Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

wtorek, 31 maja 2016

Zimny prysznic - strach się bać

Zostałam zmuszona do przestawienia się na zimny prysznic, kiedy to w poniedziałek przestała lecieć ciepła woda. Została ona wyłączona w całej naszej dzielnicy na długi tydzień. Niespecjalnie mnie to ucieszyło, bo przecież prawie codziennie siadałam w wannie i relaksowałam się z dobrą książką. Poza tym co z moimi włosami, które potrzebują kuracji codziennej (strasznie się przetłuszczają niestety)? 


No, ale przecież zostaje zimna woda. Tyle się zewsząd nasłuchałam o zbawiennych skutkach porannych, zimnych pryszniców - zredukowanie stresu, poprawa kondycji włosów i skóry, pomoc w odchudzaniu (jako osoba, która ciągle dietuje - ten punkt cieszy mnie najbardziej), ukoi bolące mięśnie (ważna sprawa po treningach!), zmniejszy możliwość popadnięcia w depresję, a także orzeźwi. Nic tylko wskakiwać pod zimną wodę!

Postanowiłam więc skorzystać z okazji i wypróbować ten sposób. Kiedy piszę te słowa jestem po dwóch myciach głowy zimną wodą i jednym lodowatym prysznicem. Ba! Ja dopiero co wyszłam spod niego i za 6 minut powinnam wychodzić na pociąg. Mam jednak całe 6 minut by opisać swoje wrażenia!

Nie będę Was tu oszukiwać. Było ciężko. Zimna woda na rozgrzaną po nocy skórę to przekleństwo. Serio. Nikomu tego nie polecam. Zaczęłam jednak od nóg, pozwalając się im przyzwyczaić i powoli pięłam się w górę (wiem, że są różne techniki brania takiego prysznica - mój tata np. puszcza wodę i od razu zalewa się zimną wodą od głowy do nóg, brrr). Stopniowo zaczęłam się do tego przyzwyczajać, więc kiedy wreszcie polałam wodą głowę, nie czułam już nieprzyjemnego chłodu. 

Co nastąpiło potem? Przypływ energii! To skutkuje, serio! Aż chce się żyć. Nie ma mowy o powrocie pod cieplutką kołderkę, co zdarzało mi się robić po ciepłej kąpieli. Taki prysznic skutecznie mnie rozbudził. Wyszłam na spacer z pieskiem, a kiedy wróciłam usiadłam przed kompem, by podzielić się z Wami swymi wrażeniami (maniaczka, wiem). Na dodatek zauważyłam sprężystą w dotyku skórę, cudowną - kiedy tylko wyszłam spod niego. Nie taką rozlazłą jak po gorącej kąpieli, co jest ewidentnym minusem tego rodzaju relaksu.

Nie mogę jeszcze stwierdzić czy pozostałe plusy mi się sprawdziły. Po jednym prysznicu nie będę tu wydawała osądu, ale na pewno powrócę do tego tematu za jakiś czas - regularnego używania zbawiennej wody. Spodobało mi się. Nie ma tu co ukrywać, nawet bardzo. 

 Jedyny minus mycia głowy pod zimną wodą? Włosy nie chcą się zbyt dobrze umyć, a szkoda... bo na dzień dzisiejszy chętnie zamieniłabym gorącą kąpiel na zimny prysznic...i chyba tak zrobię. Przynajmniej na jakiś czas!

Próbowaliście kiedyś zimnego prysznica? Co sądzicie o takich kąpielach? 

Chciałabym jeszcze rozwiać wszelkie wątpliwości - zaczęłam pisać tego posta dzisiaj rano, kończę dopiero teraz :P

Trzymajcie się kochani moi!
Miłego ostatniego dnia Maja!


Źródło: 1

niedziela, 29 maja 2016

Podsumowanie Maja



Maj, piękny i letni w tym roku, już dobiega końca. W moim wypadku ten miesiąc był całkiem zabiegany. Problemy z magisterką skutecznie mnie dobiły. Natomiast czas spędzony z przyjaciółmi umilił mi te szalone chwile. Na dodatek 50-tka taty i dwa wyjścia do kina. Czegóż by chcieć więcej? Ano jednej ważnej sprawy... kilogramy poszły w górę i za diabła nie chcą zejść. Ponawiam z nimi walkę już teraz. Odpowiednie kartki na ścianie wiszą. Koniec ze słodyczami i McDonaldem (który jest moją miłością ostatnio), a także zaprzyjaźniam się na nowo z brzuszkami, rowerem a także Ewką Chodakowską - Skalpela będę męczyć i idę o zakład, że na początku raczej mi nie wyjdzie. Trzymajcie kciuki, co bym chociaż miesiąc wytrzymała!

Do poczytania


Dzisiaj jednak zdecydowałam się na moje pierwsze podsumowanie miesiąca. Dlaczego? Ponieważ znalazłam kilka całkiem ciekawych stronek, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Ich autorzy inspirują, dają kopa w tyłek i wywołują uśmiech na mej twarzy:

- Katarzyna pisze przepięknie i porusza ważne sprawy w swej Kobiecej przestrzeni. Wszystkie dotykają Nas, kobiety, w mniejszym lub większym stopniu. Jej najnowszy wpis o pięknie samotnej kobiety, pozwolił mi się uśmiechnąć i dodał odwagi. W końcu wciąż jestem sama i nie ma co się tego wstydzić.

- Narwany znalazł się na mojej liście ze względu na popełniony przezeń tekst o tym co ludzie o Nas powiedzą. To kolejny tekst, który przypomina, że nie powinniśmy przejmować się opinią innych ludzi. Kolejny i można powiedzieć, że było ich już wiele... ale warto o tym przypominać, bo gdzieś w ferworze walki zdajemy się zupełnie zapominać o swej wartości.

- Milena natomiast postanowiła obalić mity dotyczące pozytywnego myślenia. Dobrze jest wiedzieć, że ktoś ma do tego zdrowe podejście. Samej zdarza mi się o tym zapominać i zbyt mocno zafiksować na punkcie pozytywnego myślenie. Tak źle i tak nie dobrze!

- Estera na swej stronie popełniła tekst o ludziach, których często spotykamy. Ludziach, którzy nas denerwują i doprowadzają do szału. O rzeczywistości (nieco przerysowanej), w której żyjemy. Cudownie się czytało i zdecydowanie warto!

