Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Czytam - Beata Pawlikowska "Blodnynka w Japonii"

Idę jak burza! To już druga książka, którą przeczytałam w styczniu oraz druga, która czekała w kolejce na lepsze czasy. Te wreszcie dla niej nastały. Wzięłam ją w swoje obroty, bo w końcu styl Pawlikowskiej uwielbiam. Natknęłam się na nią poprzez mą przyjaciółkę, kilka lat temu i polubiłam. Nawet bardzo. Swego czasu dużo jej czytałam, a potem jakoś mi się przejadła. Zrobiła zbyt komercyjna, przez co skutecznie zniechęcała. 


"Blondynkę w Japonii" otrzymałam od tej samej przyjaciółki na me ostatnie urodziny. Nawet nie wiedziałam, że taką książkę pani Beata popełniła... no ale uznałam, że jeśli ona jest autorką, a w tytule mam "Japonię" to będzie to pozycja w sam raz dla mnie. W końcu zbieram informacje z różnych źródeł, chcąc kiedyś się tam osiedlić. 

Miało być magicznie, bajecznie. Miałam ją przeczytać w dwa dni, bo przecież tyle obietnic składała mi cudowna okładka oraz jej opis:

JAPONIA.
JEDEN Z NAJBARDZIEJ LEGENDARNYCH KRAJÓW ŚWIATA!
Kto nie słyszał o cudownie zdrowym japońskim jedzeniu, o samurajach, gejszach, japońskiej precyzji, japońskich komiksach, grach i gigantycznie wielkich, nowoczesnych miastach? O japońskiej tradycji, kulturze i niezwykłej religii shinto?... O medytacji zen, japońskich drzeworytach i sztuce japońskiego minimalizmu?... O zapasach sumo, sushi i słynnej japońskiej herbacie?
Ja słyszałam. Pojechałam do Japonii.
I OKAZAŁO SIĘ, ŻE WSZYSTKO JEST INACZEJ!!!!
Beata Pawlikowska

Narobiłam sobie smaku i miałam nadzieję nauczyć się czegoś nowego. Dowiedzieć się czegoś zaskakującego. Chciałam poczytać o tych samurajach, religii shinto i innych medytacjach, by poznać to wszystko od tej innej strony. Prawdziwej!!!


W zamian za to otrzymałam mniej więcej 200 stron marudzenia o tym, że nigdzie nie można znaleźć wegetariańskiego jedzenia. Serio!!! Co rozdział to wzmianka o jedzeniu. Czegoż to pani Beata nie chciała posmakować, jak to jej ślinka ciekła i jakie wielkie było rozczarowanie, kiedy okazywało się, że jednak nigdzie nie można znaleźć zdrowej żywności. Przecież nawet makaron nie jest gryczany tylko żytni, a sos sojowy to samo zło. Nie zapominając też o rybach! Nigdzie nie było samych warzyw, a jeśli już się pojawiały to skąpane w niezdrowym tłuszczu bądź posmarowane majonezem. To zbyt wiele dla delikatnego żołądka autorki.

Do tego z 50 stron z czarno-białymi fotografiami (ładnymi, to trzeba oddać), które każdy czytelnik może sobie zeskanować i pooglądać więcej zdjęć na specjalnej stronie (nie wiem jak to działa, bo nie próbowałam tego robić) i pozostałe 100 stron poruszyło tematy, które mnie interesowały. Zrobiło to jednak w tak płytki sposób, dodając do tego nutę swojego filozofowania, że odrzuciło mnie doszczętnie. 

Jedyne czego dowiedziałam się z tej książki to fakt, że zielonej herbaty to w Japonii się nie napijesz. Zawiodłam się pani Beato, oj i to bardzo. Może po prostu zbyt wiele oczekiwałam? Może za dużo się już o Japonii naczytałam? Może już niewiele może mnie zaskoczyć? Może coś w tym jest...


Nie wiem, ale jeśli chcecie poczytać coś o życiu w Japonii to gorąco polecam "Bezsenność w Tokio" Marcina Bruczkowskiego, bo "Blondynka w Japonii" choć napisana okiem turysty - nie zachwyca. Pozycja to mocno średnia.

sobota, 28 stycznia 2017

Co w sobie lubię?

Nigdy chyba nie powiem, że wiem o sobie wszystko. Nie i już. Zawsze jest coś czego mogę się jeszcze o sobie dowiedzieć. Przekroczę kolejną granicę i zobaczę nowy widok, kiedy już zerwę kajdany które mnie krępowały. Zdobędę się na odwagę, by zrobić coś szalonego i odkryję w sobie kolejną cechę charakteru, z której niekoniecznie będę dumna.

Tak to już jest, bo człowiek rozwija się przez całe życie. Cały czas nad sobą pracuje, by stać się lepszą wersją siebie. Mało tego, z każdym kolejnym dniem jesteśmy inni, bogatsi o nowe doświadczenia i starsi o kolejne 24 godziny. Inni, ale wciąż tacy sami.
Jakiś czas temu zostałam zaproszona do odpowiedzenia na pytania dotyczące mnie samej. Niektóre z nich sprawiły, że musiałam się zatrzymać i pomyśleć chwilę, a potem zaskoczona spojrzałam na swą odpowiedź. Dziś podzielę się nimi razem z Wami, a Idze i Kamili (Z naciskiem na szczęście) serdecznie podziękuję za nominację do Liebster  Blog Award.


Bez dłuższych wstępów, zaczynamy:

CZY POWIEDZIAŁAŚ JUŻ SWOIM NAJBLIŻSZYM O TYM, ŻE BLOGUJESZ?


Szczerze mówiąc wahałam się przed tą decyzją, ale w końcu stwierdziłam, że raz się żyje. Nie ma się co tego wstydzić. Przecież tu odkrywam swoje prawdziwe ja i miało to być miejsce, z którego jestem dumna. Tak, powiedziałam wszystkim, że blogujesz i ku memu zaskoczeniu otrzymałam wielkie wsparcie z ich strony. Moja mama jest mą największą fanką, a siostra chętnie dzieli się swoimi zdjęciami (swoją drogą całkiem niezłymi zdjęciami, które możecie podziwiać TU oraz TU). Warto mówić swym bliskim, bo przecież to nie wstyd robić to co się lubi.

CZEGO NIGDY NIE ZAAKCEPTUJESZ W DZISIEJSZYM ŚWIECIE?


Oj jest parę takich rzeczy. Przede wszystkim kłamstwa i obłudy (choć mi samej zdarza się czasem rzucić niewinnym kłamstewkiem). Nie przepadam za ludźmi, którzy nagminnie kłamią. Ciągle oszukują i są dwulicowi. Aż mnie zimny pot oblewa, kiedy takich widzę. 
Drugą kategorią ludzi, których nie lubię, są wampiry energetyczne. Wysysają z nas energię, nie dając nic od siebie. Chcą tylko brać i brać, a ja z każdą chwilą czuję się coraz słabiej. Czasem od nich uciekam, zrywam kontakt bo nie warto. Dla własnego dobra ograniczam spotkania z nimi.

No i nie będę chyba oryginalna jeśli tu wstawię jeszcze nasz rząd... i pozostawię to już bez komentarza. Politycy wpisują się pięknie w dwie poprzednie kategorie, a to co wyprawiają się w głowie nie mieści.


CO LUBISZ W SOBIE?


To pytanie sprawiło mi chyba najwięcej problemów, bo w pierwszej chwili do głowy nie przyszło mi nic. Zamrugałam wówczas i zmrużyłam brwi zła na sama siebie. Jak to nic? Na pewno coś znajdziesz. Dalej! Nie może tak być. No i znalazłam:

Lubię swoje okulary i to jak w nich wyglądam.
Lubię swoje oczy - ich kształt i nietypowy kolor.
Lubię swój upór, kiedy to nie poddaję się mimo przeciwności losu.
Lubię swoją kreatywność, choć często jej nie doceniam.
Lubię to, że potrafię słuchać.
Lubię swój charakter - choć staram się stać pewniejsza siebie.
Lubię swój śmiech i fakt, że zarażam nim innych.
Lubię swoje łydki.
Lubię swe nadgarstki i palce.

