Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

środa, 31 sierpnia 2016

Toruń porusza - SKYWAY

To już ósmy rok od kiedy w Toruniu zaczęło się coś dziać. Przepiękne miasto teraz kusi również nocą. Festiwal światła Skyway przyciąga coraz to większą rzeszę fanów, by rok w rok zachwycić czymś nowym. Młodzi artyści przechodzą samych siebie tworząc przeróżne instalacje, starając się z roku na rok pokazać coś więcej, lepiej i na większą skalę.


Dwa lata temu mieliśmy okazję obserwować salę balową na ulicy Szerokiej w samym centrum miasta. Od tamtej pory nikt nie wierzył, że Skyway może jeszcze raz zachwycić, a jednak... w tym roku postawiono na tak zwane air show. Pokazy odbyły się dwa razy - w piątek i sobotę - w godzinach wieczornych. Piloci prezentowali przeróżne figury, których nazw nie udało mi się spamiętać (poza beczką oczywiście), zachwycając rzeszę zebranych na Bulwarach fanów. 


Moimi ulubieńcami zostali Brytyjczycy, którzy nie potrafili opuścić Torunian. Wzbijali się w przestworza trzy razy, by za każdym razem pokazać coś nowego. Wracali raz za razem, zaskakując tym samym organizatorów (którzy jednak w niedzielę już wszystko mieli rozpracowane i dopięte na ostatni guzik).  


W ramach przerwy pomiędzy poszczególnymi występami, zebrani mieli okazję oglądać niesamowity pokaz laserów, które to pokrywały ich całkowicie. Stojąc w samym środku miało się wrażenie jakby było się przez nie skanowane. Niesamowite uczucie. Skręcało nieco żołądek, a wszystko to okraszone muzyką. 


Skyway nie trwał jednak jedynie dwa dni. Impreza ta rozciągnięta została na cały tydzień, podczas którego jej uczestnicy mieli okazję podziwiać wiele niesamowitych ruchomych obrazów na dobrze znanych torunianom budynkach, a także inne pokazy świetlne.


Był to też festiwal ulicznych artystów, którzy bezkarnie mogli rozstawiać się na ulicach starówki wywijając kozły, śpiewając, czy tańcząc z ogniem. Skyway to również miasto żyjące nocą. Przez ulice starego miasta falami przewijały się tłumy, a wszelkie cukiernie i restauracje zbierały wówczas kokosy. Godziny ich otwarcia zostały wydłużone i nie tylko w McDonaldzie można było zjeść coś ciepłego. Lenkiewicz też dał radę, a kolosalne kolejki do niego mogły się w końcu cieszyć słynnymi już Toruńskimi lodami.

Skyway to festiwal, który i mnie cieszy, bo pozwala mojemu miastu na rozwój. Wielu z tych ludzi, którzy przyjechali odwiedzić Toruń, powróci. Słyszałam również komentarze nieznanych mi ludzi iż "Toruń to moje ulubione miasto".

Toruń porusza i daje radę, a jak to jest z Waszymi miejscami? 
Które miasto Polski jest Waszym ulubionym?

Zdjęcia - fot. Aleksandra

niedziela, 28 sierpnia 2016

Londyńska przygoda - dzień drugi

Nasza Londyńska przygoda nie miała zakończyć się w poniedziałek a w środę, kiedy powrót do domu został zaplanowany. Tego dnia zdecydowałyśmy się na wykupienie całodniowej karty na metro (cztery strefy), która kosztowała nas całe 12 funtów. Dużo, ale czego się nie robi dla Londynu.

Swą przygodę rozpoczęłyśmy od zakupienia biletu na rejs Tamizą aż do samego Greenwich. Choć bilet kosztował kolejne 12 funtów, my dzięki naszej karcie na metro, mogłyśmy zakupić go za 8 funtów. Nie zawahałyśmy się ani przez minutę i nie żałowałyśmy tej naszej decyzji.


Sam rejs trwał około godziny podczas której dane nam było poznać Londyn. Niemal wszystkie najważniejsze miejsca tego miasta są położone nieopodal Tamizy. Można więc spokojnie wybrać się w taki rejs i potem zdecydować co zobaczyć dogłębniej.


Następnie przywitał nas Greenwich, gdzie miałyśmy okazję poszwendać się po tamtejszym uniwersytecie. Człowiek ma wrażenie, jakby znalazł się w całkiem nowej bajce. Pozwoliłyśmy sobie nawet poudawać i zrobiłyśmy kilka zdjęć snując swe opowieści o tym jak byśmy spędziły czas na tym uniwersytecie, gdyby dane nam było tam studiować. Zapewniam Was, że chwila samotności nie byłaby tu żadnym problemem! Taki wielki to teren (no dobra, pewnie trochę przesadzam, ale zrobił na mnie wrażenie, ot co!).


Potem przez park do kulminacyjnego punktu programu tej wycieczki. No bo kto by nie chciał postać na dwóch półkulach ziemskich jednocześnie? Mi na szczęście się to udało (mimo, że samo obserwatorium sobie odpuściłam. Bilety do niego kosztowały 9,50 funta... szkoda). Greenwich zrobił na mnie ogromne wrażenie i zdobył me serducho.


Potem chwila odpoczynku w parku i długa droga metrem wprost do Monumentu, który został wzniesiony w Londynie po słynnym pożarze (1666 rok), który zdziesiątkował populację. Po pokonaniu 311 schodów byłyśmy w stanie cieszyć się panoramą Londynu, a cała atrakcja kosztowała nas 4,5 funta. Nie tak źle jak na to co zobaczyłyśmy z góry.


Widok z góry wynagrodził mi cierpienia towarzyszące ze wdrapywaniem się na nią. Zwróciłam jednak uwagę na kolor Tamizy. Jest wręcz brązowa i choć wszyscy twierdzą, że jest filtrowana na każdym kroku to w życiu nie chciałabym do niej wpaść.


