Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

wtorek, 29 września 2015

O rodzajach żeńskich rzecz niewielka


Język polski jest językiem niezwykle skomplikowanym, a jego tajemnice poznajemy przez całe życie. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że do końca naszego pobytu na Ziemi nie nauczymy się go perfekcyjnie, pomimo faktu, iż jesteśmy jego rdzennymi użytkownikami (a może zwłaszcza dlatego). Odmiana przez przypadki, a potem jeszcze trzy rodzaje. Zmora obcokrajowców, ale... jak się okazuje również i nasza.

Kobiety walczą o równouprawnienie, a co za tym idzie? Na siłę zaczynają odmieniać te wyrazy, które nie zostały do tego przystosowane. W ten sposób powstają potworki takie jak pani widzka, czy inna pani ministra. Jest jeszcze sprawa z Bydgoszczem, ale to już całkiem inna historia (i na szczęście niezbyt kobieca).

Usilne odmienianie wyrazów nie raziłoby mnie jeszcze tak mocno, gdyby odbywało się w kręgu przyjaciół i nie dochodziło wyżej. Niestety te neologizmy idą wyżej. Rozsiewają się niczym choroba po całej powierzchni Polski. Na domiar złego rozprzestrzeniają się poprzez media i różne znane, lub mniej znane osobistości.

Widzka

Z widzką spotkałam się wczoraj i przez dłuższą chwilę starałam się zrozumieć co to takiego. Pomyślałam, że być może jestem niedouczona, bo nie znam takiego wyrazu. Potem przeszło mi przez myśl, iż jest to zapożyczenie z innego języka, ale przecież angielski znam całkiem dobrze, a to z niego najczęściej spolszczamy ostatnio. Dopiero po dłuższej chwili do mnie dotarło, że tu chodzi o nikogo innego, jak o mnie. Widza siedzącego przed telewizorem. Ja jestem tą widzką... realizacja była dość bolesna. Do teraz nie mogę wyjść z podziwu i lekkiego szoku, a także wciąż się śmieje.

Straciłam też ochotę na dalsze śledzenie ów programu. Raczej już do niego nie wrócę. Prezenterka doskonale mnie do niego zniechęciła, ale być może jestem po prostu czepialska.

Drodzy widzowie i widzki mojego miejsca w sieci... co sądzicie o tych usilnych odmianach wyrazów, które się do tego nie nadają?

Być może macie odmienne ode mnie zdanie, lecz dla mnie to po prostu żenada. Ułatwiamy sobie coś na siłę, bo tak trudno jest ułożyć dłuższe zdanie. Ja wszystko rozumiem, nawet czas antenowy... ale czy nie lepiej mówić poprawnie? 

Źródło: 1

niedziela, 27 września 2015

8 powodów, dla których warto być leworęcznym

 
Leworęczni przez wiele lat pozostawali ofiarami potępienia. Uznawani za magów, czarowników, a nawet diabłów nie potrafili się dobrze bronić. Często starali się maskować na siłę operując prawą ręką. Krzywdzące przezwiska były na porządku dziennym. Nikt nie traktował ich zbyt poważnie.

Świat został przystosowany do praworęcznych, których jest zdecydowanie więcej. Niewiele ponad 15% ludności to liczba tak nieznacząca, że niemalże pomijana. Sama pamiętam parę sytuacji w szkole podstawowej nie tak znowu dawno temu, kiedy to zostałam potraktowana przez nauczyciela niesprawiedliwie z powodu swojej leworęczności. 

Pierwszą z nich była nauka prawej i lewej strony, kiedy to pani radośnie oznajmiła, że prawa ręka to ta którą piszemy. Całkiem zignorowała te nieliczne jednostki w klasie, które jednak używały do tego lewej ręki. Do tej pory zdarza mi się mylić strony, choć przecież nie powinnam (ale być może to wina mojej kobiecości, podobno kobiety już tak mają). 

Następną sytuacją była nauka do pierwszej komunii świętej, kiedy to ksiądz odesłał mnie do ławki, bo przeżegnałam się lewą ręką. Poczułam się pokrzywdzona, bo nawet nie wysłuchał mnie do końca. Uznał, że nie nauczyłam się, ponieważ rozpoczęłam modlitwę od przeżegnania się lewą ręką. Pamiętam, że bardzo mnie to zabolało.

Na szczęście sytuacja na świecie zdążyła się już zmienić. Powoli przestaje liczyć się to, którą ręką piszemy, a młodzi rodzice nie zmuszają już swych pociech do koniecznej zmiany dominującej ręki. Bardzo dobrze się dzieje! Cieszę się, że wartości nieco się zmieniły i leworęczność nie dziwi już tak jak dotychczas (choć kiedy przyznaję się do niej, wciąż zdarza mi się zobaczyć zaskoczenie na twarzy mych rozmówców... jakbym to spadła z innej planety - bawi mnie to niezwykle!). 
 

Dzisiaj postanowiłam więc przedstawić Wam 8 plusów bycia leworęcznym. Wykorzystam tę moją leworęczność aż do cna.
 
LEWORĘCZNOŚĆ JEST WYJĄTKOWA
 
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ten punkt brzmi niezwykle banalnie, ale to najprawdziwsza prawda. Jedynie 10 do 15 procent populacji sprawnie posługuje się lewą ręką. To fakt niezaprzeczalny. My, leworęczni jesteśmy choć troszkę oryginalni. Wyróżniamy się z tłumu i kiedy dostrzegamy na horyzoncie drugiego osobnika z tą samą cechą, od razu robi nam się lepiej na serduchu. Nie zaprzepaśćmy więc tej naszej wyjątkowości.
 
LEWORĘCZNYM ZDECYDOWANIE ŁATWIEJ STAĆ SIĘ OBURĘCZNYM
 
Mówiąc prościej, osoby praworęczne mają silniejszą preferencję posługiwania się prawą ręką niż osoby leworęczne do posługiwania się ręką lewą. Dlatego większość osób leworęcznych można by zakwalifikować do kategorii oburęcznych, bo często posługują się obiema rękami z podobną sprawnością – tłumaczy prof. Anna Grabowska z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. Marcelego Nenckiego PAN oraz SWPS w Warszawie.
Tym razem nie mogę potwierdzić tego stwierdzenia własnym przykładem, bo jakoś nigdy nie próbowałam koniecznie nauczyć się sprawnego posługiwania się prawą ręką. Znam jednak leworęcznych, którzy rzeczywiście to zrobili. Twierdzą, że nie mieli z tym większych problemów. Może i ja powinnam to sprawdzić?  
 
LEWORĘCZNOŚĆ CECHUJE ARTYSTÓW
 
Marilyn Monroe, Bill Clinton, Albert Einstein, Leonardo da Vinci, Napoleon Bonaparte, Sting - to jedynie parę przykładów osób, których łączy tylko jedna cecha. Wszyscy byli leworęczni. Pozostaje mi się jedynie cieszyć. Kreatywność powinna być u mnie cechą wrodzoną. Czas najwyższy sięgnąć po tę tajemniczą siłę i doskonale ją wykorzystać.
 
LEWORĘCZNI MYŚLĄ SZYBCIEJ
 
Jest! Kolejny cudowny plus w związku z moją leworęcznością. Mój mózg pracuje na szybszych obrotach, więc jestem w stanie przetrawić większą ilość informacji. Podobno myślenie również jest szybsze. Szkoda tylko, że nie zawsze się u mnie włącza. Cóż... może po prostu tego nie widzę? Albo nie byłam jeszcze w aż tak kryzysowej sytuacji by je uruchomić? 
 
LEWORĘCZNI SĄ WRAŻLIWSI
 
Okay, punkt sporny. Wiem, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Wrażliwość może zostać potraktowana jako wadę ale i zaletę. Ja wolę o niej myśleć jako zalecie. W końcu wrażliwość jest nam niezwykle potrzebna do życia. Dzięki niej możemy być nieco taktowniejsi, instynktownie wyczuwamy krzywdę ludzką i potrafimy dostosować się do nastroju panującego w pomieszczeniu. To bardzo ważne i przysłania nieco minusy posiadania tej cechy (choć zranienia bywają niezwykle bolesne). 
 