Nazbierało się trochę! Hurra! Już się martwiłam, że jestem takim zdołowanym człowiekiem, który nie będzie miał nic do powiedzenia na ten temat.

TWOJA ULUBIONA KOMEDIA


No i masz tu babo placek. Nie oglądam komedii, a przynajmniej za nimi nie przepadam. Ostatnio jednak byłam w kinie na inteligentnej produkcji - "Paterson" - może nie jest mą ulubioną, ale na pewno wartą uwagi. 

CZY ISTNIEJE PRZYJAŹŃ MIĘDZY KOBIETĄ I MĘŻCZYZNĄ?


Oczywiście, bo czemu niby miałaby nie istnieć? Szczerze w to wierzę i znam przykłady takich przyjaźni. No i oni ani myślą, by razem się schodzić. Tak, tak. Sama mam takiego swojego przyjaciela. Poza tym każdy związek powinien opierać się na przyjaźni, bo z czasem żar zgaśnie, ale przyjaźń pozostaje.

UKOCHANA BAJKA Z DZIECIŃSTWA TO...


...GWIEZDNE WOJNY!!! Ok, wiem, że to nie bajka, ale serio! Prosiłam tatę o to, by wpuścił "roboty" od kiedy zobaczyłam scenę na pustynnej planecie Tattoine z "Nowej Nadziei" i do dziś została mi miłość do wszelkiego rodzaju fantasy.

Jeśli miałabym jednak podać tytuł jakiejś bajki to z pewnością byłaby to "Mała Syrenka", która do dziś pozostaje jedną z mych ulubionych produkcji Disneya. Ariel wprost uwielbiam, a włosów jej tak po cichu zazdroszczę!

WYMARZONY WEEKEND...


Do głowy od razu przyszły mi dwa takie weekendy. Pierwszy z nich to jakiś spontaniczny wyjazd. To nie musi być zaraz jakaś droga wycieczka do ciepłego kraju (choć nie powiem - byłoby miło), byle wyrwać się na chwilę. Pełen luz i relaks. No może jeszcze doborowe towarzystwo do tego i już jest pełnia szczęścia.

Drugi natomiast jest całkiem przyziemny. Dobry film czy książka, słodka rozpusta i gorąca czekolada. Kocyk i po prostu odpoczynek od komputerowego świata. Odciąć się od wszystkiego. Tylko ja i książka... albo ja i pusta kartka, która tylko czeka by zaraz zostać zapisaną. Uwielbiam takie weekendy.


KSIĄŻKA, KTÓRA ZMIENIŁA TWOJE ŻYCIE?


"Pokochaj siebie", o której możecie poczytać sobie tutaj. To książka, która otworzyła mi oczy na wiele aspektów mego życia. Pozwoliła zacząć walkę z mą nieśmiałością. Dzięki niej stałam się nieco pewniejsza siebie i na wiele się odważyłam.

"Opowieści o Alvinie Stwórcy" - Orson Scott Card nie bez powodu jest jednym z mych ulubionych autorów fantasy. Jego "Opowieści o Alvinie Stwórcy" oczarowały mnie na tyle, że zaczęłam marzyć o zostaniu pisarzem. Do dziś jest to marzenie niespełnione, a mój twór osamotniony czeka na lepsze czasy... ale wciąż wierzę, że mi się uda!


ULUBIONY CYTAT


"Lecz rzeka wciąż płynie za progiem. Świat czeka na zewnątrz. To świat, w którym musimy żyć"
Nie pamiętam już jak dawno temu czytałam "Po słowiczej podłodze" Lian Hearn, ale ten cytat jest mi wciąż bliski. Jeden z tych ulubionych, które chodzą za mną niemalże zawsze i ciągle przychodzą na myśl. Jakże prawdziwy... i to właśnie do tej rzeki powinniśmy wskoczyć, by zdobyć świat! Odważ się działać i wyduś z życia co tylko się da.


KIM JESTEŚ?

Jestem kobietą, córką, siostrą, anglistą, blogerem i wojownikiem. Walczę ze sobą każdego dnia, wygrywając lub przegrywając. Staram się wciąż odkrywać coś nowego. Jestem też niespełnionym pisarzem i amatorskim fotografem (z naciskiem na to pierwsze słowo), a także kobietą która ma sto pomysłów na minutę i nie wie, za który się zabrać najpierw. Jestem też leniwcem i kanapowcem, bo kanapa zawsze mi tak dobrze pachnie, że najchętniej rzuciłabym wszystko w cholerę, byle tylko się na niej położyć. No i wreszcie jestem po prostu sobą.


Jeszcze raz dziękuję dziewczynom za nominację i zapraszam do zabawy wspaniałe dziewczyny:
  1. Dagmarę (Socjopatka)
  2. Marzenę (Draqilka)
  3. Milenę (Najlepsza Pora)
  4. Joannę (PASTELdreams)
  5. Kasię (Palma Kokosowa)
  6. Kasię (Galantyka)

 A oto zestaw pytań:
  1. Twoim smakiem z dzieciństwa jest...?
  2. Czy kiedykolwiek popełniłaś błąd, który wyszedł Ci na dobre? Jaki?
  3. Gdybyś mogła zmienić coś w sobie, co by to było?
  4. Gdybyś mogła czytać w myślach jednej osoby przez 24 godziny to czyje myśli chciałabyś poznać?
  5. Z jaką bohaterką / bohaterem literackim się utożsamiasz?
  6. Kto Cię inspiruje?
  7. Jak to się stało, że zaczęłaś blogować?

Trzymajcie się cieplutko kochani!

czwartek, 26 stycznia 2017

Jak walczyć z rutyną?

Znacie to uczucie, kiedy czas zaczyna przeciekać Wam przez palce, a poniedziałek zlewa się ze środą? Wstajesz rano, zjadasz śniadanie, składające się zazwyczaj ze zwykłych kanapek, przeglądasz Instagrama czy innego Facebooka, zazdroszcząc tym wszystkim blogerom ich śniadaniowych inspiracji i życia przy okazji też, a potem tylko toaleta, makijaż i do pracy. Czasem wyskoczysz jeszcze ze swoim czworonogiem i zdenerwujesz się na samochód, który znów nie odpali, bo przecież wyszedłeś z domu na ostatnią minutę i teraz jesteś już spóźniony.

Z wywieszonym jęzorem biegniesz do pracy, by odsiedzieć w niej swoje. Uśmiechasz się i starasz zarażać optymizmem, ale Twoi współpracownicy i tak będą narzekać. Już w poniedziałek każdy żałuje, że to jeszcze nie piątek, a w środę wspólnie przeżywacie kryzys. No i nadchodzi upragniony piątek, na który miałeś tyle planów...

... ale weekend spędzasz w łóżku z paczką chipsów czy czekolady, oglądając bzdurne filmiki na youtubie lub czytając swe ulubione strony. Nim się obejrzysz, a nastanie niedziela wieczór. Plany wzięło w łeb, a Ty mrugasz zaskoczony i klniesz w myślach. Zaklinasz niedzielę licząc skrycie na to by zawrócić czas i ponownie rozpocząć weekend.

Znacie to? Pewnie aż za dobrze, a jeśli nie znacie to muszę Was z przykrością poinformować, że rutyna pojawi się w Waszym życiu prędzej czy później. Wkradnie się niezapowiedziana i zostanie na dłużej. Tak, tak. Na pewno to zrobi.

U mnie już wygodnie się rozsiadła i najwyraźniej czuje się jak u siebie w domu. Ani myśli by wracać skąd przyszła, bo i po co? Ciepło jest, jedzenie jest, rozrywka jakaś też - w końcu ogląda me życie - więc zostaje na dłużej. 

Ale ja się nie dam! Już zaczęłam swą walkę z tą niesforną panną!

Jak walczyć z rutyną?

