na tyle odważna, by wyjechać do Anglii mimo iż nikogo tam nie znałam. Właśnie kończy się mój 4 rok, kiedy wakacje spędzam pracując w Anglii i jestem z tego dumna. To jest coś mojego. Moje osiągnięcie. Odnajduję się tu i pragnę więcej. 

W tym roku skończyłam też studia, z czego niezwykle się cieszę. To kolejny sukces, który dopiszę sobie do swojego notesu. Na dodatek wreszcie zdecydowałam zapisać się na egzamin z Japońskiego. Termin zapisów rozpoczyna się już 19 sierpnia i zamierzam to zrobić właśnie 19 sierpnia. By nie było odwrotu.

Czy Wy też macie z tym problem? Może już dawno to w sobie zwalczyliście, co? Jakie są Wasze sposoby?

środa, 16 grudnia 2015

Studia - jak poradzić sobie z końcem semestru?


Studia. Praca. Dom. Przyjaciele.


Pogodzić to wszystko razem jest trudno. Jeśli dołożyć do tego wszystkiego jeszcze zdrowy tryb życia i parę przyjemności... nieliczni wychodzą zwycięsko z tego boju. Na dodatek profesorowie nie ułatwiają tego zadania, kiedy pod koniec semestru wszyscy nagle budzą się z długiego, jesiennego snu i... 

...wreszcie pokazują biednym studentom jak bardzo potrafią być kreatywni. Prezentacje, eseje, testy, tłumaczenia. Ustne i pisemne, indywidualne i parami. To wszystko potrafi zniechęcić biednego studenta i nic dziwnego, że taki delikwent ma dość już na początku grudnia i tylko odlicza czas do świąt. Byle odpocząć...

Ale czy na pewno?

Ile razy obiecaliście sobie, że w święta nadrobicie jakieś zaległości? Napiszecie spokojnie ze dwa eseje, żeby choć trochę odciążyć swoją styczniową przygodę z sesją w roli głównej. Kto nie próbował?

Ja tu wyjątkiem nie jestem. Mało tego znów sobie to obiecuję. Zamierzam dotrzymać danego sobie słowa tym razem, ale czy się uda? Szczerze powątpiewam. Święta mijają zbyt szybko, a na dobrej zabawie czas mija błyskawicznie. To tak jakbym zasypiała 24 grudnia i kiedy się budzę jest już 03 stycznia, a ja zostaję z niczym. 

No może poza wspaniałymi wspomnieniami i błogim lenistwem. Relaks pozostaje to prawda, ale co z tego? Przecież potem staram się roztroić i żałuję, że nie mam swoich klonów. Sesja potrafi się uprzykrzyć nawet tym którzy uczyli się z zajęć na zajęcia (a stańmy z prawdą twarzą w twarz - jest to gatunek wymierający, który powinien być chroniony). Co więc ma zrobić typowy szaraczek?

Jak poradzić sobie z końcem semestru? 

Na ten temat powiedziano już wiele i na pewno nie zaskoczę Was, kiedy powiem po raz kolejny o wyznaczaniu sobie terminów końcowych. Warto ustalić sobie takie terminy. Trzeba potem tylko mocno się pilnować, by ich dotrzymać. Jak to zrobić? Czasem i silna wola nie pomoże. Można natomiast spróbować się nagradzać za wykonane zadanie. Zrobić sobie dobry obiad, zrelaksować w wannie, pójść na długi spacer, czy kupić sobie coś nowego. Każdy sposób motywacji będzie dobry. To Wy musicie sobie odpowiedzieć na pytanie, co będzie najlepszą nagrodą. Z takimi terminami, nauka rozłoży nam się w czasie, a to wpłynie pozytywnie na zmniejszenie ilości frustracji.

Zorganizuj sobie dobre notatki. Kiedy tylko dostaniesz w łapki termin egzaminu czy zaliczenia, sprawdź co należy zrobić. Przejrzyj swoje notatki, skonfrontuj je z zapiskami kolegów. Uzupełnij to czego nie masz. Potem, w ferworze walki, możesz o czymś zapomnieć. Przeoczymy istotną informację, która może nawet nas uratować, czy znowu pogrążyć.

Ustal priorytety. Masz masę zaliczeń i już wiesz, że nie dasz sobie rady? Wybierz te egzaminy, które są dla ciebie najważniejsze i to do nich przygotuj się najlepiej. Te pomniejsze potraktuj lekką ręką, bo jak powszechnie wiadomo - są drugie terminy. Nie warto łapać 10 srok za ogon, bo wcale nam to nie pomoże. Nie panikuj, po prostu zmierz swoje siły na zamiary.


Jakie są Wasze sposoby na przetrwanie sesji? Macie sprawdzone motywatory? Co robicie, kiedy wszystko Wam się nawarstwi?

Źródło: 1

piątek, 9 października 2015

Studia - jak poradzić sobie ze zmianą promotora?