LEWORĘCZNOŚĆ ODCIĄŻA PÓŁKULE MÓZGOWE
 
Leworęczni to takie ciekawe stworzenia, które równomiernie używają swych obu półkul mózgowych. W przeciwieństwie do praworęcznych, którzy to nadużywają swej prawej półkuli... My segregujemy zadania. Pozwalamy wykazać się obu półkulom, dzięki temu mamy większe szanse na mniejsze migreny. No i co tu ukrywać... nasza mózgownica też dotlenia się równomiernie. Żadna półkula się nie leni.
 
 MIĘDZYNARODOWY DZIEŃ OSÓB LEWORĘCZNYCH
 
Jak sobie pomyślę ile już razy przegapiłam to swoje święto to aż zaciskam pięści z frustracji. Leworęczni obchodzą swoje święto 13 sierpnia już od 1992 roku (swoją drogą 13 sierpnia to również dzień rocznicy ślubu moich rodziców - teraz już zapamiętam, dziwny zbieg okoliczności, ale jakże fortunny!). 
 
 LEWORĘCZNI MAJĄ W ŻYCIU ŁATWIEJ
 
Świat jest przystosowany do praworęcznych to fakt niezaprzeczalny i wielu nie zgodzi się z ostatnim punktem, który tutaj wpisuję, a mimo to uważam, że mam łatwiej. To dla nas, leworęcznych, wprowadza się wiele udogodnień, a kiedy nie możemy czegoś wykonać to mamy doskonałą wymówkę, bo na przykład ten nóż do obierania warzyw nie kręci się w odpowiednią stronę i nie mogłam lepiej obrać. Po prostu trzeba nauczyć się wykorzystywać swoją sytuację. Nie ma w tym nic dziwnego ani tym bardziej złego! 
 
 
Jestem leworęczna. Mańkut. Szmania. Potomek diabła, czarownica albo jeszcze inny magik... i jestem z tego zadowolona. Nikt tego nie zmieni. Uważam swą leworęczność za mój osobisty plus.
 
A Ty? Należysz do tych 10% populacji, czy mieścisz się w pozostałych 90%? Uważasz to za swój atut? 
 
Źródło: 1 

piątek, 25 września 2015

Jesienne plany!


Stało się. Klamka zapadła, kiedy tylko przeczytałam kilka Waszych list. Uznałam, że czas najwyższy i sobie postawić przyjemne cele. Tym razem stawiam w większości na przyjemności. Pragnę urozmaicić sobie te dwa miesiące, które mi pozostały jak najbardziej. Niech słońce przedrze się przez deszczowe chmury i pozwoli mi na tę szczyptę szaleństwa. 

Wróćmy jednak na odpowiednie tory i zacznijmy od mniej przyjemnej sprawy i celu, który po prostu ma pierwszeństwo tej jesieni:

SKOŃCZYĆ PISANIE PRACY MAGISTERSKIEJ

Chciałabym już zakończyć ten etap w moim życiu tej jesieni. Mieć ją z głowy i cieszyć się resztą roku jak tylko potrafię najmocniej. Niestety nie będzie łatwo. Praca bowiem pisze mi się straszliwie powoli i za nic w świecie nie chce zwiększyć swej objętości. To też wina małego chochlika co to podpowiada mi do uszka, iż przecież jeszcze tyle czasu zostało. Koniec z nim. Nie będę już dłużej słuchała chochlików. Podwinę rękawy i do końca listopada napiszę te trzy rozdziały. Co to dla mnie!

SPĘDZIĆ URODZINY W GRONIE NAJBLIŻSZYCH PRZYJACIÓŁ

Ten punkcik zrealizuję już 10 października, a przynajmniej taki jest plan. Ostatnio bardzo trudno jest umówić się na konkretny termin ze wszystkimi. Każdy nieco zalatany oraz niezbyt chętny na poświęcenie weekendu, który można by spędzić pod kocykiem z ulubioną książką, na spotkanie z przyjaciółmi. Ale dość tego. Mobilizacja pełną parą. Czas najwyższy wyjść poza kanon i zrobić coś fajnego. Przecież to również dobra okazja do pogrania w Dixit!

PRZECZYTANIE CO NAJMNIEJ 4 KSIĄŻEK

W Maju zapisałam się do cudownego wyzwania "Przeczytam tyle ile mam wzrostu". Już wiem, że nie uda mi się tego zrobić, ale to nic. Spróbuję za rok. Teraz jednak chcę przeczytać tak wiele jak tylko się da. Martyna (Partyzantka) zaproponowała świetny sposób na urozmaicenie długich jesiennych wieczorów, książką. 7 książek, które warto przeczytać - to nie konkretne tytuły tylko pomysły na odpowiednie książki. To Ty wybierasz, ona tylko podsuwa Ci pewne nęcące myśli. To właśnie te pozycje spróbuje przeczytać tej jesieni.

DŁUGIE SPACERY Z PSIAKIEM 

To już dawno powinno wejść mi w nawyk. Niestety nic nie jest tak proste na jakie wygląda. Mój czworonóg nadal czeka na moje chęci. Czasem idziemy na dłuższy spacer, ale zazwyczaj kończy się na króciutkim. Teraz to się zmieni. Choć raz w tygodniu wyjdziemy na taki dłuższy i fajniejszy niż wszystkie. Wraz z uśmiechem na twarzy i aparatem w torebce. Uchwycimy razem barwy jesieni.

WYPRÓBOWAĆ KILKA PRZEPISÓW NA SŁODKOŚCI

Powoli zmierzam do końca mojego 30-dniowego wyzwania bez słodyczy, do którego zachęciła mnie Agnieszka. Nie było wcale tak trudno jak mi się na początku wydawało. Teraz jednak mam ochotę na wypróbowanie kilku cudownie czekoladowych przepisów, które znalazłam. Długo czekały na swoją kolej, a kiedy jak nie teraz? Cudownie pachnąca gorąca czekolada do kocyka i książeczki? Pasuje jak ulał, prawda? Oczywiście nie będę szalała ze słodkościami za bardzo. Tylko odrobinę. Raz w tygodniu, odrobina szaleństwa.

NAPISANIE DWÓCH OPOWIADAŃ

Staram się wrócić do pisania. Powoli i bez szaleństw. Jeden konkurs już za mną, bez większych sukcesów. To nie ważne, bo co się naprawdę liczyło to odwaga. Wreszcie spróbowałam i napisałam coś tylko mojego. Coś co nie jest artykułem na bloga. Coś co może pomóc się rozpisać przed powrotem do długo odkładanej książki. A co może być lepszą inspiracją niż tajemnicza jesienna atmosfera? To najlepszy czas na powrót do pisania.

ODPISANIE NA LISTY OD MOICH PEN-PALSÓW

Uwielbiam staromodne pisanie listów, a także tego wszystkiego co za tym idzie. To świetna pomysł na uzyskanie przyjaciół po drugiej stronie oceanu. Na samym krańcu świata. Ich odmienna kultura, całkiem nowe smaki, zachowanie czy ubiór to coś co kocham poznawać. Jednocześnie dowiaduję się, że są tacy sami jak Ty czy ja. Posiadają podobne problemy i zmagają się z niemalże identycznymi rozterkami. Coś niesamowitego. A do tego wszystkiego należy dołączyć pachnącą papeterię, stos pocztówek i naklejek, czyli to co takie świry jak ja uwielbiają najbardziej. Odrobię więc lekcje i odpiszę na zaległe listy!


Siedem postanowień to aż nadto, a do tego dołożyć chcę jeszcze ukończenie puzzli (które zaczęłam układać gdzieś na początku kwietnia) oraz nadrobienie zaległości filmowych. Czas powrócić i do nich. Tym razem nie będzie więcej postanowień. Wolę skupić się na tych kilku nielicznych, niż zaliczyć porażkę przy całej liście. Jesień ma mi upłynąć spokojnie i bez większych szaleństw.

Jakie są Wasze sposoby na poskromienie jesieni? Przygotowujecie się na wojnę, czy raczej stawiacie na spokój i melancholię? 