Po Monumencie nadeszła kolej na katedrę świętego Pawła (St. Paul's Cathedral). Trafiłyśmy tam akurat w porze lunchu i zostałyśmy mile zaskoczone poprzez ludzi siedzących wokół katedry wraz ze swoimi kanapkami. Poubierani w biurowe ciuchy, wesoło dyskutowali ze sobą podczas relaksu w trakcie pory obiadowej. Fajna sprawa, szkoda że w Polsce jeszcze tego zobaczyć nie można.


Podczas naszej wycieczki nie mogło zabraknąć elementów obowiązkowych. Harry Potter wciąż gości swe miejsce w mym sercu, więc gdy tylko dowiedziałam się o stacji King Cross, postanowiłam ją odwiedzić. Sam budynek jest przepiękny! Ma swój klimat, który pozwala cieszyć oczy. 


Natomiast w środku pozwala poczuć się jak w bajce. Od samego początku można zaobserwować ten odpowiedni dla Harrego Pottera klimat. Uśmiech nie potrafił mi zejść z ust, a oczy cieszyły się widokiem stacji kolejowej.


Oczywiście jak każda szanowana fanka wybrałam się na poszukiwanie peronu 9 i trzy czwarte, który nieco mnie zawiódł. Tyle się w końcu o nim nasłuchałam, a tu się okazało że to zwykła ściana z plakietką, do której prowadziła wielka kolejka. Zdjęcie z połową koszyka w ścianie kosztowało całe 5 funtów. Odpuściłam je sobie... natomiast obowiązkowo odwiedziłam sklep znajdujący się tuż obok ów peronu, całkowicie poświęcony Harremu. Cudnie, drogo i kolorowo. Pozwoliłam sobie na zakup biletu do Hogwartu w jedną stronę, no bo kto nie chciałby się tam  znaleźć?! No kto?


Ostatnim punktem programu przed nocnym zwiedzaniem Londynu okazała się Baker Street i słynny już dom 221 B. Sherlock Holmes to moja kolejna miłość, którą uskuteczniłam tego roku. Wybrałam się na Baker Street tylko po to by nacieszyć oczy budynkiem. Serce mi łomotało z radości!


Po tym szalonym dniu nogi nam poodpadały, bo przecież uznałyśmy że damy radę i w nocy też ruszyłyśmy na podbój tego miasta. Zdjęcia niestety nie oddają jego uroku, natomiast ludzi jest nieco mniej. Szczerze mówiąc, lepiej zwiedzać Londyn nocą. Mimo iż nie wejdzie się do wielu atrakcji to z zewnątrz wyglądają niesamowicie.

Londyn to niezwykle piękne lecz drogie miasto. Trzy dni w zupełności wystarczą na obejrzenie najważniejszych jego atrakcji. Nie wszędzie warto wchodzić, gdyż kolejki ciągną się w nieskończoność, a samo zwiedzanie odbywa się niemalże na stojąco. Londyn mnie zauroczył, ale jest to miasto na raz... może na dwa. Nic więcej. W życiu nie chciałabym w nim zamieszkać. Co to, to nie!
 

wtorek, 23 sierpnia 2016

Zagubione w Londynie - dzień pierwszy

Londyn to miasto, które nigdy nie śpi. Pełne pędzących gdzieś ludzi, którzy nie mają czasu by zatrzymać się nawet na chwilę by pocieszyć się dniem. To również miasto z mnóstwem kultur, które mieszają się ze sobą by połączyć w jedną wielobarwną całość.

To właśnie w tym miejscu wylądowałam w niedzielę i zostanę aż do środy, kiedy to szczęśliwa wsiądę do samolotu. Jest poniedziałek, a wraz z mą przyjaciółką widziałyśmy już całą masę Londyńskich zabytków.

Niedziela upłynęła nam na długich pieszych spacerach. Rozpoczęła się tak niewinnie od zgubienia na Victoria Coach Station, gdzie też moja przyjaciółka nie dojechała, gdyż kierowca postanowił ją wyrzucić gdzieś po drodze. Świetnie... ale nic to. Odnalazłyśmy się i pół godziny później wylądowałyśmy w hosteliku - RestUp, skąd postanowiłyśmy wyruszyć do Tower Bridge (niedaleko...).


Po nieco męczącej wędrówce i wcale nie takiej krótkiej, wreszcie tam dotarłyśmy. Mogłyśmy do woli cieszyć się widokiem Tower Bridge, a także widniejącej po drugiej stronie Tamizy - Tower of London.


Następnie długi spacer wzdłuż Tamizy w stronę Westminster z małym przystanku w Starbucksie na dobrej kawie i kanapce na obiad. Czego to się nie robi dla tego miasta, ale warto było. Westminster przywitał nas w całej swej okazałości!


Jeszcze lepsza okazała się katedra Westminsterska. Westminster Abbey, do której chciałyśmy wejść, ale niestety nie zostałyśmy wpuszczone, mimo że wstęp na koncert chóru był wolny. Obeszłyśmy się więc ze smakiem... trudno


Potem spacerkiem przez park St James do pałacu Buckingam. Królowej tego dnia w pałacu nie było, gdyż powiewająca na maszcie flaga wisiała wysoko i dumnie prezentowała swoje brytyjskie kolory. Ludzi od groma, pogoda dopisała i pozwoliła nam cieszyć się urokami tego miejsca.


W drodze powrotnej jeszcze szybki widok na plac Trafalgar. Ogromny z mnóstwem ludzi na nim. Zdecydowanie lepiej prezentuje się w scenerii nocnej. Szkoda. Potem już spacerkiem przez most i cudowne, ale jakże drogie London Eye.


Potem jedyne 40 minut błądzenia po drogach, by dostać się do naszego hostelu. Udało się. Zmęczona, ale szczęśliwe zakończyłyśmy swój niedzielny pobyt w Londynie. Z wieloma planami na kolejne dni poszłyśmy do łóżka.

Szczerze mówiąc nadal nie wierzę w to co zrobiłyśmy w niedzielę. Zaliczyłyśmy ogrom zabytków tylko raz korzystając z potężnej sieci metra. Ten jeden jedyny raz tylko po to, by zawieźć walizki do hostelu. Kolejnego dnia jednak postanowiłyśmy postawić na całodzienne zwiedzanie z użyciem metra, ale o tym napiszę już po powrocie z Londynu.