Ostatni rok magisterki miał mi upłynąć dość pracowicie, ale spokojnie - pisanie magisterki, praca oraz podyplomówka. To wszystko plus odrobina ruchu i powoli zrzucane kilogramy jawiło się mi w jasnych barwach. Do czasu. Ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nasz promotor został wyrzucony, a na jego miejsce dostała nam się prawdziwa siekiera...

Co za tym idzie? Strach, popłoch, złość i frustracja, a w moim wypadku również obojętność. Tak, na początku postawiłam właśnie na nią. Zasada "co ma być to będzie" coraz bardziej mi się podoba, a kierowanie się nią przynosi mi wiele pożytku. Czemu więc teraz miałam zachować się inaczej?

Jednak siekiera dała o sobie znać już dwa dni temu, kiedy to oznajmiła że każdy jej seminarzysta musi uczęszczać na zajęcia z pisania, które to ona prowadzi (podejrzewam, że zrobiła to gdyż ma niewielu chętnych na nich - są po prostu w niewyjściowym dniu o niewyjściowej porze). Potem nie chciała przyjąć do wiadomości, że większość z nas godzi pracę ze studiami, bo przecież jeśli tak robimy to powinniśmy przenieść się na studia zaoczne (no dobrze, ale czy się opłaca? Dla dwóch dni zajęć? Nie sądzę). 

Na szczęście mnie przy tej rozmowie nie było. Nie byłam fizycznie w stanie tego zrobić. Przyznam się jednak przed Wami, że z mocno bijącym sercem napisałam do pani doktor siekiery maila zaraz po przeczytaniu tej informacji, a następnego dnia wstąpiłam do niej z paroma pytaniami.

Zaskoczyła mnie pozytywnie! 
Staram się skupić na pozytywach sytuacji.


Jak więc poradzić sobie ze zmianą promotora?

Przede wszystkim podejdź do sytuacji ze spokojem. Być może lubiłeś swojego poprzedniego wybrańca, albo należałeś do tej grupy, która (tak jak to się odbyło w moim wypadku) postawiła na człowieka z którym wszystko miało pójść gładko. A tu nagle taka zmiana - z milusińskiego na siekierę. Nie dziwota, że większość studentów oblewa się zimnym potem i trzęsie portkami! W międzyczasie jednak zapominamy o najważniejszym - nowy promotor to też człowiek. Często pragnie jedynie Ci pomóc, więc potraktuj go z należytym szacunkiem. Nie wieszaj na nim psów póki z nim osobiście się nie spotkasz. Być może wrażenie jakie wywarł na Twoim przyjacielu będzie całkiem odmienne niż Twoje własne (u mnie właśnie tak było). 

Spróbuj dostosować się do wymagań nowego promotora. Jasne, pewnie ma je od czapy i ledwie chce Ci się to w głowie chce pomieścić (autentycznie cieszę się, że nie napisałam pierwszego rozdziału we wrześniu - jak to wcześniej planowałam). Postaraj się zmienić do tego nastawienie. Uznaj, że ów człowiek chce Ci pomóc. Być może będzie nawet lepszy od Twojego starego promotora? Może to właśnie jemu zależy i pragnie służyć Ci radą, a kiedy jeszcze nic o Tobie i Twojej pracy nie wie to jego zdanie nieco mija się z Twoim własnym.

Negocjuj - tak troszeczkę, odrobinę. Nie pasuje Ci godzina spotkania? Poproś o jej zmianę, a promotor pewnie pójdzie Ci na rękę. Być może będziesz jedynie musiał pojawiać się od czasu do czasu, a resztę pozwoli Ci przekazywać przez Twoich nieco bardziej dostępnych przyjaciół? Kto wie? Przecież nic nie stracisz delikatnie negocjując. Pamiętaj tylko, by nie robić tego zbyt nachalnie, bo jeszcze Ci się taki jeden wkurzy i nici z Twych dobrych chęci. Na dodatek może Ci potem uprzykrzyć życie, a tego przecież byś nie chciał!


Każda sytuacja może wyjść nam na dobre. Wszystko jednak zależy od naszego nastawienia. Postaraj się nie zapominać, że nowy promotor to też człowiek i podejdź do sprawy na luzie, a wszystko będzie dobrze. Myślę, że mnie się udało. Wynegocjowałam całkiem niezłe warunki i póki co znów jestem o krok do przodu. Zobaczymy jak będzie się dalej układała ta moja współpraca z promotorką siekierą, ale mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle.


Przeżyliście kiedyś taką sytuację? Jak z tego wybrnęliście? Macie jakieś znane sposoby na poskromienie frustracji? Przydałoby mi się kilka rad, bo z tym wciąż mam odrobinę kłopotów. 

Źródło: mój aparat, fot. Ola; 2

poniedziałek, 21 września 2015

PKP - zmiany na lepsze?


Gdyby ktoś zapytał Cię o PKP, to co byś odpowiedział? Co byłoby pierwszą myślą, która pojawiłaby się u Ciebie? Czy Twoje odczucie byłoby pozytywne? A może masz jakieś nieprzyjemne doznania związane z korzystaniem z ich usług? 


