Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

czwartek, 29 grudnia 2016

Podsumowanie roku 2016

Dzisiaj otworzyłam swojego bloga i przejrzałam posty, które się na nim znalazły, a jest nich 67 (wraz z tym) czyli o 30 mniej niż w zeszłym roku. Zaniedbałam moje miejsce w internecie kilka razy, ale wciąż i wciąż do niego powracam i obiecuję że to był już ostatni raz, kiedy zostawiłam to miejsce na kilka lub kilkadziesiąt dni. 

Dziś nie będę nic obiecywać, bo wiem że kiepska jest w dotrzymywaniu takich obietnic. Wypiszę tu jednak swoje mniejsze i większe osiągnięcia, bo myślę że warto. Robię to przede wszystkim dla siebie, bo zdarza mi się zapominać co takiego udało mi się zrobić. Wszystkie dobre rzeczy rozmywają się pod wpływem tych złych. Wszystkie postanowienia, które miałam znikają, bo przecież gdzieś po drodze o nich zapomniałam, a mimo to coś tam jednak przez te 365 dni w roku zrobiłam.


NIESPODZIEWANY WYJAZD DO RZYMU

 

 

Wygrałam bilety lotnicze do Rzymu i pojechałam wraz z moją siostrą. Spędziłyśmy tam niesamowite 4 dni, bawiąc się w najlepsze i zwiedzając od białego rana po samą noc. Widziałam niesamowite budynki, życzliwych ludzi i przepiękne dzieła sztuki. Rzym nigdy nie przeszedł mi przez myśl, a mimo to cieszę się, że pojechałam. Moją (nieskończoną) relację z Rzymu możecie przeczytać w tych postach:


JESTEM MAGISTREM


Tak, tak. Udało się. Wreszcie zakończyłam ten etap swojego życia. Jestem panią magister i choć notatki jeszcze gdzieś tam się mi walają, ja wkraczam w to prawdziwie dorosłe życie z problemami natury pracownika. Szukam pracy i staram się jakoś żyć. Nie mniej jednak udało się, po wielu przeszkodach, wreszcie zyskałam ten tytuł i jestem szczęśliwa, że się nie poddałam po drodze.

ANGLIA PO RAZ 4

 

Wyjechałam do Anglii po raz czwarty. Tym razem do pracy w charakterze Lead Teachera. Było ciężko, nawet bardzo, ale poznałam wspaniałe osoby i cudowną angielską rodzinę, z którą do teraz utrzymuję kontakt. Już po cichu planujemy kolejną mą wizytę u nich. Bo warto, a ja ich uwielbiam.


LONDYN Z PRZYJACIÓŁKĄ


Wypad z Asią uważam za udany i nawet na warunki za dużo nie narzekałyśmy, a przyszło nam spać w małej i gorącej klitce. Trudno. Przeżyłyśmy i planujemy kolejne podróże (choć Mediolan musiałam sobie odpuścić ze względu na wydatki z moim biednym samochodem). Na pewno jeszcze będzie kolejna okazja. Tak więc pojechałyśmy do Londynu i spędziłyśmy tam cudowne choć wyczerpujące trzy dni, a relację możecie poczytać tutaj:


EGZAMIN Z JAPOŃSKIEGO


Trąbiłam o nim chyba cały rok i wreszcie wzięłam się i pojechałam do Warszawy czwartego grudnia. Wzięłam udział w tym wydarzeniu próbując mych sił by zdobyć ten upragniony certyfikat. Na najniższy poziom, ale i tak będę dumna jeśli tylko uda mi się go zdać. Na wyniki muszę jednak poczekać aż do początku Marca. Dłuuuugo!

WIELKA WYMIANA KSIĄŻKOWA



Wzięłam udział w wielkiej wymianie książkowej i zyskałam aż 8 nowych pozycji, które dumnie widnieją na mej półce i czekają na swą kolej do przeczytania (a ja się nieco obijam z czytaniem ostatnio). Inicjatywa ta strasznie mi się spodobała i chętnie wezmę w niej jeszcze udział. Może w przyszłym roku? Kto wie!