Co Wam się udało zobaczyć w te wakacje? Jakie pasjonujące przygody Was spotkały? Może również pogubiliście się w nieznanym Wam miejscu, tylko po to by odkryć jego urokliwe i mniej znane zakątki?

Pozdrowienia z wciąż gorącego Londynu!
Trzymajcie się!

sobota, 20 sierpnia 2016

Ostatnie wyzwanie - pakowanie

Powoli żegnam się z Anglią, która w tym roku przyniosła mi wiele wyzwań. Nie wszystkie z nich miały szczęśliwy koniec, ale mimo to zyskałam wielu wspaniałych przyjaciół, z którymi pragnę utrzymywać kontakt. Żegnam się z Devon licząc na to, że jeszcze kiedyś tu wrócę. Może już niedługo... skorzystam z zaproszenia mojej angielskiej rodziny. Uwielbiam ich.


Przepiękny Devon żegna mnie dziś deszczową pogodą. Słońce nieśmiało wysłania się zza chmur, ale deszcz wciąż wisi w powietrzu, a ja stoję przed kolejnym wyzwaniem. Ostatnim już tutaj (mam nadzieję...)


JAK TU SIĘ SPAKOWAĆ?!


Sama jestem sobie winna. Poszalałam w tym roku i kupiłam od groma rzeczy. Głównie książki i artykuły papiernicze. Nie zabrakło jednak bluzki i portfela. Mimo że wyrzuciłam dwie pary butów, w torbie wcale miejsca zbyt wiele się nie pojawiło. Szlag by to!


Moja torba już pęka w szwach, a tu jeszcze dwie pary spodni, bluzka, ręcznik i kosmetyki. Wszystko to powinno się tam zmieścić. No i na dodatek torebka. Kurczę... czarno to widzę...


Obejrzałam od groma filmów na youtube, które podpowiadają jak się spakować, lecz niestety nie wszystko się u mnie sprawdza. Moja torba jest zwyczajnie za mała. Nie sądziłam, że kiedykolwiek stanę przed takim wyzwaniem. Szczycę się przecież mianem mistrza pakowania...

Tak...tylko do Anglii leciałam Ryanairem, a wracam Wizzairem. Wizzair ma jeden, maciupeńki minus. Nie wolno zabrać dwóch bagaży podręcznych, jeśli się za to nie zapłaci. Nie zrobiłam tego, bo nie przewidziałam zakupowego szaleństwa. Cóż...najwyżej mój plecak przeżyje 3 wojną światową. Upycham wszystko... i...
I'm off to London!

Macie jakieś pomysły na to co by tu zrobić, by się zapakować? Przyjmę każdą pomoc. Czy też stoicie przed takim problemem? Jak go rozwiązaliście?

wtorek, 16 sierpnia 2016

5 zalet posiadania rodzeństwa

Siostra czy brat, kot czy pies - posiadanie rodzeństwa może być przekleństwem lub błogosławieństwem. Wszystko zależy od której strony na to patrzymy. Gdy moja siostra miała się urodzić, cieszyłam się jak głupia. Nie mogłam spać z podekscytowania, ale nic w tym znowu dziwnego. Miałam dopiero 6 lat. Wyobrażałam sobie jak to będzie razem z nią. W co się będziemy bawić, a także jak to będzie ze śmiechem. Nie docierało jeszcze do mnie, że będę musiała podzielić się z nią swoimi zabawkami. To się nie liczyło. Najważniejszy był fakt, że będę ją miała. Moją siostrę. Najwspanialsze stworzenie na ziemi...

A potem nadeszła rzeczywistość. Wiele razy na nią klęłam i wyzywałam. Nienawidziłam jej za samo istnienie, a mimo to zawsze do niej wracałam. W końcu jest moją siostrą, jedną z najbliższych mi osób. Nie mogło być inaczej. Wiem również, że i ona wraca, mimo tych wszystkich kłótni i wyzywania na siebie. Zawsze do siebie wracamy.

Jakie są więc zalety z posiadania takiego stworzenia? 

OBOWIĄZKI DZIELONE NA DWA


Cokolwiek do zrobienia by nie było, zawsze podzieli się przez dwa. Więcej czasu dla siebie, mniej na sprzątanie czy inne pranie. Żyć nie umierać... ale tylko w teorii. Moja siostra to wielki leń i często czeka aż ja ruszę się z tyłkiem by coś zrobić, kiedy pada polecenie "opróżnijcie zmywarkę". To nic, że ma bliżej do kuchni, będzie czekać tak długo aż nie wytrzymam i ruszę się z miejsca. Szlag mnie przez to trafia... i przestaję się dawać, przez co jestem postrzegana za większego lenia przez moich rodziców. Trudno. 

W KUPIE RAŹNIEJ


Deszcz czy słońce, to nie ważne. Mając siostrę u boku, zawsze wymyślimy coś co mogłybyśmy zrobić razem (no jeśli tylko komputer nami nie zawładnie, co ostatnio niestety się zdarza). Sama w domu? Prawie nigdy. Zawsze jest ktoś do kogo można otworzyć buzię. Nawet jeśli rozmawiamy jedynie pięć minut, to nic. Zawsze jest ten ktoś kto wysłucha i przytuli, albo przeklnie i zapewni, że jesteś głupia (bo Twoja siostra będzie wiedziała, czasem lepiej od samego Ciebie, jak wiele w sobie masz.

SZALEŃSTWO


Przy kim możesz być sobą, jak nie przy Twoim rodzeństwu? Razem się wygłupiamy, śpiewamy w samochodzie z całkiem opuszczonymi szybami. Razem nachodzi nas głupawka i szalone pomysły. Długi spacer? Nie ma sprawy. Wyjazd do Warszawy? Da się zrobić. A może konwent na drugim końcu Polski? Z palcem w nosie. Bo razem jesteśmy różne lecz niepokonane. Nikt nam nie może podskoczyć. I choć moja siostra często ma opory, bo tu ktoś zobaczy... lub usłyszy i potem ją zlinczują, to w końcu i tak daje się namówić!