Chyba nie ma uniwersalnego sposobu na to by się jej pozbyć, ale każde działanie w tym kierunku będzie Naszym małym sukcesem. Krokiem ku lepszej przyszłości. Moje sposoby są banalnie proste i działają (być może na krótką metę, ale działają) przynajmniej na mnie.


GRY PLANSZOWE


I wcale nie mówię tu o starym, dobrym Chińczyku czy Scrabblach (choć nie mam nic przeciwko wieczorze spędzonym z tymi grami, wręcz przeciwnie! Bawię się z nimi doskonale). Dzisiaj rynek oferuje nam całą gamę różnych gier - od strategicznych, przez kreatywne, po kooperacyjne. Mam swoje ulubione i moja ich kolekcja z roku na rok się powiększa. W tym momencie w domu posiadamy ich koło dziesięciu. Jest więc z czego wybierać, a na pewno pojawi się ich więcej.


Ostatnimi naszymi hitami są - Hanabi oraz Osadnicy z Catanu. Ta ostatnia to dobrze znana na całym świecie strategiczna pozycja. Hanabi natomiast to świetna gra ucząca współpracy. Nie ma jednego przegranego, bo albo uda nam się zrobić pokaz fajerwerków albo skończymy z niczym.

Myślisz, że nie masz amatorów gier w swym środowisku? Ja też tak myślałam, ale myliłam się. Wystarczyło raz zabrać je na spotkanie z przyjaciółmi. Teraz zabieram gry za każdym razem, gdy się spotykamy. Dziewczyny wkręciły się w nie i chętnie poznają coraz to nowsze pozycje, przy okazji świetnie się przy tym bawiąc.


SPACER


Spacer ma wiele zalet. Nie dość, że dotleniamy organizm i ruszamy nasze cztery litery z łóżka, to jeszcze dodaje nam wiele energii. Ja swoje spędzam z psem i / lub siostrą. Z tymże chodzenie z siostrą wiąże się też z wydawaniem pieniędzy. To dość niebezpieczny zwyczaj, bo uszczupla kieszeń i to znacząco. No, ale nic to. Póki co dobrze nam się spaceruje, a wieczorny spacer to już nasz zwyczaj (i sklepy są zamknięte!). Uwielbiam to, bo to zawsze miła odmiana od rutyny.

SPOTKANIE KLASOWE


Nie wiesz jak zabić nudę? Zorganizuj spotkanie klasowe, bo przyznaj! Swoich przyjaciół ze szkolnych lat nie widziałaś już od dawna. Warto spotkać się wreszcie w świecie rzeczywistym i przestać śledzić tego Facebooka. Moja klasa planuje spotkać się w kwietniu, a przygotowania już powoli ruszyły. Sama nie jestem organizatorką, bo moja obecność na Facebooku woła o pomstę do nieba. Serio! Jak nie muszę to mnie siłą do niego nie zagonicie.


ZRÓB COŚ NOWEGO


Znajdź nowe miejsce w swoim mieście, odkryj dobrą kawiarnię czy restaurację, zmień siłownię czy po prostu idź robić zdjęcia. Z natury jestem leniwcem i przyzwyczajam się szybko do tego co dobre i się sprawdziło, ale potem zaczynam się tym nudzić, dlatego Groupon jest do tego świetny. Czasem zerkam na niego i kupuję interesujące mnie oferty. Dzięki temu miałam okazję spróbować swych sił na trampolinach i spodobało mi się. Niedługo to powtórzę. JUMP ARENO czekaj na mnie! Nadchodzę!


NAUCZ SIĘ CZEGOŚ NOWEGO


Masz dość rutyny? Dodaj coś do swojego życia. Zrób nową potrawę, poucz się języków, a może spróbuj zbudować półki do swojego pokoju (bo przecież stare pękają we szwach). Zrób to co od dawna Cię interesowało, a wstydziłeś się do tego przyznać. No i najważniejsze! Trzymaj się w swym postanowieniu. Ucz się i ciesz efektami (na początku są największe!).



Ile ludzi, tyle pomysłów. Wystarczy tylko chwilę się zastanowić i znaleźć coś dla siebie. Nic w tym trudnego, a warto, bo rutyna to okropna zmora. Trochę urozmaicenia w życiu Nam się przyda!

A jak to jest z Wami? Macie swoje sposoby? Jak się jej pozbywacie?

wtorek, 24 stycznia 2017

Czytam mangi - "Vitamin" Keiko Suenobu

Polski rynek mangowy z roku na rok rozwija się coraz szybciej, co niezwykle mnie cieszy. Pamiętam przecież czasy, gdy "Dragon Ball" czy "Sailor Moon" to były rarytasy, które każdy chciał w swe łapki dostać. Teraz w tytułach możemy przebierać i dobierać sobie takie, które będą odpowiadały nam fabularnie, ale i będą dostosowane do naszego wieku. Dzisiaj moja biblioteczka pęka w szwach, a ja zastanawiam się co zrobić by kolejne mangi na niej postawić. Nic na to nie poradzę, że je uwielbiam.


Obiecałam sobie za często do Empiku nie chodzić, a i tak w piątek mą nogę tam postawiłam i... zakupiłam "Vitamin". Jedną z nowszych pozycji wydanych w Polsce przez Waneko. Na szczęście historia zamyka się w jednym tomie, toteż moja kieszeń (i półka) nie ucierpi zbyt mocno. 

Okładka "Vitamin" nie zapowiada tego co znajdziemy w środku. W żadnym wypadku. Wydaje się być niewinna i niepozorna. Utrzymana w bieli z czerwonymi dodatkami. Nic specjalnego, a mimo to historia jaką znajdziemy w tomiku zaskakuje.

Autorka opowiada o młodej dziewczynie, która z dnia na dzień staje się pośmiewiskiem całej klasy. Szykanowana przez swoich kolegów stara się przebrnąć przez gimnazjum, szukając ostoi w swym chłopaku. Jednak ten odwraca się od niej, tak samo jak najbliższe przyjaciółki dziewczyny. Nie odnajduje również pomocy u nauczycieli, a rodzina nie rozumie jej zachowania.


Historia ta otwiera oczy na to co dzieje się w dzisiejszym społeczeństwie. Pokazuje jak bardzo kilka nieopatrznych zdarzeń może wpłynąć na życie młodego człowieka. Jak bardzo może go zmienić i zastraszyć. Ukazuje również okrucieństwo panujące w szkołach, tę bezmyślność oraz psychologię tłumu.

Bo przecież lepiej wyśmiać i po cichu współczuć, niż zamienić się miejscami z ofiarą i zareagować. Smutne, ale niestety prawdziwe... i choć sama historia może wydać nam się nieco przerysowana to łapie za serce i każe zastanowić się co my zrobilibyśmy na miejscu głównej bohaterki.


Cieszę się, że Waneko zdecydowało się na wydanie tej pozycji, bo być może pozwoli ona otworzyć oczy młodym ludziom i zwrócić uwagę na ich otoczenie. Może to właśnie w tam odnajdą swoją Sawako i tym razem nie zrobią tego samego co tłum, tylko odnajdą w sobie odwagę by pomóc. 

Świat jest okrutny, ale tylko wtedy gdy nie robimy nic by stanąć mu na przeszkodzie. Czasem wystarczy mały gest, uśmiech czy przyjazne słowo by pomóc. Zwracajmy większa uwagę na własne otoczenie kochani!

niedziela, 22 stycznia 2017

Dlaczego ona może, a on nie?

Znam pewną parę, która do dziś nie przestaje mnie zadziwiać. Są ze sobą już dobre trzy lata i jakoś tam sobie radzą. Raz lepiej, a raz gorzej. Wiadomo, zgrzyty zdarzają się w każdym związku, a im udaje się je przezwyciężać z większą lub nieco mniejszą łatwością. 

zazdrość

Mimo dość długiego stażu wciąż powracają do jednego i tego samego problemu... Ona ma wiele koleżanek i kolegów, on również posiada swe grono znajomych. Ona wychodzi na imprezy sama, czasem zabierając go ze sobą, on też próbuje. 


