Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hobby. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hobby. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 grudnia 2016

10 piosenek, które muszą zabrzmieć w moim Grudniu

Ostatni weekend przed świętami już za nami. Nie mogę uwierzyć w to jak szybko ten Grudzień mi zleciał. Niedawno pisałam o Listach do Mikołaja, teraz chowam w szafie prezenty dla całej rodziny. Polowanie było dość późne, bo i wypłatę dostałam z tygodniowym opóźnieniem. Cóż, takie życie. Egzamin z Japońskiego również był jednym z punktów Grudniowego programu. Teraz walczę z listami do moich pen-palsów, którzy już nieco się niecierpliwią (nic dziwnego... pisze i piszę i napisać nie mogę), choróbskiem (złapało mnie w piątek i na szczęście już przechodzi) oraz wciąż klejącymi się pierniczkami.

Choinka już stoi, pierniczki zrobione. Uśmiech na twarzy jest, choć kuriera jeszcze nie ma. W tle słychać świąteczne piosenki i youtubowe porady dotyczące prezentów na ostatnią chwilę. A bo jeszcze podpatrzeć by wypadało na to jak tu ładnie zapakować nasze fanty. Chciałabym by było wyjątkowo, mimo wszystko. Szukam inspiracji, w między czasie zapraszając Was wszystkim na chwilę odpoczynku z moją grudniową play-listą!

10 PIOSENEK, KTÓRE MUSZĄ ZABRZMIEĆ W MOIM GRUDNIU!!!


ALL I WANT FOR CHRISTMAS IS YOU



Tak, wiem co powiecie. Człowiek już słuchać jej nie może. Co chwilę leci, znudziła się. I wiecie co? Podpiszę się pod tym obiema łapkami. Mimo to, kiedy usłyszałam ją w radio gdzieś na początku grudnia to od razu poczułam tę świąteczną atmosferę. Nie wiem czemu. Może po prostu potrzebowałam jakiejś zachęty, a może rozpromieniła mnie nostalgia? Być może. Tak czy inaczej, ta piosenka kojarzy mi się ze świętami w ten lub inny sposób.

FAIRYTALE OF NEW YORK



Piosenkę tę poznałam 3 lata temu i zakochałam się w niej. A zwłaszcza w wykonaniu ortopilota, którego odkryłam gdzieś w tamtym czasie. Spodobało mi się i teraz co roku do niej wracam. Nucę pod nosem, podczas świątecznych porządków oraz gotowania. To jedna z tych, które po prostu musiały znaleźć się na tej liście. Dziś słucham Gavina Jamesa i odkrywam New York na nowo!
 

OJ MALUŚKI, MALUŚKI.



Ale nie byle jaki maluśki. Tylko ten w wykonaniu Sztywnego Pal Azji oraz Andrzeja Krzywego i innych, którzy nagrali z nimi kolaborację. Przepiękna, pełna energii i wcale nie smutna (jak w większości przypadków tej pieśni). Kocham i nie przestanę. Przywodzi też na myśl całą tonę wspomnień. Tych radosnych z dzieciństwa. Wspólne ubieranie choinki i ona w tle oraz czekanie na przybycie gości podczas Wigilii i ten utwór w tle.

KOLĘDA DLA NIEOBECNYCH



To pieśń, która potrafi wycisnąć łzy i wzruszyć. Kocham ją, ale trzeba mieć na nią nastrój. Tak, lepiej nie wpuszczać jej sobie będąc w podłym humorze, bo tylko Wam się on pogorszy. Mi jednak dodaje ciepła i wywołuje delikatny uśmiech. Uśmiech nostalgii.

THE LITTLE DRUMMER BOY


Pa ra pa pam pam, ra pa pam pam, ra pa pam. Melodia sama się nuci, a głowa kołysze w jej rytm. Kolejna pieśń, którą zaraził mnie mój tata. Wciąż leciała w samochodzie, kiedy jeździliśmy po zakupy czy do dziadków i po prostu się wkręciła. Teraz, bez niej nie ma świąt. To niemalże jak ze śniegiem. Nie ma ram pam pam, nie ma świąt.