PREZENTY


No dobra, wyjdzie ze mnie materialistka, ale to nic. Czasem i taką mam naturę. Siostra wie najlepiej co byś chciała dostać i choć czasem trochę mija się z prawdą to i tak cieszysz się jak głupia z jakiejś pierdoły. Natomiast wszystkie prezenty dla dziadków i rodziców kupujemy razem. Bo tak wygodniej, łatwiej i nie powtórzymy się wcale. Na dodatek pomysłów również mamy cały stos i czasem mała burza mózgów się przydaje.

NAJLEPSZY PRZYJACIEL


Długo się wypierałam przed tym stwierdzeniem. Bardzo długo, ale zauważyłam również że zawsze do niej wracam. Przychodzę by się wygadać i choć wiem, że czasem mi nie doradzi to jakoś lżej mi na sercu, bo zgodzi się ze mną lub pocieszy. A czasem nazwie debilem, bo wyolbrzymiam sprawę do rozmiarów kolosalnych. Dobrze jest mieć taką siostrę, która przeklnie i wyzwie od wszystkich diabłów, ale i tak pocieszy i poczeka na Ciebie. Za to właśnie ją kocham.

~.~

Kocham tę moją małą wariatkę. Nie zamieniłabym jej na żadną inną, choć czasem chodzi mi to po głowie. W końcu jest jedyna i najlepsza pod słońcem. Przynajmniej dla mnie!

Czy Wy też odnajdujecie coś dobrego w Waszym rodzeństwie? Drzecie ze sobą koty, ale potem i tak się przytulacie? Jakie są Wasze relacje?

Trzymajcie się w tej drugiej połowie Sierpnia!!!

niedziela, 14 sierpnia 2016

Zakupowy szał - Anglia!

Zawsze pod koniec mojego pobytu w Anglii wychodzi ze mnie prawdziwa kobieta. Zakupy to nieodłączna część bycia jedną z nich. Często szalejemy na punkcie ciuchów lub wyszukujemy najlepsze okazje. No i miło przywieźć sobie coś pożytecznego z Anglii. Coś czego może nie znajdziemy w Polsce lub nie będzie chciało nam się wydawać na to pieniędzy.


Tak też zrobiłam i w tym roku. Na dodatek lubię przywozić ze sobą coś dla mej siostry, więc i teraz ruszyłam na łowy. Z kartą 20% rabatu na cały asortyment W&Smith (coś na podobę naszego Empiku) wparowałam do środka. Miałam dodatkowo szczęście, bo wszystkie szkolne artykuły były przecenione. Jupi! 


MOJE PEREŁKI


KSIĄŻKI


To już staje się moją tradycją. Nie wyobrażam sobie wyjazdu do Anglii bez przywiezienia choć jednej książki. W tym roku stanęło na czterech (mam nadzieję... choć kusi mnie jeszcze jedna, oj kusi). Czytanie w oryginale to coś co ostatnio uwielbiam. Zajmuje nieco więcej czasu, ale jest niezwykle przyjemne. No dobra, nie będę ukrywać tego, że zwyczajnie uwielbiam czytać, a moje książki w domu już nie mieszczą się na półkach... ale nie potrafię się powstrzymać.

STICKY NOTES


To już moja mała słabość. Widząc te karteczki, nie sposób było przejść obok nich obojętnie. Są śliczne i takie dziewczęce. Mówiąc szczerze, mogę twierdzić że kobietą nie jestem, ale takie rzeczy zdradzają mą prawdziwą naturę. Dwa komplety karteczek wylądowały u mnie i na pewno z nich skorzystam. Jeden oczywiście poleci do mej siostry.

CUPCAKES / GUMKI DO MAZANIA 


Te maleństwa nie tylko dobrze wyglądają, ale jeszcze świetnie mażą nasze pomyłki po ołówku czy kredce. No i małe pudełeczko, w którym potem będzie można przechowywać biżuterię. Praktyczne i śliczne. To kolejny prezent dla mej siostry, która wciąż studentką jest. Przyda jej się coś do mazania, nie ma się co oszukiwać... ale liczę na jedną gumkę do piórnika!

KARTY DO POWTÓREK


Ok przyznam szczerze, że kupiłam te małe notesy, bo ich idea mnie zachwyciła. Karty do powtórek mogą być świetnym narzędziem dla uczniów i studentów. Zapisujesz najważniejsze rzeczy i zamiast pliku latających kartek, zabierasz ten mały notes i powtarzasz na uczelni (lub w domu, chodząc po nim i mamrocząc pod nosem). Kiedy egzamin zdany, po prostu wyrywasz niepotrzebne kartki a reszta czeka na kolejną sesję. Proste i niebanalne.

TECZKI Z WYPEŁNIENIEM


Dobre dla ucznia, studenta lub osoby pracującej, bo nie trzeba martwić się o koszulki A4 (wszystko jest w tych teczkach). Dobre również do przechowywania dokumentów. Mi natomiast pomogą w uporządkowaniu grup, które będę uczyła. Wszystkie przygotowane dla nich kserówki będą lądowały w tych folderach. Kupiłabym ich więcej, ale i tak już nie wiem jak się zapakuję z powrotem...

THINGS TO DO / LISTA RZECZY DO ZROBIENIA


Nie będę oszukiwać. Kupiłam je ze względu na moją słabą organizację czasu. Zamierzam to zmienić, a te kartki mają mi w tym pomóc. Przyjemnie będzie się na nich notowało, a każdą potem można powiesić w widocznym miejscu i jeszcze przyjemniej skreślać wykonane zadania. Zobaczymy czy dadzą radę naprostować lenia.

SHARPIE / PISAKI WODOODPORNE


Te kolorowe pisaki to świetny zestaw dla osób kreatywnych, lubiących rysować. Pomalujesz nimi kartkę, kubek czy tkaninę. Udekorujesz swój świat w taki sposób, w jaki sobie tylko zamarzysz. To oczywiście kolejny prezent dla mej siostry - niespełnionej jeszcze artystki. Marudziła, że nie miała profesjonalnych markerów, teraz dostani ich zalążek. Zobaczymy co nimi wyczaruje!