Konkursy, Konkursy, Konkursy

 

CzekoAda zachęciła mnie do brania udziału w konkursach, toteż nie spoczęłam na laurach tylko od razu rozpoczęłam szukanie kreatywnych konkursów. Jako wzięta książkomaniaczka zaczęłam od konkursów książkowych i tak natrafiłam na Konkurs Listowy - cudowna forma. Należy napisać krótki list i zamieścić go w komentarzu. Fajna sprawa, nawet jeśli nie uda się wygrać. Grunt to próbować! Wzięłam udział w paru innych, ale to zadanie zapadło mi w pamięć.

Do poczytania


W tym miesiącu skupiłam się na nadrobieniu mangowych zaległości. Zaopatrzyłam się w pokaźną ich ilość i teraz tylko czekam aż przylecą do mnie z prędkością światła (choć ludzie prorokują iż mogę poczekać nawet i 3 tygodnie zanim paczuszka wpadnie w moje łapki. Szkoda... bo chciałabym już!

Do tego pragnę dodać trochę fantastyki - "Pół Świata" to drugi tom od Joe Abercrombie. Czytam i się zachwycam (niestety robię to tylko w pociągu, bo inaczej czas mnie goni). Książka wciąga tak, że chcę wiedzieć więcej i więcej, ale opowiem o niej jak już ją skończę.

Do pooglądania




"Dzień Matki" to wspaniała komedia o kilku pokoleniach kobiet, które zmagają się z własnym życiem. Znajdziemy tam rozwódkę, opuszczone dziecko, lesbijkę, tę która wbrew sprzeciwów matki wyszła za mąż i młodą mamę. Film dotyka ich problemów, a także przypomina, że mimo wszelkich trudności to mama jest najważniejszą osobą w naszym życiu. Warto zobaczyć, by nieco się pośmiać.


"Kapitan Ameryka - Wojna bohaterów" to kolejny film w uniwersum Marvela. Co poradzić... ja po prostu kocham superbohaterów i zazwyczaj chcę więcej. W tym pojawiło się parę nowych postaci, znów zostaliśmy uraczeni typowym dla Marvela humorem, ale... film niestety trochę mi się dłużył. Do zobaczenia na raz, no może dwa razy.

Jeszcze czekają mnie najnowsi X-mani i w ogóle będę zadowolona. Już zacieram łapki, bo niedługo się na nich wybieramy!


Na koniec Japońskie anime - "Tanaka-kun wa itsumo kedaruge", która aktualnie jest moim numerem jeden. To anime, które wychodzi co tydzień, opowiada o niezwykle leniwym uczniu uczęszczającym do liceum. Pozwala na odstresowanie się w te trudniejsze dni i wywołuje uśmiech za każdym razem. Każdy odcinek można oglądać osobno, bo nie mają one połączonej ze sobą fabuły. Mnie kupiło!

~.~

To by było na tyle w dzisiejszym podsumowaniu miesiąca. Mój pierwszy raz, ale muszę przyznać, że chyba takie zagości u mnie na dobre - a przynajmniej spróbuje zagościć. Jak Wam minął Maj?

Trzymajcie się Dziubaki moje!
Niech Maj będzie z Wami!

Źródło: 1, 2, 3, 4

piątek, 27 maja 2016

Czytam - Lucia Taboada "Ogarnij się i zacznij żyć"

"Ogarnij się i zacznij żyć. Porady dla nie całkiem doskonałych" to książka, którą zakupiłam podczas światowego dnia książek. Złapałam ją w łapki, bo potrzebowałam pozycji do skorzystania z promocji. Jako, że poradniki psychologiczne uwielbiam czytać, książka pani Tadoada wydała mi się doskonałym "dopychaczem" - nie ma to jak łakomstwo!





Na co zwracam uwagę podczas kupna takich poradników? Przede wszystkim na jego wnętrze. Jakoś nie przemawiają do mnie długie ciągłe teksty, od czasu do czasu przerwane podtytułami. Nie, poradnik musi mieć wiele schematów, trochę treści oraz zachęcające ilustracje. Ten na pierwszy rzut oka miał to wszystko - czterech zwariowanych trenerów i naszą bohaterkę (panią, którą możecie zaobserwować na okładce), mnóstwo obrazków, schematów, koloru. Super! Biorę! 


Cena tego poradnika to aż 34,90 zł. Troszkę za wysoko jak na to co znajduje się w środku, bo i owszem szata graficzna jest cudowna, tak treść pozostawia wiele do życzenia. Przynajmniej jak dla mnie. W każdy inny dzień przeszłabym obok tej pozycji obojętna, zniechęcona właśnie tą ceną niestety. Choćby nie wiem jak, kusiło mnie wnętrze, tak 34,90 zł za masę obrazków i niewiele tekstu? Nie. Stanowczo mówię nie.




W środku książeczki poznamy trzech trenerów i Diablicę. Ta ostatnia, będzie nas namawiać do złego. Mącić w naszych głowach i starać się przekonać do swoich racji. Co więcej to właśnie jej słuchamy najczęściej i to ona mnie do siebie najbardziej przekonała podczas lektury. Co więcej, pozycja ta podzielona jest na 6 rozdziałów, w których główną rolę grają te postaci, które możecie zaobserwować u góry. Podpowiadają nam jak polepszyć swoje życie, zerwać z pesymistycznym myśleniem i wreszcie zacząć ćwiczyć.

No i wszystko ładnie i pięknie, ale... jeśli chodzi o mnie to poradnik ten zawiódł mnie niesamowicie. Fakt, ma wiele obrazków, schematów. Jest niezwykle kolorowy, ale co z tego? Nie wyniosłam z niego kompletnie nic co przydałoby mi się w mym życiu. Nie zmotywował do działania. Pochłonęłam go na raz, bo nie wymagał wiele wysiłku. Czytał się szybko, lekko i przyjemnie. Tyle, że za wiele w głowie nie pozostawił. Niestety. 




Powiedziałabym raczej, że to poradnik dla leniwych. Ma niewiele tekstu i treści, a każdy - nawet największy leniwiec - da radę przez niego przebrnąć bez większych kłopotów.

