Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą marzenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą marzenia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Praca marzeń z przymrużeniem oka: nauczyciel

Któż choć raz nie pomyślał jak to fajnie byłoby zostać nauczycielem? Tyle wolnego – wakacje, ferie i na dodatek inne święta! Praca jedynie po kilka godzin dziennie i od czasu do czasu zebranie z rodzicami. Wystawianie jedynek z uśmiechem na twarzy i wieczny pogromca młodych gniewnych… No i zarabia takie kokosy (według gazet czy wiadomości)! Takiemu to dobrze! Idealna kariera dla każdego, co nie? Wystarczy odrobina chęci i szczęścia.. a potem już z górki.

Kto ma tyle odwagi by się przyznać, że taka myśl kołatała się Wam po głowie? Ja mam… choć byłam skutecznie od tego pomysłu odwodzona przez moich rodziców – nauczycieli. No i gdzie skończyłam? W Szkole Podstawowej na pełnym etacie jako nauczyciel języka angielskiego – tylko, że w zastępstwie za inną nauczycielkę (nie ma tak lekko w tym świecie). O ironio losu!


Po dwóch miesiącach pracy (w szkole publicznej - bo jako nauczyciel pracuję już 5 rok, sic!) mogę śmiało powiedzieć, że całego życia w tej pracy spędzić bym nie chciała… ale zacznijmy od obalenia paru mitów:

MIT PIERWSZY – NAUCZYCIEL JEST NAJWAŻNIEJSZY


Pamiętam, że będąc w szkole czuliśmy respekt przed nauczycielami. Jeśli otrzymało się uwagę to był wstyd, a nie daj boże dostać jedynkę za aktywność… przecież do domu bało się wówczas wrócić. Dzisiaj uwagą można sobie tyłek podetrzeć, bo dzieciaki zbierają je niczym kapsle, a jedynki? Zbyt wielkiego wrażenia na nie też nie robią. Kredą nie rzucisz, kluczami tym bardziej – bo to wykroczenie przeciw małym dzieciakom, a kiedy już wpadniesz na pomysł niezapowiedzianej kartkówki… to się dowiadujesz, że to zabroniona praktyka, którą używano w średniowieczu. Serio. Nie kłamię. Dzieciaki są teraz tak chronione, że nic dziwnego iż na głowę wchodzą jak tylko coś im się nie podoba. A! I zapomniałabym o najważniejszym – w piątki nie wolno zadawać zadania domowego. Śmiech na sali – doprawdy!

MIT DRUGI -  MNIEJ GODZIN PRACY!


Owszem nauczyciel w samej placówce spędza mniej czasu niż przeciętny biznesmen czy inny pracownik, ale poza tym spędza długie godziny w domu na sprawdzaniu testów i przygotowywaniu lekcji. Choć podręcznik jest to trzeba się mocno nagimnastykować, by coś do głowy dzieciakom weszło. Ach! No i z papierem ksero też jest problem. Najlepiej to mieć swą własną jego fabrykę, bo przecież już nie wolno zbierać od dzieci po złotówce na papier ksero. No i dochodzą do tego jeszcze te wszystkie zebrania z rodzicami czy konsultacje, oraz inne szkolne imprezy. Nie ma lekko!

MIT TRZECI – STRASZLIWIE DUŻO WOLNEGO!


No dobrze, może to nie do końca mit. Owszem nauczyciel ma sporo dni wolnych, ale nie jest ich tak dużo jak wszyscy uważają. Istnieje coś takiego jak dyżury w dni wolne. Wówczas paru nieszczęśników idzie do świetlicy i zapewnia opiekę nad nielicznymi jednostkami, których rodzice nie potrafili znaleźć innego opiekuna. A potem dochodzą jeszcze rady pedagogiczne w ostatnich tygodniach wakacji i rekrutacja, kiedy również na posterunku ktoś musi być… ale to wszystko nie ważne… pomyślcie sobie inaczej – kiedy Wy wszyscy możecie ustalić sobie urlop w lutym, marcu czy we wrześniu i polecieć po taniości, taki nauczyciel musi użerać się z tym w samym środku sezonu. Cały rok na to oszczędza a potem wszystko przepija.

MIT CZWARTY – NAUCZYCIEL ZARABIA KOKOSY!


No dobrze, tego już nie skomentuję, bo aż mi się nóż w kieszeni otwiera, gdy słyszę takie komentarze. Musicie po prostu uwierzyć na słowo, że nauczyciel z 20-letnim stażem to i owszem, może i te 4 tysiące miesięcznie wyrabia, ale taki amator, który dopiero zaczyna musi pocieszyć się najniższą krajową z niewielkimi dodatkami.


Owszem bycie nauczycielem ma też swoje plusy. Zgadzam się, ale szczerze Wam mówię tu i teraz – do końca życia nim zostać nie chcę. Chyba czas myśleć o zmianie zawodu. Może jakaś podyplomówka czy inne kursy. Jeszcze zobaczę co mi się nawinie w łapki.

Chcesz zostać nauczycielem? Proszę bardzo, tylko nie myśl, że będzie lekko i lepiej od razu swoje wyobrażenia zweryfikuj, by potem tak mocno nie bolało.

Trzymajcie się cieplutko kochani!
Niech gorąca czekolada będzie z Wami!

czwartek, 9 lutego 2017

Azja radzi: Marzenia silniejsze niż wszystko

Co kojarzy Ci się z Japonią? 

Sushi? Geisha? Pracoholizm? Okay, a czy kiedykolwiek pomyślałeś o marzeniach? O gonieniu za nimi i porzucaniem wszystkiego, byle tylko je spełnić? Powiedziałbyś, że to można znaleźć w Japonii?

Ja nie. Szczerze. W życiu nie przyszłoby mi to do głowy. Może dlatego, że nie myślimy takimi kategoriami, kiedy chcemy odpowiedzieć na powyższe pytanie, a może dlatego że marzenia i pracoholizm po prostu nie mogą iść w parze, prawda? Wykluczają się nawzajem, bo gdzie tu czas na marzenia, kiedy Japończycy siedzą zamknięci w swoich biurach od rana po samą noc. Nie ma czasu na rodzinę, a co dopiero na spełnianie marzeń, co nie?