Źródło: 1

środa, 23 września 2015

To świat, w którym musimy żyć


Będąc małą dziewczynką wyglądałam nocami przez wielkie okno zdobiące mój pokój. Okno wychodziło na ulicę, którą mogę obserwować już dzisiaj. Wówczas ta ulica wydawała mi się taka wielka, ogromna i mogłam łatwo się na niej pogubić... a to jeszcze nic! 

Kiedy unosiłam wzrok mogłam dostrzec nieśmiało migające gwiazdy oraz wielki księżyc. Zawsze mnie fascynowały i czułam swego rodzaju ukłucie niepokoju. Byłam przecież tylko małą pinezką, igłą w stogu siana, a świat otaczający mnie (choć ograniczał się głównie do jednego miasta) wydawał mi się być wielkim i przerażającym labiryntem.

Labiryntem pełnym potworów skrywających się tuż za rogiem, a pragnących zjeść małe dziewczynki i popić je ciepłą herbatą. Pełnym pułapek, które otwierały się akurat pod moimi nogami, a także wielu ślepych uliczek, które wyciskały łzy z moich oczu. Ten świat nie był najprzyjemniejszą rzeczą na świecie i szczerze mówiąc - raczej nie chciałam być jego częścią. 

Trzymałam się więc rodziców, chodząc z nimi zawsze za rękę. Jeśli już gdzieś wychodziłam, to nigdy nie zostawałam sama. A to przyjaciele na podwórku i nasze małe eskapady do pobliskiej rzeczki, ale jedynie tej najbliższej, która płynęła poprzez znane nam tereny, a to z rodzicami czy dziadkami gdzieś dalej, do sklepu czy restauracji. Nic wielkiego. Ot zapewnione poczucie bezpieczeństwa i jakoś się żyło.

A potem... potem dorosłam. 

Dorosłam i zaczęłam dostrzegać coś więcej niż tylko jedno, niewielkie miasteczko. Zaczęłam wychylać swój nos coraz dalej i dalej. Najpierw poznałam samotnie ulice Torunia, który to przestał być niebezpiecznym labiryntem, a zamienił się w bezpieczną przystań. To miasto, w którym nigdy się nie zgubię. Nie ważne, gdzie mnie los rzuci, zawsze znajdę drogę do domu i wiedząc to czuję się niesamowicie. Niczym bohater jakiegoś niskobudżetowego filmu fantasy. 

Potem była Polska wraz z jej wszystkimi skarbami. To wszystko za sprawą moich rodziców, którzy to postawili sobie za cel zobaczenie jak największej powierzchni naszego państwa. Cudze chwalicie, swego nie znacie - ot tak. Po prostu. Tyle mamy urokliwych miejsc w naszym małym państewku, że to się w głowie nie mieści. Tereny górskie, wybrzeże, ale i środek Polski. Wszędzie odnajdziemy jakąś perełkę. Wystarczy tylko dobrze patrzeć i podróżować (a przecież można to zrobić niewielkim kosztem). 

Aż wreszcie zaczęłam poznawać świat poza granicami naszego państwa - przepiękne Wilno, urokliwa Praga, przereklamowany Londyn, czy niezwykła Barcelona - to wszystko, a nawet i więcej już poznałam. Może nie tak jakbym tego chciała. Nie tak dokładnie, ale jednak. Odhaczone z mojej niewidzialnej listy marzeń. Zrobiłam to. Przeżyłam swój pierwszy lot samolotem i choć straszliwie się bałam... teraz wsiadam do niego jak do mojego ukochanego pociągu.

Teraz patrząc wieczorem przez okno... widzę tę samą ulicę, którą dziś znam na wylot. Ciągle ktoś się rozbudowuje, domy wyrastają na niej jak grzyby po deszczu, ale to wszystko nie ważne. Znamy się z nią jak łyse konie i nigdy nie przestaniemy kontynuować tej naszej przyjaźni. 

Kiedy jednak spoglądam w gwiazdy... wciąż czuję się maleńka, a jednocześnie wiem, że mój znajomy mieszkający zupełnie gdzie indziej, kiedy spojrzy w niebo zobaczy dokładnie to samo co ja (o ile znajduje się na tej samej półkuli ziemskiej). Te same gwiazdy i ten sam księżyc...

Ten świat jest ogromny, a jednocześnie taki niewielki. To on jest naszym domem i to o niego powinniśmy dbać. Zadbajmy o naszą Ziemię w taki sposób, by poczuć się na niej bezpiecznie. Oswójmy się z nią tak samo jak robiliśmy to z naszymi miastami, gdy byliśmy małymi dziećmi.

Źródło: 1

poniedziałek, 21 września 2015

PKP - zmiany na lepsze?


Gdyby ktoś zapytał Cię o PKP, to co byś odpowiedział? Co byłoby pierwszą myślą, która pojawiłaby się u Ciebie? Czy Twoje odczucie byłoby pozytywne? A może masz jakieś nieprzyjemne doznania związane z korzystaniem z ich usług? 


Długo nosiłam się z zamiarem napisania tego tekstu. W końcu zdania są wielce podzielone, a jedynym co kojarzy się większości społeczeństwa są ogromne spóźnienia pociągów, brak ogrzewania i skandaliczne zachowanie PKP podczas ogromnych mrozów. Jakby nie spojrzeć to wszystko prawda. Przykra, szara rzeczywistość. 

Naszym pociągom wiele można zarzucić. Często są przestarzałe, rozklekotane do tego stopnia, że siedząc w środka zastanawiasz się czy dojedziesz do stacji przeznaczenia. Mało tego, uwielbiają psuć się w szczerym polu czym niezwykle "uprzyjemniają" nam podróż. Ot uroki Polskich Kolei. Nie dość, że spóźni się taki delikwent godzinę, to jeszcze uprzejmie rozpadnie się na kawałki po drodze. Żyć nie umierać.

Trzeba mieć naprawdę niezwykłą cierpliwość by wybrać się z nimi w długą podróż... gdzie pierwsze schody zaczną się już w kasie, kiedy pani kasjerka uprzejmie poinformuje nas, iż nasz pociąg niestety dzisiaj nie kursuje lub jeszcze lepiej - w przypadku zagranicznych turystów - nie będzie znała języka angielskiego i nawet próby zrozumienia siebie nawzajem poprzez język "migowy" nie pomogą. Później będzie już tylko lepiej...

Mimo to Polska Kolej stara się ostatnio jak tylko może by nieco "ucywilizować" swoje usługi. Działające wi-fi można spotkać w tych nowszych modelach osobówek. Ceny są stosunkowo niskie, toteż zachęcają podróżnych do korzystania z ich usług, a tory kolejowe zostały lub w najbliższej przyszłości zostaną wymienione na te nowe, lepsze, które to pozwolą skrócić naszą podróż nawet o piętnaście minut.

Obserwuję te zmiany już od czterech dobrych lat. Od kiedy zaczęłam regularnie dojeżdżać z Torunia do Bydgoszczy i z powrotem. Na tym krótkim odcinku nastąpiły ogromne zmiany. Tory kolejowe zostały wymienione, a część pociągów zamienionych na te nowsze. Wciąż jednak zdarza się mi wskoczyć w ten stary, dobry gruchot i mam szczęście, jeśli siedzenia nie okazują się plastikami! Serio, spróbuj usiąść na takim, kiedy to PKP postanowi wygrzać Ci dupsko już w listopadzie. Gwarantuję, że dostaniesz kręci-dupska już po kwadransie. Świetna zabawa... tyle że nie po męczącym dniu. 

Na dodatek już od jakiegoś czasu konduktorzy mają pozwolenie na wydanie biletu powrotnego, nawet jeśli nie będziesz wracać dokładnie tym pojazdem, w którym teraz się znajdujesz. To bardzo ułatwia sprawę, zwłaszcza kiedy wsiadasz na stacji przy zamkniętej kasie, a potem zwyczajnie nie chce Ci się zawracać głowy brakiem biletu na drogę powrotną, kiedy z wywieszonym jęzorem będziesz biegł na peron po zakończeniu zajęć na uczelni.