Mnie pani Lucia Taboada nie kupiła, a jak jest z Wami? Mieliście w łapkach tę książeczkę? Jakie są wasze odczucia?

Trzymajcie się Dziubaki!

środa, 25 maja 2016

Teacher's notes - Gadżety na lekcjach!

Ostatnio swój czas dzielę pomiędzy magisterkę, pracę oraz relaks, a jestem mistrzem w zaniedbywaniu Was moi drodzy. Tak więc zabieram się za siebie i solennie obiecuję (sobie i Wam) już z tym zerwać.

Jako, że dzisiaj mamy środę to zachęcam do zagłębienia się w świat gadżetów. Obiecałam nie tak dawno temu, że zaproponuję parę konkretnych zadań z nimi związanych. Jest to jednak ukierunkowane pod anglistów, a mimo to mam cichą nadzieję, że zainspiruję innych przedmiotowców do próby wprowadzenia urozmaicenia do swych lekcji. Nie bójcie się nowości (zwłaszcza tych, które nie wymagają od nas wielkiego wkładu, a sprawiają iż mamy z głowy do 15 minut lekcji). 

Bez dłuższych wstępów zapraszam Was do świata gadżetów!



GADŻETOMANIA


  1. Sposób na ćwiczenie gramatyki – do pudełka wrzucamy różne rzeczy i podajemy naszym uczniom do losowania:
    1. Jeśli byłbym rowerem, to…
    2. Wymyślenie problemu związanego z gadżetem oraz rozwiązania (może być praca w parach – jedna osoba wymyśla problem, druga rozwiązanie).
    3. Porównania – np. Jestem tak bystra jak koń.
  2. Opisywanie przedmiotu – dzielimy grupę na dwie drużyny, następnie prosimy po jednej osobie z każdej. Losują one sobie przedmiot, przyglądają się mu, wracają do swojej drużyny i opisują go. Reszta słucha i zgaduje.
  3. Opowiadanie historii – gadżety to dobry zamiennik „Story cubes”. Nasi uczniowie losują przedmiot, a my zapisujemy lub mówimy początek historii. Grupa stara się ją dokończyć, wplatając w nią swój wylosowany gadżet. Możemy też podzielić uczniów na drużyny i zaproponować konkurs na najciekawszą historię.
  4. Ice breakers (z nową grupą lub z osobami na lekcji próbnej) – kładziemy przedmioty na stole i zapraszamy naszych uczniów do niego. W tej samej chwili każdy ma złapać przedmiot, który jest mu najbliższy i powiedzieć dlaczego to właśnie jego złapał (możemy dać naszym uczniom minutkę na wymianę przedmiotu z inną osobą – na wyższych poziomach – oczywiście podając odpowiednie argumenty dlaczego to właśnie oni powinni mieć dany przedmiot, a nie ta druga osoba).
  5. Kategoria – gadżety leżą na stole, słuchacze stoją obok niego, podajemy kategorię np. ulubiony film, szczęście, smutek. Nasi uczniowie łapią przedmiot, który im się skojarzy z naszą kategorią. Następnie opowiadają dlaczego go wybrali i jaka historia się za tym kryje.
  6. Bezludna wyspa – gadżety leżą na stole, a uczniowie stoją obok niego, wprowadzamy ich w klimat mówiąc że są rozbitkami na bezludnej wyspie i mogą wziąć tylko jeden przedmiot, który ma im pomóc w przetrwaniu. Potem pytamy ich czemu wybrali akurat ten a nie inny przedmiot. Możemy też rozciągnąć zadanie, dzieląc ich na grupy i wydając polecenie stworzenia planu przetrwania (mając do dyspozycji swoje gadżety oczywiście).
  7. Powtórka słownictwa:
    1. gadżety z jednego obszaru
    2. gadżety z różnych dziedzin na przykład do powtórki „zawodów” (widelec, samochód, wino, papieros, stetoskop – wymyśl zawód do przedmiotu)
  8. Wymyśl jak najwięcej funkcji dla danego przedmiotu. Tu w zależności od poziomu zaawansowania językowego:
    1. Mniej zaawansowana: Losowanie przedmiotu (każdy ma swój) i minutka lub dwie na wypisanie jak najwięcej zastosowań dla niego.
    2. Bardziej zaawansowana: Podajemy im jeden przedmiot, przedmiot krąży po klasie, a każdy ma za zadanie wymyślić mu zastosowanie, którego jeszcze przed nim nikt nie powiedział. Można zrobić więcej okrążeń jeśli słuchacze wciąż mają pomysły.

Ile głów, tyle pomysłów. Korzystacie z gadżetów? Podzielcie się swoimi pomysłami - tymi szalonymi i prostymi. Tymi, które się Wam sprawdziły. 

Trzymajcie się cieplutko, Dziubaki!
Niech Maj będzie z Wami!

poniedziałek, 16 maja 2016

Gritty - siła pasji i wytrzymałości



Ostatnio napotkałam na swej drodze angielskie słowo "gritty". Nie miałam pojęcia o co chodzi i dlaczego miałabym być "gritty". Okazało się jednak, że wiele osób używa tego stwierdzenia, by opisać samego siebie. Jak bardzo "gritty" jesteśmy? No i z czym to się je? Dlaczego powinniśmy zwracać na to uwagę?

Gritty to cecha charakteru, która pomaga nam przezwyciężyć trudności w osiągnięciu założonego przez nas celu. Dzięki niej i naszej pasji, będziemy dążyć do celu niezależnie od przeciwności losu. Nie liczy się to jak szybko go osiągniemy, tylko fakt że to zrobimy. Zaciśniemy zęby i nie odpuścimy sobie w połowie drogi. Nie będziemy też przejmować się opinią innych ludzi, którzy często spisują nas na straty.

Można śmiało powiedzieć, że "gritty" to nasza upartość. Ta dobra i wcale nie kłopotliwa. Bądźmy uparci w dążeniu do spełnienia naszych marzeń. Nie zapominajmy po co to robimy. Wizualizacje mogą tu odegrać wielką rolę. To nic, że znowu przybył nam kilogram. To nic, że ponownie nie znaleźliśmy czasu na naukę nowego języka. I to wreszcie nic, że znów coś nam nie wyszło. Najważniejszy jest cel. Uparcie do niego dąż, a w końcu go osiągniesz. Podnieś się po każdej porażce i wyciągnij z niej wnioski. Dasz radę.