~.~

Uff to tyle. Wow. Jak tak na to patrzę to widzę, że miałam całkiem pokaźny rok. Dobry rok, a już się bałam, że nic w nim takiego nie zrobiłam. Zrobiłam! Jupi! Aż mi się skakać ze szczęścia chce i chyba niedługo to zrobię... albo wstanę i zacznę tańczyć (jeśli nikt nie będzie patrzył. Fajnie tak spojrzeć na przekrój swojego roku i zauważyć, że mimo parszywej końcówki... nie był taki zły. 

No dobra, a jak wyszło Wam? Macie czym się pochwalić? 

Oby 2017 był równie owocny! Szczęśliwego Nowego Roku kochani moi!

wtorek, 27 grudnia 2016

Święta przez cały rok

Święta, święta i po świętach. Tyle się na nie czeka, przygotowuje i cieszy, gdy tylko nadejdą... a potem następuje rozczarowanie, bo przecież trwają jedyne 3 dni. Nadchodzi szara rzeczywistość i kilka kilogramów więcej, bo przecież święta to przede wszystkim przepyszne jedzenie, które oczy po prostu chcą jeść, nawet jeśli brzuch nie daje rady... więc zanim się obejrzysz masz kolejną sałatkę na talerzu i jeszcze jednego klopsa, a potem wpychasz to w siebie i wzdychasz twierdząc, że dietę zaczniesz tuż nich.

Też tak macie? Ja tak. Niestety, ale co poradzę. Z moją silną wolą już dawno się pożegnałam, a na czas świąt jej szczątkom pozwoliłam wybrać się na zasłużone wakacje. Jem więc i jem, zaglądając do lodówki od czasu do czasu i tak sobie marzę... by ten okres trwał jak najdłużej. Nie trzy dni, nie tydzień... nie nawet i miesiąc, ale...


PRZEZ CAŁY ROK!


Bo czemu nie? Co takiego by się stało, gdyby tak było? Nie chodzi mi tu o zwiększoną ilość jedzenia czy prezentów (choć te miło by było otrzymywać codziennie...), ale tej atmosfery. Tego ciepłego uśmiechu, rozśpiewania, rodzinnych spacerów i wspólnego spędzania czasu. Tylko tyle, no i może jeszcze trochę dobra dla tych smutnych ludzi, których mijamy na ulicy. Bo czemu by nie? Niech też mają coś od życia. Często zwykły uśmiech działa cuda. Spróbować nie zaszkodzi.

Tak sobie więc pomyślałam, że przecież to jest możliwe do spełnienia. Wystarczy tylko szczypta starań i dobrego humoru. Święta mogą trwać i całą wieczność. Wystarczy odpowiednie nastawienie i chęci, bo tak łatwo jest rzucić się w wir pracy i zapomnieć o czasie dla nas samych i dla naszych rodzin.

365 dni to niemalże wieczność, jeśli przeliczy się godziny spędzane w pracy czy czas na przygotowanie się do niej (ciężki jest los nauczyciela...), ale wszystko jest możliwe do spełnienia. Tak więc mym celem na kolejny rok będzie ten świąteczny nastrój przez cały rok. Żeby udało mi się choć odrobinę świąt zachować. Spróbuję i jestem pewna że w mniejszym lub większym stopniu mi się to uda.

Kto spróbuje ze mną? Zorganizujmy sobie tak czas, by każdego dnia znaleźć chwilę dla siebie i swych bliskich. Damy radę! Wystarczy tylko zakasać rękawy i do roboty!

wtorek, 20 grudnia 2016

10 piosenek, które muszą zabrzmieć w moim Grudniu

Ostatni weekend przed świętami już za nami. Nie mogę uwierzyć w to jak szybko ten Grudzień mi zleciał. Niedawno pisałam o Listach do Mikołaja, teraz chowam w szafie prezenty dla całej rodziny. Polowanie było dość późne, bo i wypłatę dostałam z tygodniowym opóźnieniem. Cóż, takie życie. Egzamin z Japońskiego również był jednym z punktów Grudniowego programu. Teraz walczę z listami do moich pen-palsów, którzy już nieco się niecierpliwią (nic dziwnego... pisze i piszę i napisać nie mogę), choróbskiem (złapało mnie w piątek i na szczęście już przechodzi) oraz wciąż klejącymi się pierniczkami.