SHAKE UP CHRISTMAS



Ten wybór może szokować, jeśli spojrzy się na powyższą listę, ale tak. Lubię ją nucić. Pozytywna nuta, którą zawsze dobrze jest wpuścić podczas tych gorszych dni. Buzia od razu mi się śmieje, a gdy nikt nie patrzy (co dość trudne jest - siostra ciągle w domu) to i nogi podrygują i aż chce się tańczyć i śpiewać.

BABY IT'S COLD OUTSIDE



Glee przyprowadziło mnie do tej piosenki i nie żałuję. Od razu wpadła w ucho i już tu zostało. Zwłaszcza w wykonaniu Michaela Bubble oraz Indiny Menzel. Słuchając jej czuję się tak jakbym przeniosła się do jakiejś bajki. I to takiej z dobrym zakończeniem o dziwo... i całe szczęście. So baby, it's cold outside, zostań w domu i wypij gorącą czekoladę.

DO THEY KNOW IT'S CHRISTMAS



Znam ją niemalże na pamięć. Często nucę i nigdy mi się nie znudzi. Nie dość, że świetna nuta to jeszcze z przesłaniem. No i tak ma być. Nic więcej nie trzeba mówić. Jednakże przesłuchałam wersję z 1984 roku oraz z 2014 i muszę powiedzieć, że oryginał bije nową na głowę. Nie ma tego samego przebicia. Zostaję przy starszej wersji i nucę dalej.

SANTA CLAUS IS COMING TO TOWN



Przyznaję się bez bicia, że słucham jej na okrągło. Nie dość, że doskonale sprawdza się na zajęciach języka angielskiego z dziećmi (kochają pokazywać i śpiewać dobrze znaną im piosenkę), to i w radio mi nie przeszkadza. Oczywiście jak ze wszystkimi utworami, co za dużo to nie zdrowo. Trzeba znać umiar, ale Mikołaj pojawi się w mieście już niedługo!

WHITE CHRISTMAS



Co roku nucę i pragnę tych białych świąt, ale niestety nie zawsze czary wychodzą. W tym roku raczej się nie uda, ale wciąż trzymam kciuki i puszczam Franka, by choć na moment udać, że faktycznie białe święta się pojawią. Wracam wspomnieniami do śniegowych dni i czasem nawet zaglądam do albumów. Śnieg, dajcie mi śnieg ślicznie proszę!


Mogłabym tak wymieniać bez końca, bo jeszcze wiele ich mi tu zostało. Jednakże obiecałam sobie ograniczyć się jedynie do 10-sięciu. Jakie utwory Wam kojarzą się ze świętami? Których słuchacie najczęściej? 

Trzymajcie się cieplutko i śniegu życzę każdemu!


sobota, 24 września 2016

Jestem listomaniaczką!

Tak, tak. Wcale nie żartuję. Jestem listomaniaczką i jestem z tego niezwykle dumna! Uwielbiam te kolorowe karteczki, na których spisuję swoje myśli i opinie. Kocham pachnące, kolorowe koperty, które niemalże z namaszczeniem adresuję, a potem w podskokach lecę na pocztę.


Tak, tę najzwyklejszą Pocztę Polską. I owszem, czasami stoję w kolejce długie minuty, niecierpliwie obracając w dłoniach koperty, które tak bardzo chcę wysłać. Uwielbiam ten moment, kiedy pani z okienka nakleja znaczki i przystawia pieczątkę "priorytet". Jest! Kolejny list poszedł w świat! Teraz już tylko czekać na listonosza z odpowiedzią od mych przyjaciół.

Przyjaciół, z którymi jeszcze nigdy w życiu się nie widziałam. Przyjaciół zamieszkujących różne zakątki świata. Sri Lanka, USA czy Japonia to tylko niektóre miejsca, w których mieszka przyjazna mi dusza. Piszę jak szalona, choć przyznam szczerze, że czasami czasu brak. No, ale trudno! Prędzej czy później zasiądę do biurka z czystą kartką i od nowa rozpocznę tworzenie. Uzewnętrzniam się i opowiadam o swoich problemach. Słucham problemów innych kobiet i staram się pomóc gdy tylko mogę.

I wiecie co? Jesteśmy dokładnie takie same! Niezależnie od tego gdzie mieszkamy, mamy dokładnie te same problemy. Z miłością, kilogramami, kłótnie w domu z rodzicami, rodzeństwem, czy przyjaciółmi. Szukanie pracy, a także swojego sposobu na życie. To wszystko co wydawało mi się zawsze problemem na wielką skalę... mogę zobaczyć również tam, za wielką wodą... i o dziwo wtedy ten mój problem wydaje się być nieco mniejszy. Dobrze czasem posłuchać tego co ten drugi ma do powiedzenia!