Potwierdzono naukowo, że studenci, którzy wykazują upartość charakteru osiągają lepsze wyniki w nauce niż pozostali. Nie potrzebujesz talentu do tego, by zmienić świat. Wystarczy żmudna praca i twoje samozaparcie. Owszem, talent pomaga, ale przestań zasłaniać się jego brakiem. Wiara we własne możliwości oraz twa wewnętrzna siła w dążeniu do wyznaczonego sobie celu wystarczy. Każdy z nas może wygrać, wystarczy tylko uwierzyć.

Angela Duckworth, która zajęła się pojęciem "grit" doszła do wniosku, iż nikt nie jest na tyle utalentowany, by bez ciężkiej pracy osiągnąć sukces. Ciężka praca i siła charakteru to klucz do sukcesu. Nie oszukujmy się. Talent to jedynie dodatkowy atut. Reszta zależy od nas. Bierzmy się do roboty i zacznijmy poważnie myśleć o naszych marzeniach!

Duckworth wyróżnia również dwie cechy, które świetnie oddają osoby z samozaparciem:
  1. Niezmienne dążenie do celu i nie odpuszczanie go sobie, mimo iż coś nowego przyszło nam do głowy. Często zdarza nam się porzucić coś na rzecz czegoś co nagle stało się modne. Wszyscy się tym zajmują, więc czemu nie my? Błąd! Nie wszystko co modne przyniesie Ci spełnienie. Miałeś w końcu marzenie... czemu w połowie drogi machasz na nie lekceważąco ręką?  
  2. Dążenie do celu pomimo przeszkód. Uparcie i niezmiennie. Niezależnie od ilości naszych upadków, niezależnie od opinii innych ludzi i faktu, że gdzieś tam po drodze zapomnieliśmy czemu właściwie chcemy spełnić to marzenie. Nie dopuszczaj do tego. Wizualizuj sobie swój cel. Zapisz go. Napisz czemu chcesz go osiągnąć i dąż do tego. Warto!



Jak więc zostać "gritty"? Co w sobie wypracować? Jakie cechy powinny nas charakteryzować?


ODWAGA

Wiele razy rezygnowałam ze wcześniej założonego sobie celu, bo bałam się tego co powiedzą o mnie ludzie. Bałam się porażki. Bałam się wziąć swe życie we własne ręce i zrobić pierwszy krok do osiągnięcia swych marzeń. Wciąż i wciąż uparcie powtarzam, że pragnę wyjechać do Japonii, zamieszkać tam i pracować. Choćby i na rok. Gdzieś w Azji, poznać ich kulturę i zanurzyć się w niej. Co mnie powstrzymuje? Strach przed nieznanym, bo w końcu pojadę tam całkiem w ciemno. Nie będę miała mieszkania, pracy, nic! Zero. Nawet języka za bardzo nie (co prawda uczę się japońskiego, ale nie jest on jeszcze na wysokim poziomie). To samo miałam ze swoją wagą (z którą walczę nieustannie i mam wzloty i upadki).

Ostatnio jednak powiedziałam sobie - STOP. Wiem, że jeśli nie wyjadę to do końca swego życia będę sobie to wypominała. Będę nieszczęśliwa, a przecież wystarczy tylko zrobić pierwszy krok. Rzucić się na głęboką wodę. Zagryźć zęby i przezwyciężyć swe myśli. Dam radę. W końcu nie będę pierwszą osobą, która to zrobiła, co nie?

Dam radę. Będę odważnie kroczyć po swoje marzenia. Przezwyciężę samą siebie, choćbym miała przy tym upaść z milion razy. Nie warto rezygnować z marzeń na rzecz strachu. Zagram mu na nosie i zwyciężę.

OPTYMIZM I KREATYWNOŚĆ

To kolejne cechy, z którymi powinniśmy się polubić. Każdy z nas ma w sobie odrobinę kreatywności. Optymizm tez gdzieś tam się znajdzie, gdy już przestaniemy narzekać na trudy naszego życia. Warto się dokopać do tych cech i przywitać się z nimi serdecznie. Dobrze jest żyć z nimi w komitywie. Wciąż się tego uczę, ale coraz lepiej mi to wychodzi (choć ostatnio zwątpiłam w optymizm - teraz na nowo do niego wracam).


POWIEDZ NIE PERFEKCJONIZMIE

Wiem, nieco kontrowersyjny punkt. W końcu każdy dąży ku perfekcji, ale nie w tym rzecz. Na co nam niedościgniony perfekcjonizm? Jeśli nie przestaniemy o nim myśleć to nigdy, przenigdy nie uda nam się osiągnąć satysfakcji. Wciąż czegoś będzie nam brakowało. Skończmy z tym. Wcale nie chcę tu powiedzieć, by zupełnie go sobie odpuścić. Nie, nie. My po prostu powinniśmy spróbować przewartościować sobie perfekcjonizm na doskonałość. Wystarczy, że uzyskamy poziom ekspertów. Na co nam perfekcjonizm, kiedy doskonała znajomość naszej pasji wystarczy. Bądźmy dobrzy w tym co robimy. Bardzo dobrzy nawet. Wyróżnijmy się z tłumu, ale nie dajmy się stłamsić niedoścignionemu perfekcjonizmowi!

PRZEZWYCIĘŻ PRZECIWNOŚCI LOSU

Każdy upadek boli. Każda porażka pozornie odsuwa nas od celu. Każde zachwianie na drodze sprawia, że zaczynamy wątpić w sens naszych akcji, a przecież nie o to chodzi. Nie porzucaj swoich marzeń. Nie daj się. Idź z życiem w zaparte. Śmiej mu się w nos i przeskakuj nad każdą przeszkodą. Wstawaj po każdym upadku, otrzep się dumnie z piachu i wyciągnij z niego wnioski. Zrewolucjonizuj swe życie!

NAUCZ SIĘ SAMOKONTROLI

Samokontrola jest nam potrzebna w życiu i jeśli wciąż jej nie mamy, nie musimy się załamywać. Na szczęście można się jej nauczyć na każdym etapie życia.  To ona pozwala nam patrzeć dalej w przyszłość. Pozwala na uśmiech mimo porażki i dokonanie odpowiedniego wyboru. To ważne by z opanowaniem patrzeć w przyszłość. Bez samokontroli, każdy upadek może doprowadzić do łez i porzucenia swych marzeń. Nie pozwólmy sobie na to!


