Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

czwartek, 29 września 2016

Moje sposoby na Jesienne wieczory!

Kalendarzowa jesień jest już z nami i choć słońce jeszcze nam przygrzewa, to jej zapach czuć w powietrzu. Chłodny wiatr muska nasze policzki, a wieczorami nawet założona bluza zaczyna nie wystarczać. Wczoraj po raz pierwszy od dłuższego czasu założyłam długie jeansy i choć bardzo je lubię, to gdzieś smutek pozostał. Wciąż liczę na powrót cieplejszej jesieni i odsuwam pluchę w szary kąt swych myśli.

No dobrze, ale jak przetrwać tę przysłowiową pluchę? Te długie wieczory, podczas których nic nie mamy ochoty robić? Jak z tym leniem walczyć? Mam parę swoich sposobów i choć nie będą one znów zbyt odkrywcze to i tak się nimi z wami podzielę.

ODŚWIEŻ SWĄ BIBLIOTECZKĘ


Przyznaję się bez bicia, że Anglia nie sprzyjała podbojom czytelniczym, a stosik książek do przeczytania jedynie rósł w oczach. I tak dzisiaj jestem już dobrze zaopatrzona na chłodne, jesienne wieczory. Wystarczy wyciągnąć łapkę i sięgnąć po książeczkę, by potem zanurzyć się w jej świecie. Na dodatek do mojego stosiku na pewno coś dołączy dzięki akcji "Przeczytaj i podaj dalej", w której to biorę udział. Jej początek już w sobotę! Jest na co czekać!

NAUKA JAPOŃSKIEGO


Kiedy jak nie teraz rozpocząć powtórki do egzaminu? Ten już za dwa miesiące, a mnie została jeszcze cała masa materiału. Nie martwię się, bo jesienne wieczory i temu sprzyjają. Wystarczy chwycić kubek parującej kawy czy gorącej czekolady, włączyć swą ulubioną muzykę i rozpocząć powtarzanie. Tak zrobię i w grudniu egzamin ten będzie jawił mi się niczym bułka z masłem!


SERIALE, SERIALE, SERIALE


Seriale to moja zmora. Zawsze coś zaczynam na Jesieni i nie kończę, bo potem jakoś czasu nie ma. Mimo to ta pora roku sprzyja moim serialowym podbojom. Uwielbiam umilić sobie wieczór jakimś lekkim odcinkiem ulubionego filmu. W tym roku na tapecie u mnie są: Supergirl (bo kocham wszystko co Marvela), Agenci Tarczy, Once Upon a Time (o ile odnajdę odcinek, na którym skończyłam) oraz parę Japońskich i Koreańskich dram (z którymi jestem na bieżąco).

FILMY I BAJKI DISNEYA


Ten punkt mogłabym podciągnąć pod punkt powyższy, bo nic tak dobrze nie zwalcza jesiennej chandry jak dobra Diesneyowska produkcja. Ostatnio zakochałam się w Zwierzogrodzie, a Leniwce kupiły mnie niezmiernie:


Może uznacie mnie za dziecinną, ale dla mnie nie ma życia bez bajek. Mimo swego wieku, wciąż je uwielbiam! Do tego filmy, które teraz wchodzą do kin - Bridget Jones, nowa produkcja Burtona oraz Inferno. No i masa tego, czego jeszcze nie widziałam (a jestem w wielkim tyle z nowościami kinowymi). Polecacie coś?


A NA DOKŁADKĘ


Bieganie, rower, basen, JUMP ARENA, spacery z psiakiem, oraz spotkania z przyjaciółmi kiedy tylko się da. To wszystko umila mi ten jesienny czas. Nie zamieniłabym tego na nic innego. Każdy ma swoje własne sposoby. Ja z moich jestem niezwykle zadowolona!

Jakie są Twoje sposoby na Jesienny zawrót głowy?


poniedziałek, 26 września 2016

Moje sposoby na poniedziałki z uśmiechem!

Nigdy nie lubiłam poniedziałków, bo te zawsze jawiły mi się niczym potwory. To one zapowiadały początek tygodnia pełnego zmagań. Praca, studia, dom, praca, studia dom i tak w kółko, byle do piątku! Swego czasu miałam nawet pomysł wymazania poniedziałków z kalendarzy. Udawania, że ich tam nie ma. Nawet petycję zaczęłam pisać, tylko potem zdałam sobie sprawę, że z całą pewnością znienawidziłabym wtorek i środę i czwartek... a nawet ukochany piątek. Wrzuciłam więc na luz, bo tych dni nie chciałam tracić. Co to za życie ze znienawidzonym całym tygodniem? Pech za pechem by się mnie trzymał.


Postanowiłam więc przemęczyć się z tymi poniedziałkami i wymyśliłam swoje własne patenty na dobry dzień.

MOJE SPOSOBY NA PONIEDZIAŁKI Z UŚMIECHEM


WSTAŃ RANO I WYJDŹ NA SPACER


Może być nawet i dziesięciominutowy. Nie ważne. Byle tylko przewietrzyć swą łepetynę i poczuć zapach jesieni (zimy / wiosny / lata). Porozciągają się trochę podczas spaceru i uśmiechaj się. Trenuj uśmiech, zarażaj nim przypadkowych przechodniów (którzy na pewno potraktują cię wtedy jako obcego). Z dotrzymywaniem tego kroku pomógł mi mój psiak, który to właśnie w poniedziałki (a nie w żaden inny dzień), nie pozwala mi zgnić w łóżku jeszcze tych 20 minut i spędzić je na robieniu niczego. Przychodzi do mnie, siada przy mnie i domaga się uwagi, a kiedy chcę wrócić do wyrka wskakuje do niego oświadczając mi tym samym, że czas na spacer. 

ZJEDZ ŚNIADANIE MISTRZÓW


Zrób sobie najlepsze śniadanie pod słońcem, a jeśli nie możesz to chociaż wypij swą ulubioną kawę czy herbatę ze swojego ukochanego kubka, który przypomni ci jakim jesteś szczęściarzem. Włącz swą ulubioną muzykę i zanuć pod nosem refren piosenki. Nikt cię przecież nie oceni. To twój czas! Nie myśl tylko o tym co musisz zrobić, tylko zastanów się co już masz. Bo uwierz mi, jesteś szczęściarzem. Masz tyle powodów do uśmiechu, choć często tego nie zauważasz. Ja też tak mam. Czasami trudno mi przypomnieć sobie coś co wywoła uśmiech na twarzy i wtedy krzyczę na siebie w myślach. Wyzywam się, bo przecież mam tyle rzeczy, za które jestem wdzięczna. Mam kochającą rodzinę, dach nad głową, psiaka, mam wykształcenie i choć pracy na razie brak to szukam jej i dostaje te telefony na rozmowy, a to już coś. Mam też przyjaciół gotowych podnieść mnie z najgorszego doła życiowego i nakopać mi do dupska, kiedy sama sobie nie radzę. Życie jest piękne!