Natomiast produkcje Japońskie starają się pokazać zupełnie inną sytuację. Bohaterowie tej części "Azja radzi" pokażą Wam, że marzenia są najważniejsze!

SUKI NA HITO GA IRU KOTO




Poznajcie Misaki. Misaki skończyła studia, a jej marzeniem było zostać cukiernikiem. Niestety życie dość mocno ją przygniotło. Łapała się wszystkich prac jakich mogła, by się utrzymać w tym dorosłym świecie. Wkrótce jednak zostaje bez pracy i mimo że chodzi na tysiące rozmów o pracę, nie udaje się jej nic znaleźć.

Nie ma więc pracy, ani rodziny czy ukochanego. Szczęście się jednak do niej uśmiecha. Wyjeżdża na wieś, by pracować w restauracji swojego przyjaciela z dzieciństwa. Tam poznaje swą miłość życia i choć początki nie są obiecujące, zakochują się w sobie. Wszystko zmierza ku wymarzonemu zakończeniu...

...ale wtedy pojawia się szansa na spełnienie swych marzeń. Dziewczyna waha się, bo nie chce zostawiać ukochanego samego, ale ten robi wszystko by ta wyjechała. Przecież taka szansa pojawia się raz w życiu.

Misaki łapie byka za rogi i wyjeżdża... ale, ale! Kto powiedział, że związki na odległość muszą się rozpaść?

OSOZAKI NO HIMAWARI



Poznajcie Kotori. Dziewczynę, która podążała za swoimi marzeniami tak długo, że w końcu została zmuszona by z tego zrezygnować. Wraca więc z Tokio do swej rodzinnej miejscowości i otrzymuje etat w podrzędnym szpitalu, gdzie ze znudzeniem leczy ludzi. Przecież pragnęła pracować w laboratorium, znaleźć lek na raka, miało być tak pięknie!

To jednak w swej rodzinnej miejscowości poznaje swą miłość. Chłopaka, który przyjeżdża z Tokio bez większego celu. On szuka swego przeznaczenia, ona pragnie jak najszybciej wyrwać się z tej zapyziałej dziury. On uczy jej jak żyć, jak obcować z ludźmi, ona pomaga mu odnaleźć marzenia.

W końcu on popycha ją do wyjazdu, a sam zostaje w wiosce by spełnić swe marzenie o produkcji ryżu. Jednak 24 grudnia jedzie do Tokio, by wyznać jej miłość. I znów związek na odległość jest ukazany jako warunek konieczny do spełnienia marzeń.

SUMMER NUDE




Tym razem poznajemy młodego fotografa, który nie pamięta już o czym marzył. Porzucił swe dawne marzenia, na rzecz wygodnego życia. Życia bez miłości i w cieniu innych. Ma przyjaciół, którzy odnieśli sukces, jednak on zatrzymał się w miejscu.

Podczas wakacji poznaje dziewczynę, która jest świetną kucharką i pomaga w kuchni w jednej z nadmorskiej restauracji. Jej potrawy są pyszne i domowe. Zawsze uśmiechnięta z zacięciem... i wielkim marzeniem, nieco przyćmionym przez życie.

Jak już się domyślacie - zaiskrzyło. Oboje popchnęli się do działania, by w końcu wyjechać i wrócić do swych marzeń. Tym razem obejdzie się bez związku na odległość, bo oboje pracują w tym samym mieście. Jupi! Jest i odmiana!



To jedynie kilka przykładów dram, które przyszły mi na myśl, kiedy pomyślałam o tym temacie. Niby fajnie, że Japonia stawia na spełnianie marzeń, ale czy aby na pewno warto poświęcić dla nich wszystko? Skoro już nawet było dobrze, zaczynaliśmy przyzwyczajać się do nowego stylu życia, uśmiech nie schodził nam z ust... czy aby na pewno warto wszystko poświęcić? No bo świetnie, związek na odległość... ok. Tylko zawsze pokazany zostaje początek tego związku. Nie mamy pewności co stało się później. Możemy to sobie jedynie dopowiadać.

Jak to jest z Waszymi marzeniami? Potrafilibyście poświęcić wszystko i wszystkich?

Ja nie wiem... chyba nie dałabym rady.

Trzymajcie się cieplutko!

piątek, 13 stycznia 2017

Śnieg, śnieg i po śniegu...

Środowa noc przyniosła mi wiele radości. Biały puch zaczął padać z nieba i zakrywać szare ulice swą magiczną aurą. Poczułam jak serce skacze mi z radości. Magiczna to chwila była. Siedziałam przy oknie wpatrując się w wirujące płatki śniegu, a buzia sama mi się śmiała.


Rozmarzyłam się nawet... planując co zrobię rano, jakie zdjęcia porobię i gdzie nie pójdę z psiakiem by trochę się z nim pobawić. Po cichu śmiałam się nawet ze swojej siostry, która (biedna) w domu leży chora (choć już marudzi piekielnie i czasem mam ochotę jej ciachnąć) przez co straci taką okazję (bo przecież i ona uwielbia śnieg oraz zimę - choć wieczny z niej zmarźlak).

Poszłam spać koło pierwszej w nocy, kiedy jeszcze prószyło. Z uśmiechem na twarzy to trzeba przyznać. Miałam tyle energii... która jednak zniknęła jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, kiedy otworzyłam rano oczy...

Po śniegu nie zostało za wiele. Ot cudowne wspomnienia i rozwiane marzenia. Szare ulice znów wydawały się brudne, a te zbite resztki białego puchu wcale nie zachwycały. Smutnym wzrokiem obrzuciłam aparat fotograficzny, w duchu godząc się już z myślą, że nie będzie zimowych zdjęć i wyszłam na spacer z pieskiem. Wzdychałam niemalże na każdym kroku.

Po mrozie nie było ani widu ani słychu, a resztki śniegi dość szybko topniały. Nawet mój Matiz ośnieżony nie był. Ech... i to tyle z dziecięcych jeszcze marzeń. Nic mi nie pozostało poza nimi i tą chwilą przy oknie. Tym magicznym czasie, w którym (w jednej chwili) cała moja rodzinka przylepiła nosy do szyby by obserwować tę magię.