Jak bardzo "gritty" jesteście? Możecie to sprawdzić wykonując prosty test. Jest on w języku angielskim, ale pytania są dość łatwe. Każdemu polecam. Mój poziom to 3,8 na 5. Co oznacza, że wyprzedziłam 50% mieszkańców Ameryki. Nie jest źle co nie?

Zainteresowany pojęciem "gritty"? W takim razie zapraszam na Forbes oraz tutaj po więcej.

Trzymajcie się kochani!
Maj będzie z Wami jeszcze trochę!

piątek, 13 maja 2016

Dopadł mnie pech

Stare porzekadło mówi, że nieszczęścia chodzą parami, ale ten tydzień to u mnie pasmo małych niefortunnych zdarzeń i doliczyć się nie mogę tu żadnych par. Pech przyczepił się do mnie jak opętany i nie chce puścić. Dziś jest 13 i to piątek, który zawsze postrzegałam za szczęśliwy, ale dziś? Nie wiem, zobaczymy.




W poniedziałek ukradziono mi lampkę z roweru. Niby pierdół, 10 złotych w plecy, ale jednak. Ktoś był na tyle łapczywy by ją sobie zatrzymać na własność. Nie wiem, może potrzebował nowego oświetlenia, albo właśnie popsuła mu się jego. Tak czy inaczej mam szczerą nadzieję, że temu komuś lampka się przydaje i jeszcze długo mu się przysłuży. Już myślałam, że Polacy zerwali ze stereotypem złodziei na każdym kroku, a tu proszę. Jakie zaskoczenie. Jednak nie można nic zostawiać bez opieki nawet na pięć minut (bo właśnie tyle mnie nie było przy moim rowerze).Szkoda...




Tej lampki już nie ma :(


Wtorek zaskoczył mnie i moje autko w drodze do pracy. Akumulator padł na ruchliwej ulicy i koniec. Nie chciał ruszyć, a ja - typowe babsko - spanikowałam, oczywiście. Zadzwoniłam po pomoc i dopiero potem wzięłam kilka głębokich oddechów, ustawiłam trójkąt i wyciągnęłam linkę. To wtedy też uwierzyłam, że na drodze wciąż można spotkać dżentelmenów. Dwaj panowie pospieszyli mi z pomocą i jeden z nich poholował mnie na bezpieczne miejsce na parkingu. Dziękuję!!!

Środa obcowała z rozkręconymi okularami, a także dziwnym stukaniu w samochodziku (dzisiaj idziemy do naprawy i zobaczymy co mu dolega). Niby nic takiego, ale jednak dobija... zwłaszcza, że apogeum nadeszło wczoraj.

Czwartek. 12.05.2016. Zapadnie mi w pamięć na długo, bo większego pecha chyba nie można mieć. Serio. Po prostu się nie da, a jeśli Tobie się udało to podziel się historią, bo nie ukrywam przyda mi się coś na podbudowanie. 

Czwartek rozpoczął się niewinnie. Od wariata w jednym z superszybkich aut, który zajechał mi drogę tak, że musiałam mocno wyhamować (będąc na rowerze) aż stanęłam na przednim kole. Szczęście w nieszczęściu - nie przekoziołkowałam przez kierownicę. Potem była moja pani promotor, która z uśmiechem na twarzy poinformowała mnie, że coś jednak nie gra z moją magisterką i trzeba ją zmienić.. przypomnę tylko, że mam 2 tygodnie na poprawki i oddanie pracy (sic!). Potem pojechałam do pracy, by pocałować klamkę, bo mi się wszystko popieprzyło i okazało się, że tego dnia mam wolne. Wracając złapała mnie ogromna ulewa, a pszczoła to już tylko wisienka na torcie (moje pierwsze ukłucie w życiu i wcale jakoś strasznie nie boli). 




Już nie mogę doczekać się dzisiejszego dnia! Serio, jestem niezmiernie ciekawa co dla mnie zgotował. Może wreszcie dopisze mi szczęście, bo wczoraj pragnęłam tylko, by ten tydzień wreszcie się skończył. 

Jak tam z waszym szczęściem? Tydzień minął szczęśliwie, czy jednak obdarzył Was maleńkim pechem?

Trzymajcie się cieplutko, dziubaki! 
Niech Maj będzie z Wami!
A ja, włączam pozytywne myślenie i liczę na to, że dziś będzie dobry dzień!

środa, 11 maja 2016

Teacher's notes - Jak zrobić lekcję z niczego?


W życiu każdego nauczyciela przychodzi taki dzień, kiedy podręcznik zastępuje naszą kreatywną stronę. Zgoda, każdy może mieć słabszy okres, kiedy nic mu się nie chce, a jedyne o czym myśli to relaks na kanapie z dobrym serialem przed nosem, albo słońce namawia do grzechu. Jednak, czy to wystarczająca wymówka do tego, by pójść na łatwiznę? W końcu mamy podręcznik i podstawę programową. Nic więcej nie musimy robić, co nie?

I tu niestety leży pies pogrzebany. Jeśli taką lekcję przeprowadzimy raz lub dwa to korona nam z głowy nie spadnie. Gorzej, jeśli ta lekcja będzie się powtarzać coraz częściej, aż w końcu zrezygnujemy z własnej kreatywności, bo po co to wszystko? Podręcznik rzecz święta i cudowny wybawca nauczyciela. A uczniowie? Który będzie chciał i tak się nauczy. 

Szkoda. Szkoda, że wielu nauczycieli rezygnuje z ciekawych lekcji na rzecz nieco więcej wolnego czasu. Tu pewnie padną słowa o cięciach kosztów czy innych ograniczeniach narzucanych na nas przez pracodawcę - zgadzam się. Pieniądze to duża przeszkoda, a jednak jest do przejścia!

Poniżej przedstawię kilka (sprawdzonych przeze mnie) pomysłów na to jak można urozmaicić lekcję bez wkładania w nią zbyt wiele wysiłku i (a może przede wszystkim) pieniędzy.


Jak zrobić lekcję z niczego? 


Rolka papieru toaletowego.