UBIERZ COŚ KOLOROWEGO


Cokolwiek. Od bielizny po apaszki. Ubierz coś co sprawi, że poczujesz się lepiej. Dodaj sobie energii swoją ulubioną bluzką czy szalikiem. Może wydać się to wam nieco śmieszne, ale trudno. Na mnie działa, zwłaszcza podczas szaro-burej jesieni, kiedy to na ulicach mijamy ludzi odzianych w szarości. Nadaj sobie nowego wymiaru. Wyjdź ponad tłum. Bądź ponadto, a dodasz sobie dziesięć punktów do samooceny. Poczuj się niczym król wśród całego tego zgiełku. Tylko nie przesadź przypadkiem. Nie chcesz się przecież zamienić w klauna.


WYJDŹ Z DOMU Z UŚMIECHEM NA TWARZY


Postaraj się przynajmniej. Uśmiech to gwarancja sukcesu. Pokaż światu, że nie straszny ci ten przeklęty poniedziałek. Przecież już nawet zapomniałeś, że to właśnie on cię dzisiaj czeka. Zaraz rzucisz się w wir swojego życia. Za chwilę wejdziesz do biura, szkoły czy innej placówki i spotkasz swoich kumpli niedoli. Zarażaj ich tym swoim uśmiechem, by i oni poczuli że poniedziałki nie są takie złe.

ZNAJDŹ CZAS TYLKO DLA SIEBIE


Podczas całego swojego dnia znajdź chwilę tylko dla siebie, żebyś mógł zrobić coś co kochasz. Przeczytaj książkę, obejrzyj swój ulubiony serial, idź pobiegać. Zrób coś co się dla ciebie liczy. Zrelaksuj się podczas tej chwili. Naładuj baterie, bo przecież poniedziałek to nie koniec świata. Jutro też jest dzień, który będziesz musiał przeżyć i lepiej, jeśli zrobisz to z podniesioną głową!


Poniedziałki o dziwo już mnie tak nie straszą, choć wciąż do przyjemności nie należą. Staram się je urozmaicać jak tylko mogę, by nie popaść w rutynę. Warto spróbować się z nimi polubić. Gwarantuję, że będzie ci się żyło lepiej jeśli już to zrobisz!

A Ty? Jakie masz sposoby na poniedziałki?

sobota, 24 września 2016

Jestem listomaniaczką!

Tak, tak. Wcale nie żartuję. Jestem listomaniaczką i jestem z tego niezwykle dumna! Uwielbiam te kolorowe karteczki, na których spisuję swoje myśli i opinie. Kocham pachnące, kolorowe koperty, które niemalże z namaszczeniem adresuję, a potem w podskokach lecę na pocztę.


Tak, tę najzwyklejszą Pocztę Polską. I owszem, czasami stoję w kolejce długie minuty, niecierpliwie obracając w dłoniach koperty, które tak bardzo chcę wysłać. Uwielbiam ten moment, kiedy pani z okienka nakleja znaczki i przystawia pieczątkę "priorytet". Jest! Kolejny list poszedł w świat! Teraz już tylko czekać na listonosza z odpowiedzią od mych przyjaciół.

Przyjaciół, z którymi jeszcze nigdy w życiu się nie widziałam. Przyjaciół zamieszkujących różne zakątki świata. Sri Lanka, USA czy Japonia to tylko niektóre miejsca, w których mieszka przyjazna mi dusza. Piszę jak szalona, choć przyznam szczerze, że czasami czasu brak. No, ale trudno! Prędzej czy później zasiądę do biurka z czystą kartką i od nowa rozpocznę tworzenie. Uzewnętrzniam się i opowiadam o swoich problemach. Słucham problemów innych kobiet i staram się pomóc gdy tylko mogę.

I wiecie co? Jesteśmy dokładnie takie same! Niezależnie od tego gdzie mieszkamy, mamy dokładnie te same problemy. Z miłością, kilogramami, kłótnie w domu z rodzicami, rodzeństwem, czy przyjaciółmi. Szukanie pracy, a także swojego sposobu na życie. To wszystko co wydawało mi się zawsze problemem na wielką skalę... mogę zobaczyć również tam, za wielką wodą... i o dziwo wtedy ten mój problem wydaje się być nieco mniejszy. Dobrze czasem posłuchać tego co ten drugi ma do powiedzenia!


Kocham te swoje listy i choć przyjemność ta nieco kosztuje (znaczki cholera nie chcą przestać drożeć!), to nie zamieniłabym jej na e-maile nigdy w życiu. To już nie to samo. Nie czekam na maila z taką ekscytacją jak na ten papierowy list. Nie kolekcjonuję ich i nie chowam w specjalnym pudełku... natomiast wszystkie listy jakie do tej pory otrzymałam mam w pudełku i czasem do nich wracam. Przeglądam i uśmiecham się na myśl, że gdzieś tam jest przyjazna mi dusza.

Ale listy to nie wszystko! My wymieniamy się pocztówkami, małymi gadżetami, lokalnymi słodyczami. Dzięki mym przyjaciołom miałam okazji posmakować słodkości prosto z Japonii, prawdziwej zielonej herbaty, otrzymałam również łapacz snów z USA, a także parę talizmanów, które miały poprawić me warunki życia (a tak przynajmniej wierzy się w Japonii). Mam również magnesy, które przyleciały do mnie prosto z Australii!

To tak, jakbym zwiedzała świat siedząc w domu! Mała rzecz, a tak cieszy!

czwartek, 22 września 2016

Świat trampolin - sposób na dodatkową energię!

Postanowiłam spróbować raz jeszcze wygrać ze swoją słabą wolą. Wyćwiczyć ją i pokonać swoje słabości. Rozpoczęłam więc całkiem niewinnie, od ograniczenia sobie słodkiego i fast foodu (który ostatnimi czasy stał się niemalże mą codziennością). Do tego z pomocą przyszedł mi tata i namówił mnie do powrotu do biegania. Dwa treningi już za mną. Pierwszy był świetny - biegało mi się znakomicie. Drugi dużo gorszy... dlaczego? 


Ponieważ dzięki mym postanowieniom, zdecydowałam się odkryć Toruń z nieco innej strony. Groupon pomógł mi w tym całkiem skutecznie. Przypadkiem natknęłam się tam na JUMP ARENĘ. Zdjęcia przekonały mnie do zakupu i wypróbowania tej atrakcji. Świat trampolin to coś co już od dawna chodziło mi po głowie - zazwyczaj wracając na moment za każdym razem, gdy widziałam jakąś w czyimś ogródku i znikając chwilę później. 
Podjęłam więc spontaniczną decyzję i zakupiłam wejście dla dwóch osób na całą godzinę. Kupon był ważny przez całe 3 miesiące, ale ja nie zamierzałam tak długo zwlekać. W kilka minut ma siostra została wciągnięta do mego niecnego planu i we wtorek wybrałyśmy się tam z nieco mieszanymi uczuciami. Za równo podekscytowane, jak i niepewne tego czego mogłyśmy się tam spodziewać. W końcu miał to być nasz pierwszy raz!