Uczucie pozostało, ale i niedosyt jakby większy. Wy też to czujecie, czy tylko ja jestem ta inna? Zimowa? Dla mnie 3 stopnie to nie zimno... nawet szalika nie zakładam... ja chcę to minus siedem, albo no dobrze chociaż minus jeden. Wystarczy. Trochę czerwonych policzków i dziecięcej radości. Energii na cały rok. Proszę!

ŚNIEGU WRACAJ JESZCZE TU NA TROCHĘ!!!


Trzymajcie się cieplutko kochani!

wtorek, 6 grudnia 2016

Egzamin z Japońskiego?

Czwarty grudnia. Niedziela. To właśnie wtedy odbył się egzamin z języka japońskiego, o którym trąbiłam od dawna. Wreszcie podjęłam się temu wyzwaniu i choć nie było łatwo, zdecydowałam spróbować swych sił. Pociąg do Warszawy odjechał o zabójczej godzinie 5.52 i już o 9 byłam na miejscu. Do egzaminu miałam 3 godziny i z tego stresu spędziłam je całe na nauce. 

JLPT

Potem nadszedł ten wyczekiwany przeze mnie czas. Egzamin odbywał się w kilku salach, a każdy poziom miał przypisaną osobną. Najwięcej zdających podchodziło do najniższego stopnia znajomości tego języka (N5) i tak też zrobiłam ja. 

Ulokowano nas na sali gimnastycznej i znów mogłam poczuć się jak podczas matury. Mój własny stolik i przypisany do niego numer rejestracyjny, który to musiałam wpisać na każdą kartę podczas 3 części egzaminu. Poinstruowano nas, że możemy używać jedynie ołówków o grubości 2HB, ewentualnie HB, bo inaczej maszyna nie odczyta naszych zapisków. 

I tu przyszło zaskoczenie, bo co prawda wiedziałam, że wolno nam używać jedynie ołówków, to i tak nieco zaskakujące. Przyzwyczajona jestem do czarnych długopisów - jak to na maturze, a co! Wspomnienia wróciły, choć stres był nieco mniejszy.

Ach! No i najważniejsze! W trakcie egzaminu nawet telefon nie mógł zawibrować, bo jeśli tak by się stało - test zostałby przerwany, a użytkownik telefonu nie otrzymałby wyników... taki rygor! Ale co zrobić, chciałaś babo to dostałaś.


SŁOWNICTWO - MOJA ZMORA


Do egzaminu podeszłam na luzie, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie zorientowałam się, że mam jedyne 25 minut na 36 pytań związanych ze słownictwem japońskim. Horror! Nawet nie było czasu, by porządnie się nad tym zastanowić. Albo wiesz, albo nie wiesz. Koniec. Dwadzieścia pięć minut to zdecydowanie za mało, nawet jeśli były to pytania wielokrotnego wyboru. Masakra.

UFF! JESZCZE TYLKO GRAMATYKA I SŁUCHANIE!


Potem 20 minut przerwy i kolejna seria. Tym razem gramatyka plus czytanie w jednym. 40 minut i 32 pytania, a w tym dwa dłuższe teksty do przeczytania. Ledwie co się wyrobiłam. Znów czasu zbrakło na poprawki (a była to najtrudniejsza dla mnie część egzaminu). Wyszłam z niego nieco podłamana, ale 50 minut przerwy sprawiło, że zdążyłam się pozbierać i odetchnąć. 

 

ZBLIŻAMY SIĘ DO KOŃCA!


Trzecia część upłynęła mi jak z bicza strzelił. Pół godziny słuchania i tylko raz puszczone nagranie. Żadnych powtórek. Odpowiedź naniesiona na kartę odpowiedzi od razu. Brak czasu na sprawdzenie. Nie dosłyszałeś? Strzelaj. Nie warto zostawiać pustych pytań...

Sam egzamin dobrze będę wspominać. Nie znam jeszcze wyników i nie dowiem się ich aż do początku marca (no może już pod koniec lutego coś będzie wiadomo), ale atmosfera była niezwykle przyjazna. Pilnujący nas Japończycy bardzo dobrze mówili po polsku i zarażali uśmiechem (a podobno to taki sztywny naród). Wprowadzili mnie w doskonały nastrój i nie pozwolili za bardzo się stresować.

CZAS, CZAS, CZAS!


Jedyny minus (coś co mi najbardziej doskwierało) - brak czasu. Brak czasu na cokolwiek. Prosta piłka. Wiesz, albo nie wiesz. Nie ma że boli. Po co sprawdzać? W końcu pierwsza myśl jest najlepsza... przynajmniej w teorii. Doskwierało mi to i to bardzo. Zwłaszcza, że przyzwyczajona jestem do sprawdzania swych odpowiedzi. Tyle razy mi to wpajano do głowy, że aż mnie skręcało z nerwów, kiedy widziałam bezlitośnie upływający czas... i te 20 pytań przede mną!

CZY POWTÓRZĘ?


Zdecydowanie tak! Choćby i dla sprawdzenia swych postępów w nauce. To doskonały sposób, odrobina zabawy oraz poczucie że wreszcie ruszyło się z miejsca. Ja ruszyłam. Jestem o jeden krok bliżej do spełnienia swego marzenia. A jeśli nie zdam? Trudno. Spróbuję za rok. Nikt mi tego nie zabroni!

Źródło: 1

poniedziałek, 16 maja 2016

Gritty - siła pasji i wytrzymałości



Ostatnio napotkałam na swej drodze angielskie słowo "gritty". Nie miałam pojęcia o co chodzi i dlaczego miałabym być "gritty". Okazało się jednak, że wiele osób używa tego stwierdzenia, by opisać samego siebie. Jak bardzo "gritty" jesteśmy? No i z czym to się je? Dlaczego powinniśmy zwracać na to uwagę?

Gritty to cecha charakteru, która pomaga nam przezwyciężyć trudności w osiągnięciu założonego przez nas celu. Dzięki niej i naszej pasji, będziemy dążyć do celu niezależnie od przeciwności losu. Nie liczy się to jak szybko go osiągniemy, tylko fakt że to zrobimy. Zaciśniemy zęby i nie odpuścimy sobie w połowie drogi. Nie będziemy też przejmować się opinią innych ludzi, którzy często spisują nas na straty.