Każdy z nas posiada taką w domu. Nie musi być cała. Wystarczy jej część. Najważniejsze jednak by miała możliwość rwania na kawałki. Papier toaletowy może zmienić się w znakomite narzędzie pracy. Powtórka materiału czy szalona rozgrzewka może być z nim świetną zabawą. Wystarczy poprosić uczniów o wyrwanie tylu kawałków papieru ile tylko chcą, a potem zapytać każdego ile ich mają. Następnie uświadamiamy delikwentów, że np. Jola z 4 kawałkami papieru ma wymienić 4 zagadnienia związane z danym tematem, a Jaś z 3 powinien opowiedzieć historię przez 3 minuty używając odpowiednich słówek. Prosto, łatwo i przyjemnie, a przy tym dużo śmiechu i ten widok zdezorientowania na twarzach uczniów - bezcenne!

Power point 

Prezentacje multimedialne to nieodłączna część naszego życia. Stają się coraz bardziej popularne, a i uczniowie cieszą się, gdy tylko taką zobaczą. Co prawda tutaj już musimy się trochę wysilić, ale wystarczy otworzyć podręcznik i zmodyfikować zadanie w nim zamieszczone. Efekty są lepsze niż możecie to sobie wyobrazić. Uczniowie zamiast utknąć z nosem w podręczniku i nudzić się podczas rozwiązywania "kolejnego i beznadziejnego" ćwiczenia, teraz z pełną uwagą śledzą prezentację i wykonują te same zadania, w których nagle odnajdują więcej sensu. Zmiana diametralna, a wysiłek nauczyciela? Znikomy!

Gadżety

To u mnie temat rzeka. Przyznam szczerze, że w pracy jeśli chodzi o ich wykorzystanie jestem numerem jeden i wcale się tu nie chwale. Rzucam pomysłami jak z rękawa. Nie przychodzi Ci pomysł na rozgrzewkę? Rozejrzyj się dookoła siebie. Na pewno masz coś przydatnego w torebce. Nożyczki, długopis, książka, klucze, portfel, gumka do mazania i wiele innych - pozwól uczniom wylosować i potem daj swej wyobraźni zaszaleć:

  • Jesteś matematykiem? Pozwól uczniom wymyślić zadanie związane z odpowiednim gadżetem. Może to być geometria czy algebra. Wszystko zależy od ich kreatywności i omawianego przez Ciebie działu. Z realiami na lekcji zawsze jest fajniej.
  • A może uczysz języków? Ten to ma całe morze do popisu. Układanie historii, wymyślanie do czego przedmiot może się przydać, ćwiczenia na czasy, utknąłeś na bezludnej wyspie i masz tylko to co wylosowałeś, co robisz oraz wiele innych. Na pewno pojawi się tu spis tego wszystkiego co ja wymyśliłam z gadżetami w najbliższej przyszłości.
  • Historyk? No problem. Pozwól swym uczniom zagłębić się w historię danego przedmiotu. Daj im chwilę odetchnąć od żmudnej pracy i popuścić wodze fantazji. Może zainteresują się tym, jak do tego doszło, że ludzkość wynalazła portfel? Kto wie, może masz w swojej klasie przyszłego wynalazcę?
  • Polonista? Gadżety mogą być świetne podczas omawiania lektur. Przynieś ze sobą coś związanego z daną lekturą i rozdaj je uczniom. Niech sami odnajdą związek z daną pozycją. Możesz też pozwolić im na ułożenie opowiadania z obowiązkowym użyciem danego przedmiotu w nim. 
O gadżetach jeszcze sobie porozmawiamy, tym razem z zawężeniem ich użycia do lekcji angielskiego, bo pomysłów w głowie mam co nie miara!

Bomba!

Wystarczy Ci alarm w twoim smartphonie i odrobina wyobraźni. Możesz do tego dołożyć piłeczkę. Ustaw stoper na np. dwie minuty i zrób na koniec zajęć powtórkę z tego co przed chwilą mówiliście. Niech każdy uczeń napomknie to czego się nauczył, zaraz przekazując piłeczkę kolejnemu. Kiedy zadzwoni alarm, bomba wybucha. Nieszczęśnik trzymający piłeczkę będzie musiał wymienić nie jedną, a na przykład 3 rzeczy.

Youtube & TED

Spróbuj urozmaicić swe zajęcia odpowiednim filmem z internetu. Pokaż swym podopiecznym, że to czego nauczasz ma znaczenie. Tutaj znów pomysłów może być wiele. Piosenka, tekst, wyjaśnienie gramatyki, inspirująca mowa. To wszystko znajdziecie w internecie. Wystarczy trochę poszperać. Nie bójcie się rzutników oraz tablic multimedialnych! To wspaniałe narzędzia, które pomagają w nauce, a uczniowie mają frajdę.


I co? Przekonani? Nie potrzeba kserówek do tego, by urozmaicić zajęcia. Pozwólcie sobie na odrobinę szaleństwa i choćby i jednym akcentem przełamcie nudę zajęć. Naprawdę warto! Twoi uczniowie chętniej będą Cię odwiedzać, a może i oceny skoczą do góry (choć z tym byłabym ostrożniejsza... wiadomo, nie każdy jest orłem).

Trzymajcie się cieplutko, dziubaki moje!
Niech Wiosna będzie z Wami!

poniedziałek, 9 maja 2016

A może na rower?





Maj, maj, maj. Kocham go i nienawidzę jednocześnie. Co prawda należę raczej do tych, którzy wolą zimowe miesiące, kiedy to mogę zaszyć się pod kołderką z dobrą książką i kubkiem kakao, a także nie martwię się o wylewające się sadełko. Jednak w tym roku staram się celebrować każdy miesiąc. W końcu każdy z nich przynosi coś nowego i dobrego. 

Maj przyszedł ze wspaniałą pogodą. Od samego początku temperatury prześniły me największe oczekiwania. Zakochałam się w rowerowych wyprawach (choć niewiele ich do tej pory miałam). Wymieniłam samochód na dwa koła i jestem szczęśliwa. Trzy do czterech razy w tygodniu przesiadam się na ten wspaniały wynalazek i pedałuje. Do pracy i z powrotem. Odkrywam wciąż i wciąż nowe trasy. Zazwyczaj wracając okrężną drogą. Po prostu to kocham i nic nie jest w stanie przezwyciężyć mej miłości (nawet kiedy mój rower zaczyna protestować, zrzucając mi łańcuch niczym kłodę pod nogi). Ba! Ja nie chcę rezygnować z tej miłości.