Moja niedzielna podróż z Bydgoszczy zaskoczyła mnie niezwykle. Gdzieś w okolicach Bydgoszczy Łęgnowo do pociągu wskoczyła młoda dziewczyna. Długie, blond włosy związane miała w wysokiego kucyka. Uśmiech rozpromieniał jej twarz, a granatowa spódnica w połączeniu z trampkami dodawały jej dziewczęcego uroku. Ta drobinka chwyciła 9-ciopak wody niegazowanej z etykietką promującą kolej i rozpoczęła rundkę po pociągu. Wodę otrzymał każdy pasażer, a ona sama wracała 4 razy na czoło pojazdy by dobrać napój. 

Nigdy jeszcze nie otrzymałam gratisika za wybranie Polskiej Kolei, a nie powiem - miły gest z ich strony. Od razu człowiekowi zrobiło się przyjemniej, aczkolwiek po głowie kołatały się powątpiewające myśli. Przecież po wypiciu wody ta sama drobinka mogła nagle zażądać opłaty za nią, prawda? Nic takiego nie nastąpiło (na szczęście!).

PKP zmienia się na lepsze. Gdyby tylko ceny biletów nie wzrastały w zastraszającym tempie a ich ważność nadal pozostała 6 godzin od godziny na bileciku, wszystko wskazywałoby na przełom.. a tak? No cóż... nie mogło być zbyt dobrze. W końcu nie żyjemy w bajce, a życie byłoby nudne gdyby wszystko miało pozostać idealne.

Kochani moi, jakie są Wasze przeboje z kolejami? Często nimi podróżujecie? Jak oceniacie komfort podróży? Poprawił się, czy może pogorszył?

Źródło: 1

sobota, 19 września 2015

Piątkowy miszmasz na sobotni wieczór #10

Coś te piątkowe miszmasze nie są tak regularne, jakbym tego chciała, ale co zrobić. Wakacyjne miesiące przeleciały mi przez palce i ani się obejrzałam, a już witał mnie wrzesień. A co na blogu? Cóż marnie, pusto i smutno. Nie miałam siły na pisanie czegokolwiek, a posty pojawiały się może raz w tygodniu, ale co zrobić, kiedy pracuje się od 7 rano do 22... Gwarantuję Wam, że potem Twoje myśli krążą jedynie przy łóżeczku, a oczy same się zamykają.

A co w tym tygodniu? Oj działo się!

Zaczęło się od wyjazdu rodzinnego do Władysławowa na weekend, który to miał być słoneczny. Rzecz jasna, wyszło jak zwykle. Słońce schowało się gdzieś za chmurami, a deszcz chętnie kropił. Władysławowo przywitało nas jednak cieplutko i nawet srogi wiatr nie przeszkadzał nam w cieszeniu się szumem morza i nie taką znów zapełnianą plażą (choć zaniedbaną okropnie).


Krótką relację z wypadu możecie zaobserwować u góry. Jednocześnie warto wspomnieć o przecudownym Domu Whisky w Jeleniej Górze. Wybór ogromny, a atmosfera jeszcze lepsza. Warto wpaść choćby na szklaneczkę złocistego płynu, a każdy koneser whisky powinien zaopatrzyć się w gruby portfel!


Na tym moje podróżowanie się nie skończyło. Z wtorku na środę znalazłyśmy się wraz z siostrą - Olą - w Warszawie. Pozwiedzałyśmy co nieco i spędziłyśmy miło czas we własnym towarzystwie. O dziwo, obyło się bez kłótni, co może wydawać się czymś dziwnym. 


Sama relacja z naszego wypadu jeszcze się tworzy, ale pojawi się tutaj najpewniej w kolejnym piątkowym miszmaszu. Teraz mogę jedynie powiedzieć, że mimo całego swojego uroku - Warszawa mnie w sobie nie rozkochała.

~.~

W tym tygodniu również rozpoczęłam pracę w tej samej szkole językowej, gdzie pracowałam w zeszłym roku. Szkoła postanowiła przedłużyć ze mną kontrakt i poza obiecanymi dwoma grupami, zaproponowała mi zajęcia indywidualne z jedną osobą. Dość niespodziewana informacja, ale jaka cudowna. Przyjęłam ją z entuzjazmem, jednocześnie czując radość. Najwyraźniej nie jestem tak złym nauczycielem angielskiego za jakiego się miałam.

~.~

Ten tydzień zdecydowanie mogę nazwać tygodniem podróżnika. Już jutro wyruszam do Bydgoszczy na spotkanie z przyjaciółką. Dawno się nie widziałyśmy i mamy sobie sporo do opowiedzenia. Zapowiada się długa i przyjemna niedziela. Już nie mogę się doczekać, a jako że do rozpoczęcia studiów zostały mi jeszcze 2 tygodnie, to zamierzam czerpać z nich garściami.

Skoro już mowa o studiach (ostatni rok, wreszcie!) to jeśli mielibyście odrobinkę czasu i chęci na uzupełnienie małej ankiety (6 pytań plus jedno w gratisie)... będę Wam baaardzo wdzięczna. 


A na zakończenie, tak optymistycznie, chwila z życia mojego czworonoga. Nowa zabawka spełniła swoją rolę. Choć raz zainteresowała tego leniwca.


Jak Wam minął ten tydzień? Jakieś plany na kolejne dni?

czwartek, 17 września 2015

Jak poradzić sobie ze spóźnialstwem?


Ustawiłeś budzik na odpowiednią godzinę, a ten nie zadzwonił? Wyleciałeś więc z domu z wywieszonym językiem, a autobus i tak Ci uciekł? Dotarłeś do pracy spóźniony i naraziłeś się na gniew swojego szefa, albo może jesteś jeszcze uczniem, który to przegapił niezapowiedzianą kartkówkę, na którą uczył się całą noc? Albo takim szarym studentem, który to przegapił najważniejszy wykład życia? Gdzieś w połowie dnia przypomniałeś sobie o niezapłaconym rachunku? A może spóźniłeś się z rejestracją na ważny egzamin?

Jeśli choć na jedno z tych pytań odpowiedziałeś sobie "TAK" to ten tekst jest zdecydowanie skierowany do Ciebie. Mogę Ci już zdradzić na ucho, że głównym jego odbiorcą będę ja sama. Tak, dzisiaj piszę coś co ma mi pomóc w przyszłości uniknąć tej bezsilnej frustracji jaką w tej chwili odczuwam.
Tak, tak, tak... mogłabym odpowiedzieć na niemal każde z tych pytań. Spóźnienia to coś czego nie znoszę i z całego serca najchętniej bym się ich oduczyła. Zazwyczaj się nie spóźniam, gdyż wyznaję zasadę iż lepiej jest przyjść zdecydowanie szybciej, niż za późno. Jeśli jednak już mi się to zdarzy to z wielkim hukiem. 

I tak weźmy na przykład dzisiejszą sytuację. Tyle wszystkim trułam, że w grudniu (a dokładniej 6 grudnia) pojadę do Warszawy i wreszcie przybliżę się o jeden malutki krok w stronę spełnienia swych marzeń, a mianowicie udam się na egzamin z Japońskiego na najniższy poziom - N5 (ot tak, żeby się sprawdzić). Już ułożyłam plan nauki i powtórek. 

Wszystko grało... dopóki dziś nie weszłam na oficjalną stronę i nie przeczytałam, że rekrutacja zakończyła się 11 września. Nie przyszło mi przecież do głowy, że rekrutacja na grudzień, może kończyć się tak wcześnie! Sic! Kolejny rok w plecy... ale jeszcze się nie poddałam. 

Napisałam do nich maila i czekam z niecierpliwością (niestety nie mają numeru telefonu...) na odpowiedź. Liczę na pozytywne rozpatrzenie mojej prośby. Trzymam kciuki za samą siebie i choć procencik nadziei nie jest wielki to łudzę się, że się uda.

Powiedziałam sobie dość! Tak być nie może, żebym przegapiała takie terminy. Czas wreszcie zastanowić się nad skutecznymi sposobami przeciwdziałającymi spóźnieniom! A oto i wynik mych rozważań...