Przywitała nas masa trampolin. Od małych kwadratów, przez długie i prostokątne, po zabawę w kosza (która nawiasem mówiąc wcale nie jest taka łatwa... wrzucić piłkę w obręcz skacząc przy tym na trampolinie wymaga sporo skupienia). Tych trampolin było ze 30, choć mogę się mylić. Nie miałam czasu na liczenie. Zbyt dobrze mi się na nich skakało. Sympatyczni instruktorzy służyli pomocą i popisywali się robiąc przeróżne ewolucje, do których mnie było daleko. Bardzo daleko...

Godzina skakania wydobyła ze mnie siódme poty i nie przesadzę mówiąc, że byłam bardziej mokra niż po godzince biegania. Na dodatek pracowały tu wszystkie mięśnie i następnego dnia ledwie mogłam podnieść się z łóżka. Tak mnie wszystko bolało i choć dziś jest dużo lepiej, to wciąż odczuwam delikatne zakwasy.

Zabawa była przednia i choć wyszłyśmy zmęczone to szczęśliwe. Na pewno tam wrócimy, zwłaszcza że godziny otwarcia są całkiem ludzkie - od 9.00 do 21.00. Dodam jeszcze, że pół godziny skakania starczyłoby w zupełności, ale godzina minęła nam równie szybko. Jedyny minus to system naliczania tej godziny. Jest dokładnie taki sam jak na basenie. Trzeba więc sobie odliczyć te 10 minut na przebranie się i wysuszenie włosów.

Nie zapomnijcie też skarpetek antypoślizgowych (możecie je jednak zakupić na miejscu za 5 złotych i nie są one jednorazowe).

Mieliście okazję wyszaleć się już na trampolinach? Odwiedziliście takie miejsce? Chcielibyście to zrobić? Warto! Energia rozpiera potem przez cały dzień!

poniedziałek, 19 września 2016

Wyznacz granicę, zanim będzie za późno

"Nie lubię pomidorów" oznajmiała zawsze wszem i wobec mała Ola, a teraz kiedy już trochę dorosła wcina je jak najęte. "Nie potrafię nurkować" marudziłam z zazdroszcząc moim kolegom, którzy już potrafili tę sztukę. Dziś z uśmiechem na twarzy obserwuję tych, którzy starają się zanurkować po raz pierwszy. Mnie ta czynność już nie przeraża. "Nigdy nie uda mi się zdobyć prawa jazdy" westchnęła Ola, kiedy po raz kolejny oblała egzamin. Dziś wskakuje do naszej srebrnej bestii i pomyka ulicami Torunia jak opętana. "Wyjazd za granicę do pracy nie jest dla mnie" kręciłam głową, bo oczyma wyobraźni widziałam siebie w obcym miejscu z zagubionym spojrzeniem. Zazdrościłam, ale sama nie potrafiłam się odważyć. Dziś jestem po czterech razach w Anglii i na pewno na tym się nie skończy. Już się nie boję.

WYZNACZ GRANICĘ


Wyznaczasz granicę swym możliwościom. Wyznaczasz je podświadomie, kiedy coś Cię przeraża, a z biegiem czasu przesuwasz ją gdzieś dalej. To co uważałeś za niewykonalne kilka lat, miesięcy czy dni temu, teraz jest dla Ciebie niczym oddychanie. Potrafisz przyznać się do swych słabości i z czasem zaczynasz śmiać się ze swojego dawnego lęku. Próbujesz coraz to nowszych rzeczy i w pewnej chwili już wiesz... nic nie jest takie straszne, jak Ci się wcześniej wydawało. Stajesz się wszechmocny, bo z każdą chwilą możesz więcej.

To fajne uczucie co nie? No pewnie, że fajne. W końcu wreszcie możesz otwarcie powiedzieć iż jesteś PANEM SWOJEGO ŻYCIA! Nikt nie ma prawa Cię krytykować, a jeśli nawet zaczyna to robić, Ty machasz lekceważąco dłonią. W końcu to Twoje życie i tylko Ty masz prawo o nim decydować. Masz rację, całkowitą.

I jesteś wszechmocny i niczego się już nie boisz... do czasu...

WYPADEK NATURALNĄ GRANICĄ


W końcu upadasz. Łamiesz rękę, nogę, nos, bankrutujesz... albo słyszysz o tym co stało się z Twoim znajomym. Zaczynasz się zastanawiać, gdzie popełniłeś błąd. Szukasz go wszędzie i dopiero, kiedy już wydaje Ci się, że był to jedynie wypadek przy pracy, czerwona lampka zapala Ci się w głowie.

Zaczynasz w siebie wątpić, a granice same przychodzą Ci z pomocą. Analizujesz je i stawiasz je sobie na nowo, a wiesz czemu? Bo każdy z nas ma jakieś granice. Bardziej lub mniej płynne. Jesteśmy tylko ludźmi i niestety (a może właśnie stety) nie jesteśmy wszechmocni. Gdzieś na końcu naszej drogi do lepszego ja pojawi się kolejna granica. Granica, której nie będziemy chcieli przekroczyć. Nie, nie dlatego że się jej boimy. Co to, to nie.

Ta granica pozwoli pozostać nam sobą. Zostać takim człowiekiem, jakim zawsze chcieliśmy, bo nie każdą granicę warto przekraczać. Warto to sobie uświadomić, zanim będzie za późno. Zanim popełnimy ten fatalny błąd, którego potem będziemy żałować do końca naszego życia.

Skrzywdzimy tym siebie lub swoich bliskich, a może nawet nasza decyzja będzie miała katastrofalny wpływ na całe otoczenie, w którym się obracamy. Warto o tym pomyśleć zanim stanie się nieubłagane.

DOBRE GRANICE


Dobre granice to elastyczne granice, którymi to my sterujemy według naszych potrzeb. Potrafimy powiedzieć STOP, kiedy jest nam to potrzebne lub przesuwamy je odrobinę dalej, gdy czujemy że nie wykorzystaliśmy naszego potencjału w stu procentach. Dobre granice to takie, które pozwalają nam się rozwijać i sygnalizują gdzie powinniśmy się zatrzymać. To te, które jednak zapalą nam tę czerwoną lampkę w głowie, kiedy w ferworze walki zaczniemy o nich zapominać.

To właśnie z nimi powinniśmy spróbować się polubić. One powinny dać nam radość i spełnienie. Pokochajmy więc te nasze granice i nie próbujmy z nich rezygnować. Uwierzmy, że nie są nam przeszkodą, tylko naszym zdrowym rozsądkiem. Pamiętajmy o nich i korzystajmy z nich rozsądnie.