~.~

Powiem szczerze, że nie mam jeszcze pojęcia jak ja to wszystko zapakuję. Pierwszą przymiarkę już miałam i póki co jestem przerażona. Natomiast nie wciskałam jeszcze wszystkiego do środka i nie próbowałam zamknąć mej torby, więc może być ciekawie. Liczę na łut szczęścia i magiczną siłę mych palców. Może nagle torba zrobi mi się większa? Byłoby fajnie...

 
W Anglii skusiłam się też na parę zdrapek, bo lubię od czasu do czasu sobie w nie zagrać, a jako że miałam w nich trochę szczęścia, to i tym razem spróbowałam... i wygrałam. 10 funtów. Nie było tak źle!

 Jak to jest u Was z zakupami? Lubicie przywozić trochę słodkich i dziewczęcych rzeczy? A może stawiacie na ciuchy?

Trzymajcie się kochani!!!

czwartek, 11 sierpnia 2016

Nie przepraszaj za to, że żyjesz

Przepraszam...
Przepraszam, nie chciałam...
Przepraszam, że cię uraziłam...
Przepraszam... dlaczego krzyczysz?


Ile razy zdarzyło Wam się już przeprosić za coś czego nie zrobiliście? Ile razy słowo "przepraszam" machinalnie cisnęło się Wam na usta i zanim zdołaliście to powstrzymać, wymsknęło się Wam? Ile razy za pomocą "przepraszam" staraliście się usprawiedliwić swe niedoskonałości? I wreszcie ile razy w Waszej głowie przewinęło się zdanie "przepraszam, że żyję"?

Jestem osobą, która walczy ze samą sobą. Robię małe kroczki ku lepszej przyszłości. Uczę się żyć na nowo. Uczę się zrywać z przez lata wpajanym myśleniem. Zawsze czułam się gorsza od innych, było mnie za dużo, byłam nudna, brzydka i nie miałam pochwalić się zupełnie niczym. Na dodatek Matka Natura obdarzyła mnie dużym biustem, który szybko stał się obiektem kpin u innych dzieci. Nauczyłam się jak być niewidzialna. Nauczyłam się ukrywać swoje emocje i uczucia. Nauczyłam się, że "przepraszam" może stać się moją ucieczką i ostoją w trudnych mi momentach.

Używałam go często i nie rzadko by wkupić się w czyjeś łaski. Tak, byłam słaba (i może nadal jestem), byłam ofiarą. Nauczyłam się żyć z tym przekonaniem. Nic nie mogło mi wyjść bez pomocy innych. Małe osiągnięcia były niczym w obliczu osiągnięć innych. Ciągle się do nich porównywałam wpadając w błędne koło. A dzieci, jak to dzieci... bywają okrutne. I te takie były.

Jak więc przestać przepraszać? Jak nauczyć się żyć po swojemu? Jak stać się panem własnego życia? Co zrobić by brać z niego garściami? 

Sposobów jest wiele i każdy musi odnaleźć swój własny. Ja jednak przychodzę do Was z listą tych maleńkich pomocników, które pomagają mi:


OCZYŚĆ UMYSŁ PRZED SNEM


MonotematycznaOna zaznaczyła w swym tekście, iż zamknięcie wszystkich bieżących spraw dnia poprzedniego, pozwoli Ci na rozpoczęcie nowego z większą energią i zadowoleniem. Wygadaj się zaufanej osobie i posłuchaj co ona ma do powiedzenia na temat Twego problemu. A nuż zauważysz, że rozdmuchałeś go do rozmiaru XXXL, kiedy tak naprawdę jest on mizernym XXS. Spróbuj, działa (praktykuję to jedynie dwa dni, a widzę niewielką różnicę).

PROWADŹ DZIENNIK


Może to być zwykły zeszyt, który podzielisz sobie na Twoje duże i małe sukcesy. W tych znaczących zapisz to co już osiągnąłeś, by w trakcie słabszego dnia zerknąć do niego i odnaleźć nową motywację. To podnosi na duchu i niewiele kosztuje. Ot zwykły zeszyt, zeszyt szczęścia. Spróbuj zapisywać w nim codziennie swoje małe sukcesy. Zauważysz, że z dnia na dzień będzie ich coraz więcej...i może nawet stwierdzisz, że nie jesteś taki nudny?


 RÓB TO CO CHCESZ


To chyba najtrudniejszy punkt na tej liście. Punkt, który ja wciąż gdzieś przesuwam, jakby w obawie że kiedyś w końcu będę musiała się za niego zabrać. Nie chcę tego i pragnę tego... dziwny ze mnie człowiek jest. Mimo to wiem, że jest to bardzo ważne na drodze ku lepszej przyszłości. 

Nie przejmuj się opinią innych. Działaj. Zrób to co Ty i tylko Ty uważasz za słuszne. Chcesz wyjechać za granicę do pracy? Wyjedź! Nawet jeśli Twoi rodzice mieliby zapierać się rękoma i nogami byle tylko zostawić cię w domu. Będą tęsknić i Ty też... ale przecież to Twoje marzenie. Po co z niego rezygnujesz?



Ja wciąż walczę. Walczę, by przestać być ofiarą. Staram się jak tylko mogę, by zerwać z tym kanonem. Jestem dumna ze swych dokonań. Zrobiłam to swoimi własnymi rękoma. Byłam na tyle odważna, by wyjechać do Anglii mimo iż nikogo tam nie znałam. Właśnie kończy się mój 4 rok, kiedy wakacje spędzam pracując w Anglii i jestem z tego dumna. To jest coś mojego. Moje osiągnięcie. Odnajduję się tu i pragnę więcej. 

W tym roku skończyłam też studia, z czego niezwykle się cieszę. To kolejny sukces, który dopiszę sobie do swojego notesu. Na dodatek wreszcie zdecydowałam zapisać się na egzamin z Japońskiego. Termin zapisów rozpoczyna się już 19 sierpnia i zamierzam to zrobić właśnie 19 sierpnia. By nie było odwrotu.