5 SPOSOBÓW NA WYPLENIENIE SPÓŹNIEŃ Z NAS SAMYCH:


I. Ustaw zegarek pięć minut do przodu. 


Ten sposób choć łatwy i prosty do zrobienia jest jednocześnie genialny w swej prostocie. Zajmie nam odrobinie chwilkę, a jakże ułatwi nasze dalsze życie (o ile rzecz jasna nie przestawimy się razem z zegarkiem - bo istnieje takie ryzyko). Sposób ów przetestowała moja przyjaciółka. Mimo odrobiny dreszczyku emocji (wciąż myślała, że jest "TAK PÓŹNO") chwali sobie tę metodę. Jej zegarek chodzi bez zarzutu, a ona nie spóźnia się więcej na pociąg.

II. Skończ z notorycznym ustawianiem drzemek.


Od kiedy odkryłam magiczne drzemki, nie potrafię się bez nich obyć. Wstaję dopiero za trzecią, czy czwartą. Zwykle decydując się na dłuższy sen, a skracając czas na śniadanie. Po prostu tak mi jest wygodniej. Wiem jednak, że drzemki bywają zdradliwe. Nie raz słyszałam historię o spóźnieniu, bo "niechcący wyłączyłem drzemkę i cały budzik". Też mi się to zdarzyło. Od dzisiaj staram się wstawać po pierwszej drzemce. Dajcie mi chwilę na odwyk.

III. Zainwestuj w kalendarz.


A najlepiej i dwa. Pamiętaj tylko o regularnym jego zapisywaniu. Ten ścienny wykorzystaj na sprawy niecierpiące zwłoki. Rachunki, wizyty u lekarza, rodzinne święta, deadline w pracy i tym podobne. Umieść go w pomieszczeniu, w którym przebywasz najczęściej, żeby zawsze mieć go pod ręką. Ten drugi, który tak skrupulatnie wertujesz co wieczór (tak wiem, ja również o tym zapominam... i potem budzę się rano z przeświadczeniem, że coś miałam zrobić... patrzę na mój kalendarz i macham lekceważąco ręką) wykorzystaj na detale. No i koniecznie wyrób sobie nawyk sprawdzania go co rano, lub co wieczór (najlepiej dwa razy dziennie). Co zrobić, żeby nawyk wyrobić? Może zacznij od małych karteczek porozwieszanych na swoim laptopie, czy lodówce... takich małych przypominajek o kalendarzu.

IV. Regularnie sprawdzaj interesujące Cię strony "www".


Punkt dla mnie. W związku z tym nieszczęsnym egzaminem obiecałam sobie więcej do podobnej sytuacji nie dopuścić. Będę sprawdzała interesujące mnie strony regularnie. Oferty pracy, egzaminy czy inne terminy często zostają umieszczone w internecie. Łatwo przeoczyć tę informację i później tylko się denerwować. Dlaczego? Człowiek zwyczajnie nie pamięta o tym by sprawdzać (zwłaszcza na 3 miesiące przed egzaminem...). 

V. Wyobraźnia kluczem do sukcesu.


Często zapominamy o tym potężnym narzędziu. Wyobraźnia może przyczynić się do powodzenia naszych zabiegów. Wystarczy, że będziemy sobie wyobrażać co się stanie, jeśli się spóźnimy. Wyobraźcie sobie co poczuje osoba, która na nas czeka. Jak my się będziemy wstydzić, kiedy wszystkie głowy w wielkiej sali wykładowej zwrócą się ku nam? Albo co będzie, gdy wyłączą nam prąd. 

Macie już? 
Wyobraziliście sobie? 
Świetnie. 
To jak? 
Więcej się nie spóźniamy!

Na sam koniec rada od dobrego duszka:

Zmieniajmy się powoli. Nie zabierajcie się za wszystko na raz. Małymi kroczkami do przodu. Zbyt wiele rzeczy może wywołać niepotrzebną presję, a ta z całą pewnością przysporzy nam jedynie kłopotów. Zniechęcimy się za szybko i nic z naszej ciężkiej pracy nie będzie. Zaprzepaścimy to.

Jakie są Wasze sposoby na brak spóźnialstwa? Chętnie z nich skorzystam i wybiorę coś co będzie mi służyło na dłużej. Nie chcę więcej czuć tej frustracji.

Źródło - wszystkie zdjęcia pochodzą z wyszukiwarki google

poniedziałek, 14 września 2015

Plażowanie - gdzie się podziała cywilizacja?


Sezon plażowania rozpoczyna się gdzieś w połowie czerwca, kiedy to słońce przestaje być tym nieśmiałym bąkiem, który jedynie od czasu do czasu wygląda zza chmur. To wówczas ściąga z siebie szatę tajemniczości i pozwala cieszyć się pełnią swojego blasku tłumom plażowiczów. 

Zrzucamy wówczas nasze ciuchy, pakujemy się w mały plecak i lecimy pędem na pobliską plażę, byle tylko zając sobie najlepsze miejsce. Po drodze stratujemy jednego, czy drugiego szaraczka, który miał czelność pojawić się na plaży przed nami. Oj na takie numery to my nie pozwolimy!

W końcu udaje nam się znaleźć czysty kawałek plaży, który rezerwujemy sobie, rozstawiając dookoła parawan, czy inny namiocik, byle tylko odgrodzić się od pozostałych i zyskać chwilę pozornej intymności. Wszystko już gotowe? No to zaczynamy nasz własny relaks - plażowanie. Najlepiej połączone z kąpielą w wodzie, ale i bez tego się obejdzie, byle tylko wysmażyć ciałko na słońcu i mieć się czym pochwalić przed rodziną i przyjaciółmi.

Okres ten trwa dość krótko, bo niecałe dwa miesiące. No w porywach do trzech (w zależności od tego jak szybko rozpoczęliśmy plażowanie, lub na ile pozwolił nam wrzesień). A co potem? Cóż wszystkie te szaraczki, Kowalskie i Nowaki, powracają do swoich cieplutkich gniazdek domowych. Rozpoczynają swą codzienną rutynę, pozostawiając wspomnienia wakacji daleko za sobą.

Co jeszcze pozostawiają?


Plażę, choć nie wiem, czy jest sens nazywania jej w ten sposób. Bowiem plaża jako sama w sobie znika, a zamiast niej możemy podziwiać pobojowisko. Wszędzie syf. Rozbite butelki, kapsle po piwie, papierki po lodach i wszechobecne niedopałki papierosów. Aż strach nogi zanurzać w tak uświnionym piachu! Trzeba stąpać ostrożnie, by na nic nie trafić.

Wstyd i hańba! 
Nazywamy się cywilizowanymi ludźmi, a uprawiamy czyste barbarzyństwo. 

Czy naprawdę tak trudno jest podnieść jeden papierek? Zebrać swoje pety do woreczka i wynieść do pobliskiego kubła na śmieci? Jeszcze zrozumiałabym (choć nie... kłamię Wam tu w żywe oczy w tej chwili), gdybyście nie mieli tych szpecących, powiewających na wietrze czarnych worków, które są od tego by plażowicz pomyślał. Zastanowił się i jednak ruszył swoje cztery litery te, te dwanaście kroków i jest! Trochę czystości i cywilizacji!

Światełko w tunelu. Szkoda tylko, że statystyczny plażowicz tego nie zrobi. Woli smażyć się na słońcu i nie robić nic. Ma przecież do tego prawo. Ciekawe jednak, że w jego domu nie uświadczymy walających się po podłodze śmieci...

Dbajmy o naszą własną przestrzeń, a będzie nam wszystkim przyjemniej.

Źródło: 1

czwartek, 10 września 2015

Wędrując po dżungli - Pani da dwa złote na chleb...


Te stworzenia znajdziesz na uczęszczanych ulicach. Czasem chowają się po kątach, a ciemne zaułki to ich ulubione kryjówki. Wieczorami rozkładają się na dworcach lub na ławkach w parku i nawet nie zauważają już blasku gwiazd. W chłodne dni szukają schronienia, czasem uwijając sobie gniazdko w ciepłych poczekalniach na dworcach kolejowych, albo też znowu owijają w stare, zszargane koce i starają się przeżyć.


Najczęściej nie pracują i tej pracy nie szukają. Jest im dobrze na ulicy. Zawsze znajdą przecież takiego Kowalskiego czy innego Nowaka, który podrzuci im złotówkę, czy dwa. Mogą więc spokojnie żerować na naiwnym społeczeństwie o dobrym sercu, bo przecież te pieniądze nie pójdą wcale na chleb. Co to, to nie! Gdzieżby znowu! Przecież oni nawet głodni nie są...