Czy Ty też masz swoje granice? Przesuwasz je bezkarnie? Jak sobie radzisz, kiedy dotrzesz do muru, którego nie możesz pokonać?

sobota, 17 września 2016

O mnie rzecz niewielka

Gdyby ktoś poprosił mnie bym powiedziała coś o sobie, nie wiedziałabym za co się zabrać. Co wybrać, co odpowiedzieć. Pewnie uśmiechnęłabym się tylko z zażenowaniem i wzruszyła ramionami. Zresztą spotkało mnie to już raz na rozmowie o pracy. Zostałam poproszona o powiedzenie paru zdań po angielsku, od tak by sprawdzić czy nadaję się do nauczania... ale nie miałam pojęcia co powiedzieć, więc zapytałam wprost co państwo chcieliby usłyszeć. Być może to był właśnie mój błąd. Może trzeba być bardziej przebojowym i od razu odpowiadać. Mieć przygotowaną mowę i nie bać się tego, a jednak ja wciąż dążę do zmiany siebie, a to nie jest znowu takie proste.

Dlatego, gdy tylko dostałam możliwość udziału w Liebster Award nie zawahałam się ani minuty. Uznałam, że to może być coś dla mnie. Jedenaście pytań, które pozwolą mi odsłonić samą siebie. Opowiedzieć Wam trochę o mnie samej w nieco inny sposób. Za tę możliwość dziękuję serdecznie Kasi. Nie przedłużając więc, jedziemy!

TEKST NA BLOGU, Z KTÓREGO JESTEŚ NAJBARDZIEJ DUMNA

Szczerze powiem, że to pytanie trochę wbiło mnie w podłogę. Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Lubię moje teksty, ale zdałam sobie sprawę że nie każdy trzyma poziom. Wiadomo raz na wozie, a innym razem pod nim. W końcu jednak wybrałam kilka z nich, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Może nie są najlepsze, ale pisałam je z uśmiechem na twarzy:


Takich tekstów chciałabym w przyszłości popełnić więcej i mam nadzieję, że mi się to uda!

SPÓJRZ ZA OKNO - OPISZ TO CO WIDZISZ

Kiedy to piszę jest już noc. Księżyc w pełni oświetla okolicę niczym najlepsza latarnia, choć jego światło jest nieco bardziej rażące. Samochody przemykają pod mym oknem, pozostawiając za sobą kolorowe smugi, a przechodzący ludzie śmieją się radośnie lub rozprawiają na tylko sobie znane tematy. Jest piątek i miasto żyje, a ja zastanawiam się dokąd Ci ludzie biegną. Być może wracają do domu po szalonej imprezie, lub dopiero na nią zmierzają... a może po prostu postanowili wyjść i pospacerować, korzystając z ostatnich ciepłych wieczorów? Uśmiecham się lekko i zerkam na dumne drzewo rosnące tuż przy mym bloku. Jego liście delikatnie szeleszczą na wietrze. Jest na co patrzeć i zastanawiać się dokąd ten świat tak biegnie.

NAJPIĘKNIEJSZE MIEJSCE, W KTÓRYM BYŁAŚ


To chyba najtrudniejsze pytanie ze wszystkich. Zwiedziłam już trochę Polski i mały skrawek świata. Jestem wielką fanką górzystych terenów i to one mnie całkowicie zauroczyły. Bieszczady są moim zdecydowanym numerem jeden. Byłam tam jedynie dwa razy, a one wciąż mnie kuszą swą dzikością i niesamowitymi widokami. Mam nadzieję wrócić tam w niedalekiej przyszłości i odkryć je na nowo.


Moim drugim ulubionym miejscem i najpiękniejszym jednocześnie będzie Dartmoor. Ten obszar mogłabym porównać nieco do Bieszczad, z tą różnicą że jest on położony w Anglii, a dokładniej w Devon. Przeogromny obszar z wąskimi dróżkami, pagórkami i niesamowitymi widokami z góry. Cudownie jest się tam relaksować.

CECHA, KTÓRĄ CENISZ U INNYCH, A SAMA JEJ NIE POSIADASZ

JEST COŚ CZEGO ZAZDROŚCISZ INNYM?


Systematyczność i silna wola. To moje dwie zmory, z którymi wciąż się zmagam. Ćwiczę, trenuję i ciągle padam na kolana. Nie potrafię jeszcze pokonać swojego wewnętrznego lenia, ale przysięgam, że jeszcze mi się to uda. Nie poddaję się w połowie drogi i walczę do końca, a póki co podziwiam wszystkich tych, którzy potrafią wykazać się systematycznością. Zazdroszczę im tej silnej woli i chcę ją kiedyś osiągnąć. Dam radę, wierzę w to!

NAJDZIWNIEJSZA RZECZ, KTÓRĄ WIDZIAŁEŚ W ŻYCIU


Postawię tu na film - "Historia świata", który miałam "przyjemność" poznać na jednych z wykładów pedagogiki. Miała to być komedia i wielu z moich kolegów tak właśnie ją odebrało. Śmiech na sali dziwił mnie okropnie, bo dla mnie ten film był zwyczajnie żenujący. Cieszyłam się, że miałam przy sobie kostkę Rubika, bo mogłam się nią zająć i jakoś przetrwać tę żenadę. Nie zrozumcie mnie źle. Dałam szansę temu filmowi... ale pierwsze dziesięć minut skutecznie mnie od niego odrzuciło.

EKSTRAWERTYK / INTROWERTYK - JAKA JESTEŚ?

Introwertyk. Zdecydowanie większa część mnie wpisuje się w kanony introwertyczne. Lubię samotność, a tłumy nieco mnie przerażają. Nie mam problemów z nawiązywaniem nowych kontaktów, ale nie czuję się komfortowo na dużych zgromadzeniach. Komplementy doprowadzają mnie do stanu buraka, bo nigdy nie wiem jak na nie odpowiedzieć. Lubię też szukać rozwiązania w sobie, zanim wyjdę z konkluzją, że to jednak nie moja wina. Myślę, że introwertyk to właśnie ja. Na pewno nie w stu procentach, ale w większej części (jakieś 70% czy coś).

KTOŚ DAJE CI MOŻLIWOŚĆ COFNIĘCIA CZASU - KORZYSTASZ?


No pewnie, że tak! Manipulacja czasem od zawsze mnie kręciła i gdybym miała taką możliwość, z całą pewnością bym z niej skorzystała. Na początek wybrałabym czas drugiej wojny światowej. Czas ponury i smutny, ale również czas bohaterów. Zawsze się zastanawiałam co ja bym zrobiła, kim bym w tym świecie była. Potrafiłabym walczyć, a może po prostu usiadłabym w kąciku i płakała? Chciałabym się tego przekonać na własnej skórze...a potem poleciałabym trochę w przyszłość, by poznać historię moich rodziców. Zobaczyć jak się poznali i jak im się wtedy żyło. Fajnie byłoby doświadczyć tego na własnej skórze!

KIEDY OSTATNI RAZ PŁAKAŁAŚ ZE ŚMIECHU I PRZEZ CO?