Czy Wy też macie z tym problem? Może już dawno to w sobie zwalczyliście, co? Jakie są Wasze sposoby?

wtorek, 9 sierpnia 2016

4 cechy dobrego środowiska pracy

Wysłałeś setki CV i nie otrzymałeś żadnego odzewu. Powoli tracisz nadzieję i szukasz innych możliwości. W najgorszym wypadku zostaniesz bezrobotnym. Próbujesz przekonać sam siebie, że to nic takiego. W końcu Twoi rodzice jeszcze żyją, więc na pewno Ci pomogą. Wiele osób wciąż jest na utrzymaniu rodziców i żyje im się całkiem dobrze. Mama wypierze i ugotuje obiad, a Ty będziesz mógł zanurzyć się w otchłani Internetu i być może spróbujesz coś zarobić prowadząc bloga lub innego youtuba. Przecież tylu ludziom już się to udało, więc czemu i Tobie miało by się nie poszczęścić?

I kiedy już prawie udało Ci się przekonać, że tak będzie najlepiej, otrzymujesz ten upragniony telefon. Zaproszenie na rozmowę o pracę. Zgadzasz się od razu i wyciągasz swój zakurzony garnitur lub wciskasz się w nieco za ciasną sukienkę. Doprowadzasz się do porządku i biegniesz do obiecanego raju.

Rozmowa nie wygląda tak jakbyś sobie tego zamarzył, ale nie w tym rzecz. Najważniejszy jest jej rezultat. Otrzymujesz kolejny telefon i TAK! Chcą Cię tam! Nie możesz uwierzyć w swoje szczęście. Wreszcie zaczniesz żyć jak normalny człowiek. Osiem godzin dziennie przepracujesz i zarobisz na swe utrzymanie. Oczami wyobraźni widzisz swoje środowisko pracy i to jak pniesz się po szczeblach kariery...

...a potem nadchodzi rzeczywistość. Twój pierwszy dzień nie wyglądał najlepiej. Nie potrafiłeś się tam odnaleźć. Twoi koledzy wcale nie przywitali Cię chlebem i solą, a szczeble kariery? Jakie znowu szczeble? To przecież skorumpowany świat, w którym ledwie udaje Ci się przeżyć do pierwszego. 

Mijają tygodnie, a Ty wciąż nie możesz się otrząsnąć po doznanym szoku... wyobrażałeś sobie to wszystko zupełnie inaczej.

Co się stało? Czyżby twe oczekiwania były zbyt wygórowane? Co takiego powinna mieć ten upragniony etat, by mógł Cię zadowolić?


U mnie wygląda to tak:

PRZYJAZNA ATMOSFERA


Myślę, że nie przesadzę tutaj mówiąc iż jest to najważniejszy punkt programu. Wszyscy pragniemy pracować z kimś kogo lubimy, z kimś kto nie będzie nam podkładał kłód pod nogi i wreszcie z kimś kto nie obgaduje Cię za twymi plecami, wcześniej twierdząc że Cię uwielbiał. Możesz powiedzieć, że to banał... ale niestety rzadko kiedy trafia się tak dobry skład. Zawsze znajdzie się w nim ktoś, komu nic nie będzie się podobało. Ktoś, kto zatruje Ci życie. I jeszcze nic złego się nie stanie, jeśli to będzie tylko jedna osoba... ale wyobraź sobie sytuację, w której połowa twoich współpracowników patrzy na Ciebie wilkiem, a ty nie wiesz o co chodzi. Przecież nic złego nie zrobiłeś... otóż to. Najprawdopodobniej Ci zazdroszczą, bo widzą jak gładko Ci przyszło odnalezienie się w nowym środowisku. A może jesteś mistrzem Excela, lub znowu wykonałeś projekt, który od razu został pochwalony przez Twojego szefa. Zazdrość jest straszna i niestety wszędzie wykiełkuje.

DOBRY MENAGER


Jak wiele zależy od dobrego menagera... nawet sobie tego nie wyobrażasz. To on jest od tego by wyznaczyć Ci zadania. To on powinien określić Twą pozycję, a także pochwalić Cię za dobrze wykonane zadanie. To też on jest od tego by wytknąć Ci błędy i uświadomić co zrobiłeś źle. Niejednokrotnie jednak, menager gubi się w swoich obowiązkach. Wchodzi w Twój zakres obowiązków i twierdzi, że zrobiłby to znacznie lepiej, nawet nie wiedząc z czym się to wszystko je. Na dodatek zapomina o pochwałach, skupiając się tylko na tym co złe, a na każde Twe pytanie wzrusza bezradnie ramionami czym też zamyka bezsensowną (według niego) dyskusję. Dobry menager to rzadkość i jeśli takiego posiadacie, ceńcie go... bo kiedy odejdzie, wszystko Wam się posypie, nawet jeśli byliście najlepszym składem świata.


WSPÓŁZAWODNICTWO


Może nie każdy lubi zawody, ale dobre zawody nie są złe. Motywują do dalszej pracy nad samym sobą i doskonalenia się na różnych polach życia. W pracy też są one potrzebne... byle tylko nie było w tym wszystkim przesady. Trzeba czasem się zatrzymać i zastanowić, czy wciąż dobrze się bawimy, czy przypadkiem nasze niewinne zawody nie zamieniły się już w wyścig szczurów. Ten drugi z całą pewnością do zdrowych nie należy. W końcu nie wytrzymasz i zrezygnujesz z pracy, lub zniszczysz kogoś tak doszczętnie, że ten nie będzie wiedział na czym stoi. Lepiej się w to nie pakować i wycofać się póki jeszcze zostało nam trochę zdrowego rozsądku.


WZAJEMNE WSPARCIE


Ten punkt może wydać Wam się częścią pierwszego, ale myślę że warto go wypunktować. Bardzo często zapominamy o tym, że pracujemy razem by osiągnąć ten sam cel. Zapominamy, że nasi koledzy z pracy nie są naszymi wrogami. Zapominamy o wsparciu między członkami drużyny i niesie to za sobą konsekwencje. Często dość poważne konsekwencje. Brak uśmiechu na twarzy, przerwy w milczeniu. Brak tej przyjaznej twarzy, do której można by zagadać. No i cichy płacz gdzieś w ciemnym zaułku. Byle tylko nikt nas nie przyłapał. Wzajemne wsparcie jest niezwykle istotne i choć jestem początkującym pracownikiem uważam je za jedną z najważniejszych cech!