Można śmiało powiedzieć, że "gritty" to nasza upartość. Ta dobra i wcale nie kłopotliwa. Bądźmy uparci w dążeniu do spełnienia naszych marzeń. Nie zapominajmy po co to robimy. Wizualizacje mogą tu odegrać wielką rolę. To nic, że znowu przybył nam kilogram. To nic, że ponownie nie znaleźliśmy czasu na naukę nowego języka. I to wreszcie nic, że znów coś nam nie wyszło. Najważniejszy jest cel. Uparcie do niego dąż, a w końcu go osiągniesz. Podnieś się po każdej porażce i wyciągnij z niej wnioski. Dasz radę.

Potwierdzono naukowo, że studenci, którzy wykazują upartość charakteru osiągają lepsze wyniki w nauce niż pozostali. Nie potrzebujesz talentu do tego, by zmienić świat. Wystarczy żmudna praca i twoje samozaparcie. Owszem, talent pomaga, ale przestań zasłaniać się jego brakiem. Wiara we własne możliwości oraz twa wewnętrzna siła w dążeniu do wyznaczonego sobie celu wystarczy. Każdy z nas może wygrać, wystarczy tylko uwierzyć.

Angela Duckworth, która zajęła się pojęciem "grit" doszła do wniosku, iż nikt nie jest na tyle utalentowany, by bez ciężkiej pracy osiągnąć sukces. Ciężka praca i siła charakteru to klucz do sukcesu. Nie oszukujmy się. Talent to jedynie dodatkowy atut. Reszta zależy od nas. Bierzmy się do roboty i zacznijmy poważnie myśleć o naszych marzeniach!

Duckworth wyróżnia również dwie cechy, które świetnie oddają osoby z samozaparciem:
  1. Niezmienne dążenie do celu i nie odpuszczanie go sobie, mimo iż coś nowego przyszło nam do głowy. Często zdarza nam się porzucić coś na rzecz czegoś co nagle stało się modne. Wszyscy się tym zajmują, więc czemu nie my? Błąd! Nie wszystko co modne przyniesie Ci spełnienie. Miałeś w końcu marzenie... czemu w połowie drogi machasz na nie lekceważąco ręką?  
  2. Dążenie do celu pomimo przeszkód. Uparcie i niezmiennie. Niezależnie od ilości naszych upadków, niezależnie od opinii innych ludzi i faktu, że gdzieś tam po drodze zapomnieliśmy czemu właściwie chcemy spełnić to marzenie. Nie dopuszczaj do tego. Wizualizuj sobie swój cel. Zapisz go. Napisz czemu chcesz go osiągnąć i dąż do tego. Warto!



Jak więc zostać "gritty"? Co w sobie wypracować? Jakie cechy powinny nas charakteryzować?


ODWAGA

Wiele razy rezygnowałam ze wcześniej założonego sobie celu, bo bałam się tego co powiedzą o mnie ludzie. Bałam się porażki. Bałam się wziąć swe życie we własne ręce i zrobić pierwszy krok do osiągnięcia swych marzeń. Wciąż i wciąż uparcie powtarzam, że pragnę wyjechać do Japonii, zamieszkać tam i pracować. Choćby i na rok. Gdzieś w Azji, poznać ich kulturę i zanurzyć się w niej. Co mnie powstrzymuje? Strach przed nieznanym, bo w końcu pojadę tam całkiem w ciemno. Nie będę miała mieszkania, pracy, nic! Zero. Nawet języka za bardzo nie (co prawda uczę się japońskiego, ale nie jest on jeszcze na wysokim poziomie). To samo miałam ze swoją wagą (z którą walczę nieustannie i mam wzloty i upadki).

Ostatnio jednak powiedziałam sobie - STOP. Wiem, że jeśli nie wyjadę to do końca swego życia będę sobie to wypominała. Będę nieszczęśliwa, a przecież wystarczy tylko zrobić pierwszy krok. Rzucić się na głęboką wodę. Zagryźć zęby i przezwyciężyć swe myśli. Dam radę. W końcu nie będę pierwszą osobą, która to zrobiła, co nie?

Dam radę. Będę odważnie kroczyć po swoje marzenia. Przezwyciężę samą siebie, choćbym miała przy tym upaść z milion razy. Nie warto rezygnować z marzeń na rzecz strachu. Zagram mu na nosie i zwyciężę.

OPTYMIZM I KREATYWNOŚĆ

To kolejne cechy, z którymi powinniśmy się polubić. Każdy z nas ma w sobie odrobinę kreatywności. Optymizm tez gdzieś tam się znajdzie, gdy już przestaniemy narzekać na trudy naszego życia. Warto się dokopać do tych cech i przywitać się z nimi serdecznie. Dobrze jest żyć z nimi w komitywie. Wciąż się tego uczę, ale coraz lepiej mi to wychodzi (choć ostatnio zwątpiłam w optymizm - teraz na nowo do niego wracam).


POWIEDZ NIE PERFEKCJONIZMIE

Wiem, nieco kontrowersyjny punkt. W końcu każdy dąży ku perfekcji, ale nie w tym rzecz. Na co nam niedościgniony perfekcjonizm? Jeśli nie przestaniemy o nim myśleć to nigdy, przenigdy nie uda nam się osiągnąć satysfakcji. Wciąż czegoś będzie nam brakowało. Skończmy z tym. Wcale nie chcę tu powiedzieć, by zupełnie go sobie odpuścić. Nie, nie. My po prostu powinniśmy spróbować przewartościować sobie perfekcjonizm na doskonałość. Wystarczy, że uzyskamy poziom ekspertów. Na co nam perfekcjonizm, kiedy doskonała znajomość naszej pasji wystarczy. Bądźmy dobrzy w tym co robimy. Bardzo dobrzy nawet. Wyróżnijmy się z tłumu, ale nie dajmy się stłamsić niedoścignionemu perfekcjonizmowi!

PRZEZWYCIĘŻ PRZECIWNOŚCI LOSU

Każdy upadek boli. Każda porażka pozornie odsuwa nas od celu. Każde zachwianie na drodze sprawia, że zaczynamy wątpić w sens naszych akcji, a przecież nie o to chodzi. Nie porzucaj swoich marzeń. Nie daj się. Idź z życiem w zaparte. Śmiej mu się w nos i przeskakuj nad każdą przeszkodą. Wstawaj po każdym upadku, otrzep się dumnie z piachu i wyciągnij z niego wnioski. Zrewolucjonizuj swe życie!