Alkohol. 

Najlepiej pół litra, by przenieść ich na chwilę do nieba. Z braku laku i Jabol potrafił zdziałać cuda! Ten eliksir pozwala im oderwać się od szarej rzeczywistości i popłynąć na jego fali. Być może mają po nich piękne sny, albo przynajmniej nie myślą o tym co czeka na nich za rogiem. Żyją z dnia na dzień. Cieszą się chwilą, jednocześnie marnując swoje życie. 

Nie mają przyszłości. Żyją teraźniejszością, albo jeszcze gorzej... utknęli w pewnym punkcie przeszłości (tylko sobie znanym) i nie mają odwagi ruszyć dalej. Nie potrafią zrobić pierwszego kroku i wyjrzeć za róg. Obawiają się, że nie będzie tam czekało na nich nic dobrego. Nie chcą narażać się na większe nieszczęście, wolą swój znajomy grajdołek niż niepewną przyszłość.

Sami siebie skazują na taki los, a my im tylko w tym pomagamy...

Nie zliczę już razów, kiedy to dałam się nabrać na to nieszczęsne dwa złoty. Ta żałosna mina, błagający wzrok i podarte ubranie. To wszystko przez pewien czas ściskało mnie za serce. Nabierali mnie. Robili w balona, później radośnie biegnąc do Żabki czy innej Biedronki i kończąc z najtańszym Jabolem w dłoni. Zgrzytałam wówczas zębami i zaciskałam mocno pięści. Nie rozumiałam tej ludzkiej obłudy. Nie rozumiałam, dlaczego to robią. Przecież są głodni, do cholery! Przecież chcieli na chleb!

Później przestałam dawać pieniądze, zamieniłam to na bułkę czy inną kiełbasę. Co się zmieniło? Otóż jedynie jedna rzecz - może nie mieli na alkohol, za to moje dobre serce rozpadało się na kawałki za każdym razem, gdy zobaczyłam tę moją bułkę, leżącą gdzieś na ziemi. Lub z innej beczki - brak tego biedaka przed sklepem. Znikali, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Znikali, a ja jak głupia stałam z tym jedzeniem, przez dłuższą chwilę szukając ich wzrokiem.

Dziś jestem obojętna na ich krzywdę. Jestem obojętna na ten łani wzrok i brudne ręce. Nie daję się już tak nabrać i uważam, że robię tym samym więcej dobra niż zła. Być może, w którymś momencie taki człowiek się opamięta? Być może, nie dostając ode mnie tych przeklętych dwóch złotych, pójdzie po rozum do głowy i odważy się zrobić pierwszy krok? 

Może... choć, żeby tak się stało, nie tylko ja musiałabym zaprzestać ich sponsorować. Żal mi takich ludzi, ale jednocześnie jestem na nich wściekła. Jestem wściekła, że nie potrafią wziąć życia w swoje ręce i coś z nim zrobić. Wiem, że to nie takie proste, ale bez chęci do niczego nie dojdziemy. Chęci to już połowa sukcesu, a reszta? To połączenie ciężkiej pracy i nutki szczęścia. 

Nie dajcie się dłużej nabijać w bambuko. Wbrew pozorom zrywając z odruchami dobrego serca, być może pomożecie choć niewielkiemu odsetkowi tych biednych ludzi. Może któryś z nich się opamięta i odnajdzie swoją przyszłość. Szczerze chcę w to wierzyć.

Ile razy Wy zostaliście na lodzie? Ile razy udało się im nabrać Wasze dobre serca? Co o tych nieszczęsnych stworzeniach uważacie?  

Źródło: 1

środa, 9 września 2015

Wędrując po dżungli: Rodzina


Rodzina to taki mały potworek, który od zawsze z nami był i już na zawsze pozostanie. To ona najczęściej kształtuje nasz charakter i przekazuje wartości, którymi później się kierujemy. Rodzina po raz pierwszy uczy nas co znaczy kochać i szanować. To też do domu rodzinnego powinniśmy wracać zawsze, kiedy potrzebujemy wsparcia oraz bezpieczeństwa.

Jednak rodzina to również nieustające kłótnie z rodzeństwem o nawet i najdrobniejszy pierdół, bo to przecież my mieliśmy rację, a nie brat czy siostra. Jednak zawsze po takiej kłótni przychodzi moment, w którym wszystko sobie wybaczycie. Nie potrzebujecie do tego słowa "przepraszam", bo przecież nadużywać go też nie jest dobrze. Wystarczy tylko jeden uśmiech, by wszystko wróciło do normy. Nie możemy zapomnieć o tym, że rodzeństwo to niesamowite wsparcie. Niektórych rzeczy nie powiesz rodzicom, za to podzielisz się tym ze swoją siostrą czy bratem.

Rodzina to również płacz i zgrzytanie zębami, kiedy znów padnie z ust rodziców to cholerne zdanie o tym, że jesteśmy przecież starsi i powinniśmy być mądrzejsi. Rodzina uczy jak odpuszczać i iść na kompromis, ale tylko wtedy, kiedy przytrafiło się nam to nieszczęście urodzić pierwszymi. To samo tyczy się pewnych ograniczeń, które Ty przecież miałeś a Twoje młodsze rodzeństwo ma je nieco zmodyfikowane. I mimo tego, że tłumaczysz sobie iż każdy z Was jest inny, to gdzieś tam w serduchu pozostaje to ukłucie zazdrości. W końcu myślałeś, że będziecie traktowani jednakowo!

No i wreszcie rodzina to niezwykle skomplikowany organizm, który już dawno przestał funkcjonować w społeczeństwie w tej swojej podstawowej formie - mama, tata i dwoje dzieci. Coraz częściej możemy spotkać samotnie wychowujące dzieci matki czy ojców (choć to drugie nie jest jeszcze aż tak popularnym zjawiskiem - a szkoda), pary homoseksualne, które również mają tu coś do powiedzenia chętnie zaadoptują dzieciaka i pomogą mu tym samym (i bardzo dobrze!), dziadkowie czy wujostwo również dorzucają swoje trzy grosze do tego tematu.

Wszystkie te formy rodziny mają ze sobą coś wspólnego. Jedyne co się dla nich liczy to dobro dziecka. Pragną przekazać mu tylko te najlepsze wartości, a potem pozwolić mu wyrosnąć na mądrego człowieka, gotowego do współżycia w społeczeństwie.

I wszystko byłoby pięknie, gdyby tylko takie formy rodzin istniały. Ludzie są jednak zbyt kolorowymi istotami, by na tym zamknął się temat. Są też rodziny patologiczne, które to zrywają ze wszystkimi wartościami, które powinny przekazywać. Choć założenie mają to samo, starają się najlepiej jak potrafią, to jednak dziecko wciąż odczuwa krzywdę. Brakuje mu poczucia bezpieczeństwa. Szybko musi nauczyć się radzić sobie samemu. Dorasta nie tak jak powinno, często nie znając niczego innego - wpada w ten sam nałóg i jego rodzina również staje się nieszczęśliwa.

Co Wy sądzicie o rodzinie? Czym ona dla Was jest?

Dzisiaj przychodzę do Was z wielką prośbą, gdyż potrzebuję Waszej pomocy. Byłabym Wam niezwykle wdzięczna, jeśli zechcielibyście poświęcić chwilkę swojego cennego czasu na uzupełnienie poniższej ankiety. Pomoże mi ona przy tworzeniu mej pracy magisterskiej. Z góry Wam wszystkim dziękuję!

wtorek, 8 września 2015

Uwierz w ducha


Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się zobaczyć ducha? Wierzysz, że szwendają się między nami, a może uważasz, że to wszystko to jedna wielka bujda? W końcu takie bajeczki są opowiadane dzieciakom, by je nieco postraszyć lub poszerzyć ich wyobraźnię. A jak jest z tobą? Już dawno z tego wyrosłeś? A może doświadczyłeś czegoś, czego nie potrafisz do końca wyjaśnić?