No właśnie... próbuje:

- Będzie Kasia? 
- Nie.
- A Ania?
- Będzie...
- Acha... więc idziesz dla Ani!

Wciąż powtarza się ten sam schemat. Ona oczekuje zrozumienia i chętnie opowiada mu o Bartku czy innym Tomku, on nawet nie może spróbować powiedzieć o swej koleżance. No chyba że ta jego koleżanka należy też do jej grona znajomych. Wtedy zrobi wyjątek, ale tylko jeżeli będzie go pilnowała. Nie może być sytuacji, w której on zostanie z jakąś dziewczyną sam. No nie może i już!

Już dawno skończyły się jej racjonalne argumenty, bo przecież to jego była czy inna pinda, która się w nim podkochiwała. Przestała słuchać jego wyjaśnień, a on zdążył się już przyzwyczaić do ciągłych awantur. Trochę sobie pokrzyczy i odpuści. Jak zwykle. Przecież inaczej się z nią nie da.

I ma rację. Nie da się. Nie docierają do niej żadne argumenty. Można tłumaczyć, wyrywać włosy z głowy, walić głową w ścianę, a ona i tak skrzyżuje ręce na piersiach, krzyknie i zamknie się w swoim pokoju, by wypłakać swe żale do poduszki... Albo jeszcze gorzej! Pożalić się koleżankom na facebooku, że przecież on na pewno ją zdradza!

Gdzie tu zaufanie?


Jak to jest z tymi związkami (bo to nie pierwszy raz, kiedy spotykam się z podobną sytuacją), że kobieta może mieć kolegów, a facet koleżanek już nie! Przecież to się kupy nie trzyma. Niby ta sama relacja, a jednak inaczej postrzegana. Gdzie tu zaufanie do drugiej osoby? 

Wiadomo, nie powinno się ufać bezgranicznie, ale tworząc związek jakieś tam zaufanie powinno być, co nie? Nieco większe niż w przypadku zwykłego kumpla czy koleżanki. Przyjaźń to podstawa związku. Bez niej nie powinno wchodzić się w głębszą relację, bo i po co? Nie ufasz mu? Wszędzie widzisz potencjalne kandydatki, którymi może się zainteresować? Trzymasz go krótko na smyczy? Dusisz go w takim związku. Nic dziwnego, że w końcu zacznie na poważnie myśleć o innej kobiecie. Może nawet skoczy w bok, albo podczas kolejnej awantury oznajmi Ci, że odchodzi. I wiesz co? Będzie miał absolutną rację.

On Ci na wszystko pozwala. Możesz wyjść na piwo czy do klubu potańczyć. Możesz porozmawiać z Markiem czy Staśkiem i nic się nie stanie. Ufa Ci, że go nie zostawisz, a Ty? Obruszasz się na każdą wzmiankę o kobiecie, a kiedy on chce postawić na swoim, trzaskasz drzwiami i wściekła wychodzisz z domu. Oszaleć można.

Sama nie chciałabym w takim związku dłużej trwać. Bomba ciągle tyka i nigdy nie wiadomo kiedy wybuchnie. O nie... najpierw przyjaźń, potem miłość. No bo, gdy tylko wygaśnie żar związku, pozostanie długoletnia przyjaźń, a taką mieć warto. Wtedy nie będzie rozwodu, bo przecież zawsze znajdziecie coś co chcecie razem robić. Nie będzie też takiej chorej zazdrości, bo o ile odrobina jej nikomu nie zaszkodziła, to nieco więcej może być trujące.

Tak myślę, ale co ja tam mogę wiedzieć. Wieczna singielka ze mnie przecież.

Jak to jest z tymi związkami? Czemu tyle w nich niedomówień? Dlaczego pojawia się problem z zaufaniem? Przecież się kochacie... więc o co chodzi? 


Nie wiem ile on jeszcze wytrzyma w tym ich związku. Nie wiem czy ona się zmieni. Mam nadzieję, bo szczerze im kibicuję. Są dobraną parą, która na ogół się nie kłóci. Mają tylko ten jeden, jedyny problem. Ona jest zazdrosna i to jak! Czasem przerażają mnie jej wyobrażenia i sama zaczynam się zastanawiać nad tym czy warto wchodzić w związek... no bo co jeśli też taka będę? 

O nie... to już lepiej biedaka zostawić w spokoju. 

Jak sobie radzicie z zazdrością? Jak to jest z tymi koleżankami i kolegami? Spotykacie się z nimi wraz ze swoją drugą połówką, czy osobno? Boicie się, że Wasz ukochany/a poderwie kogoś na takim spotkaniu, czy raczej jesteście pewni swojego?

Źródło: 1 

piątek, 20 stycznia 2017

3 rzeczy, o których zapominam

JESTEM KOBIETĄ!

Dobra, Ameryki tym stwierdzeniem nie odkryłam. Nie dość, że z boku wisi moje zdjęcie, a ja zazwyczaj podpisuję się swoim imieniem, to na pewno z treści mych postów można to swobodnie wywnioskować. Tak, jestem kobietą, a do tego niezwykle zapominalską. 

Notorycznie zapominam kluczy od mieszkania (licząc na to, że ktoś w nim jednak będzie), dowodu osobistego, teczki z papierami do pracy lub tego małego okropieństwa jakim jest pendrive (zostawiam go wszędzie i nigdy nie wiem gdzie!). 

No dobrze, powiecie, to się zdarza każdemu. Na pewno. Zgadzam się, ale ja zapominam również o nieco ważniejszych sprawach, które każda szanująca się kobieta powinna robić (lub przynajmniej te, które chwalą się swymi dziennymi rytuałami w sferze blogowej, powinny robić).

MOJE 3 ZAPOMINANE RYTUAŁY

NOCNE ZMYWANIE MAKIJAŻU

Nałożenie na siebie warstwy tapety to pryszcz. Zajmuje mi od 10 do 15 minut, w zależności od tego co chcę z siebie wykrzesać. Potem z wywieszonym jęzorem wybiegam z domu, byle się tylko nie spóźnić. Bo oczywiście nie wstaję godziny wcześniej by zająć się makijażem, tylko robię go na ostatnią minutę. Zdecydowanie wolę sobie dłużej pospać, a co! I nikt nie przekona mnie do zmiany tego małego rytuału. Wolę wybiegać z domu z sercem na ramieniu niż zrezygnować z 30 minut dobrego snu.

 
Obowiązkowy makijaż jest, a po długim dniu wciąż utrzymuje się na twarzy (choć w znacznie gorszej formie). Pamiętam o tym, by go zmyć dopóki nie zjem kolacji i nie rozsiądę się przed komputerem lub nie zacznę czytania nowej lektury. Potem jeszcze spacer z pieskiem, a kiedy z niego wracam to zwyczajnie o tym zapominam. Rzęsy się nie kleją, więc można iść spać. No i padam. Plackiem w wyrku. Zamykam oczy i zasypiam, a rano... 
... rano nie wyglądam tak jak te wszystkie piękne aktorki, tylko jak jakaś poczwara. Wzdycham wówczas do swojego oblicza i obiecuję sobie, że dziś już ten cholerny makijaż zmyję wieczorem.

PIĆ WODĘ


Kto też sobie wymyślił te przeklęte dwa litry wody? Od początku roku zmagam się z nimi, posłusznie rano sięgając po wodę z cytryną i w przeciągu dnia od czasu do czasu nalewając sobie kolejne szklanki tego magicznego, podobno, napoju.


Tylko co z tego, skoro jeszcze ani razu nie udało mi się osiągnąć tych pożądanych 2 litrów? Może w płynach te dwa litry są, bo przecież nie samą wodą człowiek żyje. W przeciągu dnia wypijam też herbaty ze dwie oraz kawę. 

Woda wciąż pozostaje w zasięgu mych marzeń. 

ZABRAĆ ZE SOBĄ OBIAD NA WYNOS


Środy to te dni, w których wychodzę z domu koło godziny 13 i wracam dopiero po 21, zwykle głodna i spragniona. Cały dzień w biegu, a czasu by coś zjeść niewiele. Dopycham się zazwyczaj jakimś bananem czy innym mniej wartym uwagi batonikiem, by potem zjeść zupę z dwóch miseczek i dopchać się chlebem (a potem dziwię się, że waga stoi w miejscu, ha ha). 