NAUCZ SIĘ SAMOKONTROLI

Samokontrola jest nam potrzebna w życiu i jeśli wciąż jej nie mamy, nie musimy się załamywać. Na szczęście można się jej nauczyć na każdym etapie życia.  To ona pozwala nam patrzeć dalej w przyszłość. Pozwala na uśmiech mimo porażki i dokonanie odpowiedniego wyboru. To ważne by z opanowaniem patrzeć w przyszłość. Bez samokontroli, każdy upadek może doprowadzić do łez i porzucenia swych marzeń. Nie pozwólmy sobie na to!


Jak bardzo "gritty" jesteście? Możecie to sprawdzić wykonując prosty test. Jest on w języku angielskim, ale pytania są dość łatwe. Każdemu polecam. Mój poziom to 3,8 na 5. Co oznacza, że wyprzedziłam 50% mieszkańców Ameryki. Nie jest źle co nie?

Zainteresowany pojęciem "gritty"? W takim razie zapraszam na Forbes oraz tutaj po więcej.

Trzymajcie się kochani!
Maj będzie z Wami jeszcze trochę!

środa, 11 listopada 2015

Jak to jest z tymi marzeniami?



Człowiek do życia potrzebuje niewiele. Odrobiny snu, jedzenia, trochę wody oraz tlenu, bo bez niego to ani rusz. Zaraz za tymi oczywistymi potrzebami, większość ludzi stawia marzenia. Bo przecież marzenia są niczym ten życiodajny tlen. Nadają sens naszemu życiu i ukierunkowują nas w odpowiednią stronę. Bez nich nie istniejesz. 

Czy aby na pewno?

Dziś podsłuchałam pewną rozmowę dwóch dziewczynek (wiem, że to nie ładnie, ale co zrobić - akurat mnie mijały), małych i niezbyt jeszcze przez życie doświadczonych. Tak na oko dałabym im te 11 lat. A szło to tak:

- Kiedy już będę bogata to kupię sobie tyle sandwitchów z kurczakiem ile sobie wymarzę, a ty?
- Nie wiem - wzruszenie ramion. 
- Jak to? Kupimy je razem! - zdziwionym głosem, bo przecież to takie oczywiste. - Nie masz marzeń?
- Nie wiem - kolejne wzruszenie ramion.

Mała nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Być może jeszcze nigdy nie wpadła na to, by zastanowić się nad przyszłością. Pewnie teraz się tego nie robi, a zdania typu - gdy już będę dorosła / bogata / etc. to (...) - odeszły w niepamięć. 

Ponawiam więc me pytanie - jak to jest z tymi marzeniami? Kiedy zaczynamy marzyć? Dlaczego to robimy i po co nam one? Czemu właściwie nie możemy przyjąć, że coś jest takie jak jest i koniec kropka? Do czego dążymy?

Marzenia nadają naszemu życiu cel. Zmieniają się jednak wraz z wiekiem. Dlaczego? Czemu przestajemy o czymś marzyć? Dorastamy, powiecie. Zmieniają się nam poglądy, zainteresowania... ale co z tamtymi marzeniami? Dlaczego teraz już ich nie mamy?

 Odrzuciliśmy je lekką ręką, kiedy to pochłonęły nas te nowe, lepsze, mniej dziecinne. Tamte odeszły w niepamięć. Niespełnione, lub połowicznie spełnione. I jakoś nie jest nam żal tych mrzonek. Machamy lekceważąco ręką, nawet nie zastanawiając się nad tym głębiej.

Marzenia siedzą nam w głowach. My je napędzamy i tylko my możemy je zatrzymać. Machina ta czasem wadliwa, zakłócana przez nasze spadki nastrojów i chęci, wciąż jednak prze do przodu. Sama decyduje, kiedy posłać któreś z naszych marzeń w niepamięć. 

Czy aby na pewno marzenia są niczym tlen? Czy wspomniana wyżej dziewczynka miała prawo nie mieć marzeń bądź o nich nie wiedzieć? Może właśnie była podczas procesu zapominania o jednym z nich. Być może, kto wie?

Ja sama marzę, choć teraz wolę mówić, że stawiam przed sobą cele. Cele, które wypełniam szybciej, niż później. Wszystko zależy od mych chęci, a często niestety od lenistwa. Bo ze mnie straszny leniwiec jest.

Myślę jednak, że powinniśmy patrzeć na nasze marzenia nieco sceptycznie. Wypełniać i dążyć do nich. Oczywiście. To nie ulega wątpliwościom. Jednocześnie jednak nie popadajmy w depresję, kiedy coś nam się nie uda. Bo marzenia przychodzą i odchodzą, a życie toczy się dalej.

Źródło: 1

środa, 7 października 2015

Wampir leniwy szuka pracy


Ukończyłeś studia już jakiś czas temu i wciąż nie masz pracy? Twierdzisz, że jej szukasz, ale jakoś nie masz szczęścia? Wciąż jesteś na garnuszku rodziców, bo jak tu się utrzymać, gdy nie ma żadnego źródła dochodu... 

Jesteś zniechęcony. Z coraz mniejszym zapałem szukasz ofert pracy. Najczęściej leżysz na kanapie, przerzucając programy telewizyjne, bądź wychodzisz na spacer, a wracając twierdzisz, że rozniosłeś kolejną porcję CV, a potem spotykasz się ze swoimi znajomymi i bombardujesz ich informacjami o swojej niedoli. Oczekujesz współczucia i słów pocieszenia. Chcesz również rad, choć doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że i tak ich nie posłuchasz. 

Natomiast wyłączasz się, kiedy temat schodzi z ciebie na twych znajomych, którzy to dzielą się ze Tobą swoimi sukcesami zawodowymi, jak i prywatnymi. Może nawet przez moment czujesz przypływ motywacji i obiecujesz sobie, że gdy tylko wrócisz do domu, przejrzysz gazety oraz portale internetowe z ofertami pracy. Na pewno coś znajdziesz! Przecież, jeśli im się udało to i Ty sobie poradzisz, prawda?