Wielu ludzi zarzeka się, że miało z duchami kontakt. Dla jednych był to wyjątkowy czas, kiedy to zmarła mama odwiedziła ich w domu, by dać im znać że wszystko w porządku, albo ktoś uchronił ich od wypadku, ciągnąc do tyłu. Inni czują ich chłód, klepnięcie w plecach, czyjąś obecność tuż obok siebie. A jeszcze inni uważają je za złe kreatury, te które nawiedzają ich domy i uprzykrzają ich życie.

Według niezawodnej Wikipedii:
Zgodnie z doktryną spirytyzmu duchy żyją w świecie niewidzialnym, znajdującym się poza czasoprzestrzenią świata materialnego; w innym wymiarze bytowania są wszędzie, przesyłają komunikaty za pośrednictwem mediów lub bezpośrednio.
Jak to w końcu jest z duchami? 
Dlaczego tak fascynują człowieka? 
Czemu powstaje o nich tyle opowieści? 

Ziarnko prawdy znajduje się w każdej historii. Nawet w tych niestworzonych. Często zrzucamy odpowiedzialność na naszą wyobraźnią. Może te kroki i odgłosy zadziały się tylko w naszych głowach? Być może niczego nie widzieliśmy? To tylko nasza wyobraźnia. Zaczynamy tracić zmysły. Nie warto opowiadać tych historii głośno, bo jeszcze wezmą nas za wariatów. Przecież tego byśmy nie znieśli!

Sądzę jednak, że coś w tych historiach musi być. Przecież nie każdy ma tak wybujałą wyobraźnię, by wymyślić sobie ducha. Nie każdy jest na tyle kreatywny, by to zrobić.

Mojej mamie śni się jej zmarła mama, kiedy coś złego ma się przytrafić któremuś z członków naszej rodziny. Ostrzega ją przed tym i przygotowuje na najgorsze. Zawsze była wspaniałą kobieta i po dziś dzień strzeże naszej rodziny. 

Ja sama jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, a na samą myśl że być może kiedyś tak się stanie, uśmiech pojawia się na mojej twarzy. Jednocześnie czuję lekką niepewność. W końcu nie wszystkie duchy są dobre. Niektóre złośliwie nam dokuczają i znając me parszywe szczęście trafię właśnie na takiego złośliwego malca! 

niedziela, 6 września 2015

Zerwij z wrodzoną gościnnością!


Twoje popołudnie zapowiadało się cudownie. Zrobiłaś sobie łóżko, wzięłaś długą i relaksującą kąpiel, a zaraz potem wskoczyłaś pod kocyk z twoją ulubioną książką, lampką wina i zdrowymi przekąskami. Jeszcze przez chwilę odpłynęłaś gdzieś myślami do krainy marzeń, by w końcu otworzyć książkę i... przeklęty domofon zburzył wszystko...

Niespodziewana wizyta, nieproszony gość. Zgrzytasz zębami i żałujesz, że pofatygowałaś się do domofonu. Chcesz zapaść się pod ziemię, albo jeszcze lepiej... zastanawiasz się, gdzie w tej chwili podziewa się siekiera, kiedy jest ci potrzebna. Zburzyli twój spokój...

Jeśli masz szczęście mieszkasz na trzecim piętrze lub wyżej, a w twojej klatce nie ma windy. Wówczas masz chwilę czasu, by się ogarnąć. Och ileż byś teraz dała za urządzonko Hermiony Grenger, które pomagało jej przenosić się w czasie. Potrzebujesz jedynie dwudziestu minut... 

...ale ich nie masz. Przeklęta Polska gościnność!


Czasem dałabym wiele, by po prostu udać, że nie ma mnie w domu. Tak zwyczajnie, egoistycznie. Pogasić wszystkie światła w oknach, wyciszyć swój dzwonek w telefonie i udawać, że nie słyszę natrętnego dźwięku domofonu, czy walenia w drzwi. 

Tak po prostu nie dać sobie zepsuć wieczoru. No bo co z tego, że komuś zachciało się do nas wpaść, bo był w pobliżu? Pomyślał, że zrobi nam przyjemną niespodziankę, czym niestety wymusił na nas fałszywy uśmiech i tę przeklętą gościnność.

Nie zrozumcie mnie źle, lubię Polską gościnność. Cieszę się, że możemy pochwalić się czymś tak fajnym przed światem. Możecie mi wierzyć lub nie, ale obcokrajowcy często są zaskoczeni naszymi zwyczajami. Dla nich jest to nie do pomyślenia, że kiedy wpadną bez zapowiedzi, my odstąpimy im swój obiad. Przecież to się w głowie nie mieści!

A jednak, Polak potrafi...

My też mamy prawo do chwili egoizmu. My też możemy mieć słabszy dzień, kiedy to ostatnią rzeczą jakiej sobie życzymy są nieproszeni goście. No i wreszcie to nie tak, że nie chcemy się spotkać. Może właśnie chcemy... ale kiedy indziej. Może za godzinę, lub dwie. Trochę później, bo przecież my również mogliśmy mieć swoje plany.

No i co z tego, że siedzieliśmy akurat w domu? Co z tego, że "nie robiliśmy nic konkretnego"? Może właśnie tego potrzebowaliśmy? Może właśnie tego dnia chcieliśmy pobyć sami ze sobą. Wsłuchać się w swój organizm i zapewnić go, że wszystko mamy pod kontrolą. 

Potrzebujesz takiej chwili dla siebie, to ją sobie zarezerwuj. Odmów nieproszonemu gościowi. Nie daj sobie zepsuć popołudnia, bo przecież sama wiesz, że nie będziesz się dobrze bawiła podczas tej wizyty. Czasem warto pomyśleć najpierw o sobie, a potem o drugim człowieku. Warto postawić siebie na piedestale. Przecież krzywdy nikomu tym nie zrobisz, bo ten twój gość musiał się przecież liczyć z tym, że być może nie zastanie cię w domu. Nie zapominaj o tym, kiedy następnym razem ktoś zadzwoni do twych drzwi.

Powiem więcej...

Masz prawo do tej odrobiny egoizmu. 
Masz prawo do białego kłamstwa, kiedy później rozmawiając ze swoimi przyjaciółmi rzucisz "nie było mnie w domu, spałam, nie słyszałam". 
Masz do tego prawo! 

Skorzystaj więc z tego mądrze. Nie daj się zwariować. 

A co z wyrzutami sumienia? Dobre pytanie. Na początku na pewno będzie ci trudno się ich pozbyć. W końcu od dziecka miałaś wpajaną tą naszą, wspaniałą gościnność. Nie będzie lekko, ale z czasem i wyrzuty sumienia wyblakną. Znikną, a ty będziesz cieszyć się swoimi idealnymi popołudniami. Nie wahaj się dłużej. Po prostu spróbuj!

Zdarzyło się wam odprawić kogoś z kwitkiem? 
Udać, że was nie ma w domu? 
Chcieliście to skrycie zrobić? 

Źródło: 1

piątek, 4 września 2015

Akt o życzliwości




M. wsiadła do autobusu numer H w pewnym mieście położonym na wybrzeżu deszczowej Anglii. Wsiadła obładowana trzema siatkami, spiesząc się na szkolenie, które miała poprowadzić. Usiadła na wolnym siedzeniu i zapatrzyła się w okno. W autobusie nie było tłumów. Może cztery osoby na krzyż w ten sobotni poranek. M. zaczęła stukać niecierpliwie palcami o szybę, kiedy zorientowała się, że autobus H jedzie dłuższą drogą niż ten z literką D na przedzie. Nic na to już nie poradzi. Spóźni się. Trudno, poczekają. Szkolenie przecież nie rozpocznie się bez prowadzącego. 
Jednak jej skwaszoną minę rozświetlił pewien incydent. Na kolejnym przystanku do autobusu wsiadł starzec podpierający się laseczką. Chwilę mu zajęło zanim dotarł do środka pojazdu. To wówczas zatrzymał się, ściągnął kapelusz z głowy i ukłonił się wszystkim ze słowami:
- Dzień dobry, jak się dzisiaj miewacie?
M. nie mogła uwierzyć w to co przed chwilą rozegrało się przed jej oczyma. A co nastąpiło potem, jeszcze bardziej wbiło ją w fotel. Cały autobus odpowiedział staruszkowi chórem na to pozdrowienie. Uśmiech sam pojawił się jej na ustach. Wiedziała już, że ten dzień będzie dobrym dniem.