Choinka już stoi, pierniczki zrobione. Uśmiech na twarzy jest, choć kuriera jeszcze nie ma. W tle słychać świąteczne piosenki i youtubowe porady dotyczące prezentów na ostatnią chwilę. A bo jeszcze podpatrzeć by wypadało na to jak tu ładnie zapakować nasze fanty. Chciałabym by było wyjątkowo, mimo wszystko. Szukam inspiracji, w między czasie zapraszając Was wszystkim na chwilę odpoczynku z moją grudniową play-listą!

10 PIOSENEK, KTÓRE MUSZĄ ZABRZMIEĆ W MOIM GRUDNIU!!!


ALL I WANT FOR CHRISTMAS IS YOU



Tak, wiem co powiecie. Człowiek już słuchać jej nie może. Co chwilę leci, znudziła się. I wiecie co? Podpiszę się pod tym obiema łapkami. Mimo to, kiedy usłyszałam ją w radio gdzieś na początku grudnia to od razu poczułam tę świąteczną atmosferę. Nie wiem czemu. Może po prostu potrzebowałam jakiejś zachęty, a może rozpromieniła mnie nostalgia? Być może. Tak czy inaczej, ta piosenka kojarzy mi się ze świętami w ten lub inny sposób.

FAIRYTALE OF NEW YORK



Piosenkę tę poznałam 3 lata temu i zakochałam się w niej. A zwłaszcza w wykonaniu ortopilota, którego odkryłam gdzieś w tamtym czasie. Spodobało mi się i teraz co roku do niej wracam. Nucę pod nosem, podczas świątecznych porządków oraz gotowania. To jedna z tych, które po prostu musiały znaleźć się na tej liście. Dziś słucham Gavina Jamesa i odkrywam New York na nowo!
 

OJ MALUŚKI, MALUŚKI.



Ale nie byle jaki maluśki. Tylko ten w wykonaniu Sztywnego Pal Azji oraz Andrzeja Krzywego i innych, którzy nagrali z nimi kolaborację. Przepiękna, pełna energii i wcale nie smutna (jak w większości przypadków tej pieśni). Kocham i nie przestanę. Przywodzi też na myśl całą tonę wspomnień. Tych radosnych z dzieciństwa. Wspólne ubieranie choinki i ona w tle oraz czekanie na przybycie gości podczas Wigilii i ten utwór w tle.

KOLĘDA DLA NIEOBECNYCH



To pieśń, która potrafi wycisnąć łzy i wzruszyć. Kocham ją, ale trzeba mieć na nią nastrój. Tak, lepiej nie wpuszczać jej sobie będąc w podłym humorze, bo tylko Wam się on pogorszy. Mi jednak dodaje ciepła i wywołuje delikatny uśmiech. Uśmiech nostalgii.

THE LITTLE DRUMMER BOY


Pa ra pa pam pam, ra pa pam pam, ra pa pam. Melodia sama się nuci, a głowa kołysze w jej rytm. Kolejna pieśń, którą zaraził mnie mój tata. Wciąż leciała w samochodzie, kiedy jeździliśmy po zakupy czy do dziadków i po prostu się wkręciła. Teraz, bez niej nie ma świąt. To niemalże jak ze śniegiem. Nie ma ram pam pam, nie ma świąt.

SHAKE UP CHRISTMAS



Ten wybór może szokować, jeśli spojrzy się na powyższą listę, ale tak. Lubię ją nucić. Pozytywna nuta, którą zawsze dobrze jest wpuścić podczas tych gorszych dni. Buzia od razu mi się śmieje, a gdy nikt nie patrzy (co dość trudne jest - siostra ciągle w domu) to i nogi podrygują i aż chce się tańczyć i śpiewać.

BABY IT'S COLD OUTSIDE



Glee przyprowadziło mnie do tej piosenki i nie żałuję. Od razu wpadła w ucho i już tu zostało. Zwłaszcza w wykonaniu Michaela Bubble oraz Indiny Menzel. Słuchając jej czuję się tak jakbym przeniosła się do jakiejś bajki. I to takiej z dobrym zakończeniem o dziwo... i całe szczęście. So baby, it's cold outside, zostań w domu i wypij gorącą czekoladę.