Szkoda tylko, że ta motywacja szybko gaśnie. Zabijasz ją swymi negatywnymi myślami. Tak naprawdę to nie chcesz zmieniać swojego życia. Wolałbyś już zawsze zostać pod kloszem Twoich rodziców. Przecież tak jest wygodnie, bezpiecznie. Po co się męczyć? Wystarczy kilka wygodnych kłamstewek i Twoi rodziciele nie wyrzucą Cię z domu. Przecież nie potrafiliby tego zrobić swojej latorośli.

Wracasz więc do domu, otwierasz ten przeklęty komputer, przez moment nawet wchodzisz na jeden, a może i drugi portal z ofertami pracy, by w końcu skończyć na facebooku podglądając swych przyjaciół i czując to ukłucie w sercu. Zazdrość, że to nie ty jesteś w ich skórze... 

Jednak i ona nie trwa długo. Zniknie wraz z wołaniem Twojej mamy, która to przygotowała dla Ciebie kolację. Poczciwa kobieta. Wyłączasz komputer i uśmiechasz się delikatnie. Na co Ci praca, skoro masz tak wspaniałą rodzinę? Na co Ci samodzielność? Tak jest wygodnie.

To tylko kwestia czasu zanim zrozumiesz,
jaki wielki błąd popełniasz... 

Boisz się wyjść poza swą strefę komfortu. Boisz się zrobić skoku na głęboką wodę. Nie wiesz co Cię tam czeka i obawiasz się, że Ci się to nie spodoba (nie, czekaj! Ty jesteś przekonany, że to nie będzie przyjemne). Ten strach Cię paraliżuje. Nie potrafisz wziąć swego życia w swoje ręce. Nie umiesz się usamodzielnić. 

I nie mów, że robisz wszystko by to zmienić. Tak nie jest. Wegetujesz. Stoisz cały czas w tym samym miejscu i nawet nie próbujesz wyjść na prostą. Już nie szukasz pracy, bo twierdzisz, że nigdy nic nie znajdziesz. 

Twierdzisz, że jesteś zdesperowany, ale to nie prawda. Gdybyś był poszedłbyś i sprzątać ulice, albo na kasę do Biedronki. To żaden wstyd! Żadna praca nie hańbi i byłoby miło, gdyby to wreszcie do Ciebie dotarło! 

Najważniejsze to zarabiać, nawet jeśli są to grosze to mimo wszystko są to TWOJE własne grosze. Nie Twoich rodziców, nie przyjaciół... tylko Twoje. Możesz z dumą to przyznać i wydać je na co tylko zapragniesz. To miłe uczucie, zapewniam Cię! O ile oczywiście masz kontrolę nad swoimi wydatkami... bo zarabianie to też pułapka, ale o tym kiedy indziej.

Rusz więc swoje szanowne cztery litery z kanapy i skocz na głęboką wodę. Może w pierwszej chwili poczujesz szok i będziesz chciał wrócić na brzeg, ale przysięgam Ci, że nie pożałujesz swojego czynu. To woje życie i tylko Ty jesteś jego panem. Zacznij mu wreszcie rozkazywać. Pokieruj nim tak, jak tego chcesz. Nie ważne ile upadków zaliczysz. To będą te dobre upadki. Te, które później pomogą Ci się wspiąć na sam szczyt. Zaufaj sobie i swoim możliwościom. Udowodnij, że potrafisz... a wówczas to Twoi znajomi będą Ci zazdrościć.

Znacie takie osoby, które ciągle gadają ile to one nie robią, a w rzeczywistości stoją wciąż w tym samym miejscu? Mieliście wielkie problemy ze znalezieniem pracy, a może to widmo wciąż przed Wami? Przeraża Was to, czy ekscytuje? Chcielibyście być już na swoim?

Źródło - mój aparat i moje paluszki 

środa, 8 lipca 2015

Do Niemiec z 50 euro w kieszeni

Podróżując można spotkać wiele ciekawych osobistości na swojej drodze. Jednych podziwiamy, innym zazdrościmy, a widząc tych ostatnich pukamy się palcem w czoło zastanawiając, czy aby na pewno nie postradali zmysłów. W pociągu do Dortmundu udało mi się spotkać pewną parę młodych ludzi, których zaliczyłam do tej trzeciej grupy niestety. 

Ona, niespełna 20-latka z głową pełną marzeń, cienko zdaną maturą oraz brakiem pomysłu na siebie. Zabrakło jej odwagi, by zaaplikować na studia i wmówiła sobie, że jej wyniki matury zamknęły jej do nich dostęp. Szukała pracy, a kiedy odrzucili jej CV odnośnie stanowiska w KFC, postanowiła wyjechać z kraju. Bez znajomości języka liczy na lepszą przyszłość.

On, 28-latek uzależniony od alkoholu i papierosów. Często dochodzą do tego prochy. Nie potrafi się ustatkować, a o bezczelnych kradzieżach z supermarketów opowiada z uśmiechem na twarzy. Wciąż pożycza od niej pieniądze, nie oddając ich nawet. Stracił pracę i postanowił się upić. Spędził całą noc w mieście ze swoimi 18-letnimi kumplami. Nie widział dla siebie miejsca, toteż kiedy Ona zaproponowała mu wspólny wyjazd za granicę, zgodził się bez wahania. 

Z noclegiem nie było problemu. Jego matka zgodziła się przyjąć ich pod swój dach. Biorąc więc wszystkie swoje oszczędności, zakupili  bilet na pociąg do Dortmundu licząc na łut szczęścia i nowe możliwości, które mogą się przed nimi pokazać.

Z 50 euro w kieszeni zamknęli za sobą jeden rozdział swojego życia, by rozpocząć całkiem inny. Ciekawszy, biorąc ze sobą jedynie mały plecak i reklamówkę.

Szaleństwo, czy odwaga? 

Nie wiem, nie potrafię zdecydować. Wiem natomiast, że sama nie zdecydowałabym się na tak radykalny krok. Przynajmniej nie, kiedy nie miałabym rozpisanego konkretnego planu przed sobą. Dla mnie to coś niedoścignionego. Nie wiem też czy powinnam ich podziwiać, czy wręcz przeciwnie. Stukać palcem w czoło, kręcąc z niedowierzaniem głową.

A Wy? Potrafilibyście zdecydować się na taki krok? Jak odbieracie tę sytuację?