~.~

Szaleńczy bieg po sklepach zakończyłam na przystanku autobusowym. Wraz z M. kupiłyśmy tylko najbardziej potrzebne produkty dla naszych nauczycieli. Tylko to czego potrzebowałyśmy. Nic więcej, a i tak miałyśmy przed sobą cztery pokaźne wory po brzegi wypełnione słodyczami, mlekiem oraz markerami. Wszystkim tym, czego nie mogło zabraknąć w szkole. Zmachane dobiegłyśmy na przystanek i opadłyśmy na ławkę zmęczone. Tym razem zdecydowałyśmy się na autobus D, bo M. nie chciała już odwiedzać pobliskich wiosek, jadąc tym z literką H. Czekając na niego wesoło rozprawiałyśmy o wszystkim i o niczym aż tu ktoś puka w autobusową wiatę. Odwracam się zaskoczona nie bardzo wiedząc o co chodzi.
Pewien pan postanowił zatrzymać się, pozdrowić nas uśmiechem i zwrócić uwagę na rozsypujące się reklamówki. Odpowiedziałam uśmiechem, choć nieco zaskoczonym i szybko zaczęłam zbierać nasze zakupy. 

~.~

Przykłady mogłabym tak mnożyć, bo ta życzliwość pojawiała się na każdym kroku. Wiecznie ktoś z rozjaśnioną uśmiechem twarzą, bezinteresownie zbierając twój portfel z ziemi i podając ci go do ręki całkowicie nienaruszonego. Na każdym kroku "good morning" i "how are you?". Nawet pani ekspedientka w zwykłym sklepie wydawała się być pogodniejsza od tej naszej w Polsce. 

Co jest nie tak z tym naszym krajem? Dlaczego nie potrafimy się uśmiechać? Dlaczego najchętniej zabieralibyśmy wszystko dla siebie, niczego nie dając w zamian? Czemu potrzebujemy nieszczęścia by się zjednoczyć? Czy to tak trudno obdarzyć kogoś uśmiechem?

 Potrafilibyście sobie wyobrazić tę pierwszą opisaną przeze mnie sytuację tu u nas? Ja nie potrafię. Kiedy o tym pomyślę to sądzę, że starzec zostałby potraktowany, w najlepszym wypadku, pobłażliwym uśmiechem. Co prawda nie jesteśmy krajem pozbawionym wszelkiej życzliwości, bo ta objawia się u nas czasami. Choćby w autobusie, kiedy chcemy uchronić kogoś przed "kanarami" albo kiedy ustępujemy miejsca osobie tego potrzebującej. 

Tak, my też potrafimy być życzliwi.

Szkoda tylko, że jeszcze ta cała życzliwość nie weszła nam w kość. Jeszcze nią nie przesiąknęliśmy. Jesteśmy po prostu zbyt wielkimi ponurakami, by ją w sobie pielęgnować. Spróbujmy jednak się nie poddawać. Obdarzajcie wszystkich ludzi odrobiną życzliwości. Postarajcie się zarazić innych tą wspaniałą chorobą! Uczyńmy nasz kawałek nieba lepszym!

Źródło: 1

środa, 2 września 2015

Poczekaj, a będzie ci dane


Stawiamy sobie cele. Staramy się je realizować. Często gubimy po drodze drogę i zostaje czysta frustracja. Znów coś nam nie wyszło. Znów nie było efektu "wow". Znów stoimy na samym początku naszego biegu przez życie i znów przeklinamy siebie, bo coś poszło nie tak.

Zawsze uważałam, że swój cel powinnam osiągnąć szybko. Nie ważne, że nagroda była krótkotrwała. Najważniejszy dla mnie był czas. Musiałam go zaoszczędzić. Dieta cud, pięć kilo mniej. Dwa tygodnie odchudzania i dwa rozmiary mniej. Tydzień bez słodyczy był wówczas moim sukcesem, który nagradzałam wielkim pucharem lodowym lub innym McDonaldem. Wszystko musiało być na już. Na tip-top. Napisać opowiadanie? Nie ma sprawy. Siadałam przed pustą kartką i po dwóch godzinach wszystko było gotowe.

A jakość? No cóż... najlepsza nie była. Moje starania można porównać do słomianego zapału. Coś tam wychodziło, ale potem odpuszczałam. Tłumaczyłam sobie, że przecież wytrzymałam. Że nie wolno się katować przez całe życie. Powinnam robić co chcę, a nie kierować się płytkimi pobudkami. 

Wszystko pięknie, ale czy cokolwiek osiągnęłam? Spójrzmy prawdzie w oczy. Kilogramy wróciły, podwoiły się i przerosły moje największe koszmary. Studia rzuciłam, bo nie były dla mnie i straciłam przez nie 3 lata życia. Pracy nie znalazłam, bo strasznie wstydziłam się roznosić swoje CV, a moje opowiadania odnosiły maleńkie sukcesy, ale zrezygnowałam z dalszego pisania. Porzuciłam wszystko i usiadłam w kąciku płacząc. Użalałam się nad sobą. Nienawidziłam siebie.


Nie trwało to jednak tak długo. Wzięłam się w garść. Zmieniłam studia i ku swojemu zdumieniu zauważyłam, że nawet lubię uczyć się języków. W końcu pozwalają one poszerzyć swoje własne horyzonty. Teraz nie jest mi straszny wyjazd za granicę, bo wiem, że przecież się dogadam. 

Pierwszą okazję złapałam po drugim roku studiów. Wyjechałam za granicę, do pracy. Poznałam wspaniałych ludzi, miałam okazję zaznać innego życia. Spodobało mi się. Dostałam wiatru w żagle, a moje skrzydełka trochę się odkurzyły. Udało mi się uzyskać licencjat z całkiem dobrą oceną, co mnie nieco zaskoczyło. Dostałam pracę w szkole językowej, jako lektor języka angielskiego. Koło fortuny zaczęło się kręcić, a uśmiech coraz częściej pojawia się na mojej twarzy. 

Jak to się stało? Dlaczego na początku nic mi nie wychodziło?

Dobre pytanie. Najłatwiej byłoby powiedzieć - "nie wiem" - które to aż ciśnie się mi teraz na usta. Jednak chyba trochę wiem...

Byłam uparta i chciałam szybko stać się dorosłą. Popełniłam kilka błędów, wsiadłam nie do tego pociągu co trzeba. Ten ekspres doprowadził mnie do skraju rozpaczy, od którego jednak udało mi się odbić. Teraz już wiem, że powinnam była poczekać na pociąg osobowy (jednak nie ma to jak polskie REGIO~!). 

Czas mnie gonił i wyszło jak zwykle. Nie tak jak powinno.

Teraz stawiam na długoterminowe cele. Małymi kroczkami prę do przodu, bo wiem, że gdzieś tam na szarym końcu będzie oczekiwała na mnie wielka nagroda. Nagroda, którą już zaczynam dostrzegać. Na każdym kroku swojego życia. Życzliwi ludzie, moi przyjaciele i rodzina. Wsparcie jakie od nich otrzymuję jest dla mnie wielką nagrodą, a niewielkie sukcesy, które po drodze osiągam... dodatkowo mnie motywują do dalszego działania. 


Nie rezygnuj z wybranego przez siebie celu. Bądź cierpliwy. Poczekaj na swój własny pociąg, odnajdź odpowiedni klucz nawet jeśli miałby być tym ostatnim w całym pęku. Na końcu twej drogi czeka cię nagroda. Nagroda zwana twoim własnym życiem. Tym szczęśliwym i spełnionym! Pamiętaj, że czasem warto poczekać!

~.~

Artykuł bierze udział w wydarzeniu Karnawał Blogowy Kobiet (http://karnawalblogowykobiet.pl/). Temat #6 Edycji zaproponowany przez Aleksandrę Nowaczewską (www.aleksandra-nowaczewska.pl) to: “Umieć poczekać, czyli umiejętność odraczania nagrody

~.~

Źródło: 1, 2