DO THEY KNOW IT'S CHRISTMAS



Znam ją niemalże na pamięć. Często nucę i nigdy mi się nie znudzi. Nie dość, że świetna nuta to jeszcze z przesłaniem. No i tak ma być. Nic więcej nie trzeba mówić. Jednakże przesłuchałam wersję z 1984 roku oraz z 2014 i muszę powiedzieć, że oryginał bije nową na głowę. Nie ma tego samego przebicia. Zostaję przy starszej wersji i nucę dalej.

SANTA CLAUS IS COMING TO TOWN



Przyznaję się bez bicia, że słucham jej na okrągło. Nie dość, że doskonale sprawdza się na zajęciach języka angielskiego z dziećmi (kochają pokazywać i śpiewać dobrze znaną im piosenkę), to i w radio mi nie przeszkadza. Oczywiście jak ze wszystkimi utworami, co za dużo to nie zdrowo. Trzeba znać umiar, ale Mikołaj pojawi się w mieście już niedługo!

WHITE CHRISTMAS



Co roku nucę i pragnę tych białych świąt, ale niestety nie zawsze czary wychodzą. W tym roku raczej się nie uda, ale wciąż trzymam kciuki i puszczam Franka, by choć na moment udać, że faktycznie białe święta się pojawią. Wracam wspomnieniami do śniegowych dni i czasem nawet zaglądam do albumów. Śnieg, dajcie mi śnieg ślicznie proszę!


Mogłabym tak wymieniać bez końca, bo jeszcze wiele ich mi tu zostało. Jednakże obiecałam sobie ograniczyć się jedynie do 10-sięciu. Jakie utwory Wam kojarzą się ze świętami? Których słuchacie najczęściej? 

Trzymajcie się cieplutko i śniegu życzę każdemu!


czwartek, 8 grudnia 2016

Gdzie się podziały Listy do Mikołaja?

Pamiętam jakby to było wczoraj, z jakim zapałem i wypiekami na twarzy siadałam wieczorem do swojego biurka i skrobałam list do świętego Mikołaja. Nigdy nie wiedziałam jak zacząć i czy Mikołaj się nie obrazi, bo przecież nie wypada od razu przechodzić do rzeczy i wymieniać co by się chciało dostać, no nie?

Pozdrawiałam więc elfy, panią Mikołajową i samego Mikołaja. Chwaliłam go i siebie też. Twierdziłam, że byłam grzeczna, bo choć coś tam za uszami było to niezbyt wiele. Dopiero wówczas przechodziłam do głównego punktu programu i rozpoczynałam wyliczanie. Czasem pisałam po co mi to, ale zazwyczaj kończyło się wyliczaniem niezbędnych mi przedmiotów. Najczęściej ustawiałam listę od cosiów, które chcę najbardziej, do tych mniej ważnych cosiów. 

A potem? Z bijącym sercem kładłam list na parapecie, licząc na to że Mikołaj go znajdzie. Pamiętam też, że zawsze pragnęłam przyłapać ten list na wyfruwaniu z mojego pokoju, ale dziwnym trafem zasypiałam szybciej niż to się stało. Rano już go nie było, a ja skakałam z radości pod sufit, wierząc że Mikołaj na prawdę istnieje!

Tak, tak właśnie było! I tak wspominając to zaczęłam się zastanawiać jak to jest dzisiaj? W końcu w EMPIKu można znaleźć pięknie opakowane szablony na list do Mikołaja. Drogi jak diabli, ale jest... a wszystko po to by zasiać odrobinę magii w domach dzieci.

LIST DO MIKOŁAJA?! TAKI PAPIEROWY?! A PO CO?


Popytałam więc moich małych podopiecznych, jak to jest z tymi listami. A oni, zamrugali zdziwieni i wzruszyli ramionami. Okazuje się, że niewielu z nich wie co to takiego, a jeszcze mniej bawi się w zapisywanie kartek zeszytowych i wysyłanie ich na Biegun Północny. No bo po co? Wszyscy teraz wiedzą, że Mikołaj korzysta z wszelkich możliwych promocji w Galeriach Handlowych, a jeśli wspomni się to i owo mamie czy tacie, to jest 90% pewności, że właśnie to wyląduje pod choinką. 

Po co więc zawracać sobie głową jakimś podejrzanym brodaczem, któremu z roku na rok przybywa ciałka na brzuchu? Nie warto. To już nie modne. Passe. O czym ty w ogóle mówisz?