Raz, tylko raz udało mi się zabrać ze sobą coś pożywnego. Poczułam zbawienne tego skutki i obiecałam sobie co środę poświęcić chwilkę by przygotowywać sobie taki posiłek. Jak to zwykle bywa z takimi obietnicami, szybko o tym zapomniałam. W ferworze walki podczas kolejnej środy znów skończyłam z niczym. Tak to już jest, kiedy ten makijaż robi się na ostatnią chwilę.

~.~

Jestem kobietą, ale czasem się nią nie czuję. Wolę pospać dłużej, traktuję malowanie siebie po macoszemu, a na wodę macham lekceważąco dłonią. Może i jestem nieco dziwna, ale co mi tam. W końcu nudno by było, gdybyśmy wszystkie były takie same, co nie?

Też tak czasem macie, kochani? Zapominacie o codziennych rytuałach, czy raczej mocno się pilnujecie?

wtorek, 17 stycznia 2017

Czytam - Joe Abercrombie "Pół Wojny"

Zagraciłam swój pokój i otoczyłam się mnóstwem książek. Zaczęło brakować mi na nie półek, a wciąż ich przybywało. Dlatego właśnie wyzwanie "Z półki" jest dla mnie idealne. Zdecydowałam się na nie ze względu na próbę oczyszczenia półek i nadrobienia zaległości czytelniczych.


I tak oto na pierwszy rzut poszedł trzeci i ostatni tom trylogii "Morze Drzazg" Joe Abercrombie. Zabrałam się za tę książkę z zapałem, chcąc powrócić do dobrze znanych sobie bohaterów. Przebiegły Yarvi, wojownicza Zadra, dobroduszny Brand i nieco tchórzliwi Koll znów mieli umilać mi czas i pozwolić mi zanurzyć się w ich świecie.

Niestety "Pół Wojny" przyniosło mi rozczarowanie, bo choć styl autora się nie zmienił, a wyraziści bohaterowie nadal cieszyli oczy (Joe Abercrombie poświęcił sporo stron powieści na ich rozwój oraz ukazanie zmian jakich doświadczali w konsekwencji podejmowanych przez siebie decyzji - nikt nie pozostał zupełnie biały), tak sam tytuł czytało się ciężko. Nie potrafiłam tym razem wejść do świata przedstawionego i cieszyć się nim w pełni. Nic z tych rzeczy. Ustaliłam sobie, że będę czytała 30 minut dziennie (lub więcej), ale ciężko było mi zmusić się do tego "więcej" przy tym tytule. 

Rozpoczęła się ostateczna wojna i ciągnęła się niczym flaki z olejem, by w jednej chwili wszystko zakończyć. Potem zostało jeszcze 40 stron książki, które miały chyba na celu wyrobić objętość powieści, bo nic ciekawego do niej nie wniosły. Jedynie potwierdziły moje domysły co do prawdziwych motywów i intryg przedstawionych w całej trylogii.


Szkoda, bo naprawdę lubiłam te niedopowiedzenia pozostawione czytelnikowi do własnego przemyślenia. To właśnie one dodawały uroku całej powieści i pozostawiały na końcu języka smaczek na więcej. Tu tego nie ma. Historia została poprowadzona do końca i zapięta na ostatni guzik (no może niezupełnie - dla chcącego nie ma nic trudnego przecież). 

Wcześniej twierdziłam, że chętnie sięgnę po kolejne książki tego autora... teraz wcale nie jestem tego taka pewna. Może kiedyś, ale póki co potrzebuję trochę od niego odpocząć.

niedziela, 15 stycznia 2017

Azja radzi: Podryw dobry na wszystko!

Która z nas nigdy nie marzyła o prawdziwym romansie? Takim, który często pojawia się w hollywoodzkich filmach? O mężczyźnie, który zwariuje na naszym punkcie, o tym co dla nas zrobi. Przyniesie różę, zaprosi na ciastko czy zabierze na romantyczny spacer po Paryżu? No która? No właśnie... każda gdzieś tam to przeżyła i nie ma w tym nic złego. Szkoda tylko, że rzeczywistość wcale taka kolorowa nie jest.

Japonia zaprasza nas jednak na nieco inne wydanie w tym zakresie. Oczywiście nie wykluczam tych powyżej wymienionych przykładów. One również gdzieś tam się przewijają, ale poza tym jest wiele innych chwytów, które Japońskie dramy proponują:


NIEPRZYTOMNA NA PLECACH


Zły dzień w pracy, a może na studiach? Kilka piw z przyjaciółmi i padasz nieprzytomna na blat stołu. Upokarzające? No dobrze, może trochę, ale nie kiedy twym partnerem od kieliszka jest twoja sympatia. To on weźmie cię na barana i zaniesie do domu, po drodze próbując doprowadzić cię do porządku. Nie przejmie się nawet twoimi przekleństwami rzucanymi pod nosem oraz tym, że być może wyznasz mu co czujesz, całkiem niechcący. Ot zniesie wszystko, by następnego dnia trochę się z ciebie ponabijać. No bo nie ma nic lepszego od czerwonych ze wstydu policzków i niemrawego "przepraszam" z ust skacowanej dziewczyny.


PRZEJAŻDŻKA ROWEREM


Albo i dwoma. Wszystko zależy od poziomu zaawansowania waszego związku. Jesteś gdzieś spóźniona? Nie ma strachu. On akurat będzie przejeżdżał rowerem pod twoim nosem i zaproponuje podwózkę. To świetna okazja na to byś mocniej do niego przylgnęła i cieszyła się powiewem świeżego powietrza na twarzy. Ot prosty przepis na chwilę szczęścia... i nie spóźnisz się ani trochę! Upieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu... tylko pamiętaj by nie narzekać na niewygodny bagażnik!

OPRZYJ GŁOWĘ O JEGO RAMIĘ



Jesteś zmęczona po długim dniu w pracy / szkole / na studiach? Wracasz do domu środkami komunikacji miejskiej? Usiądź obok niego i niby przypadkiem przyśnij na jego ramieniu. Nie będzie miał serca by cię budzić, choć może nawet spróbuje... ale wtedy udaj że nic z tego mu nie wyszło. To zadziała. Być może nawet nie wysiądzie na swoim przystanku tylko dotrzyma ci towarzystwa do samego końca? Kto wie, los pokaże!


PLAŻA NA DEPRESJĘ


W życiu każdej kobiety przychodzi takie okres, kiedy nic nam nie wychodzi. Zaczyna nas to przybijać i w końcu nie wiemy co ze sobą zrobić. Nic prostszego. To najlepsza chwila na to by zadzwonić do niego. Niezależnie od godziny przyjedzie do nas i zaproponuje przejażdżkę (lub kilka piw na początek) jego samochodem. Nie patrz na to jaki to rzęch tylko wsiadaj, bo warto. Najprawdopodobniej zabierze cię na plażę, gdzie wspólnie zobaczycie malowniczy zachód słońca lub położycie się na piasku obserwując gwiazdy w milczeniu. W ostateczności zbierze wam się na poważne rozmowy i zbliżycie się do siebie zdecydowanie.


POTKNIJ SIĘ


Prawie zapomniałabym o najważniejszym! To naprawdę punkt, który znajdzie się w niemal każdej dramie Japońskiej. Znajdź pretekst i potknij się, spadnij ze schodów czy po prostu się przewróć. W 99% on zdąży złapać cię w locie i niemal od razu między wami zaiskrzy. Ty poczujesz motyle w brzuchu, a on być może nawet pokusi się o pocałunek. Krótki i niewinny, ale taki iż sprawi że zapomnisz o wszystkich swych problemach. Będzie istniał tylko on i ten jeden, magiczny moment. Zapragniesz zatrzymać czas... ale ten nieubłaganie popłynie do przodu.