Oczywiście można by tu wymieniać i wymieniać. Niektórzy z Was pewnie zapytają mnie, a co z pieniędzmi? Nie będę Wam kłamać, że nie są istotne, bo są, ale nie najważniejsze. Oczywiście miło jest dostać odpowiednie wynagrodzenie i nikogo nie namawiałabym do rezygnacji z niego lub pracowania za śmieciowe pieniądze (no chyba, że już naprawdę nie mamy wyjścia, a jak wiadomo żadna praca nie hańbi). Ale nie dajcie się wykorzystać. Znaj swoją wartość, a i pieniądze przyjdą.

Jakie cechy środowiska pracy są istotne dla Was? Podzielcie się swoimi doświadczeniami związanymi z szukaniem stałej pracy (bo to czeka mnie już za 3 tygodnie) oraz tymi związanymi z pierwszymi dniami w niej. 

Trzymajcie się dziubaki!

piątek, 5 sierpnia 2016

Nieszczęścia chodzą....

Piątki i poniedziałki to dwa dni, które są najbardziej stresującymi w tej pracy. Mnóstwo kserowania, drukowania, pierdyliard list, materiałów dla nauczycieli i innych dokumentach. Głowa wprost pęka i ledwie udaje jej się zapamiętać co jeszcze trzeba zrobić. 


W jeden z tych właśnie piątków, kiedy to człowiek zapomina jak się oddycha i że należy coś zjeść w środku dnia, zdarzyło się kilka nieprzyjemnych wypadków. Plan lekcji gotowy, listy gotowe i przygotowane do drukowania, a tu brak tuszu w drukarce. Lecę więc z wywieszonym językiem do sklepu, byle tylko zdążyć przed zamknięciem (bo Exmouth małym miasteczkiem jest), a tam czeka na mnie kolejna niespodzianka. Tuszu nie ma, bo czemu miałabym mieć szczęście co nie? Oczywiście przemiły pan twierdzi, że może go zamówić na... poniedziałek. Perfect! Tylko szkoda, że tak późno. W poniedziałek ja już muszę mieć to wszystko gotowe.

Główka pracuje na wysokich obrotach i czuję się nieco jak ten Dobromił z bajki. Aha! Wiem! Dzwonię do koleżanki pracującej w innej miejscowości (25 minut pociągiem ode mnie). Yes! Mam to! Wydrukuję u niej! Uff, problem z głowy. Wracam więc zadowolona do swojego biura i... dowiaduję się, że należy przygotować nową klasę. Sic! Tego mi było trzeba.

W panice przeliczam krzesła w każdym pokoju, bo łudzę się iż moja matematyka szwankuje. Niestety. Umysł pracował dobrze i policzył krzesła perfekcyjnie. Mam jedynie 5 krzeseł za dużo... skąd ja wytrzasnę 10 pozostałych? 

Szczęście w nieszczęściu, zostałam uratowana przez przemiłych Brytyjczyków pracujących w tym budynku. Udostępnili mi oni te 10 krzeseł i znów mogłam się zrelaksować... nie na długo. Brak laptopa, rzutnika i internetu w nowej klasie szybko dał mi się we znaki...

Ludzie mówią, że nieszczęścia chodzą parami... u mnie jest to cała masa nieszczęść i nie chce się skończyć. Spadłam ze schodów przenosząc rzutniki, telefon mi się potłukł i ekran już nie działa, internet ciągle przerywa i moi nauczyciele zostają z ręką w nocniku, nie mogąc przeprowadzić porządnej lekcji... wciąż i wciąż coś nowego się przytrafia. 

Pasmo nieszczęść nie chce się przerwać i choć sobie z nimi radzę, kombinując na wszystkie strony to jestem już tym wszystkim nieco zmęczona. Ten jeden, jedyny raz chciałabym uzyskać szczęśliwe pasmo, które potrwałoby nieco dłużej niż jeden dzień. Tak byłoby idealnie... ale najprawdopodobniej proszę o zbyt wiele. 

Zostaję więc przy moich nieszczęściach i staram się uśmiechać pomimo nich. Bo co innego zrobić mogę? Usiąść na krawężniku i płakać? Rozłożyć bezradnie ręce i pozwolić temu wszystkiemu runąć na łeb i na szyję? To nie w moim stylu. 

Zawsze znajdzie się rozwiązanie. Czasem trzeba tylko stanąć na głowie by je zobaczyć.

Pozdrawiam z nieszczęśliwego Exmouth, w którym to łatam dziury jak się da! Mam nadzieję, że u Was pasmo szczęścia zagościło. Bierzcie z niego ile się da, bo nigdy nie wiadomo, kiedy się skończy. Nie chcę Wam tu nic krakać, ale... miejcie się na baczności!

Źródło: 1

środa, 3 sierpnia 2016

Fuck it

Anglia zawsze kojarzyła mi się z odpoczynkiem. Mimo wielu obowiązków znajdowałam czas dla siebie i uwielbiałam to. Ten rok jest jednak nieco inny i teraz nie wiem tylko, czy to ja się starzeję czy po prostu team Exmouth jest niekompetentny. 
 

Niczym dzieci bawiące się w piaskownicy. Uraczą słodkim uśmiechem, by wbić ci sztylet w plecy. Oczekują twej pomocy, niczego nie dając w zamian, a gdy już jesteś na skraju wytrzymałości i upominasz się o swoje, kłamią jak z nut, zwalając winę na ciebie. Atmosfera nie sprzyja współpracy i na dodatek padają oskarżenia. 

Wiele razy miałam ochotę to rzucić. Wrócić do domu i mieć ich wszystkich w dupie, a jednak wciąż tu jestem i walczę do samego końca. Wczoraj dowiedziałam się od Pam (mojej host-mamy), że to cecha Polaków. Myślałam, że nie jestem typowym Polakiem, a jednak... coś tam w sobie mam. Jestem jednak dumna, że akurat tę cechę udało mi się posiąść. 