Dobre pytanie. Musiałbym się zastanowić by odpowiedzieć na drugą część pytania... bo pierwsza jest dość prosta. Ostatnio płakałam ze śmiechu jakiś tydzień temu, podczas rozmowy z moją siostrą. Często zwyczajnie schodzimy z tematu i śmiejemy się do rozpuku z własnej głupoty. Nie jestem tu jednak przytoczyć o co wtedy poszło, ale było naprawdę śmiesznie.

KSIĄŻKA I FILM, KTÓRĄ ZAWSZE POLECASZ INNYM


Nie mam jednej książki i jednego filmu, które zawsze polecam innym. Wszystko zależy od gustu mojego rozmówcy, ale mimo to gdybym miała coś polecić to byłyby to "Wyznania Gejszy" - w postaci książki, bo film choć dobrze zrobiony nie oddał klimatu książki tak jakbym sobie tego życzyła. Natomiast jeśli chodzi o film to poleciłabym "V jak Vandetta" lub "Łowca androidów" - oba kultowe i oba zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Choć raz wypadałoby je zobaczyć.


TATUAŻE - CO O NICH SĄDZISZ?


Szczerze powiem, że nie mam żadnych tatuaży ale już od dawna kusi mnie jeden. Lecący koliber. Zwykły szkic, czarna obróbka. Malutki tatuaż na stopie. Wiem już nawet, że będzie to bolesny zabieg, ale mimo to skłaniam się ku niemu. Myślę, że do tatuaży trzeba dorosnąć i nie są one dla każdego. Nie podobają mi się też ludzie, którzy posiadają tatuaż na tatuażu. Nie wygląda to apetycznie moim zdaniem. Natomiast Ci, którzy przemyśleli sprawę i zrobili sobie tatuaż po długim namyśle - jak najbardziej. Czemu nie!

~.~

To by było na tyle z mojego drobnego uzewnętrzniania się. Mam nadzieję, że nikogo tu nie uraziłam, ani nie przeraziłam swą osobą. Jak to jest z Wami? Lubicie opowiadać o sobie? Nie jest Wam trudno? Co robicie w przypadku rozmowy o pracę, kiedy ktoś poprosi Was byście coś o sobie powiedzieli? Macie gotową przemowę? 

czwartek, 15 września 2016

O Panu M rzecz niewielka


Pan M ma 30 lat i pracuje na pełen etat. Stara się również zrobić prawo jazdy, lecz póki co nie było mu potrzebne. Miał bowiem 9 lat młodszą dziewczynę, którą wyniósł na piedestały. Był na jej każde zawołanie. Kiedy tylko czegoś potrzebowała, on to załatwiał. Miała ochotę na fast food, biegł po McDonalda, chciała czekoladę - sprawdzał który monopolowy w pobliżu jest jeszcze czynny. Kupił jej nawet samochód w nagrodę za zdane prawo jazdy. Robił wszystko, by jej dogodzić, a w zamian otrzymywał kilka uścisków i niechętne buziaki. To mu wystarczyło, był szczęśliwy (choć jego przyjaciele ostrzegali go przed tą panną).

W końcu jednak stało się nieuniknione. Panna znudziła się w tym związku. Uznała, że zostaje przez niego ograniczona. Znalazła sobie lepszy model i oznajmiła panu M, że odchodził. Był więc lament, wiszenie na telefonie przez 24 godziny na dobę i próby odzyskania dziewczyny. Próbował na różne sposoby, gotował obiady, kupował drogą biżuterię, wyprawił jej nawet urodziny (bo tu wypada wspomnieć, iż Pan M i owa Panna wynajęli razem mieszkanko i nawet po zerwaniu je pomieszkiwali). Robił wszystko, bezskutecznie.

Potem nadeszła depresja, po której nie mógł się pozbierać. Były panienki na szybkie numerki, które to miały wzbudzić zazdrość u Panny. Wszystko na nic. Panna odżyła. Częściej wychodziła z domu, bawiła się z kumplami i cieszyła się, że jest w centrum uwagi wielu innych mężczyzn. Podobało jej się to, a na pana M patrzyła nieco z pogardą w oczach.

Jednak pan M się nie poddał. Poszedł do swej koleżanki, którą uznał za ostatnią deskę ratunku... a była to wróżka lub, jak rzekomo woli się nazywać, jasnowidząca. Otrzymał potwierdzenie, że jego starania się opłacą, a panna wróci do niego tuż przed jego urodzinami (które tak na marginesie już za kilka dni). Miał również nasmarować się olejkami, które to rzekomo spowodują iż panna nie będzie mogła się mu oprzeć... a także poszedł do nawiedzonego domu, by uwolnić się od demona, który nad nim panował. Wszystko to, by odzyskać pannę.

Czy mu się to uda i przede wszystkim czy było warto?


Szczerze wątpię. Pan M powinien już dawno odpuścić i ustawić między nimi granicę. Pokazać się od tej męskiej strony i unieść dumą. Panna raczej już na niego nie spojrzy i choć przychodzi mi to z trudem (przy całej mej sympatii do pana M), jestem w stanie ją zrozumieć. 

Drogi panie M, czas przejrzeć na oczy i zacząć żyć w realnym świecie. Pana zabiegi mogą jedynie przynieść jej odrobinę rozrywki i uśmiechu na twarzy, ale nie tego o którym pan marzy. Proszę się opamiętać i znaleźć sobie kogoś, kto się będzie o pana troszczył. Nie warto wchodzić w tę samą rzekę po raz drugi.

wtorek, 13 września 2016

Życie bez smartphona



Potrafisz wyobrazić sobie jeszcze życie bez telefonu z wbudowanym aparatem, życiodajnym internetem (który często pozwala Ci na pozostanie w kontakcie z pracą, rodziną i przyjaciółmi 24 godziny na dobę) oraz z wieloma aplikacjami, które mogą ułatwić Ci codzienność? Potrafisz? Szczere gratulacje!

Ja nie potrafiłam... dopóki swego telefonu nie straciłam.


Nie miałam czasu na lament, bo stało się to w Anglii, gdzie zajęta pracą nie odczułam za bardzo braku telefonu. Owszem o Instagramie mogłam tylko pomarzyć (ale i tak nie miałam na niego czasu), a na Whatsuppie akurat toczyły się interesujące mnie dyskusje (i parę spotkań oraz śmiechu mnie ominęło). Nie było też PokemonGo (które tak chciałam wypróbować jeszcze w Anglii, kiedy to szał na nie zapanował), ale jakoś mnie to nie obeszło. Dlaczego? Bo wierzyłam, że zostało mi tylko parę miesięcy do zmiany umowy oraz do nowego telefonu. Dwa, trzy miesiące - tyle przecież każdy głupi by wytrzymał, co nie?

Potem pojawiła się rzeczywistość. Spadła na mnie dość niespodziewanie. Przemiła pani w salonie Plusa uświadomiła mnie, że do końca umowy pozostało mi jeszcze 17 miesięcy... 17... to jak Ola z Wolniej słusznie stwierdziła CAŁA WIECZNOŚĆ!!! 


No i co teraz? 