~.~

Poza tym  spróbuj też wlecieć do basenu w ciuchach, co by mógł podzielić się z tobą swoją bluzą. Zapomnij parasola i doprowadź do tego, byście mogli maszerować razem do domu. Rozchoruj się na jego oczach, co by mógł wykazać się swą opiekuńczością. No i najważniejsze! Pamiętaj o tym by zawsze być słodką. Niczym lalka! Bo właśnie na takie, oni lecą najczęściej.

Źródło: 1, 2, 3, 4

To co? Wszystkie chwyty opanowane? No to do dzieła. Lecimy na podryw! Dajcie znać jak Wam poszło i co wyszło z tych wszystkich romantycznych chwil!

piątek, 13 stycznia 2017

Śnieg, śnieg i po śniegu...

Środowa noc przyniosła mi wiele radości. Biały puch zaczął padać z nieba i zakrywać szare ulice swą magiczną aurą. Poczułam jak serce skacze mi z radości. Magiczna to chwila była. Siedziałam przy oknie wpatrując się w wirujące płatki śniegu, a buzia sama mi się śmiała.


Rozmarzyłam się nawet... planując co zrobię rano, jakie zdjęcia porobię i gdzie nie pójdę z psiakiem by trochę się z nim pobawić. Po cichu śmiałam się nawet ze swojej siostry, która (biedna) w domu leży chora (choć już marudzi piekielnie i czasem mam ochotę jej ciachnąć) przez co straci taką okazję (bo przecież i ona uwielbia śnieg oraz zimę - choć wieczny z niej zmarźlak).

Poszłam spać koło pierwszej w nocy, kiedy jeszcze prószyło. Z uśmiechem na twarzy to trzeba przyznać. Miałam tyle energii... która jednak zniknęła jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, kiedy otworzyłam rano oczy...

Po śniegu nie zostało za wiele. Ot cudowne wspomnienia i rozwiane marzenia. Szare ulice znów wydawały się brudne, a te zbite resztki białego puchu wcale nie zachwycały. Smutnym wzrokiem obrzuciłam aparat fotograficzny, w duchu godząc się już z myślą, że nie będzie zimowych zdjęć i wyszłam na spacer z pieskiem. Wzdychałam niemalże na każdym kroku.

Po mrozie nie było ani widu ani słychu, a resztki śniegi dość szybko topniały. Nawet mój Matiz ośnieżony nie był. Ech... i to tyle z dziecięcych jeszcze marzeń. Nic mi nie pozostało poza nimi i tą chwilą przy oknie. Tym magicznym czasie, w którym (w jednej chwili) cała moja rodzinka przylepiła nosy do szyby by obserwować tę magię.

Uczucie pozostało, ale i niedosyt jakby większy. Wy też to czujecie, czy tylko ja jestem ta inna? Zimowa? Dla mnie 3 stopnie to nie zimno... nawet szalika nie zakładam... ja chcę to minus siedem, albo no dobrze chociaż minus jeden. Wystarczy. Trochę czerwonych policzków i dziecięcej radości. Energii na cały rok. Proszę!

ŚNIEGU WRACAJ JESZCZE TU NA TROCHĘ!!!


Trzymajcie się cieplutko kochani!

środa, 11 stycznia 2017

Czego nie lubię w pisaniu?

Wybiła północ dwadzieścia dwie. W domu cisza, wszyscy w łóżkach. Nawet piesek wyjątkowo zajął miejsce w swoim nowym posłaniu i udaje, że śpi. Nic dziwnego, powiecie, taka pora. Rano trzeba wstać, więc co tu jeszcze robisz?

No co? Czytam sobie Typewriterkę i wpadam na genialne pomysły. Dzisiaj (a właściwie wczoraj) zachęciła mnie, całkiem niechcący do powrotu do pisania... ale nie tego tutaj, na blogu. To swoją droga, na niego jakieś tam plany też w głowie mam. W końcu niedługo stukną mu trzy lata, a on tak po prostu sobie jest. Chciałabym zabrać się za niego nieco poważniej i mam cichą nadzieję, że mi się to uda. 

Ale odchodzę od tematu. Jak zwykle o tej porze. Rano wstanę i się przeżegnam widząc co tu nabazgrałam. Trudno, raz się żyje!

Tak więc czytam sobie i czytam, a palce same minimalizują mi stronę i przechodzą do folderu o dźwięcznej nazwie "Moje książki". Otwieram go i przez moment patrzę z niechęcią na znajdujące się tam pliki. Cmokam z niezadowoleniem (na samą siebie!) i wzdycham ciężko. 

- A może by tak...? Może warto...?  - drapię się po głowie i wzdycham raz jeszcze.
- Pewnie, że warto! - odpowiada mi me serce, które nieco szybciej zabiło na samą myśl o powrocie do pisania. - Tak, tak, tak! Pisz! Nie ważne co wyjdzie, po prostu wróć. Skończ co zaczęłaś!
- No dobrze, ale...

Właśnie! Sporo tych "ale" się mi nazbierało, niestety. I to takich "ale", których chyba nigdy nie polubię! Choćbym nie wiem jak próbowała!


Czego nie lubię w pisaniu?


Poprawki


Napisać może łatwo nie jest, ale jakoś to idzie. Papierowe kartki same zapełniają się słowami, które potem przenoszę do Worda, niemal całkowicie przekształcając ich treść. Raz za razem, kartka za kartką i tak powstaje rozdział liczący sobie od 6 do 10 stron, a co! Tylko potem wypadałoby to jeszcze raz przeczytać i poprawić. Literówki, przecinki (mą zmorę), błędy składniowe czy ortografy (o zgrozo!), a może nawet pozmieniać dialogi (bo za płytkie) czy opisy (bo masa powtórzeń się wkradła). Ugh! Tyle z tym roboty, a ja tak tego nie lubię, kiedy już myślę o kolejnym rozdziale!

Ponowne czytanie bazgrołów dawno napisanych


Ten punkt odnosi się tylko i wyłącznie do tych, którzy dawno już nie pisali i powracają do swych bazgrołów. Przyznaję bez bicia, że jedną z mych powieści rozpoczęłam w pierwszej klasie liceum, czyli dawno. Wciąż mniej więcej pamiętam co tam się działo, ale nie wszystko. Niestety! No i boję się. Boję się tam zerkać, by się nie przestraszyć. No wiecie, gust się zmienia i człowiek dorośleje, a jeśli to co kiedyś wydawało mi się fajne, teraz okaże się kompletnie do dupy? Co ja wtedy zrobię? 

W ostateczności ponownie stracę zapał do pisania i nic z tego nie wyjdzie... a przecież ta powieść ma ze 140 stron... 

Wena


Wiecie jak to jest z tą kapryśną panią? Raz jest, a raz jej nie ma. Powiadają, że pisarze siadają do pustej kartki codziennie. Systematycznie wyznaczają godziny, w których to będą pisali i po prostu to robią. Taki zapał i motywacja... no i silna wola do tego. Mi tego wszystkiego trochę brakuje. Może i zapał by się znalazł, ale silna wola leży i kwiczy... Na dodatek ta cała wena. Pamiętam, że zazwyczaj przychodziła w najmniej odpowiednim momencie. Tak o drugiej nad ranem czy coś. No nie dajmy się zwariować!


- Ty weź już lepiej nie kombinuj - wzdycha me serce. - Lepiej łapać byka za rogi, a nie wymyślać cuda na kiju. Zabieraj się za to pisanie i nie marudź tyle, bo w ten sposób do niczego nie dojdziesz.

I tyle. Zamknęłam folder z uśmiechem i poszłam odkopywać teczkę z zapiskami dotyczącymi postaci. Może jednak warto? Spróbuję, bo chcę. 

Swoją drogą jak jest z Wami? Czego Wy nie lubicie w pisaniu? Jakie są Wasze obawy?

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Chce mi się!