Kocham te swoje listy i choć przyjemność ta nieco kosztuje (znaczki cholera nie chcą przestać drożeć!), to nie zamieniłabym jej na e-maile nigdy w życiu. To już nie to samo. Nie czekam na maila z taką ekscytacją jak na ten papierowy list. Nie kolekcjonuję ich i nie chowam w specjalnym pudełku... natomiast wszystkie listy jakie do tej pory otrzymałam mam w pudełku i czasem do nich wracam. Przeglądam i uśmiecham się na myśl, że gdzieś tam jest przyjazna mi dusza.

Ale listy to nie wszystko! My wymieniamy się pocztówkami, małymi gadżetami, lokalnymi słodyczami. Dzięki mym przyjaciołom miałam okazji posmakować słodkości prosto z Japonii, prawdziwej zielonej herbaty, otrzymałam również łapacz snów z USA, a także parę talizmanów, które miały poprawić me warunki życia (a tak przynajmniej wierzy się w Japonii). Mam również magnesy, które przyleciały do mnie prosto z Australii!

To tak, jakbym zwiedzała świat siedząc w domu! Mała rzecz, a tak cieszy!

niedziela, 17 kwietnia 2016

Wyzwanie czytelnicze 2016 - i ja dołączam!

W zeszłym roku złapałam zbyt wiele srok za ogon i z moich wielkich planów wiele nie zostało. Niemal wszystkie zostały odsunięte gdzieś na bok. Wyzwania, obietnice, marzenia - gdzieś zniknęły, przykryte grubą warstwą kurzowego lenistwa. 

Pamiętam, że wzięłam udział w wielu wyzwaniach, ale tylko nieliczne z nich udało mi się dokończyć. Nie schudłam planowanych 20 kg (ba... na dodatek nabrałam tylko wagi), nie odzwyczaiłam się od słodkiego i nie jem super zdrowo. Nie udało mi się również przeczytać tyle ile mam wzrostu (skończyłam na 30cm, a gdzież to do 169cm...) i co najważniejsze nie pisałam regularnie tutaj. 

W tym roku postanowiłam więc wrócić i zbierałam się na ten powrót całe 4 miesiące. Chciałabym zmierzyć się sama z sobą raz jeszcze i zacznę dość kameralnie. Od wyzwania czytelniczego na 2016 rok. Nie będzie to 169 cm, a jedynie 25 pozycji (obowiązkowych) do przeczytania. Myślę, że to wystarczająca ilość dla takiego leniwca jakim jestem (a jednocześnie pragnę tu zaznaczyć, że kocham czytać!  Muszę tu tylko nadmienić, że nastąpi mała modyfikacja związana z faktem, że nie pamiętam inicjałów mojego nauczyciela angielskiego i sama jestem takim nauczycielem aktualnie.... Pozycja 19 została udoskonalona dla kaprysu własnego.

  1. Pisana z punktu widzenia dziecka 
  2. Autor ma takie same inicjały jak ja
  3. Wydana w roku moich 10-tych urodzin
  4. Więcej niż 300 stron - Joe Abercrombie "Pół Świata"
  5. Ma więcej niż 5 części - Michael Grant "Hunger" (Gone series)
  6. Polski autor
  7. Wydana w 2016 roku
  8. Na jej podstawie powstał film
  9. Ma dwóch autorów
  10. Książka ulubionego autora, której do tej pory nie przeczytałam 
  11. Napisana przez kogoś przed 20-tką
  12. Z gatunku, za którym nie przepadam
  13. Książka, do której lubię wracać
  14. Polecona przez kogoś 
  15. Ma zaskakujące zakończenie
  16. Oparta na prawdziwej historii
  17. Zekranizowana w 2015 roku
  18. Wydana oryginalnie w innym języku niż polski i angielski
  19. Główny bohater ma takie same inicjały jak moja najlepsza przyjaciółka
  20. Bez wątku miłosnego
  21. Główny bohater ma rude włosy
  22. Bez szczęśliwego zakończenia - Kazuo Ishiguro "Nie opuszczaj mnie"
  23. Wybrana ze względu na okładkę - Lucia Taboada "Ogarnij się i zacznij żyć"
  24. Przeczytana w dzieciństwie
  25. Ma minimum 100 lat
NA DOKŁADKĘ (DLA CHĘTNYCH):