Smartphona nie ma, Internetu nie ma, kontaktu ze światem też nie ma (a przynajmniej nie przy pomocy telefonu). 

Jest natomiast niezawodna Nokia, jeszcze bez aparatu. Ta, której bateria wytrzymuje nieco dłużej niż tydzień, a zwykłe uderzenie nie sprawi iż połamie jej się szyba. Są klawisze zamiast upierdliwego ekranu dotykowego, który tylko wygląda niechlujnie po godzinie użytkowania. Nie ma zacinającego się oprogramowania i nie ma niepotrzebnych aplikacje, które idee miały słuszną ale zapełniały czas. 

Jest natomiast stary i poczciwy Snake, który może umilić czas, kiedy już naprawdę człowiek się nudzi. Jest radio oraz trochę starych dźwięków, które pobudziłyby nawet umarlaka. Jest latarka i angielskie menu. Jest też to co najważniejsze - lista kontaktów, która pozwala mi na utrzymywanie kontaktu ze światem rzeczywistym. Jest miejsce na smsy i są również marnujące się pakiety Internetowe, które mam w umowie, a nie mam jak ich teraz spożytkować.

Czego najbardziej brakuje?


Kontaktu z przyjaciółmi zza granicy. Mam ich całkiem spore grono i owszem został mi facebook. Fajnie, ale nie każdy z nich go ma. Wszyscy jednak mieli WhatsUppa... dopominają się o mnie, pytając gdzie zniknęłam, a ja jedynie załamuję ręce. No bo co zrobić? Nie ma to nie ma i koniec. Nic na to nie poradzę.

E-maila. To druga funkcja z której korzystałam dość namiętnie. Powiadomienia o nowych mailach przychodziły do mnie o każdej porze dnia i nocy. Zawsze byłam na bieżąco, a teraz? Nawet jeśli komputer odpaliłabym na niemalże całą dobę, to nie usłyszę dźwięku oświadczającego, że coś do mnie przyszło. Co to, to nie... no chyba że o czymś nie wiem, a to bardzo możliwe.

Instagrama i aparatu. No dobrze, może nie byłam zbyt aktywną jego użytkowniczką, ale lubiłam się pobawić. Wstawić zdjęcie i napisać co tam u mnie, a potem przesunąć palcem kilka razy i znaleźć swoją własną motywację. Teraz mogę o tym jedynie pomarzyć. Cóż, takie życie!

Kalendarza miesiączkowego. Dobra, wiem. To typowo kobieca aplikacja, ale jakże przydatna. Nie musiałam pamiętać o tym by notować w kalendarzu nadchodząca katastrofę. Apka podpowiadała mi o tym z wyprzedzeniem, a ja na spokojnie mogłam się przygotować. Teraz czekam niespokojnie... by zanotować w zwykłym kalendarzu kiedy się to zdarzyło.

Co jest fajne?


Długa żywotność baterii. Nie mam już problemu z baterią. Nie zamartwiam się czy przypadkiem mi nie padnie w drodze do domu. Ona nie padnie, a nawet jeśli to nic się nie stanie. Najwyżej nie będzie ze mną kontaktu przez parę chwil. Bateria w tej Nokii trzyma ponad tydzień, ale jest to pewnie spowodowane tym, że za bardzo z telefonu nie korzystam. Nie ma neta i kuszących aplikacji, więc telefon leży obok mnie i czeka aż ktoś napiszę smsa lub zadzwoni. Nic więcej.

Snake. To już czyste widzimisię. Choć straciłam moje 1024, zyskałam węża z wieloma poziomami trudności. Ćwiczę swoją zręczność i raz za razem bije nowe rekordy. Wbrew pozorom, ta gierka uzależnia i to dość mocno.

Jedynie niezbędne aplikacje. Problem wielu smatphonów to wbudowane aplikacje. Te, których niemal nikt nie używa, a zaśmiecają telefon. I owszem, człowiek się ich pozbywa, ale zawsze coś tam zostanie.Niczym przyczajony tygrys, ukryty smok. Z moją Nokią mamy się bardzo dobrze. Takich aplikacji jest brak i nic nie zaśmieca nam miejsca. Mam tylko to co niezbędne. I jest fajnie.


17 miesięcy to długi okres i szczerze nie wiem, czy wytrzymam... ale zobaczymy. Na razie staram się patrzeć na to optymistycznie. Trzymajcie za mnie kciuki! Wytrzymalibyście tyle bez telefonu?

Źródło: 1

czwartek, 8 września 2016

Pokemon GO!

Kto z nas nie pamięta Pokemonów? Był to przecież szał w dzieciństwie. Wszystkie tazosy, karteczki i inne gadżety. Każdy chciał złapać je wszystkie... i wreszcie, po niemal dwóch dekadach stało się to możliwe. Choć szał na Pokemon Go! powoli opada, ja dopiero się w niego wkręciłam. Tak, jestem głupią maniaczką tej aplikacji, a moja siostra mnie za to przeklina...

Czemu? Bo zazwyczaj jej telefon znika na 2 do 4 godzin dziennie, w porach spaceru dla psiaka. Wędruje sobie ze mną i łapie Pokemony. Niestety mój telefon padł, a ten który obecnie mam nie posiada nawet aparatu... a co dopiero internetu. Życie jest niesprawiedliwe!



Pokemon Go! to aplikacja, która zmusza Cię do wyjścia z domu, co niezwykle mi się podoba. Wreszcie można zaobserwować dzieciaki na ulicach miasta, co prawda z telefonem w dłoni, ale zawsze. Dla mnie to doskonała mobilizacja do chodzenia. Piesek korzysta razem ze mną. Długie spacery powoli stają się naszym rytuałem. Teraz jeszcze wyeliminować słodycze z diety i czekać na efekty... ale to dopiero po weekendzie.

Wyjazd do Krynicy Morskiej nie pozwoli mi na ograniczenie słodkiego. Znam trochę siebie i wiem, że nie dam rady oprzeć się pokusie.

Nie mniej jednak Pokemon Go! sprawia, że codziennie robię co najmniej 5 km pieszo, albo i więcej rowerem. Mój pies z radością przyjmuje to do wiadomości, bo zazwyczaj wędrujemy razem. Jest to więc korzyść obustronna. On się wybiega, ja pospaceruję i przy okazji złapię parę stworków. A jaka radość, kiedy patrzy się na te kilometry, które aplikacja nam zmierzyła. Od kiedy wpadłam w szał Pokemonów, zrobiłam już 50 km pieszo. Niby nic, a jednak radość jest.

Co sądzicie o tej aplikacji? Czy Was też dopadł pokemonowy szał? Może już opadł? Dajcie znać co sądzicie. 

Ja wiem, że ta aplikacja ma też wiele minusów, ale póki co skupiam się na tym co dobre!

Dzisiaj krótko i na temat. Trzymajcie się dziubaki!