Sobotę spędziłam na rowerze wraz z mą siostrą. Przemierzamy Toruń na dwóch kołach, zaczynając od krótszych tras. Wymyślamy trasę pod wpływem impulsu i nigdy nie wiemy gdzie skończymy. Wszystko to zależy od siły naszych charakterów oraz bolących nóg. Nie dziwota, w końcu obie mamy nieco za dużo kilogramów na karku. Jednak, kto by się tym przejmował, kiedy można pedałować?

Jedynym, który na tym cierpi jest mój psiak. Niestety jeszcze nie wymyśliłam sposobu, w który mogłabym go zabrać ze sobą na rower. Trochę się obawiam jazdy ze smyczą, kiedy znam mego małego towarzysza. Zatrzymuje się przy każdym krzaczku i nie ma zmiłuj. Widziałam jednak paru śmiałków, którzy jeździli z psiakiem biegnącym tuż obok. Wyglądało to niesamowicie i pies miał frajdę. Może kiedyś i ja odważę się to zrobić? 

Ale, ale! Dwa koła to nie tylko zabawa. Nasz organizm również cieszy się z takiego rozwiązania. Nie dość, że robię to co lubię to jeszcze przynoszę pożytek całemu swojemu ciału. Nie ma to jak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu! 



Rowerowe korzyści:


Rower wzmacnia kręgosłup, pośladki oraz mięśnie nóg. To coś wspaniałego dla wszystkich, którzy walczą ze swoją wagą. Już pół godziny na rowerze, dwa razy w tygodniu pozwoli na zrzucenie paru zbędnych kilogramów. Rower to wspaniały trening kardio, który nie nadwyręża naszego zdrowia zbyt mocno. Człowiek nie zmęczy się tak szybko jak np. podczas biegu. Co więcej, rower to aktywność dla każdego - małego, dużego, chudego czy grubego. Niezależnie od ilości kilogramów możemy uprawiać ten sport. Oczywiście, róbmy to z głową. Nie warto porywać się z motyką na księżyc. Zacznijmy więc od krótkich tras, stopniowo zwiększając ich długość lub trudność.

Rower to również świetny sposób na podkręcenie naszego metabolizmu. Nie wiem jeszcze czy to skutkuje, ale nie zamierzam z niego zsiąść przez kolejne półtora miesiąca (potem czeka mnie wyjazd do Anglii, podczas którego będę musiała pożegnać się z dwoma kółkami), więc dam Wam znać, czy zauważyłam u siebie jakieś zmiany. Mam nadzieję, że tak będzie!

Rower to wspaniały sposób na uniknięcie cywilizacyjnej choroby ludzkości, jaką są korki. Oj, ileż to ja nerwów codziennie traciłam na staniu w korkach. Czasem trasę 15 minutową byłam zmuszona pokonać w godzinę. Trafiał mnie istny szlag i szczerze mówiąc wyłaziła ze mnie ta prawdziwa natura. Kurwiłam pod nosem i nie chciałam przestać. Teraz, jeżdżąc na rowerku, korki mnie nie dotyczą. Z uśmiechem mijam łańcuszki samochodów, ciesząc się że ten problem jest już za mną. Rower to jest to!

Rower troszczy się o nasze serce. Jazda na nim, zmusza nasze małe serducho do wydajniejszej pracy. Nabieramy głębsze oddechy, a nasz układ krążeniowy pracuje nieco szybciej. Chronimy tym samym samych siebie przed chorobami związanymi z serduchem. Na samym początku przygody z rowerem nasze serducho może trochę szaleć, ale w miarę przyzwyczajania go do regularnej jazdy, przyniesie nam wiele dobrego.

Rower to relaks. Relaks to odstresowanie organizmu. W dzisiejszych czasach żyjemy w ciągłym biegu. Stres towarzyszy nam już od przebudzenia, a kończy się gdy kładziemy się do łóżka (albo pozostaje z nami nawet podczas snu). Warto więc powiedzieć mu dość. Rower to dobry sposób na odciągnięcie go od nas samych. Zapomnijmy o stresie i pozwólmy adrenalinie zadziałać. Cieszmy się chwilą, zwiedzając nowe zakątki naszych miast. Jestem przekonana, że poznacie coś nowego wybierając rower. Warto!

Ponadto wybierając rower odciążasz swój portfel! Wspaniały plus, który akurat mnie przyda się znakomicie. Rower jest bezpieczną formą dla środowiska, a nam pozwoli na zmniejszenie opłat związanych z biletami czy benzyną. To kolejny powód do wielkiego uśmiechu, który może rozświetlić Twą twarz! 


Nie zwlekaj więc i przesiądź się na rower! Nie kręć nosem, mówiąc że nie masz czasu. Przecież rower to wspaniały środek transportu, którym możesz przemieścić się z twoich przytulnych czterech kątów do pracy. Polecam z całego swojego serducha. Rower to fajna sprawa. Nie masz go? Żaden problem. W wielu miejscowościach (w Toruniu też!) możesz wykupić sobie rower miejski. System działa bez zarzutów. Za niewielką opłatą będziesz śmigać po mieście nie przejmując się wiecznymi korkami! Warto!

Czekam na Was niecierpliwie na trasach!

Niech Wiosna będzie z Wami!
Trzymajcie się cieplutko, Dziubaki!

piątek, 6 maja 2016

Zamknięty w metalowej klatce

Toruń. Piętnaście po dwudziestej drugiej. Parking przy TESCO. Ludzie spieszą się, by kupić ostatnie sztuki chleba. Inni palą pod sklepem, a jeszcze paru bezdomnych ucina sobie tam drzemkę. Można również zaobserwować ochroniarza, który pilnuje by śpiący przypadkiem nie zakłócili spokoju klientom sklepu. Jestem i ja, wraz z moim psiakiem. Czekamy na moją siostrę, która wparowała do sklepu, bo nie mogła wytrzymać bez picia do rano. Będzie też profit dla mnie - butelka soku pomarańczowego, a także dla naszego psiaka - przysmak, któremu wprost nie może się oprzeć. Jest ciepło, ale i bez przesady.