Są takie dni, kiedy nic mi się nie chce. Najchętniej zaszyłabym się pod kołderką przez cały dzień i nawet zignorowała rozpaczliwie patrzącego na mnie czworonoga, który już za potrzebą potrzebuje wyjść. W takie właśnie dni wyrzucam sobie, że jestem leniwcem kanapowym, który najchętniej jadłby, pił i spał. Niemalże niczym pies... och jakże wtedy żałuję, że jednym nie jestem! 

Dni nastawionych na "nie chce mi się" jest zdecydowanie więcej niż tych drugich, pełnych energii, uśmiechu i radości, a szkoda. Przyznaję się bez bicia, że zaczęłam starać się by to zmienić. Zobaczymy co z tego wyniknie, a na razie...

CHCE MI SIĘ!


Dzisiaj wyjątkowo mi się chce! Wstałam za pięć ósma i od razu poszłam eksperymentować w kuchni. Wczoraj wieczorem naszła mnie ochota na gofry. Zrobiłam je więc i choć bawienia się z tym na godzinę to z zadowoleniem obserwowałam efekty swej pracy (pierwsze śliwki robaczywki oczywiście). 

Potem pobiegłam na spacer z psiakiem, który z radością wykorzystał ten czas na kopanie w śniegu i zabawę nim, ku rozpaczy swej właścicielki. Chwila moment i już mieliśmy czerwone policzki i nosy (choć cieplej dzisiaj zdecydowanie).

Po powrocie szybka kąpiel i kawa przy ulubionym serialu (który nawiasem mówiąc dzisiaj mi się skończył). Jeszcze tylko sprawdziłam, czy aby na pewno wszystko mam przygotowane do pracy, uzupełniłam zmywarkę i posprzątałam kuchnię, a teraz niecierpliwie czekam na godzinę trzecią.

Zostały mi dwie godziny! Wyobrażacie to sobie? Dwie godziny, by w spokoju pójść do pracy. Wcale nie na wariata tak jak zwykle, tylko spokojnie i dostojnie. Nawet mi nie straszny samochód, który może w każdej chwili zaniemóc (akumulator daje mi się we znaki ostatnio). A co! Buzia sama się uśmiecha. 

Nawet tańczyć mi się zachciało, choć zwykle tego nie robię, bo tancerka ze mnie żadna. Dzisiaj jest dobry dzień i oby taki pozostał!

Jak tam Wasze humory w ten śniegowy jeszcze poniedziałek? 
Dopisują, czy dopadła Was depresja po-długo-weekendowa? 
Nie dajcie się jej! Z uśmiechem przez życie kochani!

sobota, 7 stycznia 2017

Nocne zimowe spacery

Lubię te moje nocne, zimowe spacery, gdy mróz różowi policzki a palce drętwieją odrobinkę. Mój kundel brnie do przodu od czasu do czasu zatrzymując się przy jednym czy drugim krzaczku, a ja staję razem z nim i oddycham. Wciągam do płuc mroźne powietrze, a potem powoli je wypuszczam. Uśmiech sam na twarzy się pojawia. 


Mimo, że mieszkam w mieście i spaceruję jego ulicami, nie czuję tego zgiełku. Od czasu do czasu przemknie niepostrzeżenie jedna czy druga dusza, śpiesząc się do domu lub przeklinając na przeklętą pogodę i tyle. Nic więcej. Światła zamigoczą w ciemności nadając śniegu żółtawej poświaty, a ja mogę wreszcie zostać sama ze swoimi myślami.

Myślami, które ostatnio są w rozsypce. Niepoukładane i gdzieś tam zaginione. Swoich myśli nie lubię najbardziej, bo to właśnie one są mym najgorszym wrogiem... a powinny być przyjacielem. Co tu się do diabła wyprawia? Powinnyście mi pomagać, a nie przeszkadzać. Uspokójcie się wreszcie!

I kiedy już mam się rozpaść na kawałki, mój psiak pociągnie mnie niepostrzeżenie a ja wrócę do rzeczywistości. Samochód przemknie pustą ulicą, a śnieg zaskrzypi pod butami. Znowu będę tu gdzie trzeba. W moim ulubionym mieście. W Toruniu. Ze wszystkimi mymi zmartwieniami i radościami. 

I jutro znów wyjdę na spacer pod osłoną nocy. Znów się nim zachwycę, a śnieg zaskrzypi pod mymi butami... bo uwielbiam te moje nocne, zimowe spacery niezależnie od tego jak bardzo jestem przytłoczona czy zmęczona. Ja je po prostu kocham!

czwartek, 5 stycznia 2017

Azja radzi: Jak znaleźć chłopaka?

Japonia to moja pasja, a oglądanie dram (krótkich seriali) Japońskich stało się doskonałą rozrywką dla umilenia sobie czasu i relaksu. Na plus jest przede wszystkim długość takich serii. Najczęściej są to historie opowiedziane od początku do końca, zamykające się w 10 do 12 odcinków. Czasem możemy cieszyć się kilkoma sezonami tego serialu, jednakże nie jest to częsty przypadek.

Pomyślałam więc, że połączę przyjemne z pożytecznym i opowiem Wam o tym czego nauczyłam się oglądając te seriale. Oczywiście wszystko z przymrużeniem oka, bo dobrze wiemy jak to jest z telewizyjnymi tworami. Japonia nie lepsza od Ameryki czy Polski. Wymyślają, kręcą i mamią słodkimi słówkami oraz scenami. 

Przejdźmy jednak do rzeczy. Na pierwszy ogień pójdą rady dotyczące szukania chłopaka (bo tych jest od groma)!

JAK ZNALEŹĆ CHŁOPAKA?


OBSERWUJ SWOJE OTOCZENIE


Masz już ponad 20 lat, mieszkasz sama, w obcym mieście. Pracujesz w małej korporacji bądź urzędzie i należysz raczej do tych przeciętnych pracownic. Zewsząd otaczają cię pary, a jedyna osoba która cię podrywa to twój współpracownik, z którym nie potrafisz sobie wyobrazić romantycznej scenerii. Jesteś więc nieszczęśliwa i powoli tracisz nadzieję. Więc kiedy już wyjdziesz po kolejne piwo, na pewno będzie padało, a ty... znajdziesz swojego przyszłego chłopaka na podeście swojego mieszkania. Najlepiej jeszcze gdyby był przemoczony do szpiku kości i zemdlony. Przygarniesz go do siebie, bo zauroczy cię uśmiechem (gdy już go wybudzisz) i poprosi cię o talerz gorącej zupy. Voila! Potencjalny kandydat już jest. Teraz wystarczy go w sobie rozkochać!

WSPÓLNE ZBIERANIE CHWASTÓW


Chłoptaś już z tobą mieszka, bo po tym jak przygotował ci przepyszne śniadanie (sama nie potrafisz gotować, lub bardzo dobrze ukrywasz swe umiejętności) zaproponowałaś mu wspólne mieszkanie. A co! Trzeba łapać okazję póki gorąca, prawda? No więc chłoptaś już jest, gotuje ci i pracuje na pół etatu w supermarkecie. Zazwyczaj się mijacie, ale nic ci to nie przeszkadza, póki możesz jeść jego potrawy. Wkrótce jednak dostajesz dzień wolnego i nie bardzo wiesz co z nim zrobić. On proponuje wycieczkę rowerową, a ty zgadzasz się bez problemu. Zawsze to lepsze od siedzenia w domu, co nie? Zabiera cię więc na łąkę i zaczyna uczyć o rosnących tam chwastach, za które w sklepie przepłacisz, skoro możesz je mieć za darmo. Ty oczywiście żadnej pasji nie masz, więc zaraz zaczynasz się interesować chwastami. Powoli uczysz się ich nazw, a on pokazuje ci co pysznego można z nich zrobić. Wreszcie zaczynasz czuć szczęście.

WYZNAJ MU MIŁOŚĆ


W końcu zbierasz się w sobie i wyznajesz mu swe uczucia, a on... odpowiada tym samym. Przytulacie się i dzielicie namiętnymi pocałunkami. Jest dobrze. Nawet pamięta o twych urodzinach i przygotowuje dla ciebie przepyszny tort. Uwielbiasz to. Pragniesz by tak pozostało już na zawsze.