To również ona postanowiła podzielić się ze mną swą własną "religią". Jej zasady są bardzo proste, ale jakże trudne do wdrążenia...

FUCK IT:


Bądź sobą 

Niezależnie od tego w jakiej sytuacji zostałeś postawiony i z kim rozmawiasz. Nigdy nie zapominaj kim jesteś. Pokaż na co Cię stać i nie daj się. 
 

Olej opinię innych

Co cię obchodzi, co ktoś o tobie myśli? Czemu zwracasz na to uwagę? Czemu płaczesz, bo ktoś nazwał się kłamcą? Zaufaj sobie. Przecież wiesz, że nie mają racji. Zawsze bądź w zgodzie z samym sobą. Rób to na co masz ochotę i pokaż pazury, kiedy tylko chcesz. 

Jump

Skocz z klifu, zaryzykuj. Bez tego nie ma zabawy. Nigdy nie dowiesz się co straciłeś, jeśli tego nie zrobisz. Nigdy nie żałuj. Bierz z życia garściami i skacz. Skacz na głęboką wodę. Nie pożałujesz. Może nie będzie łatwo, ale na pewno nie pożałujesz.

 
Brzmi prosto i pięknie. Szkoda tylko, że wdrążenie jej w życie nie będzie już takie łatwe. Zaczynam od dzisiaj. Od teraz, od już. Nie od poniedziałku i nie od przyszłego roku. Tylko już... a pierwszym krokiem będzie napisanie angielskiego CV i wysłanie go do azjatyckich szkół. W końcu czas się odważyć i wziąć swe życie za rogi!

W jaką filozofię życia wierzycie Wy? Udaje Wam się podążać za nią? Czy kiedykolwiek żałowaliście, że czegoś nie zrobiliście? 

Trzymajcie się Dziubaki moje kochane!

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

5 typów ludzi, których uwielbiam


Często narzekam na ludzi. Opowiadam o tych, których nie znoszę i tych którzy latają mi koło nosa, a także tych niezwykle irytujących. Nigdy jednak nie zastanowiłam się głębiej nad tymi ludźmi, których uwielbiam. To było dla mnie czymś naturalnym. Narzekanie jest fajne, co nie? Tylko nie zawsze warto to robić... dlatego dziś przychodzę do Was z 5 typami ludzi, których osobiście uwielbiam. 

PIĘĆ TYPÓW LUDZI, KTÓRYCH UWIELBIAM

I. PODEJMUJĄCY RYZYKO (ODWAŻNI)

Zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią gonić za marzeniami wbrew przeciwnością losu. Uwielbiam te ich opowieści o tym jak to wskoczyli w zimną wodę, tylko po to by coś w swym życiu zmienić. Na dodatek sama mogę przyznać, że spontaniczna decyzja, podjęte ryzyko przyniosło mi wiele szczęścia. Nigdy nie żałowałam takich decyzji. Coś jest w tym ryzyku, że jednych do siebie przyciąga, a innych odpycha. Ja sama jestem bliżej tych podejmujących ryzyko niż tych drugich. Nie nazwę się jednak odważną, bo wiem ile mam w sobie barier. Nie zawsze ryzyko mnie interesuje.

II. ZDECYDOWANI

Należę do osób, które nie potrafią zbyt szybko podjąć decyzji. Zawsze zazdrościłam tym zdecydowanym, dla których nie ma zbyt trudnych dylematów. Widzą wszystko wypisane czarno na białym. Mając dwie opcje nie wymyślają sobie stu powodów, dla których powinni pozostać w zawieszeniu. Oni po prostu żyją. Decydują i nie żałują, a nawet jeśli to w osiemdziesięciu przypadków stwierdzą iż lepiej jest żałować coś co się zrobiło niż coś czego się nie zrobiło. Uwielbiam ich i żałuję że sama wciąż nie potrafię tak robić... choć jest z tym coraz lepiej!

III. OPTYMIŚCI

Uwielbiam ich. Zawsze znajdą lepszą stronę medalu. Niezależnie od tego jak ciężko by nie było, oni spróbują odnaleźć te dobre punkty, które pozwolą im na wytrwanie w ich postanowieniu, dotrwanie do końca sezonu czy diety. Optymiści zarażają uśmiechem i wciąż chcą czegoś więcej od życia. Zazdroszczę im tego i sama staram się patrzeć na świat przez różowe okulary. Szukam tego co dobre, staram się przyćmić tym to co złe. Nie zawsze mi to wychodzi, ale jestem coraz bliżej. Serio!

IV. TOLERANCYJNI

Tolerancja to coś co cenię ponad życie. Jest jedną z tych cech, które powinien mieć każdy z nas. Nie oznacza ona jednak iż musimy tolerować wszystko. Nie. Każdy ma swoje granice. W którymś momencie dadzą nam się one we znaki. Nie znoszę jednak ludzi, którzy oceniają innych po okładce. Skreślają na samym wstępie z powodu wyglądu, poglądów religijnych czy seksualności. Sama czasem się na tym łapię. Jestem niechętna wobec osób, które poznaję, by potem przekonać się, że byłam w błędzie. Tolerancja jest ważna. Wciąż się jej uczę i szczerze mówiąc, mój świat stał się lepszy od kiedy zaczęłam na to zwracać uwagę.

V. UŚMIECH SIĘ!

To ostatnia grupa ludzi, których w Polsce jest tak niewiele. Uśmiechem obdarowują każdego, tak samo jak i dobrym słowem. Wystarczy jeden uśmiech, niewielki gest, by sprawić by ponurak poczuł się nieco lepiej. Teraz w Anglii widzę jak wiele osób przyjaźnie się do mnie śmieje. Tu zaczepi, tam zagada, a inny pomoże z ciężkim bagażem. Super! Chcę takich ludzi więcej!


Czy Wy też macie swoje typy? Moje, może nie są zbyt sprecyzowane, ale zabierają to wszystko co cenię w życiu i to jaka staram się być. 

Źródło: 1