Źródło: 1

czwartek, 11 czerwca 2015

Marzyć każdy może, ale czy każdy potrafi?


Ludzie są niezwykle skomplikowanymi istotami, którzy marzeniami otaczają się niczym bańką mydlaną. Ma ona im pomóc w trudach codziennego życia. Być wyznacznikiem celu, który planują osiągnąć i jednocześnie wymówką, kiedy ktoś zapyta ich o to czego pragną. Statystyczny człowiek nie jest pewien co chce osiągnąć w swoim życiu. Nie ma bladego pojęcia, którą ścieżką podążyć, bo przecież 18 lat to zdecydowanie za mało czasu, by poznać się od podszewki. Ba! Jestem niemalże przekonana, że i 50 lat ku temu może nie wystarczy. 

Zazwyczaj więc podążamy ślepo. Czasem wierząc w swoje własne umiejętności i wybierając studia, na których będziemy rozwijać swoją pasję. Innym razem, decydujemy się na drastyczny krok, który nasze marzenia odsuwa, gdzieś na bok. Wybieramy realistyczną wersję samych siebie. Taką, która zadowoli nie tyle nas samych, co naszych rodziców i społeczeństwo. 

Rezygnujemy z marzeń, nieco na siłę zastępując je nowymi. Staramy się samych siebie przekonać, że tak jest dobrze. Tak powinno być. Przecież to właśnie oznacza dorosłe życie. Kompromisy, do których do tej pory nie musieliśmy się przyzwyczajać, teraz stają się naszą rzeczywistością. 

A co potem?

Pot, łzy i zgrzytanie zębami. To jedynie niektóre symptomy choroby porzuconych marzeń. Gdzieś ucieka nam ta dziecięca beztroska. Zostaje wyparta poprzez szarą rzeczywistość. Świetna zamiana, doprawdy! Marzenia? A co to takiego? Już dawno przestaliśmy wierzyć, że coś takiego istnieje. To tylko nasza wybujała wyobraźnia. Rozdział, który zamknęliśmy na kłódkę, a klucz porzuciliśmy na dnie swojego serca. Nawet gdybyśmy chcieli, mielibyśmy problem z odnalezieniem go.

Ale to przecież na tym polega dorosłość! Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej! Musisz, no po prostu musisz, wreszcie się obudzić! Marzenia są dla dzieci! 

A co jeśli znajdzie się osoba, uparcie dążąca do swoich marzeń? Co jeśli wśród nas wciąż jest ktoś, kto potrafi odnaleźć klucz i powoli acz uparcie otwiera zardzewiałą kłódkę? Obserwujemy takiego osobnika z zaciekawieniem, które wraz z jego sukcesami przeradza się w zazdrość, złość i frustrację. Dlaczego to on ma wygrać swoje życie, a nie ja?!

Odpowiedź jest zaskakująca w swej prostocie. To on zrobił krok ku swoim marzeniom. To on zdecydował, że chce skończyć ze swoją szarą rzeczywistością i to wreszcie on w pocie czoła, czasem nadal zgrzytając zębami, dąży uparcie do swojej lepszej przyszłości. Ma satysfakcję z każdego, nawet najmniejszego kroku, który udaje mu się zrobić na przód i nie poddaje się, po mimo wyskakujących mu pod nogi kłód. 

On już jest zwycięzcą! On już wygrał swoje życie, a co zrobisz Ty? Pozostaniesz w swojej szarej rzeczywistości, czy podwiniesz rękawy i przygotujesz się do swojej walki? Żmudnej i długiej, ale gwarantuję Ci, że nigdy nie będziesz jej żałować. 

Uśmiechnij się, odnajdź klucz, otwórz zardzewiałą kłódkę, odśwież swoje marzenia, spraw co musisz zrobić by się spełniły, a potem... DZIAŁAJ!


Ja odebrałam i była to najlepsza decyzja jaką podjęłam w swoim życiu. Zdecydowałam, że nie pozwolę moim marzeniom pozostać w zawieszeniu. Zrobiłam już ku nim pierwszy krok, ale długa i wyboista droga mnie jeszcze czeka. Wierzę jednak, że już się nie poddam. W końcu osiągnę to, czego przez całe życie pragnęłam i wiem, że i Tobie się to uda. 

Uwierz, bo od tego wszystko się zaczyna!

~.~

Ten wpis bierze udział w Karnawale Blogowym Kobiet (http://karnawalblogowykobiet.pl/). Tematem #4 edycji, zaproponowanym przez Agnieszkę Grześków (http://AgnieszkaGrzeskow.pl/) są Marzenia. Więcej o tej edycji Karnawału znajdziesz tutaj.
 

środa, 20 maja 2015

Co się stało z trzepakami?

Trzepaki były kiedyś nieodłączną częścią mojego beztroskiego życia. Uwielbiałam wykonywać na nich najdziwniejsze ewolucje, chwaląc się przed koleżankami czego też nie potrafię zrobić. Wymach w przód? Nie ma problemu! W tył? Och proszę! Nie możesz wymyślić czegoś trudniejszego? 

Jeśli już wszystko zdołało się pokazać, rozpoczynał się czas posiedzenia. Siadało się wówczas całą gromadą. Najlepsze miejsca były właśnie tam na trzepaku, ale gdy było nas za dużo to i pod nim zajmowało się skrawki ziemi. Trzepaki były świadkami naszych małych smutków i radości. Jako pierwsze doświadczały rodzące się małe plotkary. Cieszyły się za każdym razem, gdy ktoś się nimi zainteresował. Mało tego! Rzadko kiedy dało się znaleźć puściutki trzepak. Co to, to nie! Jeśli już się taki znalazło, zaraz wołało się całą ferajnę. Przecież to najlepsza zabawka, jaką można było sobie znaleźć na podwórku! Miałeś trzepak, miałeś w swych łapkach całe podwórko. Byłeś panem na włościach (nawet jeśli kolejnego dnia ktoś inny miał go okupować).

Pamiętacie te swoje trzepaki? Stoją jeszcze na swoich miejscach? Może już ich nie ma? Co się z nimi stało? Dlaczego jest ich coraz mniej? A może wciąż samotnie stoją na tych swoich miejscach, zapomniane i przerdzewiałe?