ROK PRZERWY


Zniknął. Wyjechał. Zostawił cię bez słowa ostrzeżenia. Nie dał znaku życia. Popadasz w rozpacz, śledzisz jego koleżankę, przez co lądujesz na komisariacie policji. Nic jednak nie wskazuje na to byś mogła wpaść na jego ślad. Zagryzasz zęby i zaczynasz żyć swym własnym życiem. Powoli stawiasz kroki do ponownego odżycia i wtedy otrzymujesz od niego przesyłkę.


CKLIWE SŁÓWKA


Okazuje się, że twój chłoptaś pochodzi z bogatej rodziny. Nie będziesz już musiała się bać o swą przyszłość. Oczywiście serce skacze ci z radości, ale udajesz niedostępną. Pozwalasz mu się wytłumaczyć i kiedy mówi jak wiele ci zawdzięcza ty rozpływasz się rozpromieniona. Wkrótce potem bierzecie ślub i resztę życia spędzicie na co tygodniowym zbieraniu chwastów oraz wspólnym gotowaniu. Takie życie ci jak najbardziej odpowiada. Jesteś najszczęśliwszą osobą na świecie!


Ot prosty przepis na szczęście, a to tylko jeden z wielu. No więc dziewczyny... jesteście jeszcze wolne? Nic prostszego. Porzućcie nadzieję, a szczęście odnajdziecie. Tylko dobrze grajcie takie życiowe ciamajdy bo bez tego nic nie wyjdzie. Gwarantuję. 

Jaki jest Wasz sposób na chłopaka?

Trzymajcie się ciepło dziubaki!

Źródło: 1, 2

wtorek, 3 stycznia 2017

Coraz bliżej marzeń



Nadszedł rok 2017, a ja rozpoczynam swą przygodę z Bullet Journal. Postawiłam na niego, bo planery ostatnio się u mnie nie sprawdziły. Zapominałam o ich uzupełnianiu i traciłam motywację, gdy patrzyłam na listę rzeczy do zrobienia. 

Postawiłam na BUJO, bo chcę spróbować czegoś nowego. Chcę odświeżyć swój system i sprawdzić czy on pomoże mi w spełnieniu swych marzeń... ale aby do nich dotrzeć, najpierw muszę popracować nad swą organizacją czasu. Ten przecieka mi przez palce i nie chce wrócić, a ja stoję w miejscu i zastanawiam się co robiłam przez cały dzień, albo i miesiąc! Tak było w 2016 roku! Naprawdę!

Wstyd się przyznać, ale wielki ze mnie leń. Czasem szybciej samolot by się ruszył niż ja. Dlatego też wymyśliłam, że spróbuję od monitorowania tego co robię w poszczególnych godzinach. Chcę sprawdzić ile czasu zajmie mi przestawienie się na produktywne spędzanie czasu. 

No i tu właśnie pojawił się mały szkopuł. Owszem, mogłam wpisać sobie kolejną tabelkę w BUJO i postarać się do niej zaglądać... ale lepiej działa na mnie kolorowa kartka przywieszona na ścianie. Stworzyłam ją więc (choć me graficzne umiejętności nie są zbyt wielkie... albo nawet i znikome) i oto efekt moich starań:


Niby zwykła tabelka z godzinami, którą można też rozrysować sobie w zeszycie, ale ja jestem fankom różnych list i bajerów. Takiej mi brakowało, więc postanowiłam spróbować swych sił. Jak w praktyce się sprawdzi? Jeszcze nie wiem. Zamierzam przetestować i dać znać za jakiś czas.

Nie byłabym sobą, gdyby na tabelce się skończyło. Spodobało mi się tworzenie własnych list do wydrukowania, a BUJO był do tego dodatkowym pretekstem. Uznałam, że czas najwyższy zrobić kilka kroków w celu realizacji swych marzeń, a bez dokładnej rozpiski mi się to nie uda.


W ten właśnie sposób powstała kolejna kartka z kolorowymi kółkami zachęcającymi do rozpisania kroków, które muszę wykonać by wydusić swe życie jak cytrynę. Jest też inspirujący cytat, który ostatnio stał się moją myślą przewodnią. Kartka ta zawiśnie nad łóżkiem, kiedy już ją wypełnię, a co! Marzenia warto mieć, ale jeszcze lepiej jest je realizować.

Chciałabym by rok 2017 został dla mnie rokiem przepełnionym nowościami, toteż będę łapać się różnych rzeczy i próbować, próbować, próbować. Życie jest w końcu tylko jedno!


Eksperymentuję od samego początku stycznia i mam nadzieję robić tak aż po sam grudzień. Wreszcie wpadłam na pomysł logo i na dodatek zrobiłam te dwa arkusze. Sama siebie zaskakuję!

Arkusze udostępniam do pobrania (bo przecież duma mnie rozpiera, że nawet takie beztalencie jakim jestem potrafiło coś stworzyć):


Wam wszystkim życzę owocnego roku 2017 i jak najwięcej spełnionych marzeń (albo chociaż zrobienia stumilowego kroku w ich stronę). Warto wreszcie zacząć myśleć o sobie. Spojrzeć na to czego pragniemy i zacząć to robić.

Trzymajcie się cieplutko kochani!

niedziela, 1 stycznia 2017

Wyzwanie czytelnicze 2017 - Z półki

Wczoraj przejrzałam swój post z zeszłego roku i to jak mizernie wyglądał nieco mnie przeraziło. Wpisałam na niego jedynie 5 pozycji, a 6-sta wciąż się czyta (to znaczy leży na półce i smutno na mnie patrzy, próbując skusić swą wyjątkowa okładką i czerwonymi literami na niej). Ach! Gdzież się podział ten zapał i ten czas, który miałam przeznaczyć na czytanie? No gdzie? Przeleciał przez palce i zniknął.

Może jednak postawiłam sobie poprzeczkę za wysoko? 25 pozycji było za dużo? W tym roku więc postanowiłam spróbować inaczej. Przeszukałam internety w poszukiwaniu czegoś nowego - dla mnie przynajmniej - i znalazłam coś ciekawego:

http://dzosefinn.blogspot.com/2016/12/02-z-poki-wyzwanie-czytelnicze-na-2017.html

Na mej półce zalega sporo tytułów nieprzeczytanych więc to świetne wyzwanie wprost dla mnie. Na czym polega? Wystarczy zapisać się na odpowiedni poziom (mój to Poziom 3 - przeczytać od 11 do 15 książek) i czytać. Czytać to co na półce zalega a jeszcze nie było przez nas czytane. Tylko tyle. Nic więcej. Nie ma podanych kategorii czy tytułów. Czytamy więc to co już na tej półeczce jest i zostało zakupione przed 2017 rokiem. 

Proste i przyjemne, prawda?


Bo przecież prostota często przez nas niedoceniana, jest najlepszym sposobem na wszystko. Najbardziej skomplikowany problem można rozwiązać stosując kilka łatwych trików. Tak jest też z czytaniem i mam nadzieję, że w tym roku (jako, że dołączam już w styczniu) uda mi się choć coś osiągnąć. To pierwszy krok do lepszej przyszłości i poprawy stylu pisania, który ostatnio u mnie kuleje.

A potem? Może jeden rozdział książki miesięcznie? Byłoby fajnie... może warto spróbować. Jeszcze się nad tym zastanowię i odkurzę swoje stare pliki Word w poszukiwaniu inspiracji. 

Czas więc zakasać rękawy i zabrać się do roboty! Może i Wy się skusicie? Na pewno coś Wam na półkach zalega. Spróbować nie zaszkodzi, a pierwszy poziom to jedynie 5 książek do przeczytania. Nie tak źle, co nie?

Trzymajcie się cieplutko kochani, tego pierwszego stycznia. 

Szczęśliwego Nowego Roku, pełnego wyzwań i wygranych. Tego Wam życzę dokładając do tego jeszcze nutkę spokoju i uśmiechu na twarzy, bo to właśnie one pozwalają nam na większe osiągnięcia!

Źródło: 1