Źródło: 1

wtorek, 6 września 2016

Czytam - Michael Grant "Gone series: Hunger"

Exeter to miasto, w którym nabyłam pierwszy tom autorstwa Michaela Granta - "Gone". Kupiłam go całkiem spontanicznie, na dziale wyprzedaży literatury dla młodych dorosłych, a wszystko przez to, że jedna z moich ówczesnych podopiecznych mi ją poleciła. Trochę tak by zrobić jej przyjemność. Wzięłam książkę w łapki i nawet nie przeczytałam ostatniej strony by zorientować się co w niej będzie. Nic z tych rzeczy. Wzięłam ją i poszłam do kasy. Nie czytałam jej w Anglii, bo nie pozwolił mi na to czas. Skupiłam się wówczas na cieńszych książkach, które połknęłam niemalże na raz Wróciłam do domu i otworzyłam to dość grube tomiszcze...

...Zakochałam się...


Może nie jakąś wielką miłością, ale jednak. W stylu pisania autora, ale i historii, która sama w sobie wydała mi się całkiem świeża. Otóż pewnego, słonecznego dnia, dorośli oraz młodzież powyżej 15-tego roku życia wyparowują z miasteczka, pozostawiając resztę dzieci na pastwę losu. Te w pierwszej chwili wpadają w panikę, by potem rozpocząć swe życie bez rodziców. Demolują sklepy, jedzą słodycze - ile tylko się da. Siedzą do późna i grają w gry komputerowe i tylko czasami zapłaczą za rodzicami i zatęsknią za swoim starszym rodzeństwem.

"Gone Series", pod polskim tytułem "Zniknęli", to opowieść o tworzeniu społeczeństwa od zera. To opowieść o zmaganiu się z życiem, które bez zasad staje się niezwykle trudne. To wreszcie opowieść o młodych ludziach, którzy zostają postawieni w bardzo niewygodnej sytuacji i są zmuszeni szybciej dorosnąć. To też opowieść o konfliktach międzyludzkich, o zawiści i zazdrości, o walce o władzę. O tym wszystkim, czego dzieciaki próbują uniknąć. Ileż to razy twierdziłam, że polityka jest całkowicie bez sensu? Wciąż gdzieś podświadomie o tym myślę, a jednak Michael Grant przekonał mnie (tak troszeczkę), że bez niej wcale nie byłoby tak pięknie i kolorowo.

Tylko jest pewien mały mankament tej serii... niektóre dzieciaki zaczynają rozwijać w sobie magiczne zdolności. To tak jakby autor nie potrafił wymyślić czegoś pikantnego i postanowił zmieszać całkiem niezły koncept z czymś co się dzisiaj sprzedaje. Ja sama nie mam nic przeciwko magicznym mocą, mutantom i innym fantastycznym stworom... ale wciąż jakoś mam wrażenie, że akurat tutaj nie było takiej potrzeby.

Drugą i trzecią część tej serii zakupiłam w tym roku, będąc w Anglii oczywiście, bo postanowiłam, że będzie to moja pierwsza dłuższa seria przeczytana w języku autora. Zaznaczę tu tylko nie skromnie, iż nie jest to moja pierwsza książka przeczytana po angielsku. Co to, to nie.


"Hunger" to książka skupiająca się wokół wszechobecnego głodu. Większość produktów już się przeterminowała, a to co dało się jeść zostało zjedzone. Nie ma już czekoladowych batonów, chipsów i mrożonej pizzy, a o miętówki dzieciaki zaczynają się bić. Sam Temple, który jest tu jednym z głównych bohaterów i został obwołany bohaterem po wydarzeniach pierwszej książki, wraz z przyjaciółmi stara się temu zaradzić. Nawołuje dzieciaki do pomocy przy zrywaniu sałaty i innych warzyw, które wciąż rosną na polach. Niestety nie otrzymuje większego odzewu... dzieci są jedynie dziećmi i nawet w kryzysowej sytuacji do pracy garną się niechętnie.

Druga część serii "Gone" trzyma poziom, lecz pod koniec zbyt mocno skupia się na magicznych zdolnościach bohaterów. Co mi się podoba w tej serii? Każdy bohater dostaje kopniaki od losu, nie ma ideałów. Dzieciaki popełniają błędy, upadają, a potem z trudem podnoszą się z ziemi.


Czy poleciłabym tę serię?


Tak, choć nie wszystkim. Osoby o słabych nerwach nie powinny jej ruszać, bo niektóre sceny w książkach są dość drastyczne. Michael Grant nie owija w bawełnę i pokazuje do czego człowiek głodny jest zdolny. Jednak myślę, że warto choć zapoznać się z konceptem tej powieści i docenić to co się ma. Nie jest to wybitna pozycja, ale całkiem niezła (choć może mi do szczęścia niewiele jest potrzeba). 


Czytaliście Granta? Spotkaliście się już z tym autorem? Jakie są Wasze odczucia?

czwartek, 1 września 2016

Niezbędnik studenta

Ostatni dzień sierpnia już za nami. Łezka nieco zakręciła mi się w oku na myśl o tym wspaniałym słonku, które teraz z dnia na dzień będzie przygrzewało z nieco mniejszą mocą. Szykuję się już na pierwsze rozmowy o pracę, a uczniowie i studenci rozpoczynają naukę. Co prawda niektórzy studenci pojawią się na uniwersytetach dopiero w październiku, to inni walczą już w kampanii wrześniowej. Dlatego właśnie przychodzę do Was wszystkich kochani z niezbędnikiem studenta! 


nieZBĘDNIK STUDENTA

CO KUPIĆ?

 

Każdy szanujący się student posiada chociaż dwa zeszyty - pięć przedmiotów w jednym. Okładki zachęcają swymi kolorami, a ceny oszałamiają. Jeśli naprawdę potrzebujesz poszpanować kup sobie taki, najlepiej najdroższy dostępny na rynku, a ja Ci gwarantuję, że nie zużyjesz nawet 5 kartek i w przyszłym roku staniesz we wrześniu przed półką sklepową przed podobnym problemem. Na wykładach przecież i tak nie będziesz słuchał, a ćwiczenia? Cóż albo dostaniesz od groma kserówek od wykładowcy, albo popracujesz na komputerze lub też ugadasz się z wykładowcą i otrzymasz od niego prezentacje w tak przez nim ukochanym Power Pointcie. Po co więc wydawać te 20 złotych na przepiękny zeszyt, skoro wystarczy Ci ten najzwyklejszy, 26-to kartkowy z Kubusiem Puchatkiem na okładce. Nie wydawaj kasy na coś, co będzie Ci zajmowało miejsce w torbie (na dodatek nadrabiając ciężarem), a potem zakurzy się na półce w domu. Nie jest Ci to do szczęścia potrzebne.