Zderzyłam się ze ścianą niezrozumienia. Żadne nie chciało nawet słuchać o pisaniu listów, bo i po co? A jak wspomniałam o tym, że sama tak robiłam, dzieciaki stukały się po głowie i śmiały, bo przecież każdy wie, że Mikołaj nie czyta tych listów i to nie on je zabiera. Szkoda, naprawdę szkoda...

Nie wiem z czego to wynika i na pewno nie każde dziecko tak robi. Jest jeszcze wielu, którzy piszą. Z całą pewnością, a mimo to zrobiło mi się nieco smutno. Nostalgia odeszła gdzieś na bok, pozostawiając rozczarowanie. Szkoda, że takich tradycji się nie pielęgnuje.

Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda. 


Jak to wygląda w Waszych domach? Pisaliście listy będąc jeszcze w podstawówce?

wtorek, 6 grudnia 2016

Egzamin z Japońskiego?

Czwarty grudnia. Niedziela. To właśnie wtedy odbył się egzamin z języka japońskiego, o którym trąbiłam od dawna. Wreszcie podjęłam się temu wyzwaniu i choć nie było łatwo, zdecydowałam spróbować swych sił. Pociąg do Warszawy odjechał o zabójczej godzinie 5.52 i już o 9 byłam na miejscu. Do egzaminu miałam 3 godziny i z tego stresu spędziłam je całe na nauce. 

JLPT

Potem nadszedł ten wyczekiwany przeze mnie czas. Egzamin odbywał się w kilku salach, a każdy poziom miał przypisaną osobną. Najwięcej zdających podchodziło do najniższego stopnia znajomości tego języka (N5) i tak też zrobiłam ja. 

Ulokowano nas na sali gimnastycznej i znów mogłam poczuć się jak podczas matury. Mój własny stolik i przypisany do niego numer rejestracyjny, który to musiałam wpisać na każdą kartę podczas 3 części egzaminu. Poinstruowano nas, że możemy używać jedynie ołówków o grubości 2HB, ewentualnie HB, bo inaczej maszyna nie odczyta naszych zapisków. 

I tu przyszło zaskoczenie, bo co prawda wiedziałam, że wolno nam używać jedynie ołówków, to i tak nieco zaskakujące. Przyzwyczajona jestem do czarnych długopisów - jak to na maturze, a co! Wspomnienia wróciły, choć stres był nieco mniejszy.

Ach! No i najważniejsze! W trakcie egzaminu nawet telefon nie mógł zawibrować, bo jeśli tak by się stało - test zostałby przerwany, a użytkownik telefonu nie otrzymałby wyników... taki rygor! Ale co zrobić, chciałaś babo to dostałaś.


SŁOWNICTWO - MOJA ZMORA


Do egzaminu podeszłam na luzie, a przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie zorientowałam się, że mam jedyne 25 minut na 36 pytań związanych ze słownictwem japońskim. Horror! Nawet nie było czasu, by porządnie się nad tym zastanowić. Albo wiesz, albo nie wiesz. Koniec. Dwadzieścia pięć minut to zdecydowanie za mało, nawet jeśli były to pytania wielokrotnego wyboru. Masakra.

UFF! JESZCZE TYLKO GRAMATYKA I SŁUCHANIE!


Potem 20 minut przerwy i kolejna seria. Tym razem gramatyka plus czytanie w jednym. 40 minut i 32 pytania, a w tym dwa dłuższe teksty do przeczytania. Ledwie co się wyrobiłam. Znów czasu zbrakło na poprawki (a była to najtrudniejsza dla mnie część egzaminu). Wyszłam z niego nieco podłamana, ale 50 minut przerwy sprawiło, że zdążyłam się pozbierać i odetchnąć. 

 

ZBLIŻAMY SIĘ DO KOŃCA!


Trzecia część upłynęła mi jak z bicza strzelił. Pół godziny słuchania i tylko raz puszczone nagranie. Żadnych powtórek. Odpowiedź naniesiona na kartę odpowiedzi od razu. Brak czasu na sprawdzenie. Nie dosłyszałeś? Strzelaj. Nie warto zostawiać pustych pytań...

Sam egzamin dobrze będę wspominać. Nie znam jeszcze wyników i nie dowiem się ich aż do początku marca (no może już pod koniec lutego coś będzie wiadomo), ale atmosfera była niezwykle przyjazna. Pilnujący nas Japończycy bardzo dobrze mówili po polsku i zarażali uśmiechem (a podobno to taki sztywny naród). Wprowadzili mnie w doskonały nastrój i nie pozwolili za bardzo się stresować.