  1. Lektura szkolna
  2. Akcja dzieje się poza Europą i Ameryką Północną
  3. Więcej niż 800 stron
  4. Biografia
  5. Z wątkiem świątecznym
  6. Debiutancka książka mojego ulubionego autora
  7. Po angielsku (w oryginale) - Michael Grant, "Lies"
  8. Książka ulubionego autora mojego przyjaciela
  9. Zaczęłam, ale nie skończyłam
  10. Książka, którą znajdę w księgarni/bibliotece/antykwariacie
  11. Książka autora, o którym nigdy nie słyszałam
  12. Z liczbą w tytule 
DLA CHĘTNYCH, BĄDŹ NA WYMIANĘ INNEGO PUNKTU:

  1. Bawi do łez
  2. Książka, którą znajdziesz u babci
  3. Imię w tytule
  4. Horror
  5. Książka z czarnej serii 
  6. Książka o platonicznej miłości
  7. Z wątkiem uzależnień
  8. Nazwa miasta w tytule
  9. Mrozi krew w żyłach
  10. Tytuł ma tyle samo sylab co Twoje imię
  11. Ma więcej niż 7 bohaterów  

Lista z czasem (mam nadzieję) będzie uzupełniana o linki i tytuły książek z jakimi w tym roku się zmierzyłam. Chciałabym tu jeszcze życzyć wszystkim zagorzałym czytelnikom powodzenia. Czytajmy, bo warto. 

środa, 13 kwietnia 2016

Wolne popołudnie...i co dalej?


Szkoła Językowa ma swoje plusy, ale i minusy. Jednym z nich są popołudniowe godziny pracy. Nie narzekam, bo nie przepadam za porannym wstawaniem, ale na dłuższą metę może zrobić się to dość męczące. Zwłaszcza, kiedy teoretycznie i praktycznie zamyka się szkołę koło 21 cztery razy w tygodniu. 

Bardzo lubię celebrować wieczory. Dobra książka, film, albo zwyczajny wieczór familijny z wszechobecnymi grami planszowymi. Niestety ostatnio wracam do domu tylko po to, by po krótkiej przerwie wrócić do pracy. Lekcja przecież sama się nie przygotuje.

Właśnie dlatego, kiedy wczoraj odebrałam telefon z wiadomością, że moje zajęcia się nie odbędą poczułam ulgę, ale i lekko frustrację. Zdziwiło mnie me zachowanie. Zdenerwowałam się, bo ni stąd ni zowąd otrzymałam wolne popołudnie! Mogłam zrobić co tylko chciałam, ale nie do końca miałam pomysł na to jak je wykorzystać. No bo przecież nie rzucę się od razu do pracy! Może magisterka? W końcu leży i kwiczy, czekając na lepsze czasy... ale jakoś nie mogłam się za nią zabrać.

W końcu na to wpadłam! Tak! Pojadę do Galerii Handlowej i kupię papier ksero! Pięknie... ale czy naprawdę nie potrafię już myśleć o niczym innym jak pracy? No i Galeria? Znowu? Przecież taka ładna pogoda... nie może się zmarnować...


Rower? Kolejna, nieśmiało wyciągnięta propozycja... o dziwo entuzjastycznie podłapana przez moją siostrę. Przegłosowanie! Padło na aktywny wypoczynek i pomimo wielu perypetii jakie się z wypadem wiązały (flak w oponach, brak pompki, piesze zwiedzanie stacji benzynowych, spadające łańcuchy) rozpoczęcie sezonu uważam za udane.

Od jutra pedałuję do pracy. Skończy się wydawanie nie małych pieniędzy na parkingi! O tak! Wreszcie czuć Wiosnę (i alergię niestety też...)!

Jak jeszcze można wykorzystać wolne popołudnie? Co zrobić kiedy pojawi się znienacka i weźmie nas pod włos? 