Post-notes to kolejna rzecz, którą szanujący się student powinien mieć przy sobie (a przynajmniej na biurku będą się kurzyć). W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się coś oznaczyć w kalendarzu lub zapisać i schować do piórnika (którego swoją drogą posiadać nie będziesz), a może nawet na ściągę się przydadzą... choć szczerze w to wątpię, ich kolory są zbyt rażące. No, ale jak to tak bez nich? Przecież są potrzebne! Musisz je mieć, bo inaczej korona Ci z głowy spadnie. Pędzisz więc do takiego Auchana, w którym to wybór będzie najlepszy (bo i ceny w miarę przestępne), wybierasz jeden pliczek... ale po chwili wracasz po drugi i trzeci, bo przecież jeden to po miesiącu Ci się skończy! Na pewno! Wciąż posiadam swoje post-notes, które zakupiłam przed magisterką. Minęły dwa lata, a ja nadal ich nie wykorzystałam. Chyba coś jest ze mną nie tak, co nie? Otóż niekoniecznie. Nie każdy widzi sens w takich karteczkach. Owszem przydają mi się, ale do pracy. Na studiach? Jedynie dobrze wyglądały w torebce. Mogłam pochwalić się, że je mam. To wszystko. Po co więc one? Wydałam pieniądze (tyle że w Lidlu, a nie Auchanie), a pożytek z tego marny. Trzeba było zachować te 4 złote na piwo!

INAUGURACJA



Pierwszy października to bardzo ważna data dla studentów. To pierwszy dzień, w którym to poznajemy swych nowych przyjaciół, słuchamy wykładowców oraz jakże interesującego wykładu wstępnego, który to ma za zadanie wzbudzić w nas chęć do nauki. Wciskamy się więc w eleganckie kiecki czy garniaki i pędzimy z wypiekami na twarzy łamiąc przy okazji swe obcasy. Nie chcemy się przecież spóźnić, bo pierwsze wrażenie jest najważniejsze... a potem następuje wielkie rozczarowanie. Najczęściej siedzimy na jednej wielkiej sali słuchając nudnego wykładu i powstrzymując się od ziewania. Zamiast nerwowego rozglądania wokoło i szukania przyjaznych twarzy jest stukanie w telefonie, by poinformować swoich kumpli o mękach Tantala, które teraz przeżywamy. Jeszcze tylko przejrzymy 10 razy facebooka i zaobserwujemy nowe profile na instagramie, by w końcu odetchnąć z ulgą. Skończyło się. Nareszcie. Można wrócić do domu! Jeszcze jeden dzień laby... i nawet oferta wyjścia na piwo z nowo poznanymi uczestnikami tej godziny szatana nie kusi tak bardzo jak przytulne łóżko.

Odpuść sobie inaugurację. Nie warto. Sama byłam na jednej, tej pierwszej. Każdą kolejną sobie odpuściłam, a studiowałam 9 lat (z przerwą i zmianą studiów) i jakoś korona z głowy mi nie spadła. Mało tego, wiedziałam więcej niż Ci nieszczęśnicy, którzy na inaugurację poszli... a pierwsze wrażenie? Tak naprawdę zrobisz je drugiego i trzeciego października, kiedy to zaczną się zajęcia. To jest ten najważniejszy czas. Nikt przecież nie będzie Cię osądzał za Twój udział w inauguracji roku lub jego brak. Odpuść sobie, bo nie warto.


NOTATKI

 

Każdy szanujący się student posiada swoje własne notatki. Skrzętnie notuje na każdych zajęciach, podkreśla, skreśla i wykreśla, by pod koniec semestru móc cieszyć się porządnymi zapiskami, z których bardzo łatwo będzie mu się uczyło do egzaminów. Z dumą prezentuje je innym, nie chcąc nawet myśleć o używaniu cudzych notatek. Bo i po co? W końcu był na zajęciach i zanotował. Nikt nie będzie miał lepszych!

Każdy pilny student posiada notatki... tak, jedynie w wyidealizowanym świecie. Zazwyczaj zapiski (bo notatkami tego nazwać się nie da) ograniczają się do haseł oraz skrótów, których i tak pod koniec semestru nie będziemy potrafili rozszyfrować. A wszystko to okraszone pięknymi rysunkami zdobiącymi kartkę. Wszystko pięknie, ale co zrobić, kiedy sesja nadchodzi nieubłaganie? To wówczas w ruch idzie ciocia Wikipedia i facebookowa grupa wsparcia studentów w podobnej sytuacji. No bo jakoś trzeba przejść przez sesję, co nie? 

Dlatego najlepiej przemęczyć się przez pierwszy semestr lub dwa i porobić te nieszczęsne notatki. To wówczas zdobędziesz uznanie osób trzecich. Podzielisz się z nimi raz, drugi... a potem zyskasz grupę, która chętnie podzieli się z Tobą swoimi zapiskami. I tak oto powoli będziesz mógł skupić się na tym co jest naprawdę ważne - przeglądaniu facebooka i graniu w głupie gierki na swoim smartfonie, podczas nudnych wykładów. Będziesz ustawiony do końca studiów ze swoim kręgiem przyjaciół chętnym by pomóc Ci w każdym momencie. Notatki? Żaden problem, wystarczy poprosić Jolkę!


POWER POINT


Nie raz i nie dwa będziesz miał do czynienia z power pointem podczas Twej wyższej edukacji. Jeszcze pół biedy jeśli to dzieło będziesz musiał oglądać. Zaufaj mi. Najgorsze co może Cię spotkać podczas studiów to prezentacje multimedialne. Wydaje się proste, co nie? No bo każdy głupi stworzyć prezentację może. Owszem, może... ale niekoniecznie dobrą i niekoniecznie pasującą do wymogów danego wykładowcy. A co jeśli tych prezentacji będziesz musiał stworzyć dziesięć? I to jeszcze w podobnym odstępie czasu? Oj biada Ci, biada...

Kopiuj wklej z cioci Wikipedii? To już jakiś sposób, ale gwarantuję Ci że niezbyt idealny. Jeśli jednak nie zależy Ci na ocenie i przejrzysz wcześniej wklejone kawałki możesz nawet otrzymać tę czwórkę. Jedynie wtedy, kiedy opowiesz o swoim temacie interesująco i spójnie. Nie licz na piątkę, bo taką spotkać można baaardzo rzadko. Trzeba by naprawdę zrobić coś ekstra, co powaliłoby Twego wykładowcę na kolana... a to zdarza się raz na ruski rok... albo i jeszcze rzadziej. 

~.~

Jak więc przetrwać studia? Moja rada to po prostu przymrużyć oko. Rób tyle byle zrobić, ale się nie narobić. Ambicja jest fajna, ale przekładaj ją na realne zamiary. Nie warto tracić nerwy na nudne wykłady czy dramaty spowodowane jakimś wykładowcą. Studia przeminą, wiedza (jeśli jakąś z nich wyniesiesz rzecz jasna) pozostanie, ale praktyki nie będzie. Studia to papierek, który potem pozwoli dostać Ci pracę (niekoniecznie wymarzoną), więc uśmiechnij się i wrzuć na luz!

Jaki byłby Wasz niezbędnik studenta, kochani? Co zazwyczaj robicie, by potem okazało się to niezbyt trafnym działaniem? Co jest waszym MUST-HAVE? 

Źródło: 1, 2, 3, 4