Długo nosiłam się z zamiarem napisania tego tekstu. W końcu zdania są wielce podzielone, a jedynym co kojarzy się większości społeczeństwa są ogromne spóźnienia pociągów, brak ogrzewania i skandaliczne zachowanie PKP podczas ogromnych mrozów. Jakby nie spojrzeć to wszystko prawda. Przykra, szara rzeczywistość. 

Naszym pociągom wiele można zarzucić. Często są przestarzałe, rozklekotane do tego stopnia, że siedząc w środka zastanawiasz się czy dojedziesz do stacji przeznaczenia. Mało tego, uwielbiają psuć się w szczerym polu czym niezwykle "uprzyjemniają" nam podróż. Ot uroki Polskich Kolei. Nie dość, że spóźni się taki delikwent godzinę, to jeszcze uprzejmie rozpadnie się na kawałki po drodze. Żyć nie umierać.

Trzeba mieć naprawdę niezwykłą cierpliwość by wybrać się z nimi w długą podróż... gdzie pierwsze schody zaczną się już w kasie, kiedy pani kasjerka uprzejmie poinformuje nas, iż nasz pociąg niestety dzisiaj nie kursuje lub jeszcze lepiej - w przypadku zagranicznych turystów - nie będzie znała języka angielskiego i nawet próby zrozumienia siebie nawzajem poprzez język "migowy" nie pomogą. Później będzie już tylko lepiej...

Mimo to Polska Kolej stara się ostatnio jak tylko może by nieco "ucywilizować" swoje usługi. Działające wi-fi można spotkać w tych nowszych modelach osobówek. Ceny są stosunkowo niskie, toteż zachęcają podróżnych do korzystania z ich usług, a tory kolejowe zostały lub w najbliższej przyszłości zostaną wymienione na te nowe, lepsze, które to pozwolą skrócić naszą podróż nawet o piętnaście minut.

Obserwuję te zmiany już od czterech dobrych lat. Od kiedy zaczęłam regularnie dojeżdżać z Torunia do Bydgoszczy i z powrotem. Na tym krótkim odcinku nastąpiły ogromne zmiany. Tory kolejowe zostały wymienione, a część pociągów zamienionych na te nowsze. Wciąż jednak zdarza się mi wskoczyć w ten stary, dobry gruchot i mam szczęście, jeśli siedzenia nie okazują się plastikami! Serio, spróbuj usiąść na takim, kiedy to PKP postanowi wygrzać Ci dupsko już w listopadzie. Gwarantuję, że dostaniesz kręci-dupska już po kwadransie. Świetna zabawa... tyle że nie po męczącym dniu. 

Na dodatek już od jakiegoś czasu konduktorzy mają pozwolenie na wydanie biletu powrotnego, nawet jeśli nie będziesz wracać dokładnie tym pojazdem, w którym teraz się znajdujesz. To bardzo ułatwia sprawę, zwłaszcza kiedy wsiadasz na stacji przy zamkniętej kasie, a potem zwyczajnie nie chce Ci się zawracać głowy brakiem biletu na drogę powrotną, kiedy z wywieszonym jęzorem będziesz biegł na peron po zakończeniu zajęć na uczelni.


Moja niedzielna podróż z Bydgoszczy zaskoczyła mnie niezwykle. Gdzieś w okolicach Bydgoszczy Łęgnowo do pociągu wskoczyła młoda dziewczyna. Długie, blond włosy związane miała w wysokiego kucyka. Uśmiech rozpromieniał jej twarz, a granatowa spódnica w połączeniu z trampkami dodawały jej dziewczęcego uroku. Ta drobinka chwyciła 9-ciopak wody niegazowanej z etykietką promującą kolej i rozpoczęła rundkę po pociągu. Wodę otrzymał każdy pasażer, a ona sama wracała 4 razy na czoło pojazdy by dobrać napój. 

Nigdy jeszcze nie otrzymałam gratisika za wybranie Polskiej Kolei, a nie powiem - miły gest z ich strony. Od razu człowiekowi zrobiło się przyjemniej, aczkolwiek po głowie kołatały się powątpiewające myśli. Przecież po wypiciu wody ta sama drobinka mogła nagle zażądać opłaty za nią, prawda? Nic takiego nie nastąpiło (na szczęście!).

PKP zmienia się na lepsze. Gdyby tylko ceny biletów nie wzrastały w zastraszającym tempie a ich ważność nadal pozostała 6 godzin od godziny na bileciku, wszystko wskazywałoby na przełom.. a tak? No cóż... nie mogło być zbyt dobrze. W końcu nie żyjemy w bajce, a życie byłoby nudne gdyby wszystko miało pozostać idealne.

Kochani moi, jakie są Wasze przeboje z kolejami? Często nimi podróżujecie? Jak oceniacie komfort podróży? Poprawił się, czy może pogorszył?

Źródło: 1