Przede wszystkim zachować spokój. Pozwolić radości zaowocować i nawet nie próbować myśleć o pracy. Przecież ta nie ucieknie, a czas na nią i tak na pewno mieliście przeznaczony. Zróbcie coś dla siebie. Spacer ze zwierzakiem (który doceni to jak nikt inny!), kawa w ogródku, rower, może nawet i basen. A dla tych ceniących wypoczynek mniej aktywny? Dobry film czy książka to znakomite wypełniacze czasu. Trzymajcie sobie coś w zanadrzu, bo nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się kolejna okazja.

Co Ty robisz, kiedy wolne zaskoczy Cię znienacka? Jakie są Wasze propozycje? 

Trzymajcie się cieplutko! Niech Wiosna będzie z Wami!

niedziela, 20 grudnia 2015

Star Wars mania


Wreszcie jest. Wszedł na ekrany Polskich kin z 17 na 18 grudnia. W tym czasie tłumy przewinęły się przez wszystkie kina. Każdy zagorzały fan, ale i ten mniejszy też, koniecznie chciał (lub nadal chce) zobaczyć najnowszą część "Gwiezdnych Wojen".

Kampania reklamowa ruszyła dawno temu. Niemalże każdy sklep wypuścił linię związaną z "Gwiezdnymi Wojnami". Są więc koszulki, długopisy, magnesy, kubki, gry (nawet monopol w wersji Star Wars!), breloczki, czapki, szaliki, buty... z logiem Star Wars! 

Potężna reklama, muszę przyznać. Dodam tylko, że i ja padłam jej ofiarą. Jako, że kocham tę serię filmów miłością bezwarunkową i wieczną. Teksty "odcinków" 4 - 6 znam niemalże na pamięć i nigdy nie nudzi mi się ich oglądanie. Dla mnie to film ponadczasowy i serio czasem patrzę na ludzi, którzy nie wiedzą z czym to się je z lekką frustracją (wiem, wiem, o gustach się nie powinno dyskutować, ale serio... nie wiedzieć co to "Gwiezdne Wojny"?). Wyłazi ze mnie taki mały troll. 


Tak więc leci do mnie już pendrive w kształcie Lorda Vadera oraz naklejka ścienna (w której zakochałam się od pierwszego wejrzenia). Mam tylko nadzieję, że wszystko doleci nienaruszone. Już nie mogę się doczekać!

Tak, padłam ofiarą i co gorsze... nie jest mi z tym źle. Mało tego, cieszę się jak małe dziecko, które ma niedługo dostać prezent. Tak kochani, gdybym mogła sama założyłabym swój zakon rycerzy Jedi!

O samym filmie (na który planuję pójść drugi raz - szaleństwo!) nie powiem zbyt wiele, bo nie chcę psuć frajdy tym, którzy jeszcze go nie widzieli... a planują to zrobić w najbliższej przyszłości. Tylko krótko - warto! "Przebudzenie mocy" zdecydowanie przerasta odcinki 1 - 3 i pozostawia wielkiego banana na twarzy po zakończeniu seansu. Domysły i teorie spiskowe? Gwarantowane!

Natomiast jeśli chodzi o samo szaleństwo z tymi produktami sklepowymi? Mania nieco przesadzona i wkrótce wszystkim się przeje, a mimo to jakoś w tym wypadku mnie nie przeszkadza. Sama się sobie dziwię, bo zazwyczaj staram się trzymać swoje "żądze" na wodzy, a tym razem...

Mogę się jednak śmiało dziś wypowiedzieć stojąc po drugiej stronie barykady. Tej, która to chętnie kupi każdy gadżet, jeśli tylko jest związany z jej ulubionym serialem / muzykiem / czy innym pierdolnikiem. Jeśli ktoś jest wielkim fanem, czeka na coś w podekscytowaniu to taki szał tylko nacieszy jego oczy. Ja wpadłam po uszy i wcale nie chcę się wygrzebywać.

Z drugiej strony - czemu nie pozwolić sobie na mały drobiazg, jeśli zdarza się to tak rzadko? Nie bądźmy dla siebie aż tak okropni. Dajmy naszemu wewnętrznemu dziecku odrobinę radości od czasu do czasu!

Niech moc będzie z nami wszystkimi jeszcze przez długie miesiące.

...gdyby tak jeszcze mogłaby mi pomóc napisać magisterkę... byłabym wniebowzięta!

Znajdą się i wśród Was jacyś fani? Może macie całkowicie odmienne zdanie a propo tej gwiezdnej manii? Lubicie takie szaleństwo? Dajecie mu się czasami porwać?