CZAS, CZAS, CZAS!


Jedyny minus (coś co mi najbardziej doskwierało) - brak czasu. Brak czasu na cokolwiek. Prosta piłka. Wiesz, albo nie wiesz. Nie ma że boli. Po co sprawdzać? W końcu pierwsza myśl jest najlepsza... przynajmniej w teorii. Doskwierało mi to i to bardzo. Zwłaszcza, że przyzwyczajona jestem do sprawdzania swych odpowiedzi. Tyle razy mi to wpajano do głowy, że aż mnie skręcało z nerwów, kiedy widziałam bezlitośnie upływający czas... i te 20 pytań przede mną!

CZY POWTÓRZĘ?


Zdecydowanie tak! Choćby i dla sprawdzenia swych postępów w nauce. To doskonały sposób, odrobina zabawy oraz poczucie że wreszcie ruszyło się z miejsca. Ja ruszyłam. Jestem o jeden krok bliżej do spełnienia swego marzenia. A jeśli nie zdam? Trudno. Spróbuję za rok. Nikt mi tego nie zabroni!

Źródło: 1

czwartek, 1 grudnia 2016

Spersonalizowany kalendarz adwentowy!!!

Pierwszy grudnia już za nami. Po zaskakującej, śnieżnej końcówce listopada przyniósł nieco deszczowego rozczarowania... a ja tak liczyłam na dalsze podboje śnieżne. Nawet koła zmieniłam, bo już czas i ślisko na drogach, a tu co? Deszcz! 

Grudzień to podobno okres swetrów, dobrej książki, gorącej czekolady i słodkiej rozpusty. To również okres świąt oraz zakupowego szaleństwa. No i wreszcie, grudzień przynosi nam to wesołe oczekiwanie aż do 24 grudnia, a to skutecznie umilają nam

KALENDARZE ADWENTOWE


Tych na rynku na pęczki. Od tych czekoladowych zaczynając (które to dostępne są w różnych rozmiarach i kolorach), przez kosmetyczne (których ostatnio się nieco naroiło, a mnie kusił ten z Daichmanna), po inne ich wariacje (które w Polsce jeszcze tak popularne nie są). 
 
 
Kusiły mnie i przypominały wesoły okres dzieciństwa. To otwieranie okienek i wyjadanie słodkości z środka. I to całkiem nic, że zazwyczaj po tygodniu nie miałam ani jednej czekoladki w środku. To nic i tak to kochałam, co roku powtarzając ten sam błąd i obiecując sobie, że tym razem będzie już inaczej.

W tym roku jednak zrezygnowałam z tradycyjnego kalendarza i postawiłam na taki robiony ręcznie. 24 gadżety zawinięte w kolorowy papier świąteczny. Jedne mniejsze, drugie większe. Spersonalizowane i w przestępnej cenie. To wszystko wylądowało w dużej torbie na prezenty i zostało podarowane mej siostrze, której teraz łapki swędzą nieco, bo już by chciała wiedzieć co jest w środku, a mi nawet nie udało się zrobić zdjęcia - niestety.

Przy tworzeniu go frajdy miałam wiele, a jej mina wynagrodziła mi to wszystko. Z planowaniem nie było problemu, wybór gadżetów - stanowił lekkie wyzwanie, ale dałam radę. W końcu jak nie ja, to kto?! Znamy się prawie niczym łyse konie! Ola teraz (jak powiedziała) ma wysoko postawiony próg jeśli chodzi o odwdzięczenie się (choć ja nawet o tym nie myślałam, kiedy tworzyłam kalendarz).

Myśleliście o tym by obdarzyć kogoś takim tworem? Swoim własnym kalendarzem? Może już to zrobiliście? Zdradźcie, co do środka wsadziliście?
 
Warto o tym pomyśleć, serio! Choćby i dla miny obdarowanego oraz ich radości. Wynagradza wszystko, a i pokazuje jak dobrze znacie tę drugą osobę. Świetna sprawa! Na pewno to powtórzę w przyszłym roku.
 
Trzymajcie się cieplutko kochani!!!

Źródło: 1