Czasy świetności tych placów zabaw odeszły już dawno w niepamięć. Teraz jedynie nieliczne dzieciaki odnajdują radość w bujaniu się na trzepakach, bowiem zdecydowana większość woli przesiadywać przed komputerami z dłońmi wściekle stukającymi w ich coraz to lepsze smartfony czy jeszcze inne smart-zabawki. Niewiele dzieci odnajduje teraz radość w bieganiu po dworze, a te które to robią szukają rozrywek na poziomie. Rolki, rower i hulajnoga to tylko jedne z tych zabawek, które nadają się do tego jak najbardziej.

A co z biednymi trzepakami? Patrzą na wciąż zmieniający się czas z boku. Smutnym wzrokiem obserwują te zmanierowane dzieciaki, a ich żelazne serducha zaczynają bić nieco mocniej w chwili gdy jakieś dziecko na nie spojrzy, tylko po to by zaraz odwrócić się i pobiec do domu, bo przecież nie może przegapić kolejnego odcinka Szkoły.

Biedne trzepaki są przy tym wszystkim niezwykle cierpliwe. Czekają na swój powrót i nie mrugają nawet okiem, gdy ten nie nadchodzi. Zmuszane są do wysłuchiwania najróżniejszego rodzaju kurwienia i innego pijanego bełkotu, bo tylko takich użytkowników zdają się mieć. Nie narzekają, bo nie mają ku temu okazji. Patrzą tylko tęsknym wzrokiem i liczą na to, że kiedyś znów wrócą do łask.

Przeprośmy się więc z naszymi starymi przyjaciółmi - trzepakami i spróbujmy je w jakiś sposób pocieszyć. Niech dzieciaki zobaczą, że te mogą być lepszymi placami zabaw niż wymyślne ustrojstwa. Niech znów poczują co to znaczy otworzyć do kogoś buzię. Kogoś, kto nie jest twoim wirtualnym przyjacielem. 

Trzymam kciuki za powrót trzepaków. Myślę, że jeszcze chwila a moda na nie może znów wrócić! Mam cichą nadzieję, że się nie mylę.

niedziela, 26 kwietnia 2015

O codzienności nieco inaczej - Kwiecień w słowach

Codzienność to pojęcie skrywające w sobie wszystkie kolory tęczy, a nawet ich pochodne. Nie da się go opisać w dwóch zdaniach, ba żadne słowa nie oddadzą jej głębi. Codzienność to nieco stłamszone pojęcie kojarzące się z rutyną oraz nudnymi dniami spędzonymi na kanapie przed telewizorem. Zamknięta w tych ramach cierpi i nie potrafi odkryć przed nami swej prawdziwej tożsamości. Codzienność to smutna bohaterka, którą każdego dnia odkrywamy na nowo, bo to właśnie ona powinna kojarzyć się z naszym życiem!
Kiedy słyszysz słowo 'życie', co pojawia ci się przed oczami? Człowiek codziennie idący do rano do pracy i wracający z niej późnym wieczorem? Deszczowe dni, które spędzasz w domu patrząc tępo w komputer? A może swoich bliskich leżących na kanapie i wpatrujących się w ekran telewizora, jakby w oczekiwaniu na grom z jasnego nieba, który coś ruszy w ich życiu?

Nie? Nie takie obrazki stając ci przed oczyma? Nie okłamujesz się przypadkiem?

Nasze życie to nasza codzienność. To my zapisujemy powoli każdą jego kartkę, sprawiając że jest bardziej lub nieco mniej ekscytujące. To my szukamy sobie nowych wyzwań i podejmujemy je we własnym zakresie. I to właśnie my czasami musimy uklęknąć, zatrzymać się i przyznać się do własnej słabości, porażki. To właśnie my jesteśmy bohaterami naszej codzienności. Nikt inny, tylko my możemy zmienić bieg wydarzeń i sprawić, by nasza codzienność nabrała barw.

Dlaczego więc najczęściej tego nie robimy?

Bo tak nam wygodniej. Tak lepiej. Przecież tę codzienność już znamy i wiemy doskonale, że jest dobra. Po co więc zmieniać coś dobrego? Lepiej zostać w kącie i do końca swych dni cieszyć się tym co mamy, nawet jeśli oznaczałoby to że musielibyśmy zrezygnować z własnych marzeń. Przecież jest nam dobrze, może nawet zdarza nam się czuć nikłe szczęście. Po co więc to porzucać? Zamieniać na coś niepewnego, skoro nie mamy pewności, że kiedykolwiek uda nam się zdobyć szczyt?

Nasze własne lenistwo tłamsi codzienność. Odbiera jej kolory, zmusza do pozostawania w kącie i cichutkiego łkania. Ona pragnie sprawić, by nasze życie było lepsze. Ona chce rozwinąć skrzydła, a my ją tak każemy. Całkowicie bez powodu. Nie zrobiła przecież nic złego, a jakże często można usłyszeć z naszych ust, że życie jest nudne. Nic się w nim nie dzieje. Ciągle ta sama rutyna. Tak, gadać zdecydowanie potrafimy... szkoda tylko że brakuje nam odwagi by podjąć działania...

Zmiana codzienności jest banalnie łatwa. Wystarczy po prostu chcieć. Wystarczy zrobić ten pierwszy krok, a rezultaty same się pojawią prędzej czy później. Oczywiście, jeśli oczekujemy kokosów od samego początku, to szybko się zniechęcimy. Jednakże już pierwszy krok pozwoli nam na zaobserwowanie nowego koloru w naszym życiu. Strzępku uśmiechu naszej codzienności. Wywabi ją z kąta i ona już się postara, byśmy nie musieli żałować swojego wyboru.

Pozwólmy naszej codzienności działać. Dajmy jej szansę na odzyskanie uśmiechu oraz rozwinięcie skrzydeł. I wreszcie dajmy szansę nam samym na odzyskanie własnego życia. Na wprowadzenie do niego drobnych zmian. Zerwijmy z rutyną, zostawmy bezpieczny światek za sobą. Dajmy sobie szansę na spełnienie naszych marzeń.

Codzienność nie jest naszym wrogiem, a przyjacielem. Przyjacielem, o którym zdajemy się zapominać. Ona wyciąga do nas rękę, więc złapmy ją. Złapmy i pozwólmy się poprowadzić. Odkryjmy jej różne barwy na nowo.