I wtedy przyjeżdżają oni. Dwóch mężczyzn, najwyraźniej z tych niższych sfer umysłowych. Typowe, polskie dresy wraz z wypindrzoną dziunią. Ich auto tańczy wraz z techno, które rozbrzmiewa w środku. Tak głośne, że mimo zamkniętych wszystkich szyb, mogę rozróżnić poszczególne słowa. I jest i on. Bohater dzisiejszego odcinka. Dość sporawy, o brązowej sierści psiak. Psiak, który musi w tych warunkach wytrzymać i nie protestuje ani na trochę.
 
 
On wypuszcza swoich znajomych, obiecując że zaraz do nich dołączy. Parkuje tyłem, poprawiając samochód tak długo, że stwierdziłam iż sama zrobiłabym to lepiej. Dopiero, gdy jest już usatysfakcjonowany z wyniku swej ciężkiej pracy, wychodzi. Zamyka auto, ustawia alarm. Sprawdza klamkę. Psiak porusza się niespokojnie na siedzenie kierowcy, jakby z nadzieją, że jednak zostanie wypuszczony.

Nadzieja szybko gaśnie. Pan odchodzi, a psiak zostaje sam. W metalowej puszce. Przez chwilę biega od jednego siedzenia do drugiego, by w końcu ze zrezygnowaniem usiąść na swoim miejscu. To wtedy włącza się alarm. Psiak głupieje. Chowa się i długo nie chce pokazać pyska. Alarm wyje, samochód znów tańczy, a uwięzione stworzenie umiera ze strachu. Co teraz będzie? Pan na pewno nie będzie zadowolony. Jeszcze bura czeka... a przecież on nie chciał. Nie chciał zrobić nic złego. On po prostu pragnął wyjść razem ze swoim panem. 

Nie rozumiem właścicieli czworonogów. Przecież tyle się mówi o niebezpieczeństwie, jakie stoi za zamykaniem zwierzaków w tym zdradliwym więzieniu, zwanym pospolicie samochodem. Tyle się mówi, jak bardzo zwierzak cierpi będąc w tej klatce. Jest tyle kampanii - a jedną z nich możecie zobaczyć poniżej:


Czemu więc wciąż tak wielu brakuje wyobraźni? Czemu zajmujecie się wychowywaniem czworonogów, kiedy nie potraficie zająć się samym sobą? Czemu jesteście aż takimi głupcami? Pies to wielka odpowiedzialność i coś takiego nie powinno mieć miejsca! 

Może i nie jest jeszcze specjalnie gorąco, ale już teraz powinniśmy zacząć o tym myśleć. Psiaki to żywe istoty, mają swoje potrzeby.

Wiem, że sama popełniam wiele błędów z moim czworonogiem, ale do głowy nawet by mi nie przyszło, by zamykać go w aucie. Nawet jeśli wychodziłabym z niego na pięć minut. Nie i koniec. Pies to nie zabawka. Też ma uczucia. Kochajmy go za to i doceniajmy. Nie próbujmy ukarać go za coś czego nie zrobił. 

Chcesz mieć czworonoga? Włącz myślenie. To nie boli, a za to pozwoli Ci na zbudowanie wspaniałej więzi z Twoim zwierzakiem.

Trzymajcie się cieplutko, dziubaki!
Niech Maj będzie z Wami!

wtorek, 3 maja 2016

Praca dla anglisty?

Skończyłeś filologię angielską i teraz rozkładasz bezradnie ręce? Ne chcesz zostać nauczycielem, ale nie widzisz w tej chwili innej ścieżki kariery? Nic dziwnego, ja sama też mam z tym problem. Nie chcę być nauczycielem do końca mych dni, ale od tego zaczynam. Co więc zrobić? Jak się wybić? Gdzie uderzyć?



Wysyłaj swoje CV wszędzie!


I nie żartuję. Dosłownie wszędzie. Banki, firmy sprzedające lustra, wielkie supermarkety, może małe biura, redakcje. szpitale, hotele. Wszędzie. Nigdy nie wiadomo, komu akurat przyda się profesjonalny anglista.  W końcu Polska powoli otwiera się na świat i coraz więcej kontaktów z obcokrajowcami się pojawia. Nie zrażaj się więc i próbuj dalej. W końcu ktoś cię zauważy i zatrudni. 

Odważ się!


Azja to kontynent, gdzie zapotrzebowanie na nauczycieli angielskiego jest wielkie. Wystarczy jedynie zebrać trochę funduszy na start i skumulować całą swoją odwagę. Głodny wrażeń? Taki wyjazd to prawdziwa szkoła życia. Nie dość, że nowe doświadczenia, podróże i przyjaciele z różnych krajów to jeszcze niezła kasa. Żyć nie umierać. Wystarczy tylko się odważyć. Ja jestem w tym punkcie, w którym czas najwyższy zacząć kumulować odwagę. Wyjazd w nieznane bez żadnej gwarancji, wcale nie napawa mnie optymizmem, ale myślę, że jeśli tego nie zrobię to potem będę tego żałowała do końca mych dni.

Nie traktuj nauczyciela jako zła koniecznego


Zacznij od tego. Korepetycje, szkoły językowe czy inne koneksje - to wszystko może pomóc Ci zbudować siatkę kontaktów, która później zaowocuje. Rozrośnie się i być może za kilka lat dostaniesz parę ładnych ofert do tłumaczenia od swoich byłych uczniaków? Kto wie! Warto zdobywać nawet i takie doświadczenie. Fakt, że wkładasz w coś całego siebie może spowodować lawinę dobrych zdarzeń. Więc skończ już z tym ponurym myśleniem i działaj.

Anglista ma wiele możliwości. Wystarczy tylko zakasać rękawy i próbować z upartością godną największego osła. Odwaga, upór i odrobina szczęścia - to klucz na znalezienie odpowiedniej dla nas pracy. Na samym początku jednak, proponuję wypisać na kartce ścieżki kariery jakie się nam widzą. Potem już tylko wyceluj w odpowiedni rynek i czekaj. Nie zniechęcaj się.

Niech Wiosna będzie z Wami.
Trzymajcie się cieplutko, Dziubaczki!